rozwiń zwiń

Wojownicy życia. Wywiad z autorką książki „Ratownik. Nie jestem bogiem“

Marcin Waincetel Marcin Waincetel
04.04.2023

Determinacja i hart ducha, wytrzymałość, która wiąże się z maksymalnym ryzykiem. Z czym ratownik mierzy się każdego dnia? Jak jest przygotowany do pomocy ludziom, nie tylko po zawałach serca czy wypadkach samochodowych? O codzienności w pracy ratowników medycznych rozmawiamy z Justyną Dżbik-Kluge autorką książki „Ratownik. Nie jestem bogiem”.

Wojownicy życia. Wywiad z autorką książki „Ratownik. Nie jestem bogiem“ Materiały wydawnictwa Marginesy

[Opis – Wydawnictwo Marginesy] Samobójca, który próbował ratować się w ostatnich chwilach życia. Samotna kobieta pragnąca czułości. Staruszka pozostawiona samej sobie przez rodzinę. Niemowlę duszące się od zwykłego kataru, któremu niedoświadczeni rodzice nie potrafią pomóc.

Co łączy te i wiele innych osób? Mieszkańców wielkich miast i zapomnianych wiosek, studentów i księży, sprzedawczynie i profesorów?

Ratownik medyczny. Człowiek, który podczas kilkunastogodzinnego dyżuru styka się różnymi osobowościami, zachowaniami i wypadkami.

W czasie pandemii COVID-19 o ratownikach było głośno. Ludzie bili im brawa na balkonach, w mediach podkreślano ich poświęcenie, ale też zdarzało się, że obrzucano ich samochody farbą, krzycząc „roznosiciele zarazy!”.

Z czym ratownik mierzy się każdego dnia? Jak jest przygotowany do pomocy ludziom, nie tylko po zawałach serca czy wypadkach samochodowych?

Jarosław Sowizdraniuk przez kilkanaście lat był ratownikiem medycznym we Wrocławiu i okolicach. Na czas pandemii wrócił od zawodu. W rozmowie z Justyną Dżbik-Kluge opowiada o pracy w karetce, także jej ciemnej stronie. Szczerze, prawdziwie, po ludzku.

Marcin Waicetel: Wybacz, proszę, być może banalne pytanie, ale chciałbym się dowiedzieć, jaka jest twoja definicja sztuki reportażu. Bo „Ratownik. Nie jestem bogiem” to niezwykły temat, nieoczywisty też bohater. Jak opracować dobrą – to znaczy angażującą – historię?

Justyna Dżbik-Kluge: Myślę, że pojęcie „sztuka reportażu” jest szerokie i pojemne. No i w dużej mierze charakter tej sztuki zależy od tego, kto ją uprawia, czyli od reportera czy reporterki. Z dziennikarstwa wspaniale wspominam zajęcia z Wojciechem Tochmanem. W moim domu rodzinnym czytało się Ryszarda Kapuścińskiego. Szanuję warsztat Hanny Krall, Mariusza Szczygła, Jacka Hugo-Badera, uwielbiam Pawła Reszkę. Bardzo odpowiada mi styl Witka Szabłowskiego czy Kasi Tubylewicz, którzy klasyczną sztukę reportażu uprawiają po swojemu, czasem z humorem, czasem ze wzruszeniem, z pewnym osobistym zaangażowaniem. Myślę, że tak powinna wyglądać sztuka reportażu w naszych czasach. W dobie mediów społecznościowych każdy z nas jest osobowością, marką osobistą. Kiedyś nie do pomyślenia było, żeby reporter pokazywał w tekście siebie. Dziś wydaje mi się to świetnym narzędziem.

Sama próbuję je stosować w swoich książkach. Może mniej w „Ratowniku”, bardziej w kolejnych, nad którymi pracuję. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z zalewaniem czytelnika historią swojego życia. Wydaje mi się jednak, że podzielenie się swoimi emocjami i doświadczeniami przez reportera, który już trochę przeżył i widział, jest bardzo cenną wartością dodaną do opisywanej prze niego historii. Pozwala czytelnikowi czy czytelniczce spojrzeć jego oczami. Zresztą lubię mówić, że nie ma czegoś takiego jak dziennikarstwo obiektywne – jest tylko rzetelne. Zawsze jesteśmy subiektywni. I to też może być ciekawe dla odbiorców. Pracuję teraz nad reportażem o siostrach zakonnych, choć sama jestem osobą głęboko niewierzącą. To dobre i wzbogacające dla tekstu, bo pozwala mi spojrzeć z zupełnie innej perspektywy, dostrzec tematy, których ludzie żyjący blisko boga nie widzą. Ważny jest tutaj wzajemny szacunek, no i balans. Nie każda historia nadaje się do „doprawienia jej” osobą reportera/reporterki, a i w tym „doprawianiu” trzeba zawsze zachowywać umiar.

W posłowiu wspominasz, że nie jest to książka ani o strajku ratowników, ani o sensacyjnych kulisach w czasie pandemii. Zależało ci przede wszystkim na ludzkiej, głęboko emocjonalnej, przez co prawdziwej historii. I to udało się znakomicie. Powiedz, proszę, co stanowiło właściwy impuls do stworzenia opowieści „Ratownik. Nie jestem bogiem”.

Tak zwane rozmowy w międzyczasie. Kiedy prowadzisz audycję w radiu, szczególnie w stacji komercyjnej, to rozmowa z gościem jest rozdzielana muzyką. Bardzo często podczas takich muzycznych przerw porusza się przeróżne ciekawe tematy. Stres schodzi i z prowadzącego, i z gościa, i pojawia się przestrzeń do szczerej rozmowy. Właśnie tak poznałam część ratowniczych opowieści Jarka, który na początku pandemii był naszym ekspertem w audycji Radia ZET „W waszej sprawie”. Na antenie rozwiewał wątpliwości słuchaczy i słuchaczek dotyczące postępowania w trakcie covidu. Poza anteną nierzadko padało: „a wiesz, przypomniał mi się taki jeden pacjent, z czasów kiedy jeździłem w pogotowiu”. Wtedy zrozumiałam, że warto, aby te opowieści trafiły do szerszego grona odbiorców, i zaproponowałam Jarkowi książkę.

Jarosław Sowizdraniuk przez kilkanaście lat był ratownikiem medycznym we Wrocławiu i okolicach. Na czas pandemii wrócił do zawodu. Z twojej rozmowy dowiadujemy się nie tylko o codziennej walce, ekstremalnej pracy z marginesem błędu, lecz również o najtrudniejszych, egzystencjalnych próbach. Choćby śmierci, odchodzeniu.

Chciałam, aby dzięki tej książce ludzie spojrzeli na ratowników z innej strony niż z tej, z której ich postrzegamy w mediach czy w naszych wyobrażeniach. Bo zdecydowanie mamy na temat tej grupy zawodowej całą masę wyobrażeń oraz oczekiwań. Mamy też wiele roszczeń i pretensji. „Karetka przyjechała za późno”, „dlaczego pomagają pijakom, a mojej mamy nie uratowali?” – słyszałam takie zdania nieraz. Na ratowników patrzymy z perspektywy nas – nie pomogli NAM, nie dojechali na czas do NASZYCH bliskich. A czy zastanawiamy się, jak wygląda ICH życie? Jak radzi sobie ratownik wracający po dwunastogodzinnym dyżurze, podczas którego zmarło na jego rękach kilka osób?

Jak ratownicy patrzą na śmierć? Czy są panami życia i śmierci? Jakich nas widzą? Jak my zachowujemy się w momentach ostatecznych, tragicznych, krańcowych? Fascynowało mnie to w opowieściach Jarka. Śmierć jest tematem bardzo trudnym. Nikt nie chce umierać, każdego to czeka. Opowieści ratownika dają do myślenia. Pozwalają postawić sobie pytania: co to jest piękna śmierć? Czy taka jest możliwa? Czy życie trzeba ratować za wszelką cenę? Kiedy odpuścić? Wydaje mi się to bardzo cenną lekcją człowieczeństwa. Dla mnie praca nad tą książką taką była.

Zastanawiam się – biorąc pod uwagę nieoczywisty temat, jak również formułę reportażu – co było dla ciebie najtrudniejsze w pracy nad książką „Ratownik. Nie jestem bogiem”? Pytam oczywiście nie tylko o aspekty formalne (wszakże rozmawialiście na Zoomie i telefonicznie!), ale też o gatunkowy ciężar historii.

Powiem szczerze, że gatunkowy ciężar historii bardzo dobitnie dostrzegam już po ukazaniu się książki. Nie spodziewałam się, że będzie robiła na ludziach aż takie wrażenie. Oczywiście dla mnie też historie z karetki były wstrząsające, ale być może nałożyłam na nie dziennikarski filtr podczas zbierania materiału. Umiałam, rozmawiając z Jarkiem, stanąć obok, nie brać jego słów tak bardzo do siebie. Nasza książka powstała dłuższy czas temu, czekała na druk. Kiedy wzięłam ten tekst po paru miesiącach od napisania, pomyślałam jednak: „Kurczę, mocne są te opowieści”. Przypomniałam sobie, że dużo kosztowało mnie tworzenie opowiadań na bazie historii ratowniczych Jarka. Ważne było dla mnie, żeby ta książka nie miała formy tylko wywiadu rzeki. Bardzo chciałam opisać to, co widzi ratownik.

Pozwolić czytelnikowi i czytelniczce być z nim podczas wezwania. Dlatego każdy rozdział otwierają opowiadania, czyli wspomnienia z wyjazdów do pacjentów, które są jednocześnie wprowadzeniem do wywiadu na temat danego zagadnienia. Nie jestem osobą szczególnie płaczliwą, ale jedno z opowiadań – „Uśmiech” – było dla mnie niezwykle trudne do opisania. W historii trzydziestokilkuletniej kobiety, która umiera w domu rodzinnym w towarzystwie bliskich, przejrzałam się jak w lustrze. Ja też mam dwoje dzieci, tak jak ona. Spisując jej historię, płakałam.

„Bilet do nieba”, który kieruje nas do „Przychodni na kółkach”. Pojawiają się „Trolle”, nie brakuje „Czarnego humoru”, a wszystko w tempie „150 km/h”. „Ratownik. Nie jestem bogiem” to książka, która opowiada o wyzwaniach, z którymi ratownik mierzy się każdego dnia. Czy jest coś, co szczególnie zaskoczyło cię w kontekście rozmowy z Jarosławem Sowizdraniukiem? Wyjątkowo mocne wrażenie robią historie o obywatelach świata…

Obywatele świata – tak w slangu ratownicy nazywają osoby w kryzysie bezdomności. Wiele jest dla mnie rzeczy zaskakujących w opowieściach ratownika. Na przykład to, że dostają jedną czy dwie pomarańczowe koszulki z przydziału raz na dwa lata. Jeśli podczas dyżuru ubrudzą je krwią, która słabo się spiera, muszą w Decathlonie kupować sobie nowe za własne pieniądze i naszywać znaki pogotowia. Chore.

Poruszyło mnie to, że ratownicy nie są przepuszczani w kolejkach, gdy zatrzymają się na chwilę w spożywczaku po coś do picia. Serio? Przecież ten człowiek mógł właśnie wracać z wypadku, w którym kogoś uratował. Czy nic nie należy mu się od społeczeństwa? Ratownicy balansują na peryferiach systemu. Muszą wspierać ludzi, których system wyrzuca poza nawias. Ratownik przyjeżdża do kompletnie pijanego człowieka, który leży na ulicy w swoich ekskrementach. Przechodnie mijają takich ludzi. „Pijak”, „żul”, „sam sobie winien”… A ratownik? Nie może powiedzieć: nie zbadam takiej osoby. Musi jej pomóc. Przekracza swoje ograniczenia, wstręt, niechęć w imię ratowania zdrowia i życia. Dla mnie to niesamowite.

Twoja książka to swoisty podręcznik wiedzy, który trafia prosto w serce (bo odnosi się do konkretnych emocji) oraz rozum (bo jest w tym doświadczenie praktyki, specjalny słownik na końcu). Czy właśnie na tym aspekcie zależało wam szczególnie? To też pytanie o to, co jest dla ciebie – de facto – powracającym motywem opowieści.

Myślę, że edukacyjny aspekt ważniejszy był jednak dla Jarka. Na końcu książki pojawia się miniprzewodnik po podstawach pierwszej pomocy, napisany przez niego. Sądzę, że to dla Jarka szczególnie istotne, żeby uświadamiać ludzi na temat ratowania życia. Po tym, jak odszedł z pogotowia, został wykładowcą akademickim – uczy studentów i studentki i prowadzi szkolenia z pierwszej pomocy. Mnie nie towarzyszyła jakaś szczególna chęć edukowania ludzi. No, chyba że edukowania z empatii. To zdecydowanie tak! Generalnie w książkach, które piszę, chcę pozwolić czytelnikowi i czytelniczce pobyć w cudzych butach. W książce „Polacy last minute. Sekrety pilotów wycieczek” były to buty pilotów i rezydentów. Chciałam pokazać, jakimi turystami nas widzą, jak ich obserwacje mają się do naszych wyobrażeń. W „Ratowniku” chciałam złapać kilka tematów – fenomen tego zawodu i ludzi, którzy go wykonują. Chciałam postawić pytanie, w jakie umiejętności, cechy, dar albo szaleństwo musi być wyposażony człowiek, który wykonuje ten zawód, a przecież – nawiązując do podtytułu – nie jest bogiem.

Chciałam też, abyśmy mogli się wszyscy przejrzeć w opowieściach z karetki. Zobaczyć w nich swoich bliskich, ale też samych siebie. Opowieści ratownika często w strasznie smutny sposób pokazują, jak zachowujemy się w obliczu śmierci najbliższych. Do tej pory pamiętam historię rodziny, która rozmawiała w kuchni po tym, jak chwilę wcześniej w pokoju obok ratownicy reanimowali dziadka. Nie udało się go uratować. „Ale nas urządził! Zmarł nam teraz, przed sylwestrem! Nie będziemy mogli iść się bawić” – takie zdania słyszeli ratownicy. To wstrząsające. Chciałam pokazać fenomen życia i śmierci – niesamowite historie wypadków, to, jak ludzie potrafią wyjść obronną ręką z ogromnych tarapatów, ale też to, jak drobna nieuwaga może kosztować kogoś zdrowie i życie. A ponieważ ogromnym szacunkiem darzę Pawła Reszkę i jego książki z serii „Mali bogowie” o polskiej ochronie zdrowia, chciałam też pokazać świat systemu opieki zdrowotnej, w którym pacjenci i medycy są w gruncie rzeczy po tej samej stronie barykady, choć często wydaje nam się, że działamy przeciwko sobie.

Nad czym obecnie pracujesz? I czy w przyszłości będziemy mogli spodziewać się kolejnej książki duetu Justyna Dżbik-Kluge – Jarosław Sowizdraniuk?

Jeśli chodzi o kolejną wspólną książkę z Jarkiem, to takowa jest już napisana. I wydana! W ubiegłym roku w Wydawnictwie Kropka ukazała się nasza książka dla dzieci „Praktycznie wszystko. Podpowiednik dla dzielnych dzieciaków”. Fenomenalnie zilustrował ją mistrz Tomek Samojlik. Praca nad książkami utwierdziła mnie w przekonaniu, które miałam z czasów pracy w radiu czy w telewizji, że duety są dla mnie trudnym wyzwaniem. Lubię jednak pracować solo. Kiedy już za coś się zabieram, mam jasno określony temat, zasady jego realizacji, dobór bohaterów. Wiem, co chcę osiągnąć. Nie szukam towarzystwa w tej drodze, chyba że mówimy o redaktorze czy redaktorce książki – ich pracę cenię bardzo. Potrzebuję ich konsultacji i pokornie zgadzam się z ich uwagami. W lipcu premierę będzie miała piękna i ważna w moim odczuciu książka na temat rodziny, traumy i układania się z doświadczeniami naszych przodków, inspirowana akcją „Korzenie pamięci” Muzeum Powstania Warszawskiego, którą mam zaszczyt współtworzyć.

Głównymi bohaterkami kolejnej opowieści są siostry zakonne. Więcej nie zdradzę, bo książka jest na etapie redakcji. Wątki życiowych wyborów, spełnienia, życia w schemacie lub poza nim są dla mnie bardzo interesujące, szczególnie w kontekście kobiet, dlatego jestem w trakcie dokumentowania historii bezdzietnych z wyboru. To plany na nadchodzące miesiące. Pisanie książek przydarzyło mi się. Nie miałam wyobrażenia o sobie jako o dziennikarce wydającej książki. Zawsze uważałam się za człowieka słowa, ale mówionego. Jednak prawda jest taka, że w czasach ogromnych zmian w mediach tradycyjnych miejsce na pogłębione opowiadanie o świecie bardzo się skurczyło. Wszędzie trzeba szybko, kolorowo, kompaktowo. Książki dają mi możliwość zadawania nieoczywistych pytań i pełnowymiarowego patrzenia na świat. I to jest świetne.

Książka „Ratownik. Nie jestem bogiem” jest dostępna w sprzedaży.

---
Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem.


komentarze [3]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
konto usunięte
08.04.2023 22:04
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Marek Malman 04.04.2023 23:34
Autor

Nie napiszę komentarza do książki, bo jej nie czytałem. Nie mogę jednak pominąć tego tematu. Pracowałem wiele lat temu, jeszcze za komuny jako sanitariusz pogotowia ratunkowego. Sanitariusz wtedy nie miał uprawnień medycznych, takich jakie dziś mają ratownicy. Po trzech latach pracy w pogotowiu zamarzyła mi się kariera gryzipiórka i odszedłem z pogotowia. Dziś bardzo tego...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Marcin Waincetel 04.04.2023 14:00
Oficjalny recenzent

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post