cytaty z książek autora "Robert Walser"
Kiedy się po prostu jest i nic się nie robi, czuje się nagle jak uciążliwą rzeczą jest istnienie.
Ojciec mój jest starszym radcą, ja zaś uciekłem od niego, bo obawiałem się, że zmiażdży mnie swoją doskonałością.
Nie chcę przecież robić w życiu kariery, chcę tylko żyć, żeby to miało odrobinę sensu. Nic więcej. Właściwie chcę tylko dożyć zimy, a kiedy już spadnie śnieg i przyjdzie zima, będę wiedział, jak żyć dalej, przyjdzie mi to do głowy co najlepiej zrobi z życiem. Bardzo lubię tak podzielić życie na małe, proste, łatwe zadania rachunkowe, które nie wymagają łamania głowy, które się same rozwiązują.
Kiedy nie powinno się czegoś robić, to czasem tak to korci, że nie można inaczej, jak tylko mimo wszystko właśnie to zrobić. Dlatego z zasady uwielbiam wszelki przymus, bo dzięki temu można się z góry cieszyć na wykroczenia. Gdyby na świecie nie było żadnych nakazów, żadnych powinności, umarłbym, zginąłbym, usechłbym z nudów.
Germer ma dzień w dzień jedzenie, picie, spanie, mieszkanie, spacery i papierosy - otóż wszystkie te rzeczy w stylu stoliczku-nakryj-się spadające na jego osobę jak z nieba pochodzą od rządzącego światem koleżeństwa. Czy Germanowi wolno to lekceważyć? Czy wolno mu wywalać język na buchaltera Binza, traktować korespondentów per "barany"?
Mija rok albo i dwa lata. Brentano nie chce już żyć i decyduje się sam niejako odebrać sobie życie, które mu ciąży, i udaje się tam, gdzie, jak wie, znajduje się głęboka jaskinia.
Tkwimy jeszcze głęboko w średniowieczu, a ci, którzy narzekają na nowe czasy, bo te, w porównaniu z tym, co je poprzedzało, są ubogie w ducha, mylą się grubo. Bieg świata został zniesiony? Jak? Czy chodzi o to, że wszystko staje się tak puste, tak lekkie, że nie trzeba o niczym myśleć? Istnieją znaki, że ludziom sprzykrzyła się kultura i jej dolegliwości. Świat gładki jak szkło, życie czyste jak paradna izba w niedzielę. Żadnych kościołów i żadnych już myśli. Uch, zimno mi. Powinno jeszcze być na świecie to i owo. Nic by mnie nie obchodziło, gdyby mnie nie obchodziło to i owo.
... brak, utrata czynią rzeczy jeszcze piękniejszymi. Mnie i całej okolicy będzie czegoś brakowało, ale te puste miejsca i sam ten brak nasycą moje życie jeszcze głębszymi doznaniami. Gdy mi czegoś brakuje, nie jestem skłonny widzieć w tym źródła udręki. Skądże znowu! Wręcz przeciwnie - jest w tym coś wyzwalającego, jakaś ulga. A ponadto - puste miejsca są po to, żeby się wypełnić czymś nowym.
Jestem taki szczęśliwy, że nie potrafię dostrzec w sobie niczego godnego szacunku ani widzenia! Być i pozostać małym. A jeśli jakaś ręka, okoliczności, fala wyniesie mnie w górę, gdzie rozstrzygają władza i wpływy, obalę stosunki, które mnie uprzywilejowały, i sam siebie stracę w nikczemne, nic nie mówiące ciemności. Mogę oddychać tylko w nizinach.
Od ojca przejął źdźbło i porcję ironii, która się go trzymała i biegła za nim jak psiak podążający za panem lub panią wiernie i posłusznie, choć czasem dostają mu się baty.
Gdy tak patrzyłem na ziemię, powietrze i niebo, naszła mnie przejmująca, nieodparta myśl, pod której wpływem musiałem sobie powiedzieć, że jestem oto uwięziony między niebem i ziemią, że wszyscy jesteśmy biednymi więźniami, że nie ma dla nas żadnej drogi do innego świata, oprócz tej, która prowadzi do czarnego lochu, do ziemi, do grobu.
Czy ta wybujała, obwieszona gracjami, nie do wiary szlachetnie poruszająca się gęś, nie pasowałaby do jakiejś powieści Sinkievicza?
Owszem, na świecie zachodzi tak zwany postęp, ale to tylko jedno z wielu kłamstw, jakie rozsiewają spryciarze, żeby tym bezczelniej i bezwzględniej wyciskać z ludzi pieniądze.
- Kraus - powiadam - zważ, proszę, że i Żydzi są ludźmi.
Spieramy się o zalety i wady Żydów i pysznie się przy tym bawimy. Jestem zdumiony trafnością jego poglądów.
- Żydzi mają pieniądze - powiada.
Potakuję, zgadzam się z tym i mówię:
- Dopiero pieniądze robią z ludzi Żydów. Biedny Żyd to w ogóle nie Żyd, a bogaci chrześcijanie, ho ho ho, to dopiero najgorsi Żydzi.
Komu chleb powszedni spada na stół miesięczną pensją, ten musi czuć, że jego obowiązkiem jest stać się kontraktowo regularną maszyną. Serio: na tym polega całe zadanie. Germer jest złą maszyną, nie panuje nad uczuciami, miota się, ryczy, pogwizduje, maże po papierze, zgrzyta zębami, wymachuje ramionami i rękami, paraduje jak król sceny, która ma oznaczać świat, jest chory. Są choroby, które całkiem dobrze pasują do życiowych stanowisk. Ale choroba Germera jest widać osobistym i nieprzejednanym wrogiem jego stanowiska, pochłaniającego tyle sił. Czy to wypada? Kto ma posadę musi odrzucić wszystko, co się z nią kłóci. Nasz Germer tymczasem odrzuca posadę. To jest głupie, bo niemożliwe. Nikt nie może odrzucać podstawy bytu. Germer powtarza zawsze" "Precz! Dajcie mi spokój!". No tak, zdefektowana maszyna.
Wiersze zaś wychodzą mu i udają się na delikatnej, skromnej i ubogiej diecie stanowczo lepiej niż na jakiejkolwiek innej.
W centralnym biurze pośrednictwa pracy obiekt naszego zainteresowania, o ile się nie mylimy, był postacią aż nadto znaną. Jego zjawienie się oraz jego ewentualnie nieco dziwaczna osobowość wywoływały tam regularnie coś w rodzaju ironicznego uśmiechu.
Pisarze nie powinni uważać się za wielkich tylko dlatego, że lgną do wielkości, powinni raczej dochodzić do znaczenia przez drobiazgi.
Polski produkt wydał mi się nazbyt sentymentalny i ponury. W ogromnej noweli roiło się i furkotało przytłaczająco, miażdżąco, skrzecząco i okropnie od czarnych, czarnych i jeszcze raz czarnych kruków oraz od łez, łez i jeszcze raz łez.
Jestem pewien, że Hölderlin w ostatnich trzydziestu latach swego życia wcale nie był tak nieszczęśliwy, jak to odmalowują profesorowie literatury. Móc oddawać się marzeniom w skromnym kącie bez konieczności ciągłego spełniania czyichś roszczeń to bynajmniej żadne męczeństwo. Tylko ludzie tak chcą to widzieć.
Przed paru laty przedsięwziąłem, a było to w lecie, pierwszą dłuższą wędrówkę, w czasie której, o ile sobie przypominam, widziałem różne dziwne i piękne rzeczy. Mój rynsztunek składał się z jasnego, taniego ubrania na ciele, granatowego kapelusza na głowie i wędrownego toboła w ręce”.
Muszę odejść, muszę iść w świat, muszę się zmagać ze światem. Młody człowiek nie może się dać rozpieszczać, nie może mu się nigdy tak dobrze powodzić (...) . Tak mówił i na nic zdały się perswazje. Wesoło, tak jak tu przybył, następnego ranka odszedł i wkrótce zniknął.
Nikt nie może być tam szczęśliwy, gdy wszyscy nie są szczęśliwi.
Wstydzą się cieszyć z cudzego nieszczęścia, wolą sami być poszkodowani, niż przyglądać się z uciechą, jak kto inny doznaje szkody.
Potrafił zdobywać się na uległość i cierpliwość, jak również miał cichy dar ironii, dzięki czemu osiągał lepsze rezultaty niż niejeden impetyk, owładnięty tak zwaną wolą mocy.
Ludzie zawsze będą ubóstwiali tego, kto umie ich zadurzyć. Jakże często okazywało się, że istnego żałosnego bałwana ślepo podziwiano, otaczano uwielbieniem i czczono jako wielkość pierwszej wody. Tępota jest dla nich jako smakowity kąsek.
Nie znajdzie się tam nikt, kto życzyłby dobrze tylko samemu sobie i chciałby dobrobytu tylko dla własnej zony i własnych dzieci. Chce, żeby żona i dzieci kogoś innego też dobrze się czuły.
Niejednej dziewczynie, która nie wyróżniała się ani specjalnie dobrą opinią, ani majątkiem, szacunkiem, pozycją czy sławnym nazwiskiem, zgotował chwile rozkoszy i szczerego uniesienia, przez co ostatecznie uszczęśliwiał tylko sam siebie. Cóż może nas bardziej uszczęśliwić niż szczęście, którym obdarzamy innych?
Po ciemku nasze myśli są spokojne jak małe dzieci, gdy śpią.
Ludzie, którzy regularnie otrzymują spadające im z nieba miesięczne i roczne pobory, co bez wątpienia jest bardzo miłe, nie potrafią wyrobić sobie należytego pojęcia o niebezpieczeństwach niezależnie tworzącego artysty.