Kłopot z „Wilkami Fenrydera” polega na tym, że... i się zacięłam. To może inaczej – Covin pisze pod Kinga: łączy thriller z horrorem, próbuje mocno zarysować psychologiczne cechy swych bohaterów, pisze ciekawie i dobrze. A jednak...
„Wilki...” są powieścią o strachu. Nie przed duchami, zombie czy innymi dziwnymi istotami. Nie. Chodzi o strach głęboko zakorzeniony w ludzkiej psychice. Ktoś boi się szczurów, ktoś inny – rekina i dalej w ten deseń. Nic w sumie nowego. „Wilki...” są również powieścią o tajemnicy i radzeniu sobie z trzymaniem języka za zębami przez lat kilkadziesiąt. Oczywiście ktoś musi się wygadać i tym samym zapoczątkować lawinę wydarzeń. Mamy więc strach, tajemnicę, plus tajne stowarzyszenie, a wszystko to dzieje się gdzieś w zapomnianym przez Boga miasteczku Luizjany. Ale diabeł tkwi w szczegółach i na takowych Covin się wykłada. Dodaje agentów FBI, tajemniczego gangstera, dziwaczny atrybut „Wilków” i całość robi się zagmatwana i pokręcona. W sumie na koniec brakuje tylko kosmitów.
Książkę kupiłem na wyprzedaży w hipermarkecie za mniej niż 7 pln. Cóż można oczekiwać po książce w takiej cenie? Raczej niewiele i z tego powodu nie chciałem jej brać ale zaciekawiło mnie streszczenie na końcu i spróbowałem "przetestować" tą pozycję. Ogólnie nie zawiodłem się na niej. Czyta się ją bardzo szybko bo autor pisze w jasny i przejrzysty sposób. Akcja powoduje, że na pewno czytelnik się nie nudzi podczas lektury. Ale im dalej tym pojawia się coraz więcej fantastyki, a samo zakończenie jest już bardzo przewidywalne i raczej słabe. Mimo wszystko warto przeczytać, szczególnie jak ktoś nie oczekuje od książki jakiegoś głębszego przesłania.