Skończyła filologię angielską na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Początkowo związana z prasą poznańską, w kolejnych latach publikowała w tytułach ogólnopolskich, m.in. w „Twoim Stylu”, „Polityce” i „Wysokich Obcasach”. Stypendystka amerykańskiej fundacji The Freedom Forum i Agencji Reutera. Przetłumaczyła wiele wywiadów i artykułów prasowych, m.in. wszystkie polskie wydania magazynu „Martha Stewart Living”, a także poradniki dla biznesmenów. Nadal pisze, redaguje i tłumaczy. Mieszka na Żoliborzu, ale każdego lata wraca nad morze, do Gdyni i Juraty, gdzie spędziła dzieciństwo.
„Juratę” przeczytałam na plażach Juraty i tarasie bungalowu z dwudziestolecia międzywojennego. Świetna lektura o właściwym dla wakacji ciężarze gatunkowym. Co najważniejsze - lektura przesiąknięta duchem miejsca - nie tym, spod znaku drogich noclegów w nowoczesnych apartamentowcach, tylko tym, który czai się w ukrytych pośród sosen i dzikich róż domkach i ośrodkach z tamtych czasów.
Jurata! Mieszanka lasu, plaży i morza, którego nie dostanie się nigdzie indziej. Nic, tylko inwestować w ziemię, bo luksus jest na światowym poziomie – do wciąż modernizowanych przybytków spływa niczym do kawki śmietanka polskiej elity. Na świeżego dorsza wpadają aktorki, nad morzem przechadza się prezydent, każdy chce zachować kawałek tych nieprzyzwoicie drogich wakacji na zdjęciu. I zgaduj zgadula – czy pisząc to mam przed oczami współczesną Juratę, czy jednak tę sprzed wojny?
Autorka „Juraty” ma do samego miejsca sporo sentymentu, do czego sama się przyznaje – i choć wspomina tu i ówdzie o problemach, pozwala, by książkę dominowały przeplatane tekstami starych piosenek ciepłe wspominki, oddając głos stałym bywalcom (którzy przecież nie jeździli tam co roku na wakacje pocierpieć). Od samej części wojennej (dość krótkiej zresztą) smutniejszy jest poprzedzający ją rozdział – ten pełen luksusów i beztroski opis rozkwitającej Juraty, w której tylko nieliczni dostrzegają kotłującą się na horyzoncie burzę, co przerwie wszystkie plany. Jednak im dalej, tym jaśniej – anegdotki elit (bo Jurata była i jest piaskownicą przede wszystkim dla majętnych) o tym, u kogo co się piło, jak się kulturalnie zabawiało, kto z kim się bujał i co dobrego się jadło. Prywatne wspominki obudowane samym opisem Juraty – jak funkcjonował pociąg, jak się zmieniła architektura, jakie budynki były i zniknęły, jakie było prawo kształtujące okolicę, jak funkcjonuje prywatna miejscówka prezydenta. Autorka zręcznie zmienia temat, zawiera sporo nietypowych szczegółów, a sam opis świeży, bo udaje się dojechać aż do 2017 roku.
„Jurata” Tomiak to sympatyczna pozycja o luksusowym kawałku świata, który urzeka swojskością. Pewnie gdy zna się to miejsce z autopsji (nie ja),to ma się więcej frajdy z lektury. Jakkolwiek wspominki zaprawione „panie, kiedyś to było, kwitła kultura i rozmowa, w morzu myło się głowę, a teraz te ajfony i turyści” potrafiły podirytować, tak w ogólnym rozrachunku lektura była przyjemna: interesujące opis przemiany niezwykłego kawałka świata przedstawiony przez różowe okulary. Bo może za komuny było biednie, ale przynajmniej biednie na ruinach polskiego Miami.