Przyjęło się uważać, że milicjant z czasów PRL to bezwzględny drań. Tutaj mamy drugą stronę medalu.
Porywająca historia. Kiedyś dziadek ostrzegał, żeby nie pracować w służbach publicznych, bo jak się zmieni władza, człowiek zostaje z ręką w nocniku. Czytając tą powieść można się przekonać jak przemiany ustrojowe zmieniają życie milicjanta - policjanta.
Sporo akcji jak na powieść biograficzną. Okraszone obrobiną nienachalnego, sarkastycznego humoru.
Książka jest zapisem wspomnień z ponad trzydziestoletniej służby w policji podinspektora Adama Bigaja.
Niby wszystko się zgadza - rzetelna, profesjonalna wiedza wsparta sprawnym, literackim piórem. A jednak jakoś to do mnie nie trafiło.
Myślę, że to efekt niezbyt starannie dopracowanej formy, która jest swego rodzaju zbiorem dość czerstwych anegdot, na dodatek opowiedzianych bez polotu. Tekst dość szybko staje się monotonny, wręcz nudnawy i tylko kilka momentów przykuło bardziej moją uwagę.
W zasadzie, biorąc pod uwagę, że to literatura faktu, nie dowiedziałem się niczego nowego. Obraz policji nakreślony przez jej wieloletniego funkcjonariusza tej formacji rysuje się przygnębiająco - totalne niedofinansowanie, wszechobecne łojenie gorzały i na dodatek przerażający spadek prestiżu - to wszystko nie napawa optymizmem.
Był jakiś pomysł na tę książkę, był również duży potencjał, ale wyszło dość blado. Nie gorzej wypadłyby wspomnienia emerytowanego lekarza, strażaka czy nauczyciela.
Można przeczytać, ale na pewno nikomu bym jej nie polecił.