cytaty z książek autora "Alexis de Tocqueville"
Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka.
Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy".
Tak więc wszelkie prawo, które opiera dobroczynność publiczną na stałej podstawie i nadaje jej formę administracyjną, prowadzi do powstania klasy próżniaczej i bezczynnej, żyjącej na koszt klasy przemysłowej i pracującej. Jest to co najmniej nieunikniona konsekwencja, a może nawet bezpośredni skutek takiego prawa. Powiela ono wszystkie wady systemu zakonnego, nie wyrażając przy tym wyższych idei moralnych i religijnych, które się często z tamtym systemem łączyły.
To na pustkowiu ujawnia się głód religii (s.24).
Co do prezydenta, to właśnie w polityce zagranicznej pokazywało się, jak jeszcze był słabo przygotowany do wielkiej roli, która powierzyła mu ślepa fortuna.
Jedyne uczucia, których doświadcza się przemierzając owe kwieciste pustkowia, gdzie, jak w "Raju utraconym" Miltona, wszystko jest przygotowane na przyjęcie człowieka, to cichy podziw, uczucie słodkie i melancholijne, nieokreślony wstręt do życia cywilizowanego, rodzaj dzikiego instynktu sprawiającego, że z bólem myślimy o tym, iż owa rozkoszna samotność niebawem przestanie istnieć (s.28).
Im jakieś społeczeństwo jest bogatsze, zapobiegliwsze, dostatniejsze, tym bardziej urozmaicają się i ustalają przyjemności, z jakich korzysta większość; im bardziej zaś są urozmaicone i ustalone, tym bardziej upodabniają się, poprzez zwyczaj i przykład, do prawdziwych potrzeb.
Podobnie jak w lasach poddanych władzy człowieka śmierć uderza tu bez przerwy, lecz nikt nie podnosi szczątków, które ona po sobie pozostawia, każdego dnia dodając nowe. Padając, gromadzą się jedne na drugich; czas nie jest w stanie nadążyć z zamienianiem ich w proch i przygotowywaniem miejsca na nowe. (...) Wśród tych najróżniejszych szczątków trwa bezustannie wysiłek odradzania. Kiełki, pnącza, wszelkiego rodzaju trawy przebijają się przez te wszystkie przeszkody. Wspinają się wzdłuż powalonych drzew, wkręcają się w ich prochy, podnoszą i łamią korę, która je jeszcze otacza. Życie i śmierć są tu jakby współobecne i wydaje się, że chcą połączyć i wymieszać swe działanie (s.37).
U ludów wysoko cywilizowanych nędzę powoduje brak całego mnóstwa rzeczy; w stanie dzikości ubóstwo polega wyłącznie na braku pożywienia.
Największe ryzyko upadku pojawia się dopiero po dużym sukcesie. Jak długo trwa zagrożenie, ma się do czynienia tylko z przeciwnikami, których można pokonać, lecz po zwycięstwie zaczyna się mieć do czynienia z samym sobą, ze swoją gnuśnością, ze swoją pychą, z zawodnym poczuciem pewności, jakie daje zwycięstwo, a wtedy łatwo o klęskę.
Wszystko sprawia wrażenie, jakby człowiek ukradkiem wkroczył w życie. Liczne pokolenia w ogóle nie gromadzą się tu wokół kołyski, żeby wyrazić nierzadko złudne nadzieje i oddawać się przedwczesnej radości, której przyszłość zaprzeczy. Imię człowieka nie jest zapisane w miejskich rejestrach, a religia ze swoimi wzruszającymi uroczystymi świętami w ogóle nie miesza się do trosk rodziny. Modlitwy kobiety, kilka kropli wody wylanych na głowę dziecka ręką ojca po cichu otwierają mu bramy raju (s.45).
(...) ostatnie tchnienie wiatru, wszystko wokół nas pogrąża się w tak głębokiej ciszy, tak zupełnym bezruchu, że dusza czuje się ogarnięta religijną trwogą.(...) Tutaj nie tylko człowieka brakuje, rzadko słyszy się tu nawet głosy zwierząt. Najmniejsze spośród nich opuściły te miejsca, żeby zbliżyć się do siedzib człowieka, największe - żeby oddalić od nich jeszcze bardziej; te, które zostały, trzymają się w ukryciu przed promieniami słońca. W ten sposób wszystko jest nieruchome, wszystko w lesie pod jego listowiem zachowuje milczenie; rzec by można, że Stwórca odwrócił na chwilę swą twarz i że zamarły siły natury (s.38).
Gdy rząd staje się niepopularny, zdarza się, że przedstawiciele tej klasy, której okazywał on względy i przez to stracił popularność, nad przywileje, jakie im on zapewnia, przedkładają wyrzekanie nań razem z wszystkimi.
Korumpować lud, nie stawiając mu czoła; odchodzić od ducha Konstytucji, nie tykając jej litery; przeciwstawiać sobie przywary kraju; łagodnie roztapiać namiętności rewolucyjne w żądzy materialnego użycia - to była idea całego jego życia, a pomału stała się nie tylko naczelną, lecz wyłączną.
W którąkolwiek stronę skierować by spojrzenie, oko na próżno szukało strzelistego dachu gotyckiej dzwonnicy, drewnianego krzyża, który znaczyłby drogę, lub porośniętego mchem progu plebanii. Nic z owych czcigodnych pozostałości starożytnej cywilizacji chrześcijańskiej nie zostało przeniesione na pustkowie. Nie obudziła się tam jeszcze idea przeszłości ani przyszłości. Nie spotyka się nawet sanktuariów poświęconych tym, których już nie ma. Śmierć nie zdążyła jeszcze upomnieć się o swoje włości ani wyznaczyć granic swojego pola (s.45).
W społeczeństwie tak dumnym ze swojej moralności i filantropii spotyka się kompletną nieczułość, rodzaj niebywałego zimnego egoizmu, ilekroć chodzi o amerykańskich tubylców. Mieszkańcy Stanów Zjednoczonych nie polują na Indian z całą zawziętością, tak jak to czynią Hiszpanie w Meksyku, lecz to ten sam bezlitosny instynkt ożywia tu, podobnie jak wszędzie indziej, rasę europejską (s.12).
Gdyby nie bród, który posłużył nam za miejsce spotkania, bylibyśmy szukali się może nawet przez całą noc (s.33).
Czasami tylko Indianin mimochodem opowie z właściwą pustkowiu poezją o jakichś smutnych realiach życia społecznego (...)(s.46).
[Chcę] przedstawić gatunek ludzi, których częstokroć spotykaliśmy na granicach zamieszkałych ziem; są to Europejczycy, którzy wbrew obyczajom swojej młodości odnaleźli w wolności pustkowia niewysłowiony urok. Należą do pustkowia Ameryki, bo bliższy im jest jej smak i takie są ich namiętności, a do Europy - przez jej religię, zasady i idee. Łączą miłość do dzikiego życia z dumą cywilizacji i nad swoich rodaków przedkładają Indian, w których jednakowoż nie rozpoznają sobie równych (s.31).
To co gigantyczne i to co śmieszne było tak blisko siebie jak w literaturze naszego wieku (s.42).
Ja sam spałbym spokojniej wśród Indian niż wśród białych (s.27).
[Pionier] podjął ten wysiłek pewnego dnia, odnawia go od lat, będzie to robił być może jeszcze kolejnych lat dwadzieścia, nie zrażając się i nie skarżąc. Czy człowiek zdolny do takich poświęceń jest istotą zimną i nieczułą? Czy, przeciwnie - należy dostrzec w nim jedną z owych żarliwych , silnych i nieugiętych namiętności ludzkiego umysłu (s.19)?
Jeśli chrześcijaństwo rzeczywiście ma zniknąć, jak twierdzi wielu, czeka nas to, co przed jego pojawieniem zdarzyło się już starożytnym, długotrwały upadek moralny, występna i niespokojna starość, po której ostatecznie, nie wiem skąd i jak, przyjdzie kolejna odnowa.
Indianin poważny i Indianin uśmiechający się, to dwaj zupełnie różni ludzie. W bezruchu pierwszego króluje dziki majestat wywołujący mimowolne uczucie przerażenia. Kiedy zaś ten sam człowiek się uśmiecha, jego postać nabiera wyrazu naiwności i życzliwości, który czyni go prawdziwie uroczym.
Pod tym nieruchomym wilgotnym sklepieniem widok zmienia się i nabiera nowego charakteru.
Ponad naszymi głowami panuje majestatyczny porządek. Blisko ziemi - przeciwnie - wszystko sprawia wrażenie wymieszania i chaosu: niezdolne dźwigać dłużej swoich gałęzi pnie rozdarły się od góry do połowy i wyglądają teraz jak spiczaste nagie wierzchołki. (...) Ogromne drzewa, podtrzymywane przez inne, otaczające je, pozostają zawieszone w powietrzu i rozpadają się ze starości, nie dotykając ziemi (s.37).
Par requierre de trop grandes franchises et libertés, chet-on en trop grand servaige - Domagając się zbyt wielkiej wolności i swobód, popada się w jeszcze większą niewolę.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, że we Francyi ustrój feodalny, zachowując wszystkie ujemne strony, utracił wszystkie dodatnie, nie powinniśmy się dziwić, że rewolucya, której sądzono było znieść gwałtownie ten dawny ustrój Europy, wybuchła we Francyi a nie w innym kraju.
Wszelkie wyjątki, które wytwarzały taki przedział między stanem miejskim a ludem, wytwarzały z pierwszego rodzaj niby-arystokracyi, ujawniającej dumę i ducha oporności, właściwego prawdziwej arystokracyi. Każda z drobnych korporacyi, na które podzielony był stan miejski, gorliwie broniła interesów i praw swoich; każdy czuł się jakby na scenie wprawdzie bardzo małej, lecz jaskrawo oświeconej i otoczonej tą samą gromadką widzów gotowych do klaskania lub gwizdania.
Niejedna metoda zastosowana przez rząd rewolucyjny była wzorowana na środkach używanych względem ludu w ciągu ostatnich dwóch wieków monarchii. Rewolucya dodała surowość swego ducha do form zapożyczonych od dawnych rządów.
W wielu parafiach istniały dawniej kapitały przeznaczone na cele dobroczynne, z zapisów osób prywatnych. W ostatnich latach monarchii kapitały te rząd przywłaszczył sobie, oddając przeważnie na przytułki dla ubogich (hôpitaux); majątki zaś tych przytułków używano na cele, których by zapewne nie aprobowali ich testatorowie.