cytaty z książki "Przerwany egzamin"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jest mi tak dobrze, że nawet nie czuję swego istnienia.
Człowiek umrze i nie potrafi opowiedzieć rzeczy najważniejszych. Umiera się niemową.
Przecież miałem całe okresy zupełnej martwoty. Nie było mnie. Wtedy zaczynałem się gwałtownie poruszać i nawet działać. Chciałem poczuć, że jestem.
Sam. Myślałem, że człowiek może być sam. Teraz wybiegam z domu, teraz jestem bliski szaleństwa. Teraz biegnę, aby być bliżej ludzi. Jak to dobrze być popychanym, jak to dobrze obracać się w złej, spoconej, niecierpliwej masie ciał. Ach, jestem z wami, jestem na zawsze. Wszystko, co ze mną zrobicie, będzie nas łączyło. Zło i dobro. Tylko nie zostawiajcie mnie samego. Bylem zarozumiały i głupi. Siedzę w swoim pokoju i czekam. Strasznie tęsknię do żywego człowieka. Czekam na jego przyjście. Każdy głos na podwórzu, każde stuknięcie na schodach przyprawia o bicie serca. Wstrzymuję oddech.
Wszystko skończyło się raz na zawsze, cokolwiek będę robił, jestem martwy. Kto tu znów mówi o muzyce? Kto mówi o poezji? Kto mówi o pięknie? Kto tam gada o człowieku? Kto śmie mówić o człowieku? Jakie błazeństwo, jaka komedia. Umarli, jestem z wami. Jak dobrze.
Kiedy tu przyszedłem, miałem nadzieję, że w tym nowym domu, wśród nieznajomych, znajdę człowieka, który pomoże mi wrócić do życia. Tymczasem oni płakali, wymiotowali, zwierzali się swoim kobietom. Prędko poczułem obrzydzenie. Później, przez wszystkie lata, omijaliśmy się.
Noc coraz głębsza. Na niebie chmury i czarne, wydłużone topole. Słychać szum. Okna wygasają, ludzie kładą się spać. Nie chcę spać, boję się snu. Człowiek powinien teraz bez przerwy żyć, siedzieć z otwartymi oczami i myśleć. Jak długo można zasypiać i budzić się bez nadziei? Ja żyję i zamierzam jeszcze żyć jakiś czas, ale już mnie nie ma.
Mimo że miałem już dwadzieścia pięć lat, chciałem się dowiedzieć i zrozumieć, w jakim celu żyję. Z dziecinnym uporem czekałem na objawienie. Dawniej pytałem o to innych ludzi, ale to było do niczego niepodobne, śmieszne, więc przestałem.
Niepotrzebny mi jest Bóg, złoto, sława. Ten człowiek, który raczy do mnie wejść, nie musi być Sokratesem, Einsteinem, Napoleonem... Żeby tylko dotrzymał obietnicy ten mój kolega, starzejący się, zgorzkniały, wściekły na ludzi, pachnący piwem i starymi szmatami. Będziemy siedzieli przy stole, palili paskudne papierosy, będziemy jeszcze raz powtarzali nasze ubogie prawdy, złośliwości, plotki, żale. On będzie mi opowiadał o tym, jaki jest odważny, uczynny, szlachetny i utalentowany, jak bardzo się różni od reszty naszych znąjomych. Nawet mu do głowy nie przyjdzie, jak mu jestem wdzięczny za to, że mnie odwiedził. Nigdy się nie dowie, że patrzę na niego jak na złotego boga, mojego stwórcę, dobroczyńcę i zbawcę. Patrzę na niego z ukrytą radością, jestem mu wdzięczny za to, że siedzi przy tym stole, że jest.
Ale on nie nadchodzi.
Nie wie, że jest oczekiwany jak powietrze, woda, pokarm i światło.
Gdyby wiedział, przyszedłby do mnie.
Koło godziny jedenastej w nocy jest zimno i pusto. Siedzę w elektrycznym świetle, za oknem jest ciemność. Zamykam drzwi na klucz, powoli schodzę ze schodów. Przystaję. Nasłuchuję.
Tak obrzydli mi ludzie, że zostałem sam. Ale i sam sobie bylem nienawistny, powtarzałem czasem długo, monotonnie: ,,Dlaczego nie zdechłem? dlaczego nie zdechłem? dlaczego nie zdechłem?” Przerażające są chwile, kiedy czuję, że nie istnieję. Tylko siedzę na krześle, tylko leżę, czytam, słucham wykładów, ale mnie nie ma.
Zostawić ubranie, książki, dowody. Zostawić nazwisko, znajomości, ,,środowisko”. Zostawić przeszłość. Jest tylko teraźniejszość i przyszłość, która się rodzi z minuty na minutę i której nie znam. Sam muszę przeżyć swoją przyszłość. Urwać się z łańcucha i uciec.
Żyjemy umarli. Obrotni, złośliwi, podstępni, uczynni, rozkładający się umarli. Znamy się dobrze wszyscy i znamy tę swoją tajemnicę.