Santa Clown Julius Throne 7,0
ocenił(a) na 315 tyg. temu Czy jest na sali redaktor? 😳
Gdybym sięgała po jakiś self publishing, to byłabym gotowa na tak niedopracowaną stylistycznie książkę, ale w tym przypadku kompletnie się tego nie spodziewałam, tym bardziej, że pod pseudonimem ukrywa się tu polski autor, w związku z czym polski wydawca miał pełną gamę możliwości przekształcenia tego tekstu w coś nadającego się do druku. Pomysł jest całkiem zacny i oryginalny - antyteza prawdziwego Świętego Mikołaja, nienawrócony Grinch nie spocznie, póki nie rozsieje na świecie chaosu i nie zniszczy wszystkim świąt, a dążyć do tego będzie bardzo ciekawymi i klimatycznymi sposobami z pogranicza kryminału i horroru, nauki i fantazji. Niestety kwadratowy styl autora sprawił, że przez książkę brnęłam niczym przez bagno. Autor ma ewidentnie wysokie ambicje literackie, ale niestety w tej wzniosłej narracji wciąż widać niewyrobienie, niezgrabność, nieumiejętność takiego obracania słowem, które pozwoliłoby przy okazji patetyczności nie popadać w śmieszność. Pierwszy rozdział zaczyna się czterema bitymi stronami opisu świątecznego klimatu centrum handlowego, który zawiera błędy bardzo proste do wyeliminowania, np. powtórzenia tego samego tematu (autor wielokrotnie wraca do opisu aromatów potraw, no ileż można),ale przede wszystkim ubrany jest w styl tak pretensjonalny, że nie da się nie przewracać przy lekturze oczami. Gdyby kierowca autobusu zatrzymał się na chwilę na przystanku i, czekając aż pasażerowie wysiądą, zerknął przez szybę do wnętrza centrum, to nie tylko wstałby i zaczął klaskać, ale też popłakałby się rzewnymi łzami nad tą niesamowitą, przepiękną, turbowzruszającą magią świąt. 🥴 Dalej nie jest wiele lepiej. Dwunastoletni chłopcy porozumiewają się np. takimi tekstami, cytuję:
"-Uspokój się, dobrze wiesz, że mój tata jest krzewicielem tradycji i nie daruje mi, jeżeli dorosnę i oświadczę, że nie wierzę już w tę legendę"
"- Zaraz wymierzę ci razy!"
"- Wiem, lecz ja ciągle lubię te emocje, gdy stoi się przed kimś znanym jedynie z legend."
"- Do pioruna, te elfy są jakieś diablo dziwne!"
I według narracji to nie są jacyś egzaltowani domorośli poeci ani boomerzy po kilku głębszych tylko normalne dwunastoletnie dzieciaki z USA lat osiemdziesiątych. Przez większość czasu wszyscy bohaterowie porozumiewają się podobnie nadętym językiem (nieważne dorośli, dzieci, policjanci czy przestępcy),co chwila rzucają mądrościami w stylu instagramowego samozwańczego Coelho (znów cytat, tym razem z wypowiedzi policjanta: "- Życie to kręty labirynt, ale zamiast szukać wyjścia, czasem warto się na moment zgubić, by odkryć tajemniczy ogród marzeń."),a przy tym poza tą egzaltacją nie mają ciekawych cech charakteru i niespecjalnie czytelnika obchodzą. Czytając po prostu nie wierzyłam w tak skonstruowane postacie, były dla mnie papierowymi kukiełkami poruszającymi akcję do przodu w ślamazarnym tempie opóźnianym milionem opisów - tutaj nawet pościg samochodowy jest tak długi, że w pewnym momencie już przestaje budzić emocje. Pod koniec, kiedy już odliczałam strony do końca, tak na dobitkę pojawiły się jeszcze ze trzy strony opisu świątecznych słodyczy, jakimi mamieni są bohaterowie. Opisy przeżyć są czasem kuriozalne - spróbujcie zgadnąć, co widzi bohater, którym targają aż takie emocje:
"Czuł, jakby był świadkiem tajemnego rytuału, poddawany mistycznym siłom, które przewracają jego rzeczywistość do góry nogami. Czyż to miejsce nie było drzwiami do zakazanego królestwa, gdzie rządziły inne prawa niż te, które znał? Wszystko, co dotąd było poukładane w jego umyśle, teraz się zacierało, a on sam wkraczał w świat wyobraźni, gdzie zły sen zostaje żywym koszmarem. Drzewo, które leżało na jezdni jak wywrócone olbrzymie stworzenie, wydało mu się niezrozumiałym znakiem w dziwnym i zagubionym świecie."
Ja tego nie wymyślam, strona czterdziesta, dosłownie - dostawca świątecznych bajgli przeżywa jakąś mistyczną anihilację umysłu, bo kłoda mu leży na drodze. 🤦♀️
Gdyby tekstem zajął się bezwzględny redaktor hamujący artystyczne zapędy autora, to mogłaby z tego wyjść naprawdę przyjemna (i o pewnie ponad sto stron lżejsza) historia z pogranicza kryminału i horroru, a tak niestety przemęczyłam tego egzaltowanego tasiemca, bo nie umiem w dnfy, poza tym byłam ciekawa rozwiązania kryminalnej zagadki. Finał satysfakcjonuje tylko połowicznie, jest efektowny i pomysłowy, ale liczyłam na szersze rozbudowanie motywacji antagonistów i na horror z prawdziwego zdarzenia, a nie tylko udawany. Żałuję zmarnowanego potencjału i jestem wkurzona na wydawnictwo, któremu ewidentnie nie chciało się wykonać swojej podstawowej roboty. A miało być tak pięknie - dałam się zwieść, bo klimatyczny blurb w kingowskim kluczu intryguje, a przede wszystkim mroczna okładka Dominika Brońka zachwyca.