Najnowsze artykuły
- Artykuły„Nowa Fantastyka” świętuje. Premiera jubileuszowego 500. numeru magazynuEwa Cieślik4
- ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać3
- ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński9
- ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać14
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Jurij Krymow
1
7,3/10
Pisze książki: literatura piękna
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
7,3/10średnia ocena książek autora
5 przeczytało książki autora
3 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Statek "Derbent" Jurij Krymow
7,3
Przyznam, że jest to znakomita powieść radziecka. Fabuła dotyczy transportu ropy na morzu Kaspijskim. Tytułowy "Derbent" jest nowo wybudowanym tankowcem. Akcja jest osadzona na początku lat 30-tych XX wieku. Zatem nie mamy tu do czynienia ze współzawodnictwem tzw. "szturmowym", jak w latach 20-tych (np. powieść "Cement" Gładkowa). Mowa tu już o dojrzałym współzawodnictwie, są tu więc tzw. brygady stachanowskie. Początek powieści dotyczy losów głównego bohatera, mechanika Basowa w stoczni. Jest to człowiek, który chce wszystko modyfikować i ulepszać. Jego pomysły nie są bezzasadne, jednak na tym etapie budowy socjalizmu nie znajdują one poparcia. Prowadzi to do alienacji Basowa. Podważył on odbiory statków i przeprowadził regulację silników diesla na tankowcu Agamali, co doprowadziło do uzyskania znamionowych parametrów. W związku z tym usunięto go ze stoczni i tak trafił na Derbent. Zdarzenie to doprowadziło do konfliktu Basowa z żoną (Musia). Początkowo na statku nie ma mowy o kolektywie wśród załogi statku, sam Derbent jest najgorszym z tankowców. Nie realizuje on planu przewozu. Dopiero potem na skutek działań Basowa i zachęty do współzawodnictwa udaje się utworzyć zwarty kolektyw i odrobić straty. Wrogiem klasowym jest tu przebiegły Kasacki i w zasadzie będący pod jego wpływem kapitan Kubasow. Działalność Kasackiego i opieszałość Kubasowa prowadzą nieomal do tragedii. Kasacki razem z jednym z marynarzy odcinają holowany i płonący tankowiec Uzbekistan. Zdecydowanie Basowa i przejęcie przez niego dowodzenia okrętem powoduje uratowanie załogi Uzbekistanu.
Ciekawym aspektem są też listy Krymowa do żony. Szczególnie dramatyczny jest ostatni z listów. Szkoda, że Krymow zginął. Mógłby napisać naprawdę ciekawą powieść na temat tego, jak był korespondentem wojennym.
Statek "Derbent" Jurij Krymow
7,3
Jakiś czas temu, drogą wymiany, wpadła mi w ręce książka Statek „Derbent” (Танкер „Дербент”),której autorem jest Jurij Krymow (Юрий Соломонович Крымов),a tłumaczenie popełniła* Melania Kierczyńska. Nie żeby mi na Derbencie zależało, ale miałem na zbyciu książkę całkowicie mi zbędną, więc czemu nie...
Do lektury się nie paliłem, gdyż 1949 rok, w którym ją wydano, to wojujący socrealizm, więc na arcydzieło nie miałem raczej co liczyć, ale w końcu przyszedł ten dzień i zacząłem czytać. Z początku z wyraźną niechęcią, ponieważ literatura to ewidentnie komunistyczna, a więc „świadoma” w ten szczególny sposób, który wpływa i na treść, i na formę.
Książka składa się z dwóch części: zasadniczej, czyli powieści Statek „Derbent” i dodatku, którym są listy z frontu roku 1941 pisane do rodziny przez powieściopisarza, który tą swoją przygodę przypłacił życiem. Dwie części – dwa światy.
Właściwa powieść, pomimo maniery specyficznej dla czasów, w których powstała i pewnych niedomagań tłumaczenia, po krótkim okresie aklimatyzacji czytelnika staje się lekturą interesującą i dość przyjemną w odbiorze. Fabuła to typowa socrealistyczna opowieść o stakanowskich racjonalizatorach walczących o zwiększenie produkcji przeciwko oporowi skostniałego społeczeństwa i zdegenerowanych elementów antyludowych. Również forma i zakończenie jest zgodna z kanonem walczącej literatury komunizmu. Nie będę ich przybliżał, by nie psuć niewątpliwej przyjemności, jaką niejednemu dzisiejszemu uważnemu czytelnikowi może dać ta lektura.
O dziwo, niewątpliwym atutem powieści jest przekład, którego archaiczne i prostackie słownictwo morskie jest krańcowo odmienne od tego, które znamy z literatury pisanej przez elitę oficerów naszej przed i powojennej marynarki handlowej oraz wojennej. Nie są tego w stanie zepsuć nawet ewidentne błędy merytoryczne i językowe. Krymow objawia się nam również jako bystry obserwator, mimo propagandowego nastawienia potrafiący celnie odmalować różne typy charakterów ludzkich, ich wzajemne interakcje ze zdarzeniami i między sobą oraz specyficzny klimat żeglugi tankowcami po Morzu Kaspijskim bardziej podobnej do jazdy tramwajem, w kółko tam i z powrotem, niż do romantyki transatlantyckich rejsów. Jest i coś dla płci pięknej, czyli wątek miłosny. W sumie – wszystko czego czytelnikom trzeba.
O ile część pierwsza, czyli powieść właściwa, jest do przełknięcia, i to całkiem przyjemnego przełknięcia, to część druga, czyli „Listy z frontu”, brzmi tak fałszywie, iż budzi w ogóle wątpliwości co do autentyczności lub poczytalności autora. Kiedy się je czyta, trzeba sobie cały czas przypominać, że to 1941 rok, kiedy Ruscy na wszystkich frontach biorą lanie niespotykane dotąd w dziejach, gdyż z treści można pomyśleć, że wręcz wygrywają! Kontrast między Listami, a choćby prześwietną powieścią wspomnieniową Przez wojenną zawieruchę jest większy niż między bielą i czernią. Żenada!
Reasumując; mimo wszystko dałbym tej książce czwórkę w starej skali ocen (od 2 do 5). Warto ją przeczytać z różnych względów. Inne wartości ma dla marynistów, inne dla koneserów znudzonych klonopodobnymi bestsellerami naszych czasów, a inne choćby dla młodzieży, która może przenieść się nie tylko w tamte dziwaczne czasy, ale przede wszystkim posmakować nieskażonego autentyzmu ówczesnej osobliwej mody w literaturze. Na pewno warto więc sięgnąć po Statek „Derbent”, choć nie jest to lektura dla niewyrobionych lub nieuważnych czytelników
Wasz Andrew
* Jeśli ktoś nie wie, iż prędkość statku na morzu zawsze podaje się węzłach, a nie w milach morskich na godzinę, choć to w sumie to samo, to automatycznie wypada z kanonu literatury marynistycznej. Podawanie zaś prędkości w milach morskich (a nie w milach morskich na godzinę),jest ewidentnym niechlujstwem językowym, podobnie jak wpadki typu „trzeba wziąć się w ręce” zamiast „wziąć się w garść” (recenzja dotyczy wydania 3 z 1949 roku, wydawnictwo „Książka i Wiedza” (nomen omen).
opinia opublikowana również na moim blogu
Do lektury się nie paliłem, gdyż 1949 rok, w którym ją wydano, to wojujący socrealizm, więc na arcydzieło nie miałem raczej co liczyć, ale w końcu przyszedł ten dzień i zacząłem czytać. Z początku z wyraźną niechęcią, ponieważ literatura to ewidentnie komunistyczna, a więc „świadoma” w ten szczególny sposób, który wpływa i na treść, i na formę.
Książka składa się z dwóch części: zasadniczej, czyli powieści Statek „Derbent” i dodatku, którym są listy z frontu roku 1941 pisane do rodziny przez powieściopisarza, który tą swoją przygodę przypłacił życiem. Dwie części – dwa światy.
Właściwa powieść, pomimo maniery specyficznej dla czasów, w których powstała i pewnych niedomagań tłumaczenia, po krótkim okresie aklimatyzacji czytelnika staje się lekturą interesującą i dość przyjemną w odbiorze. Fabuła to typowa socrealistyczna opowieść o stakanowskich racjonalizatorach walczących o zwiększenie produkcji przeciwko oporowi skostniałego społeczeństwa i zdegenerowanych elementów antyludowych. Również forma i zakończenie jest zgodna z kanonem walczącej literatury komunizmu. Nie będę ich przybliżał, by nie psuć niewątpliwej przyjemności, jaką niejednemu dzisiejszemu uważnemu czytelnikowi może dać ta lektura.
O dziwo, niewątpliwym atutem powieści jest przekład, którego archaiczne i prostackie słownictwo morskie jest krańcowo odmienne od tego, które znamy z literatury pisanej przez elitę oficerów naszej przed i powojennej marynarki handlowej oraz wojennej. Nie są tego w stanie zepsuć nawet ewidentne błędy merytoryczne i językowe. Krymow objawia się nam również jako bystry obserwator, mimo propagandowego nastawienia potrafiący celnie odmalować różne typy charakterów ludzkich, ich wzajemne interakcje ze zdarzeniami i między sobą oraz specyficzny klimat żeglugi tankowcami po Morzu Kaspijskim bardziej podobnej do jazdy tramwajem, w kółko tam i z powrotem, niż do romantyki transatlantyckich rejsów. Jest i coś dla płci pięknej, czyli wątek miłosny. W sumie – wszystko czego czytelnikom trzeba.
O ile część pierwsza, czyli powieść właściwa, jest do przełknięcia, i to całkiem przyjemnego przełknięcia, to część druga, czyli „Listy z frontu”, brzmi tak fałszywie, iż budzi w ogóle wątpliwości co do autentyczności lub poczytalności autora. Kiedy się je czyta, trzeba sobie cały czas przypominać, że to 1941 rok, kiedy Ruscy na wszystkich frontach biorą lanie niespotykane dotąd w dziejach, gdyż z treści można pomyśleć, że wręcz wygrywają! Kontrast między Listami, a choćby prześwietną powieścią wspomnieniową Przez wojenną zawieruchę jest większy niż między bielą i czernią. Żenada!
Reasumując; mimo wszystko dałbym tej książce czwórkę w starej skali ocen (od 2 do 5). Warto ją przeczytać z różnych względów. Inne wartości ma dla marynistów, inne dla koneserów znudzonych klonopodobnymi bestsellerami naszych czasów, a inne choćby dla młodzieży, która może przenieść się nie tylko w tamte dziwaczne czasy, ale przede wszystkim posmakować nieskażonego autentyzmu ówczesnej osobliwej mody w literaturze. Na pewno warto więc sięgnąć po Statek „Derbent”, choć nie jest to lektura dla niewyrobionych lub nieuważnych czytelników
Wasz Andrew
* Jeśli ktoś nie wie, iż prędkość statku na morzu zawsze podaje się węzłach, a nie w milach morskich na godzinę, choć to w sumie to samo, to automatycznie wypada z kanonu literatury marynistycznej. Podawanie zaś prędkości w milach morskich (a nie w milach morskich na godzinę),jest ewidentnym niechlujstwem językowym, podobnie jak wpadki typu „trzeba wziąć się w ręce” zamiast „wziąć się w garść” (recenzja dotyczy wydania 3 z 1949 roku, wydawnictwo „Książka i Wiedza” (nomen omen).
opinia opublikowana również na moim blogu