Labirynt węża Nuria Masot 6,2
ocenił(a) na 521 tyg. temu „Labirynt węża” powiela wszystkie zalety, ale również wady poprzedniego tomu przygód Giullema de Montclar, zatytułowanego „Cień templariusza”. Tak jak w tomie pierwszym Autorka wykazuje się dobrą znajomością epoki oraz miejsc, w których osadziła akcję – wówczas XIII-wieczna Barcelona, obecnie świat ówczesnych, katalońskich klasztorów. Sceny obyczajowe z życia klasztornego wypadają całkiem udanie. Drobny zgrzyt na tym tle to (i znowu tak samo, jak w tomie poprzednim) to nagminne utożsamianie znaczenia słów „papier” oraz „pergamin” (może to wina tłumacza albo redaktora?).
Na tym jednak zalety się kończą, a wady powieści również zostały powielone. Sensacyjna fabuła wydaje się dobrze zawiązana, z jednej strony tajemnica zaginionego przed stu laty znakomitego budowniczego i pozostawione przez niego zagadkowe tropy, z drugiej seria brutalnych morderstw w miejscu dawnych, pogańskich kultów płodności (również ciągnąca się od ponad wieku). Oczywiście, domyślamy się z miejsca, że obydwie sprawy muszą się ze sobą wiązać. Niestety, N. Masot nie spełnia oczekiwań. Rozwija fabułę w sposób coraz bardziej nieprawdopodobny, nie dostrzegając jej rozlicznych niekonsekwencji i nielogiczności, zarówno w sprawach szczegółowych, jak i zasadniczych. Zamiast tego koncentruje się na wprowadzaniu coraz liczniejszych elementów nadprzyrodzonych oraz bombastycznym finale, który zapewne ma rzucać czytelników na kolana, wypada jednak tak nieprawdopodobnie, że trudno w jakikolwiek sposób przyjmować go na poważnie. I na dodatek, cała ta „góra porodziła mysz”. Nie dowiadujemy się bowiem, po co to wszystko, w jakim celu mistrz Serpentarius (wspomniany budowniczy) przygotował opisane w tekście, zadziwiające cuda (techniki?) oraz jaką właściwie „boską” tajemnicę odkrył i pragnął ukryć (czy też zachować dla godnych jej poznania). Powiązanie tego wątku z serią zabójstw również wydaje się sztuczne i wysilone. W sumie, fabuła oraz jej rozwiązanie raczej rozczarowują.
Słabo wypada też warstwa czysto literacka. Akcja wlecze się niczym przysłowiowe „flaki z olejem”, niespecjalnie przyciąga uwagę, powraca nieustannie do spraw i wątków już poruszanych. Kreacja bohaterów również nie zachwyca. Są oni do siebie bardzo podobni, a zasadniczy rys to wewnętrzne zapętlenia psychiczne oraz obsesyjne obwinianie się za dawne, rzeczywiste czy wyimaginowane grzechy i słabości. Wielokrotnie przeszkadza im to w ujrzeniu spraw we właściwym świetle. Na tym tle, jako jedyna postać żywa i barwna, wypada młody, samozwańczy pomocnik Guillema, sierota imieniem Ebro. Przy okazji, wykazuje się inteligencją znacznie większą niż sam główny bohater. Daje to pewną nadzieję, że może N. Masot potrafi jednak tworzyć postacie ciekawe, przyciągające uwagę, wzbudzające sympatię. Wypada życzyć sobie, by młody Ebro pojawił się również w kolejnych tomach i odgrywał znacznie większą rolę w wyjaśnianiu tajemnic, przed którymi staną bohaterowie. Wyszłoby to całej serii na korzyść.