cytaty z książki "Potyczki z Freudem. Mity, pułapki i pokusy psychoterapii"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Uprowadzenie Persefony to mitologiczny obraz inicjacji w rzeczywistości psyche. Dusza i królestwo podziemne są ze sobą tożsame - wejście w doświadczenie psychologiczne oznacza wejście w w doświadczenie śmierci czy raczej doświadczenie nieustannego umierania, obumierania nadziei, nabierania dystansu do wydarzeń codzienności.
Dopóki żyjemy w błogiej nieświadomości, w błogiej szczęśliwości, w błogiej ślepocie na ciemność egzystencji, dopóty nasz świadomość przypomina świadomość (czy raczej nieświadomość) pogrążonej w radosnej zabawie Persefony. Kiedy jednak los brutalnie wyrywa nas z nieświadomości - poprzez nagłe załamanie, depresję, próbę samobójczą, zdradę, chorobę, czy śmierć kogoś bliskiego - stajemy się w jednej chwili uprowadzoną Persefoną. Zaczynamy postrzegać życie z perspektywy królestwa umarłych. (s.111).
Świat człowieka, który przed samobójczą śmiercią opublikował genialną książkę, opisawszy w niej swoja moralną bezradność wobec tego, co widział i czego doświadczył: tortur, planowej zagłady, przemysłowej produkcji śmierci, bezbrzeżnego, niemożliwego do wypowiedzenia okrucieństwa, które - jak sam deklaruje w tytule - złamało go ba zawsze. Świat człowieka, który deklaruje: tego się nie da wybaczyć bo każde wybaczenie byłoby aktem bezgranicznego egoizmu, splunięciem w twarz tym wszystkim, którzy zginęli. Bo wybaczenie jest tutaj po prostu niemożliwe. Bo rozpacz, bezradność i nienawiść do oprawców to takie uczucia, takie stany, które powinieneś czuć, kiedy spotyka cię to, co spotkało Amery'ego. Z drugiej strony świat Colina Tippinga i jemu podobnych zadowolonych z siebie kolesi, którzy zarabiają pieniądze wypuszczając kolejne miałkie ksiązki w kolorowych okładkach, organizując warsztaty dla znudzonych japiszonów albo poturbowanych życiowo i podatnych na manipulację ludzi, Świat kolesi, którzy plotą gładkie banialuki o wybaczaniu sobie i innym, posuwając się w swojej arogancji tak daleko, że mają czelność - nie przedstawiając cienia dowodu - wmawiać ludziom, iż nowotwory i inne śmiertelne choroby, które dotknęły ich albo bliskich, to prosty efekt tego, że się nie wznieśli na "wyższy" poziom moralny i nie wybaczyli sobie lub innym wystarczająco głęboko i prawdziwie. I kiedy zestawiam ze sobą te światy, mam ochotę wykrzyczeć wszystkim tym landrynowatym, wybaczającym na lewo i prawo Tippingom razem wziętym: jak możecie być tak bezczelni i cyniczni, skoro wobec świadectwa Jeana Amery'ego albo Paula Celana, bukowińskiego Żyda, wielkiego poety, który przeżył Holokaust, a potem w klatach siedemdziesiątych zmarł śmiercią samobójczą, nie milkniecie, tylko dalej w najlepsze produkujecie egzaltowaną słowną papkę i przyjmujecie za nią sowite przelewy?
Jak więc mamy stworzyć prawdziwą naukę o człowieku - nie o "mózgu", "osobowości", "zachowaniu", czy innych abstrakcjach, tylko o człowieku skoro niczego tak nie chcemy uniknąć, jak właśnie prawdy o sobie?
A może także prawdy o świecie?".
Fizyczność" nie jest jedynym kryterium prawdy. Istnieją przecież także prawdy psychiczne, których z fizycznego punktu widzenia nie można ani wyjaśnić, ani dowieść, ani obalić. Gdyby na przykład istniała powszechna wiara, że Ren płynął niegdyś od swego ujścia ku swym źródłom, to wiara ta sama w sobie byłaby faktem, jakkolwiek jej sformułowanie pojęte w sensie fizycznym musimy uznać za nadzwyczaj niewiarygodne. Taka wiara stanowi fakt psychiczny, którego nie można obalić i który nie potrzebuje żadnych dowodów. Do tego rodzaju faktów należą wypowiedzi religijne. Odnoszą się one 0 wszystkie co do jednej - do przedmiotów, których istnienia nie da się stwierdzić metodami fizycznymi. Gdyby tak nie było, to nieuchronnie weszłyby w zakres badań nauk przyrodniczych, które odmówiłyby uznania ich jako niepodlegających doświadczeniu. Jako fakty fizyczne nie mają one bowiem żadnego znaczenia. (s.282).
Otóż - powiadał Hillman - faszyzm jest konstytuowany przez przekonanie (a raczej pragnienie), że całą rzeczywistość należy (i można) podporządkować jednemu, uniwersalnemu wzorcowi. Czy będzie to idealne państwo, czy idealne życie, czy też twarz - wszystko jedno. Każdy, kto wyznaje taki punkt widzenia - twierdzi Hillman - powiela w istocie ten sam myślowy schemat, który leży u podstaw ideologii faszystowskiej: nieczułej na wielość i różnorodność świata, ludzi i idei. Pragnącej zawładnąć - siłą plutonu egzekucyjnego, pozytywnego myślenia albo chirurgicznego skalpela - wszystkim, co wymyka się unifikującej hegemonii. (s.77).
Ciemna strona osobowości zostaje, dzięki zdradzie, włączona w strumień życia. I dopiero wtedy staje się ono pełne i prawdziwe. (s.131).
Na ołtarzu uzbrojonej Afrodyty, na ołtarzu miłości trzeba więc tak naprawdę poświęcić samą miłość. To ona jest swoją własną ofiarą. Czy raczej to nasze wyobrażenia o niej ona sama składa w ofierze bezwzględnemu bóstwu, którego wcale nie interesują nasze idealistyczne fantazje.
I dopiero kiedy ta ofiara zostanie złożona, prawdziwa bliskość między ludźmi świadomymi swojej zależności, ambiwalencji i bezradności, świadomymi swoich zranień, słabości i błędów, świadomymi metaforyczności pragnienia, które jest rdzeniem doświadczenia pothos - dopiero wówczas prawdziwa bliskość między nimi staje się realna i głęboka. (s.231).
Jeśli wartość doświadczenia mierzymy jego intensywnością, niezwykłością, ekstatycznością czy obezwładniającą siłą - wpadamy w jednostronną manię. W kompulsywną obronę przed poczuciem bezradności, depresji, ograniczenia czy lęku - a właśnie tymi jakościami nasycone jest życie. (s.109).
(...) psyche - podstawowa przestrzeń naszego doświadczenia, jak mówił Jung - nie poszukuje wcale transcendencji, tylko głębi. (s.109).
Miłość, o której marzymy, miłość, którą sobie wyobrażamy, której dajemy się zagarnąć i pochłonąć w gwałtownym erotycznym afekcie, jest tylko platońską fantomową ideą. (s.228).
Zakochujesz się w tej, a nie innej osobie, ponieważ jest to ta, a nie inna osoba. Nie ma wyjaśnienia. Nie ma powodów. Nie ma żadnej racjonalizacji. Uzbrojona Afrodyta zstępuje tam, gdzie chce. Strzała Erosa trafia na oślep i nie sposób wytłumaczyć trajektorii jej lotu w żadnych psychologicznych, filozoficznych, ewolucjonistycznych czy społeczno-politycznych kategoriach. Nie ma żadnego "dlatego, że", nie ma żadnego powodu.. To jest ta kobieta albo ten mężczyzna. (s.229).
W (...) książce "We've Had Hundred Years of Psychotherapy and the World's Getting Worse" znajduje się obszerna rozmowa między Jamesem Hillmanem a jego przyjacielem (...)
Hillman już na wstępie oznajmia prowokacyjnie, że nasze przekonania o naturze miłości są całkowicie błędne.
Szukamy w niej przede wszystkim bezpieczeństwa, intymności, spełnienia i zaspokojenia. Tymczasem miłość przynosi zazwyczaj odwrotność tego, czego od niej oczekujemy. Istotą miłości jest bowiem - jak w "Kwartecie aleksandryjskim" - nie tyle bezpieczeństwo, intymność, spełnienie, czy zaspokojenie, ile ich zasadnicze przeciwieństwo: poczucie wiecznej, nieuleczalnej nostalgii (...)
Istotą miłości -mówiąc innymi słowy -jest szaleństwo.
Psychoterapeuci -stwierdza w pewnym momencie Hillman -znajdą dwadzieścia tysięcy powodów, dla których zakochałeś czy zakochałaś się w tej, a nie innej osobie. Powiedzą, że przypomina twoją matkę albo ojca. Albo że jest ich biegunową odwrotnością. Że jest projekcją jakiejś części ciebie. (...)
Że on lub ona ma wszystkie te cechy, których tobie brakuje, i dlatego świetnie się uzupełniacie. (...)
Nic z tych rzeczy, oświadcza Hillman. Wszystkie te pseudomądrości, wszystkie te wyjaśnienia oddalają nas tylko od czystego doświadczenia, które wymyka się każdej próbie pojęciowego przyszpilenia.
Zakochujesz się w tej, a nie innej osobie, ponieważ jest to właśnie ta, a nie inna osoba. Nie ma wyjaśnienia. Nie ma powodów.
(...).
Przeżycie śmierci otwiera przed każdym życiem możliwość tego, co tragiczne.
[Marek Aurelisz, Rozważania]
(s.274).
Przemiana zaczyna się tam, gdzie nie ma nadziei" - stwierdza Hillman.
Tylko ten, kto umarł za życia, może żyć dalej.
(s.276).
Hillman zachęca: kwestionuj wszystko, co słyszysz; upłynniaj wszystko, co wydaje się twarde jak skała; patrz przez rozmaite filozofie i psychologie jak przez szybę, na której ktoś wyrysował piękne widoki, zamiast zatrzymywać na tych obrazach wzrok. (s.192).
Stosunek współczesnej kultury do snów jest (...) odbiciem jej stosunku do śmierci. (s.247).
Wszystkie koncepcje odporne na falsyfikację - twierdził Popper - to nie naukowe teorie, tylko religijne systemy oparte na dogmatach czy innych niewzruszonych założeniach, które czasem (przykładem astrologia) świetnie potrafią naukowość imitować. (s.85).
Nikt też, kto ma choćby elementarne pojęcie o metodologii naukowej, nie nazwie dzisiaj psychoanalizy nauką. (s.86).
(...) dzielenie ludzi na tych, którzy uzyskali jasny wgląd, i na tych, którzy brodzą w mrokach, prowadziło wielokrotnie w historii i wciąż prowadzi do krwawych wojen, wyzysku, a także perfidnego (bo wykorzystującego pierwotne lęki) szantażu i okrutnej dominacji, którym rzekomo oświeceni i obdarzeni wyższą mądrością kapłani, terapeuci, guru albo dyktatorzy poddają tak zwanych zwykłych ludzi. Uważam tak wreszcie nie tylko dlatego że cała ta obietnica przekroczenia ludzkich uwarunkowań, uzyskania wglądu i zbawienia, to moim zdaniem pic na wodę. (s.106).
Miłosne tragedie, rozwody, ukrywane latami romanse, uwikłania w niemożliwe do rozwiązania relacyjne układy, poczucie, że gdybyśmy nie związali się z tą akurat osobą, nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej - to wszystko są drogi, którymi szaleństwo wkracza i rozbija nasze spójne poczucie bezpiecznej tożsamości. (...)
Im bardziej będziemy opierać się szaleństwu miłości, im bardziej będziemy dążyć do "wyleczenia", "pozbycia się", "uświadomienia i rozwiązania" tego wszystkiego co ze sobą przynosi, im bardziej - jednym słowem - będziemy się przed nim bronić, z tym większym impetem nas ono zaatakuje. Żadne terapeutyczne zaklęcia tutaj nie pomogą.
"Pokochaj tę część siebie, która jest trudna i ambiwalentna", "Doceń ją i spróbuj zobaczyć jako coś, co tak naprawdę jest kreatywne i ważne", "Zaprzyjaźnij się ze swoją irracjonalną stroną" - to wszystko śmiechu warte, bezwartościowe mantry. (...)
Jeśli nie będziemy opierać się szaleństwu - a jednocześnie nie damy się mu w pełni zagarnąć -
mamy szansę uwolnić siebie i tych, których kochamy, z ciasnych więzów wzajemnych projekcji "szczęśliwej miłości", "idealnego partnera" albo "drugiej połówki".
Bo tak naprawdę - jak pisał Durrell, jak pisał Platon - to właśnie te projekcje te iluzje, te naiwne pragnienia najbardziej oddzielają od siebie kochanków. Budują między nimi mur, który szaleństwo w pewnym momencie bezlitośnie obraca w proch.
Strzała Erosa trafia na oślep i nie sposób wytłumaczyć trajektorii jej lotu (...)
Wówczas, w jednej chwili, wszystkie nasze najgłębsze tajemnice, zranienia i kompleksy, nasze pragnienie wiecznego szczęścia, wiecznej młodości wynurzają się na powierzchnię. Witamy je z nadzieją, że zostaną zaleczone, zrozumiane, uznane i rozpuszczone w ciepłej, cudownej miłosnej fali. Ale ta fala, fala miłosnego szaleństwa, zagarnia wszystko. Otwiera zamknięte, pilnie strzeżone pokoje i wypuszcza z nich mityczne postacie, stłumione tożsamości, ukryte pragnienia. A przede wszystkim - otwiera przestrzeń cierpienia. Otwiera przestrzeń zdrady, niezrozumienia, niezaspokojenia.
Wiecznej nostalgii, tęsknoty do prakondycji, stanu poprzedzającego zaistnienie, bezczasowej młodości i szczęścia. (...)
Zamiast pytać, dlaczego się zakochujemy, należałoby więc raczej zapytać: czego chce od nas to szaleństwo, które wraz z miłością, niepytane o zgodę, wkracza w nasze życie?
Otóż szaleństwo chce być jego częścią. Chce nas wytrącić z hipnotycznego transu codzienności.
Jeśli chcemy zrozumieć jakieś zjawisko, pod żadnym pozorem nie możemy zakładać, że nie powinno ono istnieć. (s.125).