-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać1
-
ArtykułyMoa Herngren, „Rozwód”: „Czy ten, który odchodzi i jest niewierny, zawsze jest tym złym?”BarbaraDorosz1
-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
Biblioteczka
2012-09-20
2011-12-15
2012-01-10
Książka dzięki której polubiłem literaturę reporterską na nowo.
Książka dzięki której polubiłem literaturę reporterską na nowo.
Pokaż mimo to2012-01-20
Arcydzieło. Wciąga, intryguje, obezwładnia i nie daje o sobie zapomnieć. Po przeczytaniu tej książki wizyta u południowych sąsiadów będzie innym przeżyciem.
Arcydzieło. Wciąga, intryguje, obezwładnia i nie daje o sobie zapomnieć. Po przeczytaniu tej książki wizyta u południowych sąsiadów będzie innym przeżyciem.
Pokaż mimo to2012-01-30
Napisana lekkim językiem, z wartką akcją i dość przewidywalną, choć mimo to wciągającą fabułą. Typowa historia, typowego chłopaka, z typowymi problemami. Ale i tak warto przeczytąć.
Napisana lekkim językiem, z wartką akcją i dość przewidywalną, choć mimo to wciągającą fabułą. Typowa historia, typowego chłopaka, z typowymi problemami. Ale i tak warto przeczytąć.
Pokaż mimo to
„Zwiedzajcie Europę póki jeszcze istnieje” to tytuł budzący niepokój. Na szczęście po lekturze można jednak odetchnąć z ulgą, że o ile Europa przez ostatnie kilkadziesiąt lat w istocie bardzo się zmieniła, to zagrożenia dla jej istnienia, również w sensie bogactwa kultury, raczej nie ma. Podtytuł książki jest równie zaskakujący. W czasie, gdy do Polski przyjeżdża McCreesh kierując kilka lat Wratislavią Cantans, gdy rozwija się Chopin i Jego Europa, gdy powstaje Actus Humanus i trwa Sacrum Profanum oraz Misteria Paschalia, Ekiert pisze o „pożegnaniu złotego wieku festiwali muzycznych”. Wiek XX w istocie był może bardziej złoty niż XXI, ale głównie z powodu złotych sukien diw operowych, złotych pierścionków dam wśród publiczności i złotych zegarków dyrygentów, pianistów czy skrzypków bawiących wytwornych gości. Festiwale, które opisuje Ekiert były często rozrywką wyłącznie dla wybranych. Z jednej strony dawało to niemal pewność, że nikt nie będzie klaskał między częściami. Z drugiej izolowało muzykę najwyższych lotów od szerokiej publiczności, która zasługiwała na kontakt z nią niemniej niż owe wykształcone i osłuchane elity. Ekiertowi jednak do elit zdecydowanie bliżej, niż do melomanów w dżinsach. Wszak sam jest przedstawicielem odchodzącej w zapomnienie epoki i opowiada o niej z dużym rozrzewnieniem. Nie rozumie natomiast zwiastunów nowych czasów w postaci protestów młodzieży przed koncertami w Lucernie, Salzburgu, Mediolanie czy Paryżu.
Książka Ekierta zainteresowała mnie właśnie tytułem i podtytułem. Wziąłem ją do ręki z nadzieją odkrycia historii słynnych festiwali. Tych na których bywali mistrzowie XX wieku, od Atlantyku do Adriatyku. Autor tylko częściowo spełnił moje oczekiwania. Jego wspomnienia to często wyrwane z kontekstu sytuacje, o których pisze niejednokrotnie chętniej i bardziej bogato niż o samej muzyce i jej twórcach. Zachwyty nad alpejską przyrodą i architekturą miast byłyby na miejscu w przewodniku lub autobiografii. Tutaj oczekiwałbym więcej treści merytorycznej. Ekiert chętnie omija temat tytułowy i oddaje się rozważaniom na temat postmodernizmu w muzyce, akustyce sal koncertowych, budowie nowych oper na gruzach starych, albo o traktowaniu manuskryptów. Gdzieś w tych wszystkich luźnych myślach ginie myśl przewodnia, a czytelnik ma wrażenie, że zapoznaje się z rodzajem pamiętnika bez dat, za to z masą wtrąceń, które miały pozostać znane li tylko jego autorowi. I jeśli nawet uznać część tych opowiastek za interesujące, to jest też całkiem dużo miałkiej i niewiele wnoszącej treści, przez którą trzeba się przekopywać. Razi choćby przesadnie ostentacyjne uwielbienie autora dla talentu i dorobku Krzysztofa Pendereckiego. W rozdziale „Monachium” zamiast pisać o mieście, jego kulturze muzycznej i dokonaniach, Ekiert skupia się na premierze „Króla Ubu” i biografii naszego kompozytora. Wspomina o nim jeszcze w kilku miejscach, zawsze mocno okraszając narrację przymiotnikami najwyższego podziwu.
Na koniec autor stawia dużo pytań, które niepokoją chyba tylko jego i przedstawicieli pokolenia odchodzącego do historii. Reszta ludzi kultury zamiast pytać, woli poczekać i zobaczyć co się stanie, albo samemu z czasem na te pytania odpowiadać. „Czy urodzi się jeszcze ktoś taki jak Maria Callas (...) czy na Konkursie Chopinowskim w Warszawie pojawi się znów plejada pianistów, którzy rozżarzą emocje jak za dawnych lat (...) czy znów poruszy świat takie dzieło jak Pasja i czy ktoś osiągnie taki rekord sukcesów jak Krzysztof Penderecki?” Pożyjemy, zobaczymy. To chyba najlepsza odpowiedź i jedyna możliwa. Nie tylko z resztą teraz.
Każda epoka ma swoich mistrzów, a ich podrobienie jest zwyczajnie niemożliwe. Jest też bezcelowe. Gdyby nawet urodził się w klasycyzmie drugi Bach, pewnie zostałby wyśmiany jako odszczepieniec i karykaturzysta starych czasów. Gdyby ktoś dziś dyrygował jak Furtwaengler, zapewne nigdy by nie nagrał żadnej płyty. Gdyby kogoś wykastrowano by śpiewał jak Farinelli, zyskałby może współczucie i zasiłek dla inwalidów, ale niekoniecznie sławę. Świat się zmienia, zmieniają się gusty publiczności i trendy w kulturze, nawet tak tradycyjnej jak ta. Ekiert te zmiany widzi i opisuje z przerażeniem ślepca chodzącego po autostradzie. Raz jeszcze pyta w ostatnich zdaniach książki: „Czy w Monachium atrakcją arabskiej restauracji „Byblos” przy eleganckiej Maxymilianstrasse nadal jest sałatka z ośmiornicy, baranie kotlety, orientalna tancerka i taniec brzucha na tle Bolera Ravela?” A ja odpowiadam – nie, bo nie ma już tej restauracji. Są za to inne, których atrakcje dostosowano do dzisiejszego klienta. Tego, który w XXI wieku zwiedza wciąż istniejącą Europę, chodzi w dżinsach do opery i ma w nosie konwencje narzucone przez wiek poprzedni. Ale czy to znaczy, że jest płytszy, że jego obcowanie z Wagnerem, Mozartem, czy Verdim jest mniej wartościowe, niż owych wyfiokowanych dam i wyfraczonych kawalerów pół wieku temu? Takiego pytania Janusz Ekiert nie zada. Jego książkę odkładam na półkę z ulgą, że choć stare czasy minęły, nowe są równie fascynujące. A Europie nic złego nie grozi.
„Zwiedzajcie Europę póki jeszcze istnieje” to tytuł budzący niepokój. Na szczęście po lekturze można jednak odetchnąć z ulgą, że o ile Europa przez ostatnie kilkadziesiąt lat w istocie bardzo się zmieniła, to zagrożenia dla jej istnienia, również w sensie bogactwa kultury, raczej nie ma. Podtytuł książki jest równie zaskakujący. W czasie, gdy do Polski przyjeżdża McCreesh...
więcej Pokaż mimo to