rozwiń zwiń

Zło rodzi się przy dźwiękach fletu... – wywiad z Aleksandrem Michalakiem

LubimyCzytać LubimyCzytać
02.10.2018

„Denar dla szczurołapa”, wydany nakładem wydawnictwa Replika, trafił na księgarskie półki na początku września. Jeśli jeszcze nie przekonaliście się do tej niesamowitej historii, to pomoże wam w tym jej autor. Aleksander Michalak opowiada, dla kogo przeznaczona jest ta książka, a także o historycznym tle swojej powieści.

Zło rodzi się przy dźwiękach fletu... – wywiad z Aleksandrem Michalakiem

Denar dla szczurołapaAleksander R. Michalak

W Holandii młoda stypendystka pada ofiarą brutalnej zbrodni. Czy za jej śmiercią stoi chory umysł maniaka? Czy może stanowi ona głębszą zagadkę, której korzenie tkwią w odległej przeszłości?

Orientalista i awanturnik, Gabor Horthy, trafia podczas badań na zagadkowe prace XIX-wiecznego teologa, Augusta Erdmanna. Tuż przed śmiercią prof. Erdmann skupił się na legendzie o szczurołapie z Hameln. Ów muzyk, oszukany przez mieszkańców, miał w XIII wieku wyprowadzić z miasta wszystkie dzieci, które następnie przepadły bez wieści.
To zwykłe dawne bajanie – legenda, jakich wiele – zainteresowały Erdmanna, a za nim Horthy’ego, kiedy okazało się, że postać flecisty pojawia się na kartach historii regularnie. Od setek lat w różnych częściach świata jego pojawienie się przynosi zawsze klątwy i niezwykłe zjawiska. I plagę szczurów…

Idąc tym śladem, wiedziony silnym przeczuciem, Horthy podejmuje się wyjaśnienia zagadki szczurołapa. Zagląda do przepastnych archiwów w urokliwej Tybindze i rozgorączkowanej Jerozolimie, na wciąż wrzącym Bliskim Wschodzie szuka odpowiedzi w barwnym środowisku specjalistów od demonologii i historii Orientu. W chłodnym i deszczowym Oksfordzie, gdzie mieszkał Erdmann i jego uczniowie, odnajduje coś więcej niż tylko zagadki przeszłości.

Nie wie, że z czasem staje się bezwolnym narzędziem potężnej organizacji, a jego poszukiwania mają posłużyć zupełnie innym celom. Bowiem za szczurołapem czają się siły potężniejsze i mroczniejsze, niż Horthy może sobie wyobrazić.

Aleksander R. Michalak od kilkunastu lat zajmuje się badaniami nad historią i religią Bliskiego Wschodu – przede wszystkim nad judaizmem i wczesnym chrześcijaństwem. Opublikował książkę poświęconą aniołom-wojownikom, pisuje artykuły z dziedziny demonologii i angelologii biblijnej. W sensacyjnym thrillerze „Denar dla szczurołapa" skupia się na niezwykłej legendzie o Fleciście z Hameln. Wraz z bohaterem książki próbuje odpowiedzieć na pytanie, kim tak naprawdę był ów Flecista i jakie mroczne siły mogły za nim podążać…

Tradycja europejska pełna jest mitów, podań i legend. Jeden z Pana bohaterów porzuca swoje dotychczasowe prace, aby poświęcić się badaniu właśnie jednej z takich legend. Pan też jest naukowcem…

Tak, a nauka to również badanie legend i baśni. Fascynujące zajęcie!

W średniowieczu istniała funkcja kogoś, kto walczył z gryzoniami w miastach, szczególnie portowych, a takim miastem było właśnie Hameln (A.R.M. – Hameln leży nad rzeką, ale nie nad morzem), zatem możemy przyjąć, że postać Szczurołapa z Hameln jest autentyczna?

To zależy, co przez to rozumiemy. Jest osadzona w historycznym kontekście, bo rzeczywiście w średniowieczu istnieli zawodowi łowcy szczurów, a nawet gildie łowców gryzoni, chociaż można przypuszczać, że tępiąc czarne szczury, korzystali oni z nieco mniej subtelnych narzędzi niż flet. Mężczyzna w okolicach Arnhem chlubił się dostarczeniem 567 schwytanych szczurów – wyczyn na tyle imponujący, że został hojnie nagrodzony przez księcia Geldrii. W Indiach nadal istnieją, rekrutujące się z najniższych kast, grupy specjalizujące się w łowieniu szczurów.

Trudno jednak uwierzyć, że za sprawą zniknięcia dzieci, o czym wspominają średniowieczne dokumenty z Hameln, stała postać wędrownego szczurołapa. Generalnie świat nauki twierdzi, że dzieci padły ofiarą „czarnej śmierci” i to zaraza była powodem ich „zniknięcia”, czyli śmierci. Jednak archiwalia nie mówią o tym wprost, a do powszechnej świadomości trafiła opowieść o zemście oszukanego deratyzatora. Na pewno dużą zasługę w tym mieli bracia Grimm, którzy opowieść tę zaliczali nie do bajek, tylko do legend. Nie da się ukryć, że w tej materii byli specjalistami i to dowodzi, że nie jest to zwyczajna bajka, a w opowiadaniu kryje się ziarno prawdy. Zatem ile prawdy, Pana zdaniem, jest w legendzie i jaką mroczną tajemnicę może kryć w sobie postać flecisty z Hameln? Czy np. może on być tylko wymysłem mieszkańców tego miasta, którzy w średniowieczu dokonali jakiejś potwornej zbrodni na dzieciach i stworzyli tę opowieść po to, żeby oszukać potomnych i własne sumienia?

Też myślę, że nie jest to tylko baśń, gdyż o historii wspomina wiele źródeł. Niewykluczone, że wiąże się to z jakimś dość koszmarnym zdarzeniem, jakich nie brakowało w późnośredniowiecznej historii.

Istnieje kilka całkiem pomysłowych wyjaśnień legendy o Szczurołapie. Niektóre z nich, jak dziecięcą krucjatę, wspomniałem w książce. Była też migracja czy wspomniana wyżej epidemia czarnej śmierci, chociaż wtedy data wyjścia dzieci byłaby trochę przedwczesna. Nowożytna interpretacja, zaproponowana przez Johanna Weyera, że to sam diabeł uprowadził dzieci, też wydaje się dość ponura. Można przypuszczać, że legenda opowiada o jakimś prawdziwym zdarzeniu, chociaż jeśli nie pojawią się nowe źródła, raczej pozostaniemy w sferze mniej lub bardziej prawdopodobnych teorii.

Co do uciszania sumień po dokonanej zbrodni, spotkałem się z określeniami Hitlera jako flecisty, który uwiódł naród niemiecki i poprowadził go ku zagładzie – jest to dość eskapistyczna i uspokajająca interpretacja. Co jednak ważniejsze dla książki, profesor teologii Julius Wellhausen, na którego postaci częściowo wzorowałem sylwetkę Augusta Erdmanna, pochodził z Hameln i z racji jego kontrowersyjnych wówczas poglądów teologicznych niektórzy określali go jako zwodzicielskiego flecistę. Wellhausen zaproponował bowiem nowatorskie historyczne podejście do źródeł Tory, które zapewniło mu wówczas bodaj tyle samo stronników, co wrogów.

W swojej książce przywołuje Pan wiele źródeł historycznych (różne wersje legendy o Szczurołapie, Muzykant z Ammanu). Czy źródła te są autentyczne, czy wymyślił je Pan na potrzeby swojej historii?

Źródła, które cytuję w odniesieniu do legendy, są w większości autentyczne, podobnie jak wspominane wczesnochrześcijańskie i żydowskie apokryfy, np. Syryjska Grota Skarbów. W nielicznych wypadkach, kiedy zostały wymyślone przeze mnie, również nie powstały z próżni, ale bazowały na znajomości prawdziwych źródeł historycznych.

Dan Brown przyznał kiedyś, że Robert Langdon jest „lepszą wersją jego samego”. Czy Pan również, tworząc postać Gabora Horthy'ego, opisał w pewien sposób siebie? Czytając Pańską notę biograficzną, można dojść do wniosku, że macie ze sobą wiele wspólnego.

Jeśli tak na to patrzeć, to Gabor Horthy jest o wiele, wiele lepszą wersją mnie ;) Bardziej poważnie, nie jest on moim alter ego, nie mogę jednak zaprzeczyć, że obdarzyłem go paroma moimi wadami i kilkoma z moich fascynacji.

Przedstawiciele środowisk naukowych, zwłaszcza badacze czasów minionych, nie jawią się w powszechnym pojęciu jako osoby rzutkie i energiczne (może poza postaciami takimi jak Indiana Jones…). W Pańskiej książce to środowisko ukazane zostało jednak zupełnie inaczej. Który z tych obrazów jest bliższy prawdy?

Siła postaci Indiany Jonesa wynika w dużej mierze z tego, że odzwierciedla on istniejące postacie naukowców, awanturników z XIX i początków XX wieku, takich jak Henry Austen Layard, Alois Musil czy choćby polski jezuita Maksymilian Ryłło. Byli oni badaczami, dyplomatami, a często również szpiegami i straceńcami. Nie najgorzej radzili sobie w bibliotekach i aulach dostojnych uniwersytetów, a jeszcze lepiej – uzbrojeni, przemierzając pustynie. Bronisław Malinowski ruszył na koniec ówczesnego świata, żeby prowadzić swoje badania antropologiczne. Oczywiście w XXI wieku warunki uległy znaczącej zmianie, ale trudno nie przypuszczać, że pośród naukowców wciąż można znaleźć sporo rzutkich i energicznych osób.

Jak długo zajęły Panu badania źródłowe i przygotowanie książki?

Nieco ponad trzy lata. Zacząłem je podczas jesiennego pobytu w Oksfordzie w roku 2013. Przez cały ten czas prowadziłem badania, ale na treści składają się też moje wcześniejsze kilkunastoletnie poszukiwania badawcze.

Do jakiego gatunku zaliczyłby Pan swoją powieść i kto powinien po nią sięgnąć?

Określiłbym ją jako metafizyczny thriller, choć niepozbawiony wyrazistych wątków kryminalnych. Poleciłbym ją szczególnie tym, którzy w książkach szukają przygody i niesamowitości, a jednocześnie oczekują, że tło wydarzeń będzie wiarygodne. Tym, którzy chcieliby ruszyć w podróż, jaka powiedzie ich nie tylko przez różne kraje, ale także przez najstarsze europejskie marzenia i lęki. Ludziom, którzy lubią, kiedy książka łączy elementy rozrywki i wiedzy.

Z czym najdziwniejszym, najbardziej tajemniczym i niewytłumaczalnym spotkał się Pan podczas swoich badań nad kulturami i religiami Bliskiego Wschodu?

Kwestie związane z opętaniami Zar w Etiopii, chociaż natknąłem się na nie tylko „peryferyjnie”, przy okazji zainteresowania etiopskim Beta Israel. Poza Bliskim Wschodem ciekawiły mnie też kwestie związane z pamięcią o wydarzeniach, które rozgrywały się przed narodzinami osób będących w stanie je odtworzyć. To z badań prowadzonych przez Stanislava Grofa, o których napomykam w „Denarze dla szczurołapa”.

Jedni zbierają znaczki, inni monety, a Pan zbiera fajki do opium. Skąd taka pasja? Co Pana skłoniło do gromadzenia tego typu przedmiotów? Jaki okaz w Pana zbiorach jest najciekawszy? Czy zwiedził Pan kiedyś palarnię opium i czym ta współczesna różni od tej, którą znamy z opisów z przełomu XIX i XX wieku?

To wymaga wyjaśnienia. Zbieram nie tylko fajki do opium, ale te wydały mi się najbardziej reprezentatywne dla całej gamy przedmiotów o zabarwieniu, nazwijmy to, „kolonialnym”, przywołujących szerokie podróżnicze horyzonty czasów wiktoriańskich i okresu międzywojennego. Fajki do opium, globusy, ozdobne klatki, stare mapy czy mosiężne kompasy…

Myślę, że ta kolekcjonerska skłonność wynika z idealizacji przeszłości, zrodzonej dawno temu na bazie kinematografii (nie wyłączając wspomnianego wyżej Indiany Jonesa), literatury i malarstwa, w których epoka końca XIX i początku XX wieku jawi się jako czasy wolności i przestrzeni, kiedy generał Gordon podczas jednej rozmowy „otrzymał” Sudan, John Stephens kupił prekolumbijskie miasto, a nasz rodak, Ferdynand Ossendowski, wśród tysiąca niebezpieczeństw przedarł się z Rosji do Mongolii.

Jako historyk mam oczywiście świadomość, że okres ten wygląda tak pięknie dlatego, że zazwyczaj oglądamy go z perspektywy ludzi, których życie pod każdym względem było uprzywilejowane, z perspektywy europejskich pisarzy, a nie chińskich kulisów, bo dla wielu były to niezwykle okrutne czasy. Dlatego nazwałem to idealizacją, ale sentyment mimo wszystko pozostaje. Coś jak Bagdad, w którym zawsze będą latać dywany…

Pierwszą fajkę do opium zobaczyłem pod koniec lat 90. w gdańskim antykwariacie i przedmiot ten, stanowczo zbyt drogi jak na moją kieszeń, wyglądał, jakby przywędrował prosto z owego świata przygód. Moją ulubioną jest czarna fajka, którą kupiłem w Sajgonie – wygląda trochę jak wyjęta z chińskich przygód Tintina.

Nie miałem dotąd okazji odwiedzić współczesnej palarni opium, więc na dziś trudno mi mówić o różnicach. Jeśli to zrobię, z pewnością wykorzystam to w kolejnej książce.

artykuł sponsorowany


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Gocha 31.01.2022 12:30
Czytelniczka

Wywiad ciekawszy niż książka

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać 25.09.2018 09:40
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post