cytaty z książki "Więź. Dlaczego rodzice powinni być ważniejsi od kolegów"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Im mniejszą mamy świadomość doznanych krzywd, tym dotkliwiej możemy być zranieni na poziomie podświadomości.
Niektórzy będą próbowali unikać cierpienia nieodłącznie związanego z rozłąką, desperacko lgnąc do drugiego, podążając za nim krok w krok i trzymając się go za wszelką cenę.
Nuda jest tym, co czuje dziecko albo dorosły przy braku świadomości prawdziwych powodów apatii...
Wrażliwe dziecko może łatwo popaść w przygnębienie, jeśli nie doszuka się oznak radości i ciepła w oczach osoby, od której tego oczekuje – czy będą to oczy rodzica, czy rówieśnika.
Telewizja, gry wideo lub inne zewnętrzne stymulatory mogą chwilowo przesłonić pustkę, jednak nigdy jej nie wypełnią. Gdy tylko zaprzątające uwagę zajęcie się skończy, nuda wróci jak bumerang.
Sednem poczucia własnej wartości jest więc wiara w rację i sens własnego bytu.
im dłużej problemy dzieci są ignorowane, tym poważniejsze się stają i tym boleśniej i trudniej się je rozwiązuje.
Dorośli też mogą przejawiać bardzo silną potrzebę więzi, czego wielu z nas doświadczyło, ale wraz z prawdziwą dojrzałością przychodzi umiejętność traktowania tych potrzeb z pewnym dystansem.
Gdy ludzie zawierają znajomość, mózg więzi automatycznie ustawia jej uczestników według uprzywilejowania. Wszyscy rodzimy się z zapisanymi w obwodach mózgowych wzorcami ról, które można z grubsza podzielić na dominujące i zależne, opiekuńcze i szukające opieki; na role dawców i biorców. Przejawiają się one nawet w więziach między dorosłymi, na przykład w małżeństwie, choć w zdrowych, odwzajemnionych relacjach ma miejsce częsta, obustronna zamiana ról między zapewnianiem opieki a jej oczekiwaniem – wiele zależy od okoliczności oraz od tego, jak małżonkowie zdecydowali się podzielić obowiązki...
Nigdy nie powinniśmy celowo sprawiać dziecku przykrości, wywoływać poczucia winy albo wstydu, by skłonić je do bycia dobrym. Nadużywanie sumienia więzi budzi w dziecku głębokie lęki i może sprawić, że zamknie się w sobie w obawie przed skrzywdzeniem. Konsekwencje tego nie są warte jakichkolwiek krótkoterminowych korzyści wychowawczych.
U świeżo zakochanych na nowo rodzą się zainteresowania i ciekawość świata, pojawia się poczucie wyjątkowości i indywidualności, budzi się dusza odkrywcy. Nie bierze się to z czyjegoś nakłaniania do dojrzałości oraz niezależności, ale z głębokiego spełnienia i zaspokojenia potrzeb więzi.
Na zaufanie zasługuje samo pragnienie dziecka do bycia dobrym, a nie zdolność do spełniania naszych oczekiwań.
Emocjonalne obwody człowieka są tak zaprogramowane, by uwalniały nas od dążenia do kontaktu i bliskości nie tylko wtedy, gdy głód więzi jest zaspokojony, ale też gdy w pełni uświadamiamy sobie, że pragnienie jego nasycenia jest daremne. Nawet dorosłym z ogromnym trudem przychodzi rezygnacja z najskrytszych marzeń – czy chodzi o bycie powszechnie lubianym, czy o to, by pokochała nas pewna wyjątkowa osoba, czy o dążenie do politycznej władzy. Dopóki nie pogodzimy się z nieosiągalnością obranego celu i póki w pełni nie doświadczymy rozczarowania i smutku, które się z tym wiążą, dopóty nie ruszymy w życiu z miejsca.
Rezygnacji nie wystarczy sobie uzmysłowić intelektualnie, trzeba poczuć ją głęboko, do bólu, w samym sercu układu limbicznego, w rdzeniu emocjonalnych obwodów mózgu.
Zdrową reakcją na niezadowolenie jest podjęcie próby zmian. Jeśli się nie powiedzie, możemy pogodzić się z istniejącym stanem rzeczy i mądrze przystosować do sytuacji, na którą nie mamy wpływu. Jeśli taka adaptacja nie nastąpi, odruchy wywołujące atak da się trzymać w ryzach poprzez temperowanie myśli i uczuć, innymi słowy – przez dojrzałą samokontrolę.
Dopóki rodzicom udaje się utrzymywać dzieci przy sobie, nie muszą one mierzyć się z fundamentalnym dla ludzkiej egzystencji poczuciem przytłaczającego bezsensu.
To znieczulenie może się wydawać błogosławieństwem, pozwalającym bawić się ogniem bez ryzyka poparzenia. Ale zgodnie z tym, o czym była mowa w poprzednich rozdziałach, za tę ucieczkę od wrażliwości płaci się zubożeniem człowieczeństwa, emocjonalnej wolności i głębi przeżyć, która czyni życie pełniejszym.
W wielu kulturach istnieją rytuały integracyjne, powodowane instynktem przyzywania. Najpowszechniejszym jest powitanie, będące wstępem do wszelkich pomyślnych kontaktów. Idealne powitanie powinno obejmować spojrzenie, uśmiech i skinienie głową.
Młody człowiek nie uchwyci się pochwały, bo każde potknięcie może ją anulować. A nawet jeśliby mógł się uchwycić, to nie autora pochwały, ale sukcesu, który ją spowodował. Nic dziwnego, że u niektórych dzieci komplementy przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego i skłaniają do zachowań przeciwnych niż te chwalone bądź do ochłodzenia relacji w obawie przed niespełnieniem oczekiwań.
Dziecko, które czuje się rozumiane i nie ma przed nami tajemnic, raczej nie połasi się na nędzniejszą kontrofertę ze strony rówieśników. W ten sposób dajemy mu też pewien wzorzec przyszłych więzi, równie satysfakcjonujących jak te, jakich doświadczyło z rodzicami. Bez takiego przykładu jego przyszłe relacje mogą być ubogie i głównie naśladować płytkie kontakty rówieśnicze.
Dopóki mamy zdolność odczuwania, wszyscy powinniśmy przejawiać odruchy związane ze wstydem, niepewnością, zazdrością, zaborczością, strachem, niezadowoleniem, winą, przeciwwolą, grozą i gniewem. Naturalne rozwiązanie polega nie na amputowaniu dyskusyjnych odruchów, ale na uzmysłowieniu sobie czegoś, co w razie potrzeby je skontruje.
Aby doświadczyć radości ponownego spotkania, najpierw trzeba zaznać bólu rozłąki; aby być pocieszonym, wcześniej trzeba przeżyć smutek. Sytość może być bardzo przyjemnym doznaniem, ale warunkuje je zdolność do wrażliwości.
Niewielu dorosłych jest gotowych na rodzicielstwo. Dorośli stają się rodzicami dzięki więzi i adaptacji.
Uspołecznianie bez wątpienia odgrywa pewną rolę w przystosowywaniu dziecka do prawdziwej integracji społecznej, ale jedynie jako ostatni szlif. Przede wszystkim dziecko musi umieć pozostawać sobą w kontaktach z innymi i postrzegać ich jako osobne byty. To niełatwe nawet dla dorosłych. Dopiero wtedy, gdy dziecko wie, kim jest, i szanuje inność cudzych myśli – nie wcześniej – jest gotowe do stania na straży własnej tożsamości przy jednoczesnym szacunku dla tożsamości innego człowieka. Po osiągnięciu tego przełomowego etapu w rozwoju kontakty towarzyskie będą ugruntowywały indywidualność dziecka i rozwijały umiejętności interpersonalne.
Stawianie sztuki kompromisu na samym szczycie listy zadań wtłacza niedojrzałe istoty w schematy podporządkowywania
się nśladowania i konformizmu. Dziecko spragnione bliskości, lecz szukające jej u rówieśników, może negować swoje potrzeby, byle tylko dogodzić kolegom. Tak zanika indywidualność. Wielu z nas jest wystawionych na podobne ryzyko nawet w dorosłości, jeśli zanadto przejmujemy się innymi: zatracamy siebie, za szybko się poddajemy, wycofujemy się z konfliktów, unikamy zatargów. Dzieci mają jeszcze większe trudności z pozostawaniem sobą w kontaktach z otoczeniem. To, co
w dziecięcym świecie jest chwalone jako dogadywanie się, w dorosłości będzie nazywane chodzeniem na ustępstwa, tanim sprzedawaniem swojej skóry albo postepowaniem wbrew własnym zasadom.