rozwiń zwiń

Między fiction a non-fiction, czyli konfuzja gwarantowana – wywiad z Filipem Springerem

Grzegorz Przepiórka Grzegorz Przepiórka
19.08.2019

W najnowszej książce, która miała premierę 14 sierpnia, Filip Springer przekracza granice: przestaje być „panem od architektury”, zamiast polskiego piekła postanawia penetrować skandynawski „raj”, a przede wszystkim wykracza poza ramy reportażu. Czy uznanemu reporterowi przystoi w czasach fake newsów flirtować z fikcją? Nie tylko o moralnych aspektach pracy pisarza, ale również o tworzeniu książki jako przedsięwzięciu, o prawie Jante, którego przejawy można, oprócz Skandynawii, znaleźć wszędzie, oraz o zbliżającym się festiwalu w Miedziance – opowiada autor książki „Dwunaste: nie myśl, że uciekniesz”.

Między fiction a non-fiction, czyli konfuzja gwarantowana – wywiad z Filipem Springerem

[Opis wydawcy] Jante to miasteczko, w którym życie reguluje jedenaście opresyjnych zasad określających miejsce jednostki w społeczności. Prawo Jante jest w Skandynawii powszechnie znane, chociaż mało kto pamięta, że po raz pierwszy pojawiło się w 1933 roku w powieści Aksela Sandemosego „Uciekinier przecina swój ślad”.

Filip Springer wyrusza na Północ, żeby znaleźć miejsce, które odcisnęło piętno na kolejnych pokoleniach Skandynawów. Ale gdzie jest Jante? Czy w duńskim Nykøbing Mors, pierwowzorze miasteczka z powieści? A może w zagubionej pośród norweskich fiordów samotni pisarza? A gdyby okazało się, że Jante nie ma nic wspólnego z geografią i tkwi w każdym z nas? 

Książka Springera to opowieść o niemożliwej ucieczce od systemu, który nam narzucono, i o ponurym obliczu najszczęśliwszych krajów świata. Ale to także opowieść o świecie rozpiętym między prawdą a fikcją. By go poznać, Springer przekracza nie tylko granice krajów, ale i gatunków literackich.

Grzegorz Przepiórka*: Skąd się biorą największe tematy, nazwijmy je tematami życia albo tematami na książkę – z wewnątrz czy z zewnątrz?

Filip Springer: Zależy od autora. Dla mnie tematy na książkę, choć podobnie jest i z mniejszymi tekstami, to kwestia wewnętrznej decyzji. Pisanie traktuję jako proces poznawczy, narzędzie zaspokajania własnej ciekawości, pogłębiania refleksji nad światem. Przygotowanie książki w moim przypadku zajmuje niekiedy trzy lata pracy. Trzeba mieć dobrą osobistą motywację, by poświęcić czemuś aż tyle czasu. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś przyszedł z tematem, który aż w takim stopniu by mnie nurtował. To musi być ze mnie.

A jak taki temat się krystalizuje? Od początku wiesz dokładnie, o czym będziesz pisał?

Dochodzenie do tematu odbywa się u mnie w sposób bardzo ewolucyjny. Trzeba zauważyć, że pośrodku tego procesu dochodzi do podpisania umowy z wydawnictwem. To jest dość problematyczne, bo jeśli temat ewoluuje długo, w efekcie wydawnictwo otrzymuje coś innego, niż wynikałoby z ustaleń. Tak było w przypadku „13 pięter”. Finalny kształt najnowszej książki też znacznie różni się od pierwotnego zamysłu.

Czyli dla ciebie to standard…

Jeżeli wszystko idzie tak, jak zaplanowałeś, a książka jest dokładnie taka, jak ją wymyśliłeś 3 czy 5 lat wcześniej – to znaczy, że coś idzie bardzo nie tak. Niczego się nie nauczyłeś, niczego nie przemyślałeś, tysiąc różnych rzeczy się nie wydarzyło. Dobrze jest, kiedy definiowanie tematu, a później weryfikowanie go w procesie pisarskim, skręca w jakąś nieoczekiwaną stronę.

Kiedy skręciłeś przy „Dwunastym…”?

Tutaj kluczowe jest dotarcie do momentu, kiedy książka przestaje być non-fiction. Przystępowałem do pracy nad nią jako reporter. Założyłem, że środkami literackimi, które są przynależne reportażowi, będę opowiadał historię związaną z Jante. Byłem w tym konsekwentny do czasu, kiedy pojawił się Ole. Dla mnie to był moment przełomowy. Uświadomiłem sobie, że jeżeli jestem reporterem i znajduję bohatera, który nie chce ze mną rozmawiać i mówi to wprost, wielokrotnie, to tu kończy się możliwość mojego działania. Docieram do pewnej granicy. Jednakże ten temat, historia i postać stwarzają możliwość, by wyjść poza granice reportażu. Uznałem, że skoro Ole zdecydował się zamieszkać w czymś, co jest fikcyjne, a wiem to z researchu, to ja będę go opisywał jako postać fikcyjną. Wyjawiam to wprost, w pierwszym zdaniu, które go przedstawia.

A jak to przechodzenie od non-fiction do fiction wygląda w praktyce, w pisarskim rzemiośle?

Kiedy pracuję jako reporter, to wiadomo, że jeżdżę w różne miejsca, spotykam się z ludźmi i z nimi rozmawiam. Z tego bierze się materiał. Mam też taki zwyczaj, prowadząc research, że podczas dłuższej przerwy w ciągu dnia opisuję sytuacje, w których brałem udział, spisuję rozmowy, sporządzam opisy bohaterów. Wykonuję w notesie literacką robotę, która jest wyrwana z kontekstu, jeszcze nie ma struktury, stanowi zbiór fragmentów, które być może znajdą się w książce.

Kiedy zaś uświadamiam sobie, że zaczynam grać, czyli jakby zawieram podwójny kontrakt z czytelnikiem – to zmieniają się moje notatki. W przypadku tej książki w pewnym momencie zacząłem je rozwijać do form fikcyjnych, nie zaznaczając długopisem innego koloru, w którym miejscu zaczynam wymyślać. Dzisiaj, kiedy patrzę w te notesy, to często nie mam stuprocentowej pewności, gdzie jest prawda, a gdzie fikcja. Co więcej, są w tej książce sytuacje całkowicie zmyślone, do których już tak przywykłem, pisząc te historie, opracowując książkę, że właściwie mam w głowie ich wspomnienie, mimo że nigdy nie miały miejsca.

Posiadasz łatwość tworzenia fikcji czy wyłącznie przechodzenia od realu do fikcji?

Mam za sobą „Zegarmistrza”, czyli opowiadanie przygotowane dla Kolekcji Wrzesińskiej, które jest totalnie fikcyjne. Sprawiło mi ogromną trudność wymyślenie wszystkiego od podstaw. Analogiczny tekst non-fiction napisałbym w dwa dni, a ten tworzyłem przez trzy miesiące. Uświadomiłem sobie, że to nie jest forma literacka, w której ja odnajduję się najlepiej. Kiedy zaś eksperymentowałem z rozwinięciami sytuacji prawdziwych w fikcyjne – zwłaszcza że w „Dwunastym…” wszystko temu sprzyjało – miałem poczucie dużej swobody, a oprócz tego w stu procentach wiedziałem, po co to robię.

Podoba mi się ten zabieg, bo on wprowadza dużo świeżości. Ale z drugiej strony zastanawiam się, użyję patetycznego słowa, czy to jest moralne w czasach fake newsów?

Pewnie nie byłoby moralne, gdybyśmy używali etykiety non-fiction, a ja byłbym podpisany na okładce jako reporter, natomiast w przypadku tej książki nie używamy takich określeń.

To jak ją określić?

Nie wiem. To jest zadanie dla literaturoznawców i krytyków. Ja używam literatury do opowiadania. Interesuje mnie, by jak najbardziej przekonywająco i zgodnie z tym, czego doświadczam i co myślę o danym problemie, przekazać opowieść.

A czy niewyraźna granica pomiędzy prawdą a fikcją to nie pokrewieństwo, nawet jeśli dalekie, z fake newsami?

Z fake newsami jest ten problem, że one są sprzedawane jako news, podaje się fałszywe informacje pod pozorem prawdziwych. W „Dwunastym…” czegoś takiego nie ma – to jest literatura. Czy literatura piękna, fikcja, może opowiadać rzeczywisty świat? Nie mamy co do tego chyba żadnych wątpliwości.

Spójrzmy od strony czytelnika. Co czytelnikowi może dać balansowanie między fiction i non-fiction?

Niepewność, konfuzję.

A niepewność uczy podejrzliwości, tak?

Nie podejrzliwości. Uczy tego, by nie przywiązywać się do etykiet, nie dać się zamknąć w stwierdzeniach, że na przykład reportaż jest prawdziwszy od dobrej powieści. On jest po prostu innym sposobem opowiedzenia historii. Przykład? Ostatnio przeczytałem „Kolej podziemną”. Powieść Colsona Whiteheada dała mi głębsze rozumienie tego, czym jest Ameryka w kontekście niewolnictwa, niż na przykład lektura „Ludowej historii Stanów Zjednoczonych” Howarda Zinna.

Balansując między fiction i non-fiction, próbujesz zrozumieć prawo Jante, które określa myślenie Skandynawów. To jest centralny temat twojej książki. Spotykasz się z pytaniami, czy ono jest dobre, czy złe?

Z tymi Skandynawami to bym nie szarżował. Opisuje myślenie wielu ludzi. Ale oczywiście, że tak, dostaję takie pytania – nie sposób jednoznacznie na nie odpowiedzieć. W prawie Jante jest następujące sformułowanie – nie myśl, że jesteś kimś więcej niż my. Każdy człowiek jest równy drugiemu człowiekowi (przynajmniej w idealnym założeniu), dlatego nie widzę nic złego w tym zdaniu, a jego postulowanie wydaje mi się bardzo zasadne. Z drugiej strony w prawie Jante występuje sformułowanie – „nie myśl, że komuś na tobie zależy”, które sprawia, że ciarki przechodzą po plecach.

Jak je zatem interpretować?

Po pierwsze, jest to unifikujący mechanizm, za pomocą którego grupa reaguje na jednostkę próbującą się wyróżnić. Ta interpretacja jest najpopularniejsza i może funkcjonować w oderwaniu od znaczenia wynikającego z literatury.

W prawie Jante można też widzieć mechanizm, który obowiązuje w przeniesieniu, ale niegdyś obowiązywał klasę robotniczą i był transmitowany przez Kościół. Ten sposób odczytania sięga do literackiego odpowiednika, znajdującego opis w książce Aksela Sandemosego „Uciekinier przecina swój ślad”.

Trzecia interpretacja, którą chyba najlepiej wyraził Carsten Levisen, analizuje fenomen Jante w oderwaniu od literackiego pochodzenia. Duński antropolog twierdzi, że Jante funkcjonuje w dyskursie, służąc do odżegnywania się. Spróbuj wyguglować janteloven, a otrzymasz mnóstwo wyników z prasy skandynawskiej, których przekaz będzie w rodzaju: nie rób tu Jante, nie jesteśmy w Jante, Jante znów dało o sobie znać, a nie chcemy, żeby dawało. Może to oznaczać, że dzięki Sandemosemu kultury skandynawskie otrzymały opis postawy, której funkcjonowania wcale nie chcą w społeczeństwie.

Wydawałoby się, że Jante to domena Duńczyków, tymczasem ma ono charakter uniwersalny. Jante jest wszędzie, a więc również i w Polsce. W kim, w czym upatrywałbyś u nas realizacji tego prawa? Gdzie jest polskie Jante?

Prawo Jante na pewno opisuje mechanizm zachowania się małej wspólnoty względem jednostki, a więc będzie o sobie dawało znać w polskich miasteczkach, ale z powodzeniem można je odnieść również choćby do polskiego środowiska literackiego. Dotyczyć może każdej ograniczonej struktury terytorialnej, środowiskowej, zawodowej.

Na końcu zamieszczasz podziękowania, z których wynika, że podróż i praca nad tą książką to było złożone przedsięwzięcie. Jak powstawało „Dwunaste…”?

Ta książka to są ponad dwa lata pracy, wyjazdów do Danii i Norwegii, których nie umiem policzyć, właściwie co miesiąc tam latałem. Do tego próba nauczenia się języka duńskiego, która spełzła na niczym, przynajmniej na poziomie wymowy. W Danii owszem, nie jest problemem rozmowa po angielsku, nawet głębsza. Wszyscy posługują się tym językiem, włącznie z rolnikami, którzy zsiadają z traktora. Łatwiej jednak pracuje się w danym kraju, gdy zna się jego język, nawet nie na poziomie rozmowy. Chodzi o możliwość dotarcia do źródeł, czytania mediów w oryginale.

Wyszedłeś poza basic?

Nauczyłem się go na tyle, by rozumieć gramatykę. Duński świetnie tłumaczy się na angielski w Google Translatorze. W doraźnych działaniach, kiedy musiałem szybko coś przeczytać, mogłem zobaczyć, o czym dany tekst jest, bo rozumiałem z tytułu po duńsku, następnie wrzucić do translatora i przekonać się, czy rzeczywiście dotyczy tego, co mnie interesuje. Jeżeli okazywał się istotny, to wysyłałem go do researchera, który go czytał i streszczał. Następnie wchodziliśmy w bardzo długi proces uszczegóławiania wiedzy w oparciu o dany tekst, metodą pytań i odpowiedzi. W ten sposób pracowaliśmy nad wszystkimi źródłami, duńsko- i norweskojęzycznymi. To był rok intensywnej pracy – researcher dostawał dziesiątki książek sfotografowanych przeze mnie w bibliotekach w Norwegii i w Danii, czytał je, robił notatki, a następnie wchodziliśmy we wspomniany proces.

Znaleziska z researchu rozwinięte o partie fikcyjne trzeba było potem ułożyć w sensowną całość. Kompozycja książki jest kunsztowna, a zarazem przejrzysta. Tak ją wykombinowałeś od początku, czy potrzebowała czasu, by się wykrystalizować?

U mnie struktura książki zaczyna się pojawiać mniej więcej w jednej trzeciej researchu i wtedy powoli rysuję na wielkiej białej nieskończonej płaszczyźnie w komputerze różne bąbelki i nanoszę na nie historie i sytuacje, które na pewno znajdą się w książce. Struktura buduje się cały czas do momentu, kiedy kończę research. Potem przez kilka dni albo tygodni głowię się, jak całość powinna wyglądać. Zazwyczaj kiedy zaczynam pisać, struktura jest już gotowa.

W tym przypadku trudno mi odtworzyć, jak ona się wyłoniła. Na pewno cztery linie narracyjne – podróż, Ole, mosty i książka – w toku pracy wyewoluowały, niekiedy z jednego rozdziału. Dosyć wcześnie pojawił się na pewno motyw mostów. On jest użyteczny z kilku powodów – m.in. pełni funkcję metaforyczną, ale też konstrukcyjno-logiczną. Mosty uzasadniają moje bycie w tej książce, jako że jestem „panem od architektury”.

Na początku rzeczywiście miałem wrażenie, że czytam książkę o mostach, a ty napisałeś po raz kolejny o architekturze…

„Pan od architektury” przyjeżdża napisać o moście polskiego projektanta, ale wpada na zupełnie inny temat.

I przy okazji rozmontowuje jeden z mitów, a wszystko zaczyna się od kurzu.

Historia z kurzem pokazuje, że jest jakaś wiara w raj, czyli w kraje, w których wszystko się udaje, takie jak państwa skandynawskie, Kanada czy Nowa Zelandia. We mnie też taka wiara była i z niej ta książka się bierze. Kiedy zaś pierwszy raz usłyszałem o prawie Jante, choć nie pamiętam, gdzie i kiedy to nastąpiło, prawdopodobnie przy pisaniu „Zaczynu”, to pomyślałem – „mam ten kurz, mam was”.

Po ukazaniu się książek Katarzyny Wężyk „Kanada. Ulubiony kraj świata” oraz Joanny Gierak-Onoszko „27 śmierci Toby'ego Obeda” upadł jeden mit. Twoja książka odczarowuje Skandynawię. Kurz jest prawdopodobnie wszędzie. Co tak naprawdę daje nam rozwiewanie złudzeń?

Przede wszystkim uświadamia, że nie istnieją idealne i jedyne rozwiązania, które można przenieść i implementować, a świat jest złożony, nie czarno-biały. Tego typu literatura pogłębia nasze bycie w świecie, rozeznanie, gdzie jesteśmy, kim jesteśmy i z jakimi wyzwaniami musimy się zmierzyć. Odczarowanie Skandynawii nie było jednak, poza tym początkowym etapem, moim celem.

„Dwunaste…” zaczyna się od opisu Fur – wyspy, która znika. Kojarzy mi się to z Miedzianką, a to z kolei prowokuje, by zapytać o festiwal. Co czeka w tym roku gości Miedzianka Fest, wydarzenia, które już tuż, tuż? Jak zrodziła się idea? I czy ty jesteś jednym z ojców założycieli?

Można powiedzieć, że jestem, chociaż założenie festiwalu wiąże się bezpośrednio z działaniami Teatru Norwida w Jeleniej Górze, który w Miedziance 4 lata temu wystawił sztukę „Miedzianka – przestrzeń czasu”. Wokół spektaklu wytworzyła się dobra energia i razem z Pawłem Nowakiem, jednym z bohaterów książki [„Miedzianka. Historia znikania” – przyp. G.P.], lokalnym dobrym duchem oraz Jarkiem Kądzielą, szefem browaru w Miedziance, doszliśmy do wniosku, że warto ją podtrzymać. Z tego wziął się festiwal. Dołączył gościnny i wspaniały proboszcz lokalnej parafii. I poszło.

Jako że jestem szefem programu tej imprezy, to postanowiłem opracować go pod swoją książkę, żeby jej się jak najwięcej sprzedało. (śmiech) W tym roku wydarzenie odbywa się pod hasłem „Było-nie-było”, czyli będzie mowa o tej konfuzji w literaturze, o której mówiłem wcześniej. Zaprosiliśmy autorów, którzy operują taką konfuzją, czasami świadomie, a niekiedy wręcz przeciwnie. Pojawią się m.in. Dorota Brauntsch, Jacek Dukaj. Odbędą się wykłady Pawła Goźlińskiego o jego nowej książce, która jest dokumentowaną biografią przerobioną na powieść. Mariusz Szczygieł będzie mówił o gonzo, czyli hiperreportażu. Z wielu stron będziemy się starali opowiadać o szarej strefie, między fikcją i niefikcją. Zapraszam do Miedzianki – od 23 do 25 sierpnia.

*Grzegorz Przepiórka – ukończył filologię polską (edytorstwo), kulturoznawstwo (Instytut Badań Literackich) oraz Polską Szkołę Reportażu. Pasjami czyta, podróżuje i przeprowadza wywiady. Autor artykułów – na temat książek, filmów, miejsc – oraz nielicznych wierszy. Zastępca redaktora naczelnego w periodyku architektoniczno-budowlanym.


komentarze [5]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Lena 10.09.2019 14:54
Czytelnik

To coś nowego, trochę się "boję" i dlatego muszę przeczytać! 😊

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Montana 20.08.2019 11:28
Czytelnik

Konfuzja - nieudany neologizm zapożyczony z języka angielskiego.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
konto usunięte
19.08.2019 22:11
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

konto usunięte
19.08.2019 13:30
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Grzegorz 19.08.2019 10:31
Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post