cytaty z książek autora "Piotr Schmidtke"
Bezzwłocznie okryłem łysinę ozdobnym nagłówkiem i poczułem się gotowy do podejmowania ważnych decyzji.
Olivier miezskał w trzecim najbardziej hermetycznym dziale naszej kolonii, gdzie nie czekając udałem się ciężarówką, jej warkot nazywano "boskim" i witano z namaszceniem godnym wysłużonego motoru.
... przede mną rozciągał się słoneczny, częściowo nieopisany pejzaż żółknący jak karta przedwojennego atlasu. Speszony łatwym wzruszeniem podglądałem moją Magadarivę , kuszącą i szeleszcącą setkami wątków, zamieniającą chmarę czarnych liter w gromady ludzi, nadciągających zewsząd ku targowisku. Ukryłem co prędzej wehikuł między wierszami. Jedynie zachowując incognito miałem szansę wybadać aktualne tendencje i nastroje.
Pełznąłem pośród upojnych chaszczy aż do rogatek płosząc chrabąszcze i głupawe salamandry. Tym sposobem omijalismy okropne westchnienia nad pięknem przyrody, powodujące ziewanie i te ciągnące się jak chewingum wzruszenia. Wiatrak Oliviera stał. A w okół?! Nie wierzyłem oczom. Czyżby w ulizane wierzby, migotliwe kiczowate palmy i te wyperfumowane wrzosowiska po których skaczą oklepane króliki wtargnęła wreszcie aestetyczna szarość?... Betonnn! słowo, które odbija się bezdennym nonsensem.
Zostanę tu jako kustosz muzeum wiatru bez prawa ingerowania w atmosferę! Wie pan, mam trochę zbiorów... ładniutką seryjkę tajfunów, sirocco i nawet zamkniętą w baniaku po winie małą tajlandzką trąbę powietrzną. Mam też, ale to ciii... - kolekcję starych, nadreńskich wichrów. Szczególnie złoźliwych ale i cennych. Ha! miałem ja swego czasu w piwnicy beczki z Tornado, a nawet jedną z oryginalnym hawajskim cyklonem, ale już nie mam. Pszyszli kiedyś z ministerstwa wojny i zabrali. Nawet o odszkodowaniu zapomnieli, ale... taki już los...