W moim otoczeniu nie ma słabych kobiet – wywiad z Lucyną Olejniczak

Ewa Cieślik Ewa Cieślik
10.04.2019

Choć zawsze marzyła o pisaniu, pierwszą książkę napisała dopiero na emeryturze. Lucyna Olejniczak zapełnia strony swoich powieści rodzinnymi sekretami, barwnymi podróżami i klimatem Krakowa z przełomu wieków. A także, oczywiście, postaciami silnych kobiet, które są w stanie pokonać każdą przeciwność losu. Rozmawiamy przy okazji premiery jej najnowszej książki, która właśnie się ukazała, zatytułowanej „Księżniczka”.

W moim otoczeniu nie ma słabych kobiet – wywiad z Lucyną Olejniczak

Lena, dorosła kobieta, mężatka, i Lenka, dziewczynka, która dopiero rozpoczyna podróż przez życie – ta sama osoba, ale pierwsza z bagażem doświadczeń tej drugiej. To ciężar, z którym musi się zmierzyć po latach księżniczka tatusia. 
W zacnym domu szanowanego inżyniera i budowniczego socjalistycznej Nowej Huty, za zamkniętymi drzwiami, rozgrywa się dramat pozornie idealnej rodziny. Obserwowany oczami dziecka dodatkowo nabiera ostrości.
Dorosła Lena wraca do rodzinnego domu, aby stanąć z ojcem twarzą w twarz i przekonać się, czy wszystko można wybaczyć, czy szacunek i miłość wpisane w relację rodzicielską są silniejsze niż pamięć o krzywdzie.

Ewa Cieślik: Jako pisarka zadebiutowała Pani na emeryturze. Co skłoniło Panią do sięgnięcia po pióro? Czy było tak, że przez lata drzemał w Pani uśpiony potencjał pisarski, czy też potrzebę przelewania myśli na papier odkryła Pani nagle?

Lucyna Olejniczak: Pewnie to zabrzmi banalnie, ale od zawsze chciałam to robić. Byłam jednak przekonana, że książki mogą pisać tylko „prawdziwi” pisarze, czyli tacy, którzy ukończyli jakieś specjalne studia w tym kierunku, więc nawet nie próbowałam. Kiedy pod koniec lat osiemdziesiątych znalazłam się w Stanach, zaczęłam stamtąd pisać obszerne listy do moich dzieci. Na bieżąco spisywałam wszystko, co mi się tam przydarzało i co uważałam za warte upamiętnienia – taki rodzaj sprawozdania z mojego pobytu w Ameryce. Kiedy wróciłam już do domu, syn namówił mnie, żeby z tych listów zrobić książkę. I tak właśnie powstała „Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela". A potem uznałam, że pisanie jest świetnym sposobem na zajęcie na emeryturze i trwa to aż do dzisiaj.

Jest Pani krakuską z urodzenia i często umieszcza akcję swoich książek w swoim mieście. Za co kocha Pani Kraków?

Kraków kocham za piękno starych uliczek, zaułków i kamienic. Za atmosferę tajemniczości i za historię, którą jest przesiąknięty. Uważam, że to jedno z najpiękniejszych miast na świecie. Drugim takim dla mnie jest Paryż, ale chyba tylko dlatego, że bardzo przypomina Kraków, zwłaszcza w swych starych dzielnicach.

Mimo miłości do rodzinnego miasta dużo Pani podróżuje. Skąd ta potrzeba poznawania nowych miejsc? Co Pani najbardziej ceni w podróżach?

Podróżuję, żeby po powrocie z innych miast stwierdzić, że gdzie im tam do mojego Krakowa…! A tak poważnie, po prostu lubię poznawać nowe miejsca i nowych ludzi. Nawiązuję w ten sposób ciekawe znajomości i wieloletnie przyjaźnie. Okazuje się, że mimo dzielących nas kultur i języków, wszyscy jesteśmy w głębi duszy tacy sami. I takie odkrywanie ludzi bardzo mi się podoba.

Nasi użytkownicy znają Panią z serii „Kobiety z ulicy Grodzkiej”, sagi o rodzinie Bernatów. Lubi Pani pisać o silnych bohaterkach, przezwyciężających przeciwności losu i idących pod prąd oczekiwaniom epoki, w której żyją?

Tak, lubię o nich pisać, bo zawsze uważałam i nadal tak uważam, że kobiety jednak mają trudniej w życiu. Ale – być może właśnie dlatego – łatwiej sobie w nim radzą od mężczyzn. Są znacznie silniejsze, zwłaszcza psychicznie. Nie znam w swoim otoczeniu słabych kobiet. W moim świecie takie nie istnieją.

Na ile Pani powieści to fikcja literacka, a na ile wydarzenia zaczerpnięte z rzeczywistości? Akcja niektórych Pani książek toczy się w przeszłości, więc może inspiracją były Pani rodzinne opowieści?

Moje powieści to głównie – z wyjątkiem „Opiekunki” – fikcja literacka. Ale przy każdej z nich czerpię również z własnego życia i z życia znajomych. Najłatwiej jest opisywać coś, co się dobrze zna. Piszę powieści z historią w tle, bo jak już wspominałam, sama lubię przenosić się w ten sposób w przeszłość. W mojej rodzinie nie działo się nic, co byłoby warte opisania. Żadnych sensacji, żadnych nadzwyczajnych wydarzeń. Może tylko z wyjątkiem klątwy w rodzinie babci, którą to klątwę wykorzystałam w sadze „Kobiety z ulicy Grodzkiej”, i wypadku mojego pradziadka strażaka w 1900 roku. To ostatnie wydarzenie opisałam w „Wypadku na ulicy Starowiślnej”. W sadze wykorzystałam samą klątwę, historia z nią związana nie była aż tak bardzo ciekawa, więc musiałam wymyślić inną. Wypadek wozu strażackiego też wydarzył się naprawdę, ale niczego więcej nie udało mi się na ten temat dowiedzieć. Nie zachowały się żadne zdjęcia mojego pradziadka, nie wiem nawet jak wyglądał. Jego też musiałam stworzyć na potrzeby książki.

Dowiedzieliśmy się od wydawnictwa Prószyński, że najnowszą powieść, „Księżniczkę”, napisała Pani na podstawie prawdziwych zdarzeń z życia swojej przyjaciółki. Podobno dowiedziała się Pani o tych wydarzeniach dopiero po wielu latach?

Tak, to jedna z tych historii, które napisało samo życie. Oczywiście sporo tam pozmieniałam na potrzeby książki, ale to, co najważniejsze, zostało. Została historia dziewczynki i jej ojca, cenionego i szanowanego inżyniera. Ojca, którego tej dziewczynce wszyscy wtedy zazdrościli i wcale nie miała z tym łatwo. Odstawała, a z kimś takim inne dzieci nie bardzo chcą się bawić. Nasi ojcowie byli prostymi murarzami, elektrykami czy cieślami, którzy, jak wszyscy wtedy, pili i bili swoje dzieci i żony. Natomiast jej ojciec był kimś. Elegancki, przystojny, uprzejmy i wykształcony. Mamy stawiały go za wzór naszym ojcom. Prawdy dowiedziałam się dopiero po latach, na jednym ze spotkań klasowych. Kiedy spytałam koleżankę, czy jej rodzice jeszcze żyją, i powiedziałam, jak bardzo wszyscy jej zazdrościliśmy ojca, uśmiechnęła się gorzko i opowiedziała mi, jak było naprawdę. I wtedy wszystkie, niezauważane wtedy, elementy układanki zaczęły mi pasować. Wyjaśniło się, dlaczego nigdy nikogo nie zapraszała do domu. Dlaczego przerywała każdą zabawę na widok ojca wracającego z pracy, sztywniała, kiedy on przytulał ją na dzień dobry. Wtedy każdy z nas chciałby, żeby jego ojciec tak się z nim witał. Kiedy dzieliłam się tymi spostrzeżeniami z moimi rodzicami, stwierdzali, że „dziewczyna czuje przed ojcem respekt”. Że „dobrze wychowana, nie to, co wy”. Historię napisałam za jej zgodą. Stwierdziła, że gdyby potrafiła pisać, sama by to zrobiła. Jej rodzice już nie żyją, ale to wszystko wciąż w niej żyje. I może, kiedy zostanie ubrane w słowa, nie będzie już dla niej takie straszne.

Zarówno w „Kobietach z ulicy Grodzkiej”, jak i w „Księżniczce” poruszany jest temat winy i przebaczenia. Czy wszystko da się wybaczyć? Czy na poczuciu krzywdy można zbudować coś trwałego?

Przebaczanie to bardzo trudny temat. Kiedyś byłam przekonana, że wszystko da się wybaczyć, wystarczy tylko chcieć. Teraz mam coraz większe wątpliwości i uważam, że to wcale nie jest takie proste. Można próbować zrozumieć, oswoić swój żal, ale on nigdy nie zniknie. Na poczuciu krzywdy, jak na każdym innym negatywnym uczuciu, nie da się zbudować niczego trwałego. Jedynie tylko trwały żal do świata. To uczucie pewnie kiedyś przestaje być takie dotkliwe, ale sądzę, że pozostaje w człowieku na zawsze. Dlatego też tak łatwo jest zniszczyć komuś życie, krzywdząc go już w dzieciństwie.

Swego czasu przyznała Pani, że powieściowa Lucyna to Pani alter ego. Czy jest tak, że na kartach książki pozwala Pani sobie na przeżywanie przygód, dalekie wyjazdy, rozwiązywanie tajemnic? Jakie to uczucie móc tworzyć tego rodzaju równoległą rzeczywistość?

To prawda, uwielbiam podróżować, a kiedy nie mogę tego robić, wysyłam w podróż moich bohaterów. To też jakiś rodzaj przygody. Uczucie wspaniałe, dlatego często wykorzystuję w swoich książkach Lucynę-bis, która robi to, co sama bym chciała, a nie zawsze mam okazję czy możliwość. Zamiłowanie do rozwiązywania tajemnic pozostało mi z czasów dzieciństwa. Starszej pani już nie wszystko wypada, Lucyna-bis może wszystko. A ja mam przy tym świetną zabawę.

Napisała Pani już powieści toczące się w Krakowie epoki fin de siècle'u, historię inspirowaną życiem miłosnym Chopina, zbeletryzowaną autobiografię o pobycie w Chicago i w końcu książkę, w której narratorką jest dziewczynka żyjąca w Nowej Hucie w latach 60. Czy zdradzi nam Pani swój następny pomysł na książkę?

Na razie pracuję jeszcze nad szóstą częścią sagi „Kobiet z ulicy Grodzkiej”. Księżniczka była czymś w rodzaju przerywnika. Później, jeśli czytelnicy nie zmęczą się jeszcze tematem krakowskiej rodziny aptekarzy, planuję prequel, już poza sagą, czyli historię powstania apteki „Pod Złotym Moździerzem” , a tam dzieciństwo i młode lata czarnego bohatera tej sagi, Franciszka Bernata. Jeśli zaś będą już mieli dość, mam w zamyśle historię – może już nie sagę, ale na pewno kilka tomów – dziejącą się w średniowiecznym Krakowie. Będzie oczywiście silna kobieta. Silna, choć od razu na straconej pozycji, bo nie dość, że średniowiecze, gdzie kobiety nie miały nic do powiedzenia, to jeszcze córka kata. Jeśli los i zdrowie pozwolą, mam kilka innych pomysłów, ale są jeszcze na tyle niesprecyzowane, że nie będę tu o nich opowiadać. Najważniejsze teraz jest dla mnie zdrowie. O jego kruchości przekonałam się boleśnie dwa lata temu i teraz wszystko zaczynam od: „jeśli zdrowie pozwoli…”.

Emerytura powinna być czasem odpoczynku, ale jako pisarka ma Pani pewnie mnóstwo pracy. Mimo wszystko proszę powiedzieć, jak spędza Pani wolny czas? Czy sięga Pani wtedy po lekturę? Jeśli tak, to jakie są Pani ulubione książki?

O tak, naiwna myślałam kiedyś, że emerytura to słodkie nicnierobienie. Człowiek niczego już nie musi, wszystko może i tylko odcina kupony od tego, co kiedyś wypracował. No cóż, co do tych kuponów, straciłam wszelką nadzieję już przy pierwszej wypłacie emerytury. Poza tym nigdy przedtem nie byłam tak zapracowana jak teraz. Wolny czas spędzam na podróżach, zabawach z Emilką, moją ukochaną wnuczką, na oglądaniu filmów i czytaniu książek. Co do tych ostatnich – to pytanie jest dla mnie zawsze najtrudniejsze. Nie mam ulubionych pisarzy ani tytułów. Czytam to, co uznam w danym momencie za ciekawe. Nie lubię romansów. Zdecydowanie wolę biografie, niekoniecznie sławnych ludzi, pamiętniki, wspomnienia i książki związane z historią. No i nie muszę chyba dodawać, że głównie te z historią Krakowa?


komentarze [1]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Ewa Cieślik - awatar
Ewa Cieślik 10.04.2019 09:38
Bibliotekarz | Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post