My books are the stories of interesting lives, including biographies of Paul McCartney, Bob Dylan and the cult writer Charles Bukowskihttp://www.howardsounes.com
Opisanie życia pojedynczego człowieka to nie lada sztuka. A jeśli tym człowiekiem jest Bob Dylan sprawa robi się jeszcze bardziej skomplikowana. Autor piosenek wielu, ale przede wszystkim postać tajemnicza, która chęci do dzielenia się „sobą” z resztą świata za wiele nie ma. Bo i po co? – chciałoby się zapytać. Nieustającym przedmiotem fascynacji będąc robił wiele, żeby jej naprzeciw nie wyjść. Ogromna objętościowo biografia Howarda Sounesa odsłania sporo, ale nie wszystko. Na szczęście.
Stosunek do biografii takich artystów mam mieszany. Zdecydowanie wolę dłuższe wywiady-rzeki, ale wiadomo, że Dylan niechętny albo jak już zacznie mówić, to z wirtuozerią trefnisia będzie zwodził, chował się lub mijał celowo z prawdą. Dostrzegam w tym świadomą decyzję, żeby cała uwaga publiczności skierowana była w stronę piosenek i tekstów tam wyśpiewywanych. Z drugiej strony interesującym jest odkrywanie tego czym zainspirowane mogły być.
„Ciągle w drodze” pokazuje człowieka złożonego, który miewał swoje lepsze i gorsze momenty. Od strony ogólnoludzkiej, to nic nadzwyczajnego. Jeśli jeszcze ktokolwiek ma w sobie obraz artysty jako stąpającego po chmurach i żywiącego się jedynie natchnieniem powinien go szybko porzucić albo straci w wyniku lektury tej biografii. Pomimo wad charakteru (a kto z nas ich nie ma?) nie znajduję w biografii Dylana niczego, co by go skazywało na dzisiejszy pręgież „cancel culture”. Nawet jeśliby było, to on raczej by się tym nie przejął. Skoro nagroda Nobla niespecjalnie go obeszła, to dlaczegóż coś takiego mogłoby.
Interesujące w książce są etapy życia artysty. Jednym z najciekawszych był mocny przechył w stronę religii chrześcijańskiej. A jeszcze ciekawsze są rozdziały o jego starości. Naturalnie sporo uwagi przykują relacje damsko-męskie, od których sam zainteresowany nie stronił. Tą nieco bezładną paplaniną zmierzam do tego, że jest artysta osobą skomplikowaną, która poznać dać się nie chce, bo tego nie potrzebuje. Nie potrzebuje uznania za to kim jest, ale za to co tworzy. A stworzył rzeczy genialne.
Współtwórca legendarnego The Velvet Underground, a następnie solowy artysta opiewający uroki i mroki Nowego Jorku był jednym z największych mistrzów rockowej piosenki. Był artystą, który uwolnił rock and roll z infantylizmu okresu dorastania i zamienił trzyminutową piosenkę w nośnik treści jak najbardziej dojrzałych i wysokoartystycznych. Hołdował muzycznej prostocie. To właśnie jego sylwetkę wziął na warsztat Howard Sounes pisząc "Zapiski z podziemia".
Lou Reed zapracował na swoją legendę, nie idąc na skróty, odrzucając wszelkie konwenanse, a nawet normy społeczne i pieszczotliwości grzecznościowe – był bowiem strasznym dupkiem. Wybrał życie i przez całe dekady nagrywał mniej lub bardziej udane, ale prawie zawsze ważne płyty, o których się dyskutowało. Niewątpliwie odcisnął piętno na kolejnych pokoleniach, także na tym współczesnym, a w mojej głowie szczególnie wyrył się "Perfect Day" w jednej ze scen kultowego "Trainspotting" w reżyserii Danny’ego Boyle’a .