rozwiń zwiń

Fikcję buduję tak, aby nie szkodziła prawdzie – wywiad z Maciejem Siembiedą

Ewa Cieślik Ewa Cieślik
18.03.2020

„Staram się pokazywać prawdę jak na fotografii. Fikcję natomiast buduję tak, aby nie szkodziła prawdzie”, mówi Maciej Siembieda, autor „Wotum”, czyli trzeciej części przygód Jakuba Kani. W tej powieści śledzimy sprawę tajemniczego zamachu na obraz Czarnej Madonny z Jasnej Góry. Z autorem rozmawiamy nie tylko o najnowszej książce, lecz także o doświadczeniu reportażysty, pracy nad doskonaleniem języka oraz obecnej sytuacji związanej z koronawirusem. 

Fikcję buduję tak, aby nie szkodziła prawdzie – wywiad z Maciejem Siembiedą

[Opis wydawcy] 9 grudnia 2012 roku dochodzi do zamachu na obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Gdyby nie pancerna szyba zainstalowana tuż przed atakiem, największa świętość Polaków przestałaby istnieć. Szyba broni Czarnej Madonny, ale definitor zakonu paulinów upatruje w zamachu aktywności sekty powiązanej z tajemnicą z czasów króla Jana Kazimierza. Do rozwiązania zagadki dyskretnie angażuje Jakuba Kanię – detektywa z IPN. Podjęty przez niego trop prowadzi do opactwa Saint-Germain-des-Prés w Paryżu, a stamtąd do niewielkiej wioski na Opolszczyźnie, gdzie obraz jasnogórski był ukrywany podczas potopu szwedzkiego i gdzie do dziś znajduje się jego wierna kopia. Kopia? Mieszkańcy wierzą, że ich ikona Matki Bożej jest oryginałem, a Jakub Kania, który trafia na ślad poszlak wskazujący, że obrazy mogły zostać zamienione, idąc o krok za daleko, naraża się Kościołowi, który otacza sprawę ścisłą tajemnicą. Czy wytrzyma rozgrywkę z instytucją dysponującą olbrzymimi wpływami w państwie? Ale wioska na Opolszczyźnie kryje jeszcze jeden sekret. Obraz z kościoła jest obiektem żądzy miejscowego multimilionera, który zrobił majątek na paramedycynie i ma szalony plan pomnożenia fortuny dzięki tutejszej ikonie Matki Boskiej.

Powieść oparta na prawdziwych zdarzeniach obfituje w częste zwroty akcji, łącząc zagadkę obrazów z tajemnicą króla Jana Kazimierza oraz dramatami bohaterów, w których kluczową rolę odgrywa chciwość, ukierunkowana na wykorzystanie dwóch największych obszarów potrzeb człowieka: wiary i zdrowia.

Ewa Cieślik: Natrafiłam na informację, że przed maturą chciał pan zostać detektywem i iść na studia do Wyższej Szkoły Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. W końcu jednak tropił pan zagadki i rozwiązywał śledztwa jako dziennikarz. Chyba wyszło na dobre, prawda?

Maciej Siembieda: Z pewnością. Tamten pomysł urodził się przed maturą, wiosną 1980 roku. Nie chcę myśleć, jaką cenę zapłaciłbym za młodzieńczą naiwność. Za chwilę przyszedł sierpień, strajki, potem stan wojenny. Słuchaczy szkoły ze Szczytna wcielano do ZOMO i wysyłano na ulice. Na szczęście dzięki rozsądkowi wujka dałem się nawrócić i w lipcu 1980 poszedłem na polonistykę, żeby zostać dziennikarzem. Nie zapomnę mu tego do końca życia, bo dzięki niemu przeżyłem fascynującą dwudziestoletnią przygodę, robiąc to, co sprawiało mi dziką przyjemność, i nie mając przez ten czas dwóch takich samych dni. No i rozwiązując zagadki.

Pierwszy pana reportaż dotyczył historii obrazu Jana Matejki „Chrzest Warneńczyka”. Wokół tego dzieła toczyła się też akcja powieści „444” – pierwszej części cyklu z Jakubem Kanią. Doświadczenie reportażysty pomaga panu w pracy pisarskiej?

Bardzo. Przede wszystkim pozwala wyraźnie widzieć i szanować granicę między prawdą a fikcją. Dzięki reporterskiemu wychowaniu prawda w powieściach beletrystycznych pozostaje sobą. Sprawdzam informacje, zachowuję dystans emocji, nie koloryzuję. Staram się pokazywać prawdę jak na fotografii. Bez makijażu, bez Photoshopa, nawet bez pozowania. Fikcję natomiast buduję tak, aby nie szkodziła prawdzie.

W „Wotum” pojawia się wątek fałszerstw i kradzieży dzieł artystycznych. Ten temat wzbudza moje żywe emocje, bo wykształcenie łączy mnie z historią sztuki. Wspomina pan m.in. o szajkach złodziei, którzy sprawiają, że dzieła, nie tylko sakralne, trafiają do prywatnych kolekcji notabli, np. z Wiednia i Monachium. Ile wie pan o takich sprawach? Czy ten wątek również łączy się z pana pracą reporterską?

W czasach mojej aktywności reporterskiej na Opolszczyźnie dzieła sztuki sakralnej kradziono na potęgę. To była końcówka PRL-u. Władze miały gdzieś, że ginęły przedmioty kultu, który nie odpowiadał im ideologicznie, a Kościół wyznawał zasadę „Niech Bóg broni”, licząc, że złodziei powstrzyma lęk przed złamaniem siódmego przykazania. Bywały sytuacje, że średniowieczne figury Madonn stały w kaplicach cmentarnych zamykanych na skobel. Proszę się kiedyś wybrać do Muzeum Archidiecezjalnego w Opolu i obejrzeć kolekcję rzeźb, które ocalały. Choć osobiście wolałbym podziwiać te, które zniknęły.

Fabuła „Wotum” dotyczy słynnego obrazu Czarnej Madonny z Jasnej Góry. Co takiego w obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej skłoniło pana, by właśnie o nim napisać powieść, która łączy w sobie cechy thrillera, powieści detektywistycznej i sensacji? Czy chodzi o to, że ten obraz ma wyjątkowo nieprawdopodobną siłę oddziaływania na nas, Polaków – i to nie tylko w przeszłości, lecz także w roku 2012, kiedy rozpoczyna się akcja książki?

„Wotum” uruchomiły dwa impulsy. Pierwszy to zagadkowa historia ikony Matki Bożej we wsi na południu Opolszczyzny, którą nazywam Bogorią. Obraz ten, oficjalnie uważany za najstarszą kopię Czarnej Madonny, otacza tajemnica, a tajemnice, którym brakuje wyjaśnienia, z reguły wytwarzają szarą strefę domysłów. W tej strefie wiele się dzieje. Są w niej przypuszczenia, hipotezy i domniemania wynikające chociażby z faktu, że obraz jasnogórski, wywieziony z Częstochowy podczas potopu szwedzkiego, przechowywany był właśnie tu, w klasztorze w Mochowie, może też w zamku w Głogówku, może i gdzieś jeszcze, skoro to wszystko sąsiednie miejscowości odległe o parę kilometrów. Drugi impuls to zamach na obraz Matki Bożej Częstochowskiej w grudniu 2012 roku.

Cykl, którego „Wotum” jest trzecią częścią, łączy osoba głównego bohatera – prokuratora IPN. Jakub Kania jest postacią nietuzinkową – tworząc ją, mógł pan jednocześnie korzystać z władzy urzędu, który sprawuje, jak i sięgnąć po humor. Kuba jest np. niezwykłym smakoszem, lubującym się w obfitych posiłkach – koniecznie zakończonych deserem, najlepiej w postaci serniczka. Jest też niezwykle sprawnym detektywem, przyrównuje go pan nawet do beagle'a, a raczej – biorąc pod uwagę skłonność do nadwagi – do basseta. Chciał pan stworzyć innego bohatera niż policjant, który nie wylewa za kołnierz?

Literatura kryminalna jest przeludniona detektywami z problemami alkoholowymi, którym rozpadła się rodzina, bo zbytnio angażowali się w pracę. Jakub Kania jest ich przekornym przeciwieństwem. Podobnie jak jego miejsce pracy, jest dowodem na to, że można być przyzwoitym bez względu na wizerunek pracodawcy. To nie jest macho. Nie wygrywa pojedynków na pięści. Jego brzuch rozwija się raczej w stronę bojlera, nie kaloryfera. Nie hipnotyzuje kobiet. A jednak ma grono fanek wierzących, że najbardziej seksowną częścią ciała mężczyzny jest jego mózg.

Chciałabym też spytać o język pana powieści. Często stosuje pan animizację, antropomorfizację, czyli ożywia przedmioty martwe (bohater np. prowadzi dialog z wyszukiwarką internetową). Na lekki, błyskotliwy, przesycony humorem język zwracają uwagę również użytkownicy lubimyczytać.pl: „Urzeka, uzależnia stylem i językiem”, „Książka napisana jest pięknym językiem. Styl jest dopracowany, czego zasługą jest z pewnością doskonały warsztat dziennikarski Autora”. Podobnych opinii jest więcej, zresztą „Wotum” ma doskonałą średnią ocen – 8,8. Czy staranność językowa jest ważna dla pana jako pisarza, ale i czytelnika?

Mieliłem językiem przez blisko trzydzieści lat dziennikarstwa. I codziennie go doskonaliłem, czytając. Gazety, książki, ogłoszenia na przystankach, napisy na murach, tabliczki na drzwiach urzędników, instrukcje obsługi i wiersze. Koniecznie wiersze, bo słowa nikomu nie są tak posłuszne jak poetom. Proszę poczytać Szymborską. Jej słowa są tak wytresowane, że wyczyniają cuda. Ja też starałem się tresować swój język. Bardzo lubię znajdować przyjemność w doborze słów, w porównaniach, ale bez wydziwiania, bo ono jest prostą drogą do grafomanii. Przekornie pytam czytelników w mediach społecznościowych, czy mają dla mnie pomysł na czas kwarantanny. Reakcja jest łatwa do przewidzenia: wszyscy gonią mnie do pisania kolejnej książki, ale parę osób radzi: Niech pan się uczy języków. Odpowiadam: Uczę się polskiego. Nieustannie.

W „Wotum” pojawia się postać, którą znają już czytelnicy „Miejsca i imienia”. Teresa Barska, pani oficer ABW, nie jest główną bohaterką, ale jej rola jest bardzo znacząca. Czy planuje pan w kolejnych książkach rozwijać tę ciekawą i nietuzinkową postać?

Jest na nią spore zapotrzebowanie. A najlepszym sposobem na to, aby umieścić Barską w kolejnych powieściach, jest ją w nich umieścić.

Czy przygotowując się do pisania „Wotum”, dokonał pan bardzo drobiazgowego researchu? Zwróciłam bowiem uwagę na kilka szczegółów, np. na wspomniane przez pana pory odsłonięcia obrazu Matki Boskiej, czyli godz. 6.00 i 14.00 – odpowiadają one temu, co na swej stronie podaje sanktuarium jasnogórskie. Wierność szczegółom jest dla pana ważna? Czy dzięki temu łatwiej zatrzeć różnicę między prawdą a fikcją literacką?

Już na to odpowiedziałem po drugim pytaniu. Dziennikarstwem z moich czasów rządziła zasada „Jak ci własna matka powie: kocham cię – sprawdź to”. Sprawdzam wszystko, co nie chroni przed wpadkami. W „444” napisałem, że koń ma kolana i miłośnicy hipiki parę razy pogrozili mi szpicrutą.

Podczas lektury (lub tuż po jej zakończeniu) wielu czytelników będzie sprawdzać w encyklopediach lub w internecie zadziwiające informacje, na jakie natrafią w pana książce. Wciągająco pisze pan o zakonach, z którymi powiązania mają ludzie z pierwszych stron gazet (by przywołać Lecha Wałęsę i Jana Kulczyka, noszących godność Przyjaciół Zakonu Świętego Pawła Pierwszego Pustelnika), a także o polskiej historii. Sama wyszukiwałam wiadomości na temat takich postaci, jak Teofil Bronowski, Jan Snopkowski czy mariawici. Czy historia jest dla pana źródłem inspiracji?

Olbrzymim i nieustannym.

Czy podczas pisania myślał pan o podobieństwach, jakie zdaniem czytelników mogą łączyć pana książki z tymi autorstwa Umberta Eco, Dana Browna czy z „Bezcennym” Zygmunta Miłoszewskiego? A może nie lubi pan tego typu porównań?

To są bardzo pochlebne porównania, choć nieuprawnione rynkowo. (śmiech) Na wielkość Umberta Eco nie ośmielam się nawet podnieść wzroku, Dana Browna wielbię za pierwsze powieści, Zygmunta Miłoszewskiego podziwiam i bardzo cenię jego warsztat, o czym zresztą doskonale wie.

Na koniec pytanie o pana aktywność w czasach zagrożenia koronawirusem. Angażuje się pan w spotkania autorskie online, udziela się w mediach społecznościowych. Czy w obecnej sytuacji może pan wskazać coś, co w wyniku epidemii pozytywnie wpłynie na sytuację książki w Polsce, polskie czytelnictwo?

Rozmawiamy kilka godzin przed spotkaniem z czytelnikami, które miało się odbyć w Faktycznym Domu Kultury w Warszawie, a odbędzie się o tej samej godzinie na profilu smakksiazki.pl. Online. Z pewnością kwarantanna ożywi rynek książki elektronicznej. Wczoraj z otwartymi ustami wpatrywałem się w statystyki audioteki.pl, z których wynika – dla mnie oszołamiająca – popularność „Wotum” w interpretacji Mariusza Bonaszewskiego. Podejrzewam, że e-booki też sprzedają się lepiej niż normalnie. Rzecz jasna kosztem książek papierowych. Obyśmy jak najszybciej wrócili do ich szelestu.


komentarze [6]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Legeriusz 20.03.2020 13:59
Czytelnik

Szacunek za podejście do realiów. Dziś to unikat... Może kiedyś przeczytam :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bookoholiczka 19.03.2020 10:33
Czytelniczka

Przeczytałam ''444'' i jestem pod wrażeniem - zwłaszcza pracy jaką autor wykonał zbierając informacje do książki. Kolejne na pewno przeczytam.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AgaGaga 19.03.2020 08:38
Czytelniczka

"Jego brzuch rozwija się raczej w stronę bojlera, nie kaloryfera. " To zaanektuję i będę używać w rozmowach (z podaniem źródła)
A na poważnie: szkoda że świetne książki wolno się pisze i niestety za szybko czyta. Bo znowu trzeba czekać na kolejną... która nie ukaże się już za miesiąc ani za kwartał.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
jatymyoni 18.03.2020 20:24
Bibliotekarz

Z przyjemnością sięgnę po książki pana Siembieda, zainteresował mnie główny bohater. Ja mam też dość detektywów z problemami alkoholowymi i rodzinnymi.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
czytamcałyczas 18.03.2020 17:34
Czytelnik

Czytałem 444 i bardzo mi się podobało

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ewa Cieślik 18.03.2020 14:32
Bibliotekarz | Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post