Najpierw książka, później film: Tulipanowa gorączka

ZWIERZ POPKULTURALNY ZWIERZ POPKULTURALNY
16.09.2017

Tulipanowa gorączka zarówno w wersji powieściowej, jak i filmowej, próbuje połączyć dwa wielkie tematy. Pierwszy to ekonomiczny rozkwit Amsterdamu i całej Holandii, który zrodził zarówno wspaniałe malarstwo niderlandzkich mistrzów, jak i spekulacyjny handel cebulkami tulipanów. Drugi temat to miłość – zakazana, zrodzona z pasji i namiętności, która wcześniej czy później musi prowadzić do cierpienia i tragedii. Jak wyszło to połączenie? I czy lepiej o nim czytać, czy obejrzeć film?

Najpierw książka, później film: Tulipanowa gorączka

Od razu na wstępie trzeba zaznaczyć, że autorka książki Deborah Moggach była współautorką scenariusza. Drugim autorem był jeden z najwybitniejszych brytyjskich scenarzystów, Tom Stoppard. Zaznaczam to już na początku, bo obecność nazwiska autorki wśród scenarzystów w pewien sposób sankcjonuje zmiany, jakie względem fabuły powieści poczyniono w filmie. A zmieniono sporo. Nieco przesuwając akcenty opowieści, dodając nowe postaci i, co chyba najważniejsze, pozostawiając widza z nieco bardziej optymistycznym zakończeniem. Co zresztą nie dziwi, bo łatwiej skończyć książkę na smutnej nucie, niż w podobny sposób zamknąć bądź co bądź hollywoodzką produkcję.

Zarówno w filmie, jak i w książce, punkt wyjścia jest ten sam. Młoda kobieta, Sophia, jest od trzech lat żoną bogatego kupca Corneliusa. Mężczyzna jest zdecydowanie starszy od swojej żony i bardzo pragnie potomka. Zanim jednak doczeka się dziedzica, w przypływie rzadkiej próżności zamawia obraz – u młodego zdolnego malarza Jana van Loosa. Nie trzeba wiele, by Sophia zakochała się ze wzajemnością w pięknym malarzu i zaczęła snuć plany, jakby tu rozpocząć u jego boku nowe życie. Równolegle z historią Sophii rozgrywa się też opowieść jej służącej – Marii, która jest właśnie bardzo szczęśliwa i zakochana w handlarzu ryb Willemie. Oboje planują się pobrać, jak tylko skromny handlarz znajdzie na to odpowiednie fundusze. Na drodze do szczęścia obu kobiet stają jednak nieszczęśliwe sploty okoliczności, które zmuszają je do podjęcia dość desperackich działań. A w tle mamy bogacący się Amsterdam pełen malarzy, którzy tworzą na zamówienie, i ludzi porzucających swoje codzienne zajęcia tylko po to, by zająć się handlem cebulkami tulipanów.

Największą wadą zarówno filmu, jak i powieści, jest brak emocji. Zwłaszcza romans głównych bohaterów – Sophii i Jana – wypada blado. W książce trochę ze sobą rozmawiają – choć nie za wiele. Natomiast w filmie porzucono nawet te skromne dialogi między nimi. Kilka wymienionych ukradkiem spojrzeń wystarczy, by oboje zapałali do siebie uczuciem. Tak poprowadzony romans może jeszcze dałoby się uratować w filmie, gdyby pomiędzy aktorami była silna chemia. Niestety Alicia Vikander i Dane DeHaan grają zupełnie bez emocji i ich romans ani przez chwilę nie wygląda na wielkie uczucie, które sprawia, że wszyscy tracą zmysły i porzucają rozsądek. Trzeba zresztą przyznać, że w powieści – gdzie narracja przeskakuje pomiędzy bohaterami – zdecydowanie lepiej znamy głównych aktorów dramatu. W filmie możemy co najwyżej wnioskować z kolejnego smutnego spojrzenia Alicii Vikander, że ma ona wszystkiego dość. Zresztą, co ciekawe, scenarzyści ostatecznie zdecydowali się zachować tylko jedną narrację – służącej Marii, co o tyle nie ma sensu, że jej perspektywa niekoniecznie jest w tej historii najciekawsza.

Jeśli chodzi o zmiany poczynione w filmie względem książki, to są wyraźne w dwóch przykładach. Pierwszy to wprowadzenie postaci przeoryszy zakonu urszulanek (w tej roli doskonała Judi Dench) i powiązanie wątku handlu tulipanami z wychowaniem Sophii w klasztorze. To wątek zupełnie nieobecny w powieści, gdzie wątki splatają się dużo luźniej, zaś handel cebulkami tulipanów nie ma nic wspólnego z wychowaniem głównej bohaterki. Trudno tę zmianę jednoznacznie ocenić. W powieści widać, że autorka co pewien czas chciała dać nam głębsze spojrzenie w życie i mentalność XVII-wiecznych mieszkańców Amsterdamu. Stąd dużo postaci pobocznych, które nie mają większego znaczenia dla akcji, ale pokazują inny sposób myślenia. Uczeń Jana, młody malarz Jacob (w filmie zupełnie nieobecny), czy właśnie hodowca cebulek tulipanów w powieści mają nam pokazać nieco większe spektrum społeczne. Film takich ambicji nie ma, stąd dowcipna postać przeoryszy, która domyka świat bohaterów. Tę zmianę można potraktować jako dobry przykład tego, jak narracja książkowa różni się od filmowej. W filmie wprowadzenie zupełnie nowej postaci tylko na jedną czy dwie sceny, zwykle uważa się za błąd. W powieści to zabieg dużo bardziej dopuszczalny.

Jednak największą przemianę przechodzi Cornelius. W powieści jest to chyba najciekawsza postać. Sześćdziesięciojednoletni handlarz, choć postrzegany przez swoją żonę jako stary i dość paskudny, w istocie jest człowiekiem miłym, czułym i wciąż zakochanym, zachwyconym swoją żoną. Nietrudno postrzegać go jako ofiarę, nie tylko romansu Sophii, lecz przede wszystkim swoich czasów (jego pierwsza małżonka i dwóch synów zmarło, co nie dziwi przy XVII-wiecznej śmiertelności). Książkowy Cornelius naprawdę nie zasługuje na to, co go spotyka. Jego jedyną wadą jest wiek, co książka zresztą chętnie podkreśla, choć – jak na XVII wiek –nie jest to różnica tak drastyczna (jego żona ma 24 lata, co jak najbardziej się wówczas zdarzało, więcej – coś takiego zdarza się nawet w dzisiejszych czasach). Z całą pewnością nie jest to czarny charakter, a raczej człowiek, który stał się ofiarą cudzej namiętności. Przy czym trzeba tu zaznaczyć, że wobec postaci z epoki należy stosować moralność z tego właśnie okresu. Chodzi mi o to, że bohater naprawdę mógł w XVII wieku uważać, że poślubienie młodej kobiety w zamian za zapewnienie jej wysokiego poziomu życia nie tylko nie było zdrożne, ale nawet miało w sobie coś z przejawów dobrego serca.

W filmie postać Corneliusa zmieniono. Przede wszystkim, wyraźnie widać, że twórcy nie mogli się pogodzić z postacią, która, choć zdradzana, właściwie niczemu nie zawiniła. Dlatego filmowy Cornelius ma zdecydowanie więcej cech postaci negatywnej. Dowiadujemy się, że swoją młodą żonę trzyma tylko tymczasowo i jeśli w przeciągu pół roku nie da mu syna, to ją oddali. Ponadto, kiedy zostaje poproszony o to, by powstrzymał się od sypiania ze swoją małżonką, wyjeżdża do jakiejś tajemniczej kobiety w Utrechcie. Przede wszystkim zaś, nie mając – jak w powieści – dostępu do przemyśleń bohatera, trudno nam poznać psychikę tego nader pobożnego i zakochanego mężczyzny, któremu bardzo zależy na tym, by jeszcze przed śmiercią zakosztować trochę szczęścia. Obsadzenie w roli Corneliusa Christopha Waltza, aktora znanego z grania przede wszystkim czarnych charakterów, dodatkowo pokazuje, jaki stosunek mają twórcy do tego bohatera. Co prawda nie jest on jednoznacznie zły, ale daleko mu do dużo ciekawszego, książkowego pierwowzoru.

Obie historie różnią się też, wspomnianym wcześniej, zakończeniem. Nie chcę tu wchodzić w szczegóły, ale zarówno w powieści, jak i w filmie jest ono dość rozczarowujące. Głównie ze względu na nagromadzenie dramatycznych momentów. Chwil, w których ktoś słyszy coś, czego słyszeć nie powinien, albo ktoś nie mówi czegoś, co powiedzieć by mógł. Choć ponownie, zakończenie kinowe jest chyba bardziej bezsensowne. Ciężko powiedzieć dlaczego bez zdradzania zbyt wiele, ale niech wystarczy informacja, że w filmie po miesiącach planowania jedno małe spóźnienie okazuje się bardzo tragiczne w skutkach. Nietrudno dostrzec w tym pewne lenistwo, kiedy nagle wszystkie wątki tak ładnie (i niekiedy zupełnie pozbawione sensu) się domykają, a niepotrzebni bohaterowie znikają ze sceny.

Choć fabularnie film ustępuje książce, to przewyższa ją pod jednym względem. W filmowej wersji „Tulipanowej gorączki” dość szybko twórcy ograniczają się do pokazania nam melodramatycznej historii, pozostawiając społeczne życie Amsterdamu w dalekim tle – głównie pokazując ulicę, przepychanki, handel i życie codzienne, toczące się wokół naszych bohaterów. W książce co pewien czas autorka przystaje, by poświęcić sporo miejsca refleksjom nad moralnością ówczesnych Holendrów, przyczyną rozwoju ekonomicznego Amsterdamu czy rozważaniom na temat malarstwa niderlandzkich mistrzów. Problem w tym, że trochę widać, iż jej informacje pochodzą głównie z opracowań i niekiedy przypominają streszczenie książek popularnonaukowych. Być może, jeśli ma się małą wiedzę na ten temat, takie wstawki nie denerwują. Jednak muszę przyznać, że w moim przypadku wydawały się często zbyt egzaltowane i uproszczone. Zdecydowanie lepiej wychodzi autorce kreowanie ciekawych postaci (choć nie wszystkich równie dobrze).

Zarówno powieść jak i książka wzięły na siebie ambitne dzieło opowiedzenia wielkiej historii miłosnej na tle bardzo ciekawych społecznie czasów. Wydaje się jednak, że zadanie to przerosło zarówno autorkę książki, jak i filmowców. Co ciekawe – o ile film ratują ładne dekoracje, kostiumy i niezła gra aktorska części obsady (niestety, aktorzy w rolach głównych są wyjątkowo nijacy – a szkoda, bo wiemy, że potrafią grać), o tyle nie udało się wziąć tego, co w książce najlepsze. Z kolei książce ciążą niekiedy właśnie te historyczne wstawki, które w filmie bawią. Ostatecznie mamy do czynienia z nieudanym filmem i średnią książką. Jeśli ktoś pragnie subtelnej miłości z malarzem w tle – lepiej sięgnąć po „Dziewczynę z perłą” (zarówno film, jak i książkę), jeśli komuś śnią się po nocach cebulki tulipanów, to czas sięgnąć po klasykę, czyli po „Czarny tulipan” Aleksandra Dumasa. Zaś z filmowej i książkowej tulipanowej gorączki trzeba się po prostu jak najszybciej wyleczyć.


komentarze [3]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
EdyMon  - awatar
EdyMon 18.09.2017 18:15
Czytelniczka

"Tulipanowa gorączka" to powieść , która od lat leżała niezauważona na pólkach. Ekranizacja powieści wzbudziła jednak zainteresowanie wielu czytelników i oto książka ma znów swoje 5 minut.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Przemek  - awatar
Przemek 16.09.2017 14:47
Czytelnik

Zdecydowanie lepiej poprzestać tylko na powieści. Ewentualnie można sobie jeszcze dokupić muzykę z filmu stworzoną przez Danny Elfmana.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
ZWIERZ POPKULTURALNY - awatar
ZWIERZ POPKULTURALNY 15.09.2017 14:07
Redaktorka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post