Zacznę od siebie czyli autorki: Toskania jest moim wyborem i zrealizowaną potrzebą zmiany w swoim życiu. Wcześniej pracowałam jako instruktor plastyki i teatru i bardzo lubiłam swoją pracę, ale nie miałam wiele czasu na wewnętrzny rozwój i pogłębianie własnych umiejętności, uczyłam tego innych, od małych dzieciaczków po dorosłych.
Zostałam więc gosposią katolickiego księdza (perpetua). Krzysztof jest właśnie księdzem, takoż kościoła katolickiego. Jednak nie jest to dziwnym zbiegiem okoliczności, że akurat pracuję dla niego, gdyż dużo wcześniej byliśmy przyjaciółmi. Psy występują w spadku po jego koledze. Staramy się, by były katolickie, ale jakoś oporne są na religię, choć do kościoła z chęcią by zaszły, po jedzenie, gdyby tam się takowe dla nich znalazło.
Tak więc jak widać jesteśmy blisko związani z Kościołem, co bardzo lubimy :)
A z jednym z jego budynków nawet sąsiadujemy przez ścianę, z poziomu mieszkania można zajrzeć doń przez malutkie okienko.
Dzięki takim a nie innym charakterom, mądrej przyjaźni oraz "pięknym okolicznościom przyrody" powstaje właśnie ten blog oraz moje prace, na które w końcu znajduję czas. Tym niewielu osobom tu zaglądającym, które mają problem z używaniem czasami przeze mnie liczby mnogiej, chciałam powiedzieć, że nie jest ona zastrzeżona tylko dla relacji męsko-damskich. "My" oznacza tu przyjaciół i nic ponad to.http://www.matyjaszczyk.art.pl/
Odkąd tu zawitałam, najpierw turystycznie, zadziwiona jestem fenomenem czasu. Wydaje się, że czas nie rządzi ludźmi. Jest potrzebny tylko w ...
Odkąd tu zawitałam, najpierw turystycznie, zadziwiona jestem fenomenem czasu. Wydaje się, że czas nie rządzi ludźmi. Jest potrzebny tylko w przybliżeniu.
Ksiazka blog. Stanowi zapiski codziennego życia kobiety pracującej dla księży w Toskanii.
Spokojne, leniwe codzienne życie, bez ekscesów, przygód, zwrotów akcji. Napisana w formie pamiętnika. Nie porwała mnie, kilka razy próbowałam do niej wracać by kontynuować czytanie ale ostatecznie nie dotarłam nawet do połowy.. pewnie z powodu monotonii i braku akcji.
Powietrze duszne od gorąca, unoszące się nad bezkresnymi łanami zbóż, pomiędzy którymi wyrastają dorodne, soczystozielone cyprysy, a ponad tym wszystkim błękit nieba. Często jest tak, że okładka kusi nas przez długi czas, leży na półce, a jednak wciąż przyciąga nasze myśli. Tak było z "Toskanią", bo kto nie chciałby tam być? I byłam tam, nie przemierzałam jednak bezkresnych pól, ani nie zgłębiałam jej sekretów, mieszkałam za to z gospodynią, pracującą u księdza, u której ten "Dzień po dniu" wyglądał tak samo. Gotowanie, pranie, sprzątanie, prace w ogródku, robienie świec, wybaczcie, ale gdybym chciała tego doświadczyć, wolałabym już sama porobić te rzeczy, zamiast o nich czytać. Zdarzały się, przyznaję, niedzielne wypady w plener, niestety okraszone jedynie mdłymi, historyczno-religijnymi opisami. Jedyną ciekawostką wyciągniętą z tej książki, jest proces dojrzewania octu balsamicznego.