cytaty z książki "Pornografia"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Kiedy jest się samemu, nie można mieć pewności, że np. się nie zwariowało. We dwóch-co innego. Dwóch daje pewność, obiektywną gwarancję. We dwóch nie ma wariacji!
(...) zanadto wąchał kwiaty duszą, a nie nosem, zanadto wierzył w piękność cnoty i brzydotę grzechu.
Pozostałem sam, rozczarowany, jak zawsze bywa, gdy coś się urzeczywistnia - albowiem urzeczywistnienie jest zawsze mętne, nie dość wyraziste, pozbawione wielkości i czystości zamierzenia.
Wie pan, ja właściwie nie wierzę w Boga. Moja matka była wierząca, ja nie. Ale ja chcę żeby Bóg istniał. Chcę – to ważniejsze, niż gdybym tylko był o jego istnieniu przekonany.
(...)z nieposkromioną lubieżnością dobierała mu się do ducha – iż pożądała jego sumienia, że jego honor, odpowiedzialność, godność i wszystkie związane z tym cierpienia były obiektem jej żądzy (…) ona tylko chłonęła mu starszość, przytulona i towarzysząca. I poddawała się pieszczocie ręki męskiej, nerwowej i wysubtelnionej, już dorosłej
...byłoby to zabawne, gdyby zabawa nie była w nim czymś tak poważnym. On bawił się na serio.
Teraz tylko myślę żeby mnie się coś nie stało. I mam rację. Ten kto się boi o siebie, zawsze ma rację!
Nie będąc osobą zbyt głęboką, ani przenikliwą, był jednak człowiekiem pewnego środowiska, pewnej sfery, i gdy my staliśmy się głębocy, on nie mógł pozostać płytki, ze względów po prostu towarzyskich
Ale ta jego fatalna właściwość: kiedy coś mówił, zdawało się że mówi, aby nie powiedzieć czegoś innego.
I przez sekundę, oni i my, w naszej katastrofie, spojrzeliśmy sobie w oczy.
Zapewne, była to gra - ale ta gra go stwarzała i stwarzała także sytuację.
Ja jestem Chrystus, rozpięty na 16-letnim krzyżu! Pa! Do zobaczenia na Golgocie! Pa!
-Jak to? Ja jestem poważny, nie oni! Jak oni mogą być poważni, jeśli to dzieciństwa- bzdury- głupstwa! Idiotyzmy!
-A jeśli- dla nich- dzieciństwo jest ważniejsze?
-Co? Dla nich ważniejsze musi być to, co dla mnie jest ważne. Co oni wiedzą? Ja wiem lepiej! Ja ich zmuszę! Nie zaprzeczy pan, że chyba ja jestem ważniejszy od nich, moja racja musi być decydująca.
-Zaraz. Ja myślałem że pan uważa siebie za poważniejszego ze względu na swoje zasady… ale teraz wychodzi na to, że pańskie zasady są ważniejsze, ponieważ pan jest ważniejszy. Osobiście. Jako osoba. Jako starszy.
Podano mu herbatę, którą wypił, ale pozostał mu na talerzyku kawałek cukru — i
wyciągnął rękę żeby go podnieść do ust — ale może uznał ten ruch za nie dość
uzasadniony., więc cofnął rękę— jednakże cofnięcie ręki było właściwie czymś
bardziej jeszcze nieuzasadnionym — wyciągnął tedy rękę powtórnie i zjadł cukier —
ale zjadł już chyba nie dla przyjemności, a tylko żeby odpowiednio się zachować...
wobec cukru, czy wobec nas?... i pragnąc zatrzeć to wrażenie kaszlnął i, aby uzasadnić
kaszlnięcie, wyciągnął chusteczkę, ale już nie odważył się wytrzeć nosa — tylko
poruszył nogą. Poruszenie nogi, jak się zdaje, nasunęło mu nowe komplikacje, więc w
ogóle ucichł i znieruchomiał.
Alkohol. Sznaps. Upijająca przygoda. Przygoda niczym kieliszek wzmocnionej - i jeszcze kieliszek - ale pijaństwo to było śliskie, co chwila groził upadek w brud, w zepsucie, w zmysłowe błoto. Jakżeż jednak nie pić?
Trochę za nami, na ukos, z lewej strony, szła Henia z Wacławem, oboje bardzo grzeczni, ucywilizowani, osadzeni w swoich rodzinach, on – syn swojej matki, ona – córka swoich rodziców; i ciało adwokata nie czuło się źle z szesnastolatką, mając przy sobie w sumie dwie matki i ojca.
Albowiem naród nas wiązał, byliśmy towarzyszami i braćmi – tyle tylko, że to braterstwo było zimne jak lód, tu każdy był narzędziem każdego i każdym wolno było się posłużyć jak najbezwzględniej, dla wspólnego celu.
Łatwość z jaką kobiety mówią "nie". Ta zdolność odmowy. To "nie", będące u nich zawsze w pogotowiu - kiedy znajdą je w sobie, są bez litości.
Zdawało mi się, podejrzewałem, że Fryderyk, który przecież ukląkł, także się „modli” — a nawet byłem pewny, tak, znając jego przerażenia, że nie udaje, ale naprawdę się „modli” — w tym znaczeniu, że nie tylko innych pragnie oszukać, ale i siebie. „Modli się” wobec innych i wobec siebie, ale modlitwa jego była tylko parawanem, zasłaniającym bezmiary jego niemodlitwy...
Gwałt! Gwałt! Od czegóż byliśmy mężczyznami? Mężczyzna jest tym, który gwałci, który narzuca się siłą. Mężczyzna jest tym, który króluje! Mężczyzna nie pyta, czy się podoba, on troszczy się tylko o własną przyjemność, jego podniebienie ma decydować co piękne, co szpetne — dla niego i tylko dla niego! Mężczyzna jest dla siebie, dla nikogo więcej!
Więc to wszystko rzucało go na Henię, jak na sukę, on palił się do niej i, zaiste, nie
była to żadna "miłość" a tylko coś brutalnie upakarzającego, dziejącego się na jego
poziomie — była to miłość "chłopięca" w całej degradacji swojej. Ale jednocześnie
nie była to żadna w ogóle miłość [...].
Jak to? Co to? To było jakby jej kark (dziewczyny) wyrywał się i związywał z tamtym
(chłopięcym) karkiem, kark ten jak za kark chwycony przez tamten kark i chwytający
za kark!
On dla niej, ona dla niego, gdy tak stali z daleka i wcale nie zainteresowani sobą — i tak silne to, iż on ustami nie do ust jej nadawał się, a do całego jej ciała — a ciało jej jego nogom podlegało!
Gdy zaś wyszliśmy po śniadaniu na dziedziniec — dom, biały, piętrowy, z facjatkami w ujęciu świerków i tuj, ścieżek i klombów — który oszołomił jak nieskalane zjawisko z dawnego, już tak odległego, przedwojnia... i w swej dawności nie naruszonej zdawał się być prawdziwszy od teraźniejszości... a jednocześnie świadomość, że to nieprawda, że on kłóci się z rzeczywistością, czyniła go czymś w rodzaju teatralnej dekoracji.
No my przyprowadziliśmy mu Hanię, jak kobietę- mężczyźnie, lecz on, jeszcze nim nie był...nie był samcem. Nie był panem. Nie był władcą. I nie mógł posiadać. Nic nie mogło być jego, nie miał prawa do niczego, był tym, który musi służyć i ulegać.
Gdybym z ziemi robił wycieczkę na jakąś inną planetę, lub choćby na księżyc, też wolałbym być z kimś- na wszelki wypadek, żeby moja ludzkość miała się w czym przejrzeć.
Ale ten marsz już nie był zwyczajny... coś takiego, jakbyśmy wkraczali w ogród nowej inkarnacji, prawie uroczyście, nieomal przy dźwiękach muzyki... i podejrzewałem że jestem w szponach jakiejś jego decyzji.
Któż siedział obok mnie? Ktoś jak ja? Ależ skąd, była to istota esencjonalnie odmienna i wdzięczna, rodem z krainy kwitnącej, był pełen łaski przetwarzającej się w urok.
Wyczuwalny stał się w najwyższym stopniu jego swoisty "modus", ten sposób bycia, będący owocem jego rozwoju i przeżyć- to nagle stało się jak najkonkretniej obecne- i zresztą, jeśli człowiek znaczy coś o tyle, o ile sam do siebie przywiązuje znaczenie, to w danym wypadku miało się do czynienia z olbrzymem, z ogromem, albowiem trudno było nie zdać sobie sprawy, jak niesłychanym zjawiskiem jest ono we własnym swoim odczuwaniu- niesłychanym nie w skali społecznych wartości, ale jako byt, egzystencja.