cytaty z książki "Przytul mnie"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Położyłam głowę na ramieniu Michała. Jego dłonie obejmowały mnie w tańcu i w życiu. Znalazłam swoją połówkę jabłka.
- Myślałam, że rycerze dawno już wymarli.
- Jestem ostatnim żywym egzemplarzem - spojrzał przez ramię, znikając w kuchni.
Dlaczego się dziwisz? - rozpoczęłam wewnętrzny monolog. Jesteś naiwna i łatwo ulegasz emocjom. Pamiętasz, jak zakochałaś się w Marcinie? Jak drżały ci ręce, gdy otwierałaś listy od Mirka? Jak szybciej biło ci serce, gdy Michał przez chwilę trzymał twoją dłoń w swojej? Boże! Roześmiałam się. -Marcin,Mirek,Michał...M jak miłość w naiwnym wydaniu Anki Jabłońskiej.
Kiedyś zawsze pamiętałeś. Przynosiłeś mi stokrotki i mówiłeś, że mnie kochasz! A teraz, nawet mnie przytulić nie chcesz...
Podobno w życiu spotyka nas tylko to na co się godzimy.
Nigdy nie zapomnę tego widoku. Do dzisiaj ciarki mnie przechodzą na samo wspomnienie(...) Ptaki na schronie - to był znak, żeby tam nie wracać. Może ze sto ich było. Siedziały na schronie, na drzewach wokół, krążyły w powietrzu z przeraźliwym piskiem i krzykiem. Nigdy więcej czegoś takiego nie widziałem. To były nasze ostatnie wspólne święta. Nasze drogi rozeszły się na dobre.
Podobno w życiu spotyka nas tylko to, na co się godzimy
Stąpasz po kruchym lodzie, kochanie...rozbrzmiało w głowie. - Nie bój się - zabiło serce - wbiegnij na taflę, niezależnie od konsekwencji.
Plecy to ta część ciała bliźniego, którą oglądasz, gdy jesteś w nędzy - mówiła babcia. Lub nie poddałaś się intymnym badaniom w kantorku - dodałam w myślach, zgarniając na ręce stos książek.
...czułam w całym ciele te cholerne motyle, które nie miały prawa zagnieździć się w moim przeżartym rozczarowaniem organizmie. A jednak były tam. Buszowały wesoło, nie zważając na spaloną ziemię i morze łez zastygłych pod powiekami.
Jeśli chcę, potrafię być silna! - powiedziałam do tej z lustra. Jej zielone oczy błysnęły groźnie.
- Jak to człowiekowi czasem mało do szczęścia potrzeba - westchnęła mama - byle miał gdzie głowę przytulić.
- Takie są prawa wojny - przyznał dziadek. Nie doceniasz tego, co masz, póki na własnej skórze nie odczujesz.
Nad wierzchołkami drzew pojawiła się tęcza. Stałam chwilę wpatrzona w delikatne, kolorowe pasma, zanim znikły w niebieskiej przestrzeni.
Każdej nocy wstępowałam do piekieł, by o poranku usłyszeć najszczersze "przepraszam"... Podobno w życiu spotyka nas tylko to, na co się godzimy, miałam zatem to, na co zasłużyłam.
Masz nie po kolei w głowie! - stwierdziła Agata, gdy podpatrzyła pewnego razu, jak wypłakuję się mojemu szumiącemu przyjacielowi prosto w pień (...) - Anno Jabłońska, masz nie po kolei w głowie - szeptałam w las. I cóż z tego?
Stare i oswojone nie znaczy gorsze (...) Czasem chciałabym, żeby pewne rzeczy w moim życiu w ogóle się nie wydarzyły.
Postanowiłam zamieszkać blisko niej, żeby nauczyła się mnie na nowo kochać. Nosiła mnie pod sercem, urodziła... Wierzyłam, że nadejdzie taki czas, że zapadnę w jej ramiona, a ona mnie mocno przytuli.
- Michale Rawiczu, czy ty mnie czasem zwyczajnie nie podrywasz?
- Podrywam - przyznał bez skrępowania, ale jak widzisz, nie tak całkiem zwyczajnie.
- I tu się z tobą wyjątkowo zgodzę. Tak podrywało się dziewczyny w epoce lodowcowej - stwierdziłam kąśliwie.
- Przepraszam - powtórzył patrząc mi prosto w oczy. Jego były piwne, orzechowe, jak kora drzew. Nigdy się nie dowie, że mnie skrzywdził. Nie chciałam nigdy więcej poczuć tego potwornego, tępego bólu, rozsadzającego duszę po rozstaniu. Moim azylem stał się dojrzały mężczyzna. Dużo starszy i jak sądziłam, stały w uczuciach. Huśtawka, którą zafundował mi Marcin, nie mogła w moim życiu powtórzyć się nigdy więcej.
Tęskniłem - szeptał, całując moje przymknięte powieki. - Tak bardzo za tobą tęskniłem - kłamał. Nikt nie potrafił kłamać tak pięknie, jak Marcin Korczyński z VIII a.
Zapach lasu(...) To miejsce mnie przyciągało. Czułam się tu bezpiecznie.
Zima rozpościerała się nad Roztoczem niczym baśniowa Królowa Śniegu, zamrażając pola,łąki i lasy swoim lodowatym oddechem.
Kochałam moje puszczańskie, rodzinne strony, miłością wariacką, stałą i bezbrzeżną. Jak mogłam kiedykolwiek stąd wyjechać? Przytuliłam twarz do chropowatej, pachnącej żywicą kory drzewa, wsłuchując się w jego krwiobieg. Nie sadziłam go, ale adoptowałam przed laty, traktując jak najlepszego przyjaciela. Stało przy tej ścieżce przez wszystkie te długie lata i czekało na mnie.
Nad wijącą się łagodnie serpentyną rzeki Tanew, okalającej śródleśne wsie i maleńkie osady, wznosiły się pierwsze sterty suchego drzewa, gałęzi, patyków i igliwia, by zapłonąć oczyszczającym ogniem w przypadającą dzisiaj wigilię św. Jana.
Pory roku jakby oszalały. Znikło przedwiośnie, lato nie pachniało już tak obłędnie zapachem skoszonej trawy, a miejsce żniwiarzy, pracowicie zgarniających przeschniętą trawę na łąkach, zajęły maszyny. (...) Przerzedzony zagajnik wyglądał jakby smutniej i ciszej. Wycinka drzew, choćby i słuszna, była dla mnie niezmiennie potwornym barbarzyństwem.