Ukończył studia, m.in. agronomię, na uniwersytecie w Lizbonie. Literacką karierę zaczynał od poezji, jest ponadto autorem opowiadań, powieści, utworów dla dzieci, a także sztuk teatralnych (w tym napisanych wspólnie z Mia Couto). Jako dziennikarz publikował w czasopismach portugalskich, brazylijskich i angolskich. Jego utwory zostały przetłumaczone na blisko 20 języków, w tym na polski - w Polsce wydano jego powieść z 2007 As Mulheres do Meu Pai. W Żonach mojego ojca fragmenty fikcyjne mieszają się z opisem podróży autora (lub jego alter ego) po Angoli i krajach sąsiednich.http://www.agualusa.info/
(#planetaksiążek)
Powieść Agualusy była moim pierwszym wyborem z Angoli do projektu i w pełni spełniła pokładane w niej nadzieje. Nie dajcie się jednak zwieść okładkowym rekomendacjom – owszem, pojawiają się wzmianki o Kapuścińskim, ale na pewno nie jest to książka, którą sam by napisał, a porównania z Marquezem są zupełnie chybione. To chyba tłumaczy, skąd tylu rozczarowanych tą brawurowo napisaną, pomysłową i przede wszystkim do szpiku kości „afrykańską” książką. Ale po kolei – sam koncept fabularny jest naprawdę intrygujący i wciąga od samego początku: portugalska dziennikarka wyrusza do Afryki by odnaleźć biologicznego ojca, słynnego muzyka Faustyna Manso, który równie co muzykę, kochał kobiety (efekt – siedem żon i półtora tuzina dzieci). Nasza dziennikarka niczym w grze komputerowej jeździ od jednej żony do następnej i próbuje z niejednokrotnie sprzecznych epizodów ułożyć mozaikowy portret tajemniczego rodziciela. Wszystko okaże się jednak dużo bardziej skomplikowane i nieoczywiste, a Agualusa będzie co raz to zwodził czytelnika, wprowadzając kolejne wątki, narratorów, wreszcie... samego siebie (!). Te postmodernistyczne zabawy fabułą i narracją mogą zachwycić, mogą też irytować gubiącego się w nich czytelnika, dla mnie jednak najbardziej wartościowy jest wyłaniający się z powieści obraz Angoli (i całej południowej Afryki!) – a smaczków wszelakich jest w niej bez liku. Agualusa sięga zarówno do najważniejszych wydarzeń z historii, przywołuje mnóstwo charakterystycznych dla regionu obyczajów, jak i eksploruje angolską popkulturę i współczesność – a że sięga po rozmaite konwencje i formy wypowiedzi, mamy poczucie autentycznego zanurzenia się w świecie, o którym opowiada. Dostajemy daleki od idealizacji obraz kraju („Najpierw Bóg stworzył Angolę, a potem przyszedł diabeł i stworzył Luandę”) i krytyczne spojrzenie na związki z Portugalią („Portugalczycy przywieźli do Angoli karnawał, nie mówiąc już o akordeonie, piłce nożnej i hokeju na trawie, przywieźli również syfilis, gruźlicę, wszawicę, a na dokładkę jeszcze diabła we własnej osobie”),ale podane tak, że chce się ten świat poznać jeszcze bardziej!
-
https://bibliotekaswiata.blogspot.com/2023/06/52-angola-jose-eduardo-agualusa-zony.html
Ta książka pachnie Afryką. Przeskakiwanie z narratora na narratora doprowadzało mnie początkowo do szału, było to też źródłem dziecinnej satysfakcji, kiedy po przeczytaniu kilku akapitów w końcu zaskoczyłam, że tym razem mówi do mnie np. Duży Niefart. Bredzenie w malarii połączone z tym jak dawniej czytałam przygody Tomka Wilmowskiego – sprawdzam nazwy, szukam nazwisk i zakochuję się w piosence „Nha Vida”. Świetna, nieeuropocentryczna lektura, świeża, pełna wielu informacji o czarnym kontynencie. Więcej tłumaczeń Agualusy, please!