Przemytnik doskonały. Jak transportować tony kokainy i żyć szczęśliwie Luca Rastello 6,7
ocenił(a) na 77 lata temu Opowieść człowieka pracującego w przemyśle narkotykowym a ściślej biorąc organizatora międzykontynentalnych transportów narkotyków. Facet z jednej strony to biznesmen rozwiązujący skomplikowane problemy organizacyjne, finansowe i logistyczne, z drugiej strony to przestępca wciąż gadający o tym jak przechytrzył stróżów prawa, o pieniądzach które zarabia, o luksusach w jakich się pławi. Sporo też tam opowieści o kolegach z branży, nieciekawe typy; prawie wszyscy źle kończą... Najciekawsze w książce jest opisanie sposobów transportu narkotyków, to po prostu znakomite pomysły biznesowe.
Autor książki dotarł do człowieka, który zęby zjadł (dosłownie, zostały mu tylko trzy) na produkcji i przemycie narkotyków. W tym biznesie zyski są wręcz niewyobrażalne, ale ryzyko też duże, bo wpadka kończy się nie tylko bankructwem, ale w najlepszym wypadku długoletnim więzieniem, jeśli nie egzekucją.
Mówi anonimowy rozmówca trochę o drobnym o przemycie narkotyków znanym z mediów czy filmów: kurier połyka kapsułkę z kokainą lub przewozi towar w podwójnym denku walizki. Ale tak naprawdę idzie o biznes poważny, o tony białego proszku przemycane na statkach, w kontenerach, przez porty i lotniska. I tu wchodzi na scenę bohater opowieści nazywający sam siebie ‘systemowcem' czyli menedżerem, organizującym przerzut transkontynentalny wielkich ładunków narkotyku, rzędu kilku ton. Opowiada szczegółowo jak to transportował kokainę w marmurze, szkle czy granicie, i jak wielkie sumy (miliony dolarów) zarabiał na jednym przerzucie. Opowiada o metodzie transportu 'za plecami' (znakomity pomysł!). Facet ma z pewnością duży talent biznesowy i logistyczny, i tylko dziwi, że zmarnował sobie życie robiąc w narkobiznesie: spędził 22 lata w więzieniu gdzie stracił zdrowie (w tym kontekście tytuł książki brzmi wcale ironicznie),niemniej wciąż zgrywa chojraka, zresztą licho wie czy nie konfabuluje, nie ma sposobu by zweryfikować prawdziwość jego opowieści.
Sporo też opowiada o kolegach handlarzach, to prawdziwe rekiny biznesu, bo każdy kto robi w narkotykach: „nie zna żadnej etyki, nie przestrzega żadnej hierarchii wartości. Liczą się pieniądze i przyjemność jaką mogą ci dać. Nic innego.” Mamy więc chaotyczne opowieści o przemytnikach, przerzucających narkotyki w butach czy w brzuchu, królach życia, którzy pół owego wspaniałego życia spędzili w więzieniu. A poza więzieniem życie z dnia na dzień, pławienie się w luksusie, panienki, balety, pijaństwa. Mamy opowieść o Bonazzim, prawdziwej bestii, który przez lata płacił wieśniakom pracującym dla niego przy uprawie koki ołowiem, czyli zabijał ludzi masowo. Całe to towarzystwo, bawiące się z policją w kotka i myszkę mocno nieciekawe, zabić człowieka dla nich to jak splunąć... Na szczęście w większości młodo giną albo gniją do śmierci za kratkami.
Książka jest chaotyczna, ale ciekawa, bo pokazuje narkobiznes jako działalność ekonomiczną przyciągającą wybitne talenty. Po raz kolejny udowadnia, że walka z przemysłem narkotykowym to przegrana sprawa dopóki będą tak olbrzymie zyski (wynikające z prohibicji). Jedynie forma legalizacji połączonej z kontrolą mogłaby ten biznes zniszczyć, ale to raczej trudno sobie wyobrazić.