Wiosenne dziewczęta Brandon W. Jones 7,5
ocenił(a) na 74 lata temu "Wiosenne dziewczęta" w jakiś szczególny sposób kojarzyły mi się z radością, młodzieńczą spontanicznością, pełnią życia, pierwszą niewinną miłością ... Jakże bardzo moje wyobrażenia o tej powieści odbiegły o rzeczywistej fabuły i historii w niej przedstawionej.
Akcja rozgrywa się w ostatniej dekadzie minionego wieku w Korei Północnej; w domu sierot poznajemy młode dziewczyny - Gyong-ho, zamkniętą w sobie, nieco wystraszoną, ale za to niesamowicie uzdolnioną matematycznie, która od wszelkiego bólu, lęku i samotności ucieka w świat liczb, pojęć matematycznych, równań. Jej przeciwieństwem jest Il-sun; nieco buntownicza, wesoła, bardziej odważna. Mimo różnic w charakterze dziewczęta wspierają się w codziennym życiu.
Pewnego dnia ich los ulega diametralnej zmianie - obie wraz z jeszcze jedną dziewczyną - Cho, zostają wywiezione przez strefę zdemilitaryzowaną do Korei Południowej i sprzedane prowadzącemu porno-biznes panu Choy. Trudno opisać traumatyczne przeżycia tych dziewcząt, ich wykorzystywanie, upodlenie, poniżenie. Po kilku miesiącach "pracy" w Seulu, za podjęcie próby ucieczki zostają za karę ponownie sprzedane - tym razem do burdelu w Seattle w Stanach Zjednoczonych. Znów muszą sprzedawać swoje ciało, wykonywać wszelkie polecenia burdel-mamy, są maksymalnie wykorzystywane. Pewnego dnia, gdy na dom publiczny dokonuje nalotu policja, Gyong-hu udaje się uciec, tym samym znajduje się nagle zupełnie samotna w obcym mieście, które ją zszokowało i zdumiało.
"Kobiety Chosun, odkąd tylko sięgały pamięcią, wiedziały, że Ameryka to imperium zła, a jej obywatele są najbardziej krwiożerczymi, nierozumnymi i nieludzkimi stworzeniami na świecie. Amerykanie zjadali własne dzieci, a do starców strzelali w tył głowy. Ameryka była krajem chaosu i zamętu, rządzonym przez podrzędny gatunek ludzi pierwotnych. Zezwierzęcenie tego narodu odzwierciedlało się nawet w języku potocznym Chosun, w którym Amerykanów określano raczej jako >Mee-guk nom<, czyli amerykańskich sukinsynów, niż >Mee-guk saram<, czyli amerykańskich ludzi."
Gyong-hu znajduje pomoc i wsparcie u bezdomnego mężczyzny; powoli poznaje miasto, szuka wyrzuconej wcześniej na bruk Il-sun, zaś pozostały wolny czas spędza w Bibliotece Publicznej w Seattle, gdzie pochłania wszelkie podręczniki z dziedziny matematyki, fizyki, rozwiązuje zadania, poznaje definicje, teorie, rozwiązuje paradoks Olowatiego. Jej geniusz przez przypadek zostaje dostrzeżony przez prof. Henry'ego Calvina z Uniwersytetu Waszyngtońskiego, co daje szansę na rozpoczęcie nowego życia w nowym kraju, z nadzieją na lepszy los.
Książka ukazuje prawdę o życiu w Korei Północnej, gdzie do dziś czci się wspaniałych przywódców narodu, gdzie tworzy się fikcję o doskonałości systemu, o złu świata zachodniego, ale książka pokazuje też kulisy handlu żywym towarem, porno- i seksbiznesu, brutalnie, wręcz drastycznie, opisuje sceny wykorzystywania seksualnego. Z dużą wnikliwością pochyla się również nad stanem emocjonalnym więzionych dziewczyn. Odraza, fizyczny ból i cierpienie, stany rozpaczy i szaleństwa przeplatają się z chwilami szczęścia i błogosławieństwa ze znośnego poziomu życia: smacznego, regularnego posiłku, kąta do spania, ciepłej wody... Naprawdę warto przeczytać.