Wiersze zrozumiałe same przez się Guy Bennett 7,7
ocenił(a) na 72 lata temu ZUPEŁNIE NIEPOTRZEBNA RECENZJA, BO PRZECIEŻ WIERSZE SĄ ZROZUMIAŁE SAME PRZEZ SIĘ
Nikt nie będzie tłumaczył, co poeta miał na myśli (mam nadzieję – jeśli ktoś zacznie to robić, niech się wstydzi). Nikt nie będzie rzucać w twarz nazwiskami Wittgensteina albo Adorna. Nikt nie będzie wymieniał nagród, jakie otrzymał poeta. Nikt nie porówna poezji Bennetta do polskich „wszystkowierszy” Krystyny Miłobędzkiej.
Guy Bennet przynosi wszystkim czytelniczkom wytchnienie od świata, w którym wszystko trzeba tłumaczyć, bo nawet najprostsze oczywistości zaczynają się komplikować, kiedy znajdą się ludzie gotowi zaciemnić to, co powinno być jasne. Przekład tomiku wierszy zrozumiałych samych przez się (w wykonaniu Aleksandry Małeckiej) powstaje na gruncie, na którym zrozumiałe same przez się przestają być niezbywalne prawa każdej jednostki, możliwość samostanowienia i podejmowania własnych decyzji.
Pewne sprawy powinny być zrozumiałe same przez się. A jednak, obecna rzeczywistość podkopała wiarę w to, że cokolwiek jest zrozumiałe. Pozostaje zatem skorzystać z tego, co daje konceptualna poezja.
Dzięki "Wierszom zrozumiałym samym przez się" możemy przez 2 godziny i 16 minut (tyle czasu na przeczytanie przewiduje serwis LubimyCzytać.pl) rozkoszować się przywilejem, jakim jest możliwość kupienia za 35 zło tomiku wydawnictwa publikującego „wszystko, co się nie opłaca”. Bo ktoś inny np. MUSI wydać te pieniądze na coś innego, chociażby na jedzenie – a poezji się nie je. Ale my, z uśmiechem satysfakcji na ustach, możemy podkręcić naszego inteligenckiego wąsa, bo przecież jednak JAKOŚ ten tomik do nas trafił, zapewne dlatego, że lubimy takie literackie eksperymenty, wow, takie to antykapitalistyczne – prawie jak my!
Wyrwałam kapitalizmowi czas na przeczytanie tego tomiku. A mogłam pompować drugi etat.
Niestety, okazuje się jednak, że przecież – jak głosi poeta: „Jakkolwiek sam pomysł wydaje się intrygujący, / jest zwyczajnie niemożliwe / napisanie wiersza pozbawionego / wszelkiej myśli” (s. 34)
Czyli koniec końców wiersz nigdy nie jest zrozumiały sam przez się, auć.
A z przeczytania tego tomiku można zrobić super dużą sprawę i rozumieć coraz mniej. Ale przecież mogę. Jak pisze poeta: „Masz prawo myśleć, co chcesz, / o tym wierszu / i mówić o nim, co chcesz, / komu chcesz i kiedy chcesz.” (s. 64). Mam więc prawo myśleć o tych wierszach więcej, niż sam autor.
Cudownie mnie ten tomik ukołysał na falach sprzeciwu wobec wszystkiego, co mnie akurat boli, kołysał tak przyjemnie, że aż można na parę chwil zapomnieć, że bujamy się na statku elitaryzmu. Chwytam w jedną dłoń wegańską pina coladę, a w drugą tomik Bennetta. Niech ten rejs trwa. Kiedy jednak odpłyniemy za daleko, możemy obudzić się ze świadomością, że chyba tylko słowa przekładu konceptualnych wierszy coś znaczą w polskiej poezji. A ten statek tonie.