Amerykański pisarz i scenarzysta. Dorastał w San Francisco Bay Area. Absolwent uniwersytetów Harvarda i Oksfordu. Opublikował wiele artykułów naukowych na temat Szekspira, uczył pisarstwa na Uniwersytecie Południowej Kalifornii, gościnnie wykładał na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, a także na Harvardzie. Autor 19 trillerów publikowanych w 30 językach. Współpracuje z wieloma największymi amerykańskimi studiami filmowymi m.in. Paramount, Warner Bros czy MGM, dla których pisze scenariusze m.in. do filmu "Powieść Henry'ego" z 2017 roku. Redaguje również komiksy na zlecenie Marvel Comics np. serię o Batmanie. Obecnie mieszka w Los Angeles w Kalifornii. Jest żonaty i ma dwie córki.http://gregghurwitz.net/
Mam problem z twórczością Gregga Hurwitza. Im więcej jego książek czytam, tym więcej w nich sztampowości, pomimo niewątpliwego talentu pisarskiego GH.
Czytałem wcześniej jego historie na łamach "Batman: The Dark Knight", które mi się bardzo podobały. Sięgnąłem więc po książki - zacząłem od "You're next" (wszystkie książki autora czytałem po angielsku),która bardzo mi się podobała. Było trochę przeciągnięć i nudy typowej dla kryminałów, jednak intryga i głębia postaci trzymały mnie do końca i nie żałowałem.
Potem przeczytałem "The Survivor" (w Polsce jako "Bez Wahania). Głębia postaci i pisarski język wciąż były dobre, ale było już więcej sztampowej fabuły i prostych rozwiązań.
W Orphan X ta wajcha jeszcze bardziej się przesunęła w stronę sztampowości. Niektóre rozwiązania fabularne są rodem z filmów z lat 80 i aż dziw, że tak inteligentny autor sięga po tak proste rozwiązania. Przypomina mi trochę Patryka Vegę, który jest dobrym reżyserem, ale jakiegoś powodu przestał robić ambitne filmy.
Mimo to jest to wciąż Gregg Hurwitz. Widać, że dobrze czuje się w klimatach kryminalnych. Postać Evana Smoke'a jest budowana przez niego konsekwentnie i na tyle dobrze, że szybko możemy się z nim utożsamić. Fabuła nie jest wybitna - klimaty szpiegowskie, niezbyt zaskakujące i porywające, ale całość podobała mi się na tyle, że być może sięgnę po kolejne tomy.
W "Glinie" opowiedziane zostały trzy historie: Clayface'a, uciśnionych imigrantów i Man-Bata. Z tego zestawienia zdecydowanie najsłabsza jest pierwsza. Trochę w niej genezy antagonisty, trochę jego motywów i działań, a to wszystko zebrane do kupy nie prezentuje niestety niczego ciekawego. Historia o nielegalnych imigrantach jest całkiem niezła, a do tego - co stanowi duży jej plus - niema. Końcowa opowieść to starcie z nowym, ulepszonym Man-Batem, krótkie i bardzo pobieżne, ale przyzwoite.