Najnowsze artykuły
- ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać1
- ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
- Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński18
- ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Lewis R. Walton
1
5,9/10
Pisze książki: literatura piękna
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
5,9/10średnia ocena książek autora
51 przeczytało książki autora
56 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Z pamiętnika Lucyfera Lewis R. Walton
5,9
Książka wspaniale opisuje charakter Lucyfera, który na wszelkie możliwe sposoby próbuje odciągnąć ludzkość od jej Stworzyciela, pokazuje przekrój historii chrześcijaństwa od zarania dziejów do współczesności oraz działania diabla we wszystkich stuleciach. Książka interesująca i godna polecenia dla chrześcijan i niechrześcijan.
Z pamiętnika Lucyfera Lewis R. Walton
5,9
Kilka lat temu był szał na książki stylizowane na dzienniki i tak mieliśmy pamiętniki narkomanek, nimfomanek itd. Generalnie ludzie z marginesu lubią, nie wiedzieć czemu, dokumentować swoje życie. Dlatego też nikogo nie powinno dziwić, iż wzięto na tapetę wspomnienia Lucyfera. Samo słowo "pamiętnik" kojarzy mi się raczej z dziewczęcym sposobem formułowania myśli. Chyba każdy przyzna, że ten tytuł nie brzmi poważnie. Nasuwa na myśl zapiski pokroju "Kochany Pamiętniczku, ale dziś napsociłem", albo "Od kiedy się przeciwstawiłem Jemu, czuję się taki samotny". Nie można było wymyślić jakiś kronik Lucyfera, lub czegoś podobnego? A może to zabieg zamierzony, bo treść utrzymana jest w nieco infantylnym tonie. Lucyfer przypomina 13-letnią dziewczynkę, która spiskuje przeciwko koleżance z klasy. Nie wiadomo też jakim cudem dowodzi chordą upadłych aniołów, skoro nie wzbudza respektu u swoich podległych, nie potrafi wysuwać wniosków (nie mówiąc o wymyśleniu czegoś autorskiego),jest nieudolny, nie przeraża, nieumiejętnie dzierży władzę... i tak można by bez końca.
Książkę można podzielić na 3 okresy: gdy panuje idylla i Niosący Światło jest pupilem; czas po buncie aż do końca wydarzeń biblijnych, historię upadku Cesarstwa Rzymskiego i lata następne, po współczesność. Pierwszy jest najkrótszy i najnudniejszy. Kolejny jest najobszerniejszy i tym samym autor poszedł na dużą łatwiznę. Wybrał kilka przypowieści oraz dorzucił trochę spisków. Mało przemyśleń, mało wizji świata oczyma Mistrza, a dużo przedstawiania zdarzeń, które dobrze znamy. Karygodnym błędem jest niedopasowanie języka do czasów jakie się opisuje i tak w starożytnym Egipcie mamy - "molestowanie seksualne", "styl życia", "materiał genetyczny", a w Cesarstwie Rzymskim nawet "nieautoryzowaną wersję Biblii". Zapewne winowajcą po części jest przekład (bywały zdania z powtórzeniami "W Ameryce znajdują się żyzne pola, a w środku kontynentu znajdują się olbrzymie prerie (...)"),ale prawda jest taka, że autor nie ma umiejętności literackich. W trzeciej części Mistrz upadłych aniołów nie stosuje nazwy luneta, mimo że mówi o wydarzenia równoległych do okresu jej wynalezienia, a w starożytności używał określeń na które przyszło ludzkości poczekać ponad 2 tys. lat? I tak dotarliśmy do ostatnich rozdziałów, bardziej nam współczesnych. Cieszyłam się na myśl o tej części, która okazała się być równie marna co reszta, a kilkanaście wieków historii skompresowano do 70 stron zawierających niemalże, tylko dzieje Ameryki. Po upadku Rzymian mamy od razu odkrycie Kolumba, następnie jest bój o wyzwolenie stanów, wojna secesyjna, kilka słów o I konflikcie światowym, krach na giełdzie w USA, kolejną wojnę światową (której zwrotnym punktem jest atak na Pearl Harbor, a największym złem to, że Amerykanie nie mają udanych Christmas),w końcu upadek ZSRR od strony wpływu USA na jego rozpad, potem zatarg o Zatokę Perską (inne wojny, w których Stany nie biorą udziału są nieistotne) i finally (jak ma być po amerykańsku to niech będzie) rozdział "Apokalipsa" zawierający opis ciężkiego życia w USA, gdzie znaki drogowe są pomazane, a parki zaniedbane... Boże dzięki Ci za Amerykę, kontynent wybrany i ostoję chrześcijaństwa, jak my bez niej mogliśmy kiedykolwiek egzystować. Pewien niemiecki zespół śpiewał kiedyś "We're all living in America". Miał rację.
Sam pomysł jest przedni, genialny w swej prostocie, bo jak wiadomo "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia", a fabułę napisała sama historia. Jednak tak książka to porażka. Okropna treść, przetłumaczona chyba w Google Translate oraz okraszona tandetną oprawą graficzną. Niech mnie Opatrzność Boża chroni przed twórczością tego Pana.