cytaty z książek autora "Henri Michaux"
Zaczęło się to, kiedy byłem dzieckiem. Pojawił się zbędny dorosły.
Siedziałem więc w Honfleur i nudziłem się. Wówczas bez wahania wstawiłem tam wielbłąda.
O świecie ohydny, niełatwo wyciągnąć z Ciebie dobro.
W niespokojnych czasach zachowaj swoje andante. Powtarzaj sobie stale: więcej, więcej andante, starając się kierować siebie tam, gdzie powinieneś przebywać. W pośpiechu wszystko wydaje się powierzchowne.
Kiedy nieszczęście zręcznymi dłońmi fryzjera chwyta za nożyczki jedną ręką, drugą za system nerwowy człowieka - kruchą, niepewną drabinkę umieszczoną w pulchnych ciałach wywołującą błyskawice, spazmy i rozpacz w tym przerażonym zwierzęciu...
Zacząłem więc wyjmować z mojej czaszki wielkie skrzynie, instrumenty dęte i jakiś instrument dźwięczący dostojniej niż organy i korzystając z potężnej siły, jaką się ma w gorączce, stworzyłem z nich ogłuszającą orkiestrę.
Chciałem narysować świadomość istnienia i upływ czasu. Tak jak można dotknąć pulsu.
Chciałbym wykrzyczeć moje szczęście, ale co mam powiedzieć? To rzecz ściśle osobista. I natychmiast rozkosz przechodzi w okrutne cierpienie i morderstwo. Myślę: Paraliż!
Czasem bez widocznej przyczyny przenika mnie wielki dreszcz szczęścia. Jest doskonale czysty. Tak długo, jak wędruje we mnie, nigdy nie styka się z narządami niższymi. Cokolwiek by było, nie styka się też z myślami czy wrażeniami, tak absolutna jest jego intymność. Ono i ja jesteśmy doskonale pojedynczy. Przebiegając przez wszystkie moje członki, być może pyta je w biegu "I jak tam? W porządku? Czy mogę coś dla Was zrobić?
Kiedy już ogarniał mnie chłód zbliżającej się śmierci, spojrzałem na istnienia ludzkie jakby po raz ostatni, głęboko. W śmiertelnym zetknięciu z tym lodowatym spojrzeniem znikło wszystko, co nie było istotne. Jednak obnażając je, pragnąłem zachować z nich coś, czego nawet śmierć nie może zniweczyć.
Malały więc, by ograniczyć się wreszcie do czegoś w rodzaju alfabetu, ale był to alfabet, którym można by się posłużyć w innym świecie, w jakimkolwiek świecie.
W ten sposób łagodziłem mój strach, że odebrany mi będzie cały wszechświat, w którym żyłem. Pokrzepiony, kontemplowałem go bez poczucia klęski, gdy uspokojona krew wracała do moich żył i arterii, powoli wspinałem się na otwarty stok życia.
Nie pozostawiajcie mnie martwym tylko dlatego, że gazety obwieszczą moją śmierć. Stanę się bardziej pokorny, aniżeli jestem dzisiaj. Będzie to zresztą konieczność. Czytelniku, liczę na ciebie, na tego, kto będzie mnie czytał któregoś dnia, i na ciebie też, czytelniczko. Nie zostawiaj mnie samego ze zmarłymi, jak żołnierza na froncie, który nie dostaje już listów. Wybierz mnie spośród innych, za mój niepokój i za moje olbrzymie pragnienie. Mów do mnie wtedy, proszę, liczę na to.
Wobec miasta umysł obdarzony pewnym wymiarem, może odczuwać jedynie nienawiść. Nie ma nic bardziej przygnębiającego. Przede wszystkim ściany, a potem, to wszystko, co jest jedynie obrazem zawziętego egoizmu, podejrzliwości, głupoty i ograniczenia. Kiedy wracam z pobytu na wsi, ze spokoju, którym wewnętrznie dopiero co się chełpiłem, pojawia się opętanie, nienawiść. Odnajduję mojego człowieka, homo sapiens, zachłannego wilka. Miasta budowle, jakże was nienawidzę! Rozległe powierzchnie sejfów, sejfy z cementu, zamurowane w ziemi, sejfy z przedziałami, sejfy, aby jeść, sejfy, aby spać, sejfy na dziewczyny, sejfy do podglądania i gotowe zapłonąć, i jakże smutne, smutne.
Bardzo surowe osoby mówią odważnie o Platonie, że jest słaby, o świętym Augustynie mówią to samo, że kiepski, o Szekspirze, Dantem i Goethem to samo, o wszystkich, którzy coś napisali.
Inni z kolei zazdroszczą pisarzom. Ale mylą się, i to okrutnie. Ci, którzy coś napisali, widocznie musieli odczuwać zadowolenie. Ci, którzy nic nie piszą pewnie nie zostali wystarczająco mocno dotknięci. Być może urodzili się dla czegoś wyższego, piękniejszego, i być może pisaliby jedynie wówczas, gdy martwi lub przeobrażeni w koguty lub lamy albo sępy, powrócili do ludzkiego życia, albo po pobycie w piekle czy na innej planecie, gdyby wrócili wreszcie po jakiejś wielkiej przygodzie, zasadniczej w inny sposób niż nasza.
Biada tym, którzy zadowalają się byle czym.
Nie wolno być za wcześnie idiotą. Około trzydziestki, już po studiach, można sobie na to pozwolić, można na powrót stać się kimś prostym i dzięki temu dokonywać odkryć.
Jeżeli w Bengalu spotyka cię ktoś, kto wie, że jesteś pisarzem, wtedy usłyszysz: „A więc zajmuje się pan literaturą. Jaki uzyskał Pan stopień?”. Zapytają o to choćbyś był rzeźnikiem, powiedz, że nadano ci tytuł „doktora masarstwa”. A potem chcieli się jeszcze dowiedzieć: „ Kim był pański mistrz?”. A gdy odpowiedziałem: „Nie miałem żadnego, dlaczego pytacie?”, dostrzegłem, że mi nie wierzą. Wyobrażali sobie nie wiem jaki podstęp z mojej strony.
Brak rzeczy jest zawsze posiadaniem czegoś innego.
Pluję na moje życie, nie solidaryzuję się z nim. Kto nie jest lepszy od swojego życia?
Rzadko zdarzało mi się spotkać w moim życiu ludzi, w których tak jak we mnie, trzeba by bezustannie pompować powietrze. Już nie zaprasza się mnie na salony. Po jednej lub dwóch godzinach (kiedy każdy zachowuje się mniej więcej jak wszyscy) ulegam zeszmaceniu. Zapadam się, przestaję istnieć, spłaszcza się na mnie marynarka, spłaszczają spodnie.
Już byliśmy na statku, już odpływałem, byłem na pełnym morzu, kiedy nagle, jak termin płatności, stanęło przed wierną pamięcią nieszczęście i rzekło: „To ja, słyszysz mnie? Wracaj!”, i zawróciło mnie w jednej chwili, cofając, jak chowa się język.
Kiedy nieszczęście bierze swój koszyk i pudło z obcęgami i udaje się do dzielnic nowo oświetlonych, zobacz, czy nie ma tam kogoś z jego bliskich, kto mógłby zmylić przeznaczenie.
I to, co nadchodzi zawsze, nadeszło: twardy, głupi sabot uderzył w głowę. Szlachetne rysy, jakimi są nawet najbardziej niecne, szlachetne rysy twarzy zostały podeptane jak byle wiązka buraków. Język nawykły do wymawiania słów staje się bezwładny, mózg nie przetrawia już myśli, serce, słaby młotek, kolejno przyjmuje ciosy, i to jakie ciosy.
Godziny ważne, to godziny nieruchome. Te ułamki zatrzymanego czasu, minuty prawie martwe, są tym, co masz najbardziej prawdziwego, one są tobą najbardziej prawdziwym.
Czytelnicy mi przeszkadzają. Piszę jednak dla jedynego czytelnika.
Kiedy mnie zobaczycie, / nie wierzcie, / To nie ja. / W ziarenkach piasku, / W ziarenkach ziarn, / W niewidocznej mące powietrza, / W wielkiej pustce, która żywi się krwią, / Tam żyję. / Och! Nie ma się czym chwalić: Mały! Mały! / Gdyby mnie ktoś schwycił, / Zrobiłby ze mną co mu się podoba.