Z BOGAMI BYWA TRUDNO - ZE SOBĄ SAMYM NAJTRUDNIEJ, CZYLI O „BOGOBÓJCZYNI” 🦌🐇⚔️
"Bogobójczyni" (przekład: Jacek Drewnowski) to powieść, która nieco mnie zaskoczyła.
Pierwsza sprawa, zanim wejdziemy głębiej w kwestię fabuły i world buildingu: w powieści mamy czwórkę bohaterów i trzecioosobową narrację, która przeskakuje między punktami widzenia postaci. Tytułowa bogobójczyni to Kissen – osoba specjalizująca się w likwidacji bóstw, których istnienie i kult obecnie są w królestwie zakazane. Inara – to nastoletnia (nie pamiętam dokładnie, ale to wczesne nastolęcwo, więc Ina to jeszcze dziecko) księżniczka, która żyje z pewnym sekretem. Tym sekretem jest trzeci bohater, Skedi – silnie związany z Inarą bożek drobnych kłamstw, który wygląda jak króliczek ze skrzydłami (a momentami z porożem). Jest też Elogast – były rycerz i przyjaciel aktualnego króla Arrena. Teraz piekarz z zespołem stresu pourazowego. Elo nie może zapomnieć bowiem o grozie ostatniej wojny, w której uczestniczył i obwinia się o pewną sprawę, która mocno odcisnęła się na egzystencji Arrena (ale nie powiem, co to, bo byłby to za duży spoiler).
W wyniku splotu wydarzeń (których też wolę nie podawać na tacy, żeby nie zepsuć Wam potencjalnej lektury) losy tej – początkowo sceptycznie l/lub niechętnie nastawionej wobec siebie czwórki – mocno się splatają. I będziemy mieli tu sporo wątków niczym w „Wiedźminie” (podobieństwo do fabuły Sapkowskiego jest nawet hasłem reklamowym tej książki), będą walki, budzące grozę spotkania i trochę powieści drogi.
Momentami nieco gubiłam się w świecie przedstawionym. Jest on całkiem bogaty i to plus tego uniwersum, jednak chwilami miałam wrażenie, mimo brnięcia przez kolejne strony, że jeszcze za dużo z tego świata przedstawionego nie zostało dość wytłumaczone. Później kolejne elementy składały się w całość. Tym, czego tak bardzo nie mogłam „przetrawić” przez głowę były relacje bogów i ludzi, ich moce i stosunek do wiary. Bo to dość skomplikowana sprawa: bogowie wymordowali elitę kraju, wojowali z ludźmi i między sobą, potem Arren został królem i zakazał kultu bogów. Bo bogów da się zabić i – mogą powstawać nowi. Potrzebują kultu i świątyni. A Kissen jest veigą – bogobójczynią. I veigi nie są w społeczeństwie lubiane.
No więc jak to jest – czego tak naprawdę pragną ludzie z królestwa Middrenu? Chcą bogów, nie chcą bogów?
Odpowiedź: w książce nic nie jest czarno-białe i łatwo definiowalne. I to zaleta, a ja chyba spodziewałam się większej „łopatologiczności” w tej historii, bo po okładce – skądinąd ślicznej – można było spodziewać się trochę bardziej cukierkowej fantastyki young adult. Więc od razu zaznaczam – to nie jest młodzieżówka. Powiedziałabym nawet, „Bogobójczyni” jest trochę… przyciężkawa 😛 Ale proszę mnie dobrze zrozumieć: w tym kontekście nie jest to jednoznacznie pejoratywne określenie.
Kissen to taka nieco zgorzkniała bad-ass heroine, która ma jednak swoje słabości i na szczęście nie jest postacią rozpisaną na jedno kopyto. Kobieta nie szczędzi sobie flirtowania i przelotnych relacji, nie zabiega o to, aby ktoś ją lubił i bywa wredna. Podobało mi się też, że Hannah Kaner finezyjnie wprowadziła w tej postaci (i nie tylko w tej) reprezentację osób z niepełnosprawnościami – Kissen ma protezę jednej nogi i choć są momenty (np. kiedy ktoś wykorzystuje to w scenie walki), w którym się o tym przypomina – to po prostu jedna z wielu rzeczy składających się na Kissen, a nie taka nieudana reprezentacja, w której definiuje się bohatera na podstawie jednej cechy. W „Bogobójczyni” niepełnosprawności czy orientacja psychoseksualna są transparentne, autorka nie robi z tego ani jakiegoś problemu (jak np. Sarah J. Maas zrobiła z postacią Morrigan w „Dworach”), ani czegoś, co przesądza o tożsamości bohaterów. Tutaj już bliżej do wątku Kaza z „Szóstki wron” Leigh Bardugo.
Inara to nieco zalękniona (albo może więcej niż nieco) dziewczynka, która ma jednak w sobie na tyle determinacji i odwagi, aby osobiście zgłosić się do budzącej grozę veigi. Bohaterka pragnie poznać odpowiedzi na ważne pytania dotyczące losów jej i oraz jego boskiego towarzysza. A niespodziewana tragedia… sprawia, że Ina musi przejść przyspieszony „chrzest ogniowy, bo po prostu nie ma innego wyjścia.
Skedi jest bogiem niewinnych kłamstewek. I słowo „bóg” może być mylnie rozumiane, biorąc pod uwagę… fizjonomię Skediego. Jest malutki, podobny do króliczka i może zmieścić się pod płaszczem Inary. Taki słodziak, który – jak się okazuje – posiada jednak moc wpływania na ludzi tymi właśnie – małymi kłamstewkami. Skedi nie ma świątyni, ani wyznawców – a jednak istnieje. I jego istnienie jest nierozerwalnie związane z istnieniem Inary, czego oboje nie rozumieją, ale wiedzą, że są sobie niezbędni. Dziewczynka i mały bożek. Jej wiara jest dla niego konieczna. Tylko jak długo ten układ będzie działał?
I Skedi ma swoje momenty, kiedy chce kontrolować Inarę i to robi. A zaraz potem jego wola truchleje przed jej wolą i jego wpływ gaśnie. CZYM zatem jest Inara? (skojarzenia z Ciri bardzo właściwe 😉 )
Elogast to chyba mój ulubiony bohater. Niegdyś rycerz, dzisiaj piekarz, a raczej złamany człowiek, który z powodu tego, co nazwalibyśmy zespołem stresu pourazowego – tylko udaje osobę, która w ogóle ma w sobie jeszcze jakąś witalność. Koszmar ostatniej wojny z bogami i poczucie odpowiedzialności za pewną rzecz, która przytrafiła się obecnemu królowi, Arrenowi – czynią z Elogasta postać nieco tragiczną. Sam bohater stwierdza w pewnym momencie, że woli się poświęcić (w pewnym celu, którego nie zdradzę) niż wieść życie składające się jedynie z żalów.
Spotkanie tej czwórki początkowo (a właściwie nie tylko początkowo) jest pełne napięć, a jednocześnie sprawia, że wszyscy czworo spoglądają trochę inaczej na to, jak postępują – zaczynają zastanawiać się nad własnymi motywacjami. Jest to widoczne szczególnie w postaci Elo, który – zupełnie niepotrzebnie – cierpi katusze z powodu poczucia winy. Pewne porozumienie, choć niecko gorzkie, które osiągają bohaterowie – było dla mnie dosyć wzruszające. Pozostała w tym jednak pewna szorstka nuta. Jestem ciekawa, czy w kolejnej części w całej tej goryczy znajdzie się więcej miejsca na jakąś słodycz.
No więc: fabuła jest bogata, ale nie snuje się jakoś potoczyście, czytałam tę książkę powoli, ale – jak już wykazałam – to, co początkowo uznawałam za minus – ostatecznie okazało się zaletą. Dla mnie jednak najciekawszy był ten… psychologiczny background bohaterów. Może zwykle nie szuka się tego w fantastyce, ale wiecie: tak naprawdę w prawdziwym życiu każdy ma jakieś swoje symboliczne demony do pokonania, więc takie narracje są nam potrzebne 😉
Jak już pisałam – okładka jest prześliczna, choć może sugerować, że to nieco lżejsza opowieść. Ja poleciłabym ją szczególnie tym, którzy mają już dosyć klasycznych klisz – chociażby tych serwowanych w young adultach. Owszem, mamy tu wątki podobne do tych z „Wiedźmina”, ale może nie jest to jakaś zła wiadomość. Na pewno nie ma tu żadnego naśladownictwa stylu i przesłania Sapkowskiego.
I! Uwaga, uwaga! W tej opowieści NIE MA postaci fascynującego złola/aroganta/bad boya, który koniecznie musi stać się love interesem bohaterki. Wow! Wreszcie coś bez takiej postaci 😃 Może dla niektórych to nie będzie wabik, ale pewnie sporo osób zmęczonych popularnością romantasy (ja nie mówię, ze mam coś przeciwko, bo lubię romantasy, ale miło było od tego odpocząć) – chciałoby więcej fantastyki skupionej na innych wątkach.
„Bogobójczyni” była zatem czymś innym, niż się spodziewałam. I to jest komplement 😉
Książkę dostałam od wydawnictwa w ramach współpracy recenzenckiej. Recka pochodzi z mojej strony:
https://www.facebook.com/photo?fbid=433759582511207&set=a.174486528438515
Z BOGAMI BYWA TRUDNO - ZE SOBĄ SAMYM NAJTRUDNIEJ, CZYLI O „BOGOBÓJCZYNI” 🦌🐇⚔️
"Bogobójczyni" (przekład: Jacek Drewnowski) to powieść, która nieco mnie zaskoczyła.
Pierwsza sprawa, zanim wejdziemy głębiej w kwestię fabuły i world buildingu: w powieści mamy czwórkę bohaterów i trzecioosobo...
Rozwiń
Zwiń