-
ArtykułyPlenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać2
-
ArtykułyW świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać1
-
ArtykułyZaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać2
-
ArtykułyMa 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant6
Biblioteczka
Książka pani Iris Chang jest głównym źródłem wiedzy na temat wojny chińsko-japońskiej w Polsce, a i to głównie dlatego, że rzeź Nankinu jest dość popularnym tematem filmów. Muszę przyznać, że to bardzo smutne, że ośmioletni konflikt, który pochłonął życia milionów ludzi, jest znany tylko z jednej, bardzo słabej w dodatku książki.
Co do samej książki. Pani Iris Chang była chińską wersją Jana Tomasza Grossa - napisała swoją książkę pod z góry założoną tezę. Nie była historykiem, tylko dziennikarką, w dodatku z USA. W treści popełniła rozliczne błędy faktograficzne. Rzuciła ot tak, liczbą 300 tysięcy ofiar ignorując, że Nankin w 1937 roku miał 500-600 tysięcy mieszkańców. Oznaczałoby to, że Japończycy zabili połowę ludności miasta w zaledwie sześć tygodni. Takiej ''wydajności'' nie mieli nawet Niemcy w Warszawie latem 1944 roku, dysponując znacznie liczniejszymi środkami zabijania. Pani Chang ignoruje, że ''jawna'' rzeź Nankinu trwała jedynie cztery dni, do 17 grudnia 1937 roku, a przez następne dwa tygodnie dochodziło do niej w zaułkach i podwórzach, w styczniu 1938 r. mordy miały już charakter incydentalny.
Czytając tę książkę odniosłem wrażenie, że pani Chang informacje zaczerpnęła z różnych wydarzeń i wplotła do swojej książki, podczas gdy one nie miały w ogóle miejsca w Nankinie, tylko w innych miejscach. Stąd też bardzo rozstrzelona liczba gwałtów (różnica między liczbami to aż 60 tys.). Pani Chang notorycznie myliła daty, miejsca, nazwiska Japończyków. Przypisywała wypowiedzi autorom, którzy nigdy ich nie powiedzieli.
W książce bardzo oględnie omówiono postać Johna Rabe, który utworzył Międzynarodową Strefę Bezpieczeństwa, ratując 250 tysięcy ludzi. Czyżby pani Chang przeszkadzała swastyka na ramieniu Rabego?
Co gorsze, pani Chang zignorowała szacunki samego Rabego - osoby, która chyba najlepiej ze świata zachodniego znała sprawę Nankinu - który podawał, że Japończycy wymordowali ok. 40-50 tysięcy ludzi, a ich głównymi celami byli chińscy żołnierze, ukrywający się wśród cywilów. Jean-Louis Margolin, lewicowy historyk francuski, całkowicie bezstronny wobec konfliktu, specjalizujący się w zagadnieniu zbrodni wojennych, liczbę ofiar obliczył na 50-95 tysięcy, także zresztą potwierdzając, iż ofiarami byli głównie chińscy żołnierze. Margolin także podnosił fakt, że duża część ofiar ''zaliczonych'' na konto Japończyków to zabici w walce i zmarli z ran chińscy żołnierze. Większość naukowców, i to anglojęzycznych, liczbę ofiar rzezi Nankinu szacuje na ok. 42 tysiące. Jest to nadal olbrzymia liczba, ale jednak robiąca inne wrażenie, niż rzekome ''300 tysięcy''. Przy 22 milionach ofiar walk w Azji jest to tylko epizod. Nadmienię, że pół roku po Nankinie Chińczycy sami zamordowali blisko 900 tysięcy swoich rodaków, wysadzając tamy na Rzece Żółtej.
Pani Chang również wymieniała inne zbrodnie wojenne. Miejsce dla ofiar Srebrenicy się znalazło, ale jakoś ''zapomniano'' o ofiarach chińskiej okupacji Tybetu, która pochłonęła życia ok. 500-700 tysięcy ludzi - strata dużo bardziej dotkliwa dla małego narodu, niż Nankin dla Chin.
Książka pani Chang spotkała się z szeroką krytyką środowisk naukowych za fałszowanie dowodów (np. fałszowanie podpisów zdjęć). Pani Chang, owładnięta manią prześladowczą (twierdziła, że ścigają ją japońscy mordercy nasłani przez Tokio) popełniła samobójstwo w 2004 r.
Tak na marginesie, to dużo bardziej od książki pani Chang podziałał na mnie wstęp w świetnej pracy prof. Jakuba Polita ''Gorzki triumf''. Parafrazuję: ''Niech Czytelnik weźmie pod rozwagę, że na każdy znak w tej pracy przypada co najmniej dziesięć istnień ludzkich, które straciły życie podczas wojny chińsko-japońskiej''. Myślę, że to najlepszy komentarz.
Książka pani Iris Chang jest głównym źródłem wiedzy na temat wojny chińsko-japońskiej w Polsce, a i to głównie dlatego, że rzeź Nankinu jest dość popularnym tematem filmów. Muszę przyznać, że to bardzo smutne, że ośmioletni konflikt, który pochłonął życia milionów ludzi, jest znany tylko z jednej, bardzo słabej w dodatku książki.
Co do samej książki. Pani Iris Chang była...
2018-11-25
O ile książka Antony'ego Beevora była jedną z najgorszych prac o wojnie domowej w Hiszpanii, jakie czytałem, o tyle popłuczyny Salvado są po prostu najgorszym wypustem, jaki kiedykolwiek powstał na ten temat. Podkreślam, NAJGORSZYM.
Pierwsza kwestia - to zarzut do wydawcy. Skandaliczne błędy w tłumaczeniu, kilka razy złapałem się, by zostawić tę książkę. Szkoda, że siebie nie posłuchałem...
Druga kwestia, najważniejsza - PROPAGANDA. Salvado jest potomkiem pary republikańskich milicjantów, czego w ogóle nie ukrywa. Co oznacza,że jego praca nie ma nic wspólnego z obiektywizmem. To po prostu propagandowa agitka, faworyzująca jedną ze stron. Takie coś powinno wyjść z bardzo obszernym komentarzem historycznym i przypisami od wydawcy, piętnującymi kłamstwa autora. A tych zebrała się masa.
Salvado jest już nawet nie ''nieobiektywny''. Już nie wspominam o takich drobiazgach, jak nazywanie powstańców ''faszystowską kliką''. Gość nawet nie sili się na obiektywizm. On zwyczajnie kłamie. Bezczelnie i po prostu. Bagatelizuje czerwony terror, znacznie zaniża liczbę jego ofiar, podaje wprost nieprawdę, że działacze republikańscy próbowali go zniwelować - bujać to my, towarzyszu Salvado, ale dobrze pamiętamy, że Dolores Ibarruri z mównicy w Kortezach groziła śmiercią Calvo Sotelo. Tak samo dobrze, jak to, że Margarita Nelken wprost mówiła, że żony ''burżujów'' należy gwałcić i mordować. Salvado zataja fakty niewygodne dla siebie - w książce nie znajdziemy ani słowa o nalotach republikańskich np. na Cabrę, Chorin, czy Salamankę. Nie ma ani jednego zdania o ''tunelach śmierci Usera'', pociągach i statkach śmierci, działalności bezpieki SIM. Liczba ofiar masakry w Paracuellos została zaniżona przynajmniej czterokrotnie, a wiele pomniejszych masakr ordynarnie przemilczano.
Z cudzoziemców po stronie Franco Salvado zrobił zwykłych najemników, walczących wyłącznie za pieniądze, co jest oczywiście kłamstwem (tysiące Portugalczyków walczących w Hiszpanii nie otrzymało żadnego wynagrodzenia za służbę, Włosi otrzymywali całe dwie pesety dziennie, a Niemców opłacał ich własny rząd). Za to ''bohaterowie'' Brygad Międzynarodowych to już piękni idealiści, co to nie znali się na wojaczce i walczyli za idee. Szkoda, że towarzysz Salvado przemilczał kontrolę NKWD nad tą formacją (jak i to, że Sowieci organizowali przerzut ochotników do Hiszpanii) i zwyczajnie kłamał o panującym ''pluralizmie poglądów'' - jak w polskiej XIII. Brygadzie ten pluralizm był aż nadto widoczny, to jednostkę rozwiązano i pozbyto się ''elementów wywrotowych'' latem 1937 r. ''Zapomniało mu się'' też wspomnieć, że po niecałym roku Brygady Międzynarodowe ''międzynarodowe'' były już tylko z nazwy, bo większość cudzoziemców próbowała zdezerterować.
Salvado zwyczajnie zbywa i przemilcza wiele kwestii. Jego książka o wojnie domowej tak naprawdę zawiera mało treści o wojnie domowej. Bitwy i kampanie są tutaj upchnięte pojedynczymi zdaniami, często niemiłosiernie przekłamane (np. trzydniowy szturm Santanderu w 1937 r. Salvado przedstawił jako... pokojowe poddanie się miasta). Ciągle pisze o ''zwycięstwach moralnych'' republikanów (i to w bitwach, gdzie republikanie raczej nie wygrali - Jarama, czy Teruel), nawet katastrofalną klęskę nad Ebro przedstawia jako ''uporządkowane wycofanie się''.
Nie mam siły dalej się pastwić nad tymi popłuczynami. Nie tykać nawet trzymetrowym kijem przez szmatę, a te parę złotych wydać na piwo/kawę/papierosy. Przynajmniej będzie jakiś pożytek. DNO KOMPLETNE.
O ile książka Antony'ego Beevora była jedną z najgorszych prac o wojnie domowej w Hiszpanii, jakie czytałem, o tyle popłuczyny Salvado są po prostu najgorszym wypustem, jaki kiedykolwiek powstał na ten temat. Podkreślam, NAJGORSZYM.
Pierwsza kwestia - to zarzut do wydawcy. Skandaliczne błędy w tłumaczeniu, kilka razy złapałem się, by zostawić tę książkę. Szkoda, że siebie...
2018-11-10
Książka Ksawerego Pruszyńskiego jest bardzo dobrą pozycją - jako pasjonat tematu wojny domowej w Hiszpanii musiałem ją przeczytać. Jak na dziełko wydane jeszcze przed wojną, jest bardzo szczere i dość dokładne. Przede wszystkim - to opis rewolucji, opis ludzi, opis mas społecznych.
To nie jest, jak zarzuca ktoś niżej, kronika działań bojowych. Pruszyński bynajmniej nie skupia się na militariach, bo się na nich ewidentnie nie zna. Niszczyciel nazywa ''pancernikiem'', czołgi sowieckie od ''włoskich'' rozróżnia po tym, że te drugie są inaczej pomalowane, a od włoskich samolotów bardziej interesuje go babie lato. O samej bitwie o Madryt jest bardzo niewiele. Nie znajdziemy tutaj wiele o przebiegu działań bojowych. Bitwa pod Jaramą, o Madryt, czy Malagę przemykają gdzieś chyłkiem, wspomniane w jednym zdaniu.
Ta książka to opis rewolucji i jej uczestników. Jest więc i biedny lekarz, który niewątpliwie zginie; jest i nastoletni egzekutor, który mordował ludzi nocami na przedmieściach Madrytu; jest i bardzo smutny fragment o starej kobiecinie, matce dwóch rozstrzelanych ''faszystów'', którą terroryzuje milicjant. Jest i zakonnica z Montoro, której łaskawie pozwolono żyć, za co niemal przeprasza opiekujący się nią lekarz. Są hiszpańscy oficerowie, rozkradający domostwa i kościoły. Są milicjanci uprawiający seks w ruinach kościołów. Jest o sowieckiej pomocy, o odwadze anarchistycznych milicjantów, o zwalczaniu się nawzajem komunistów i anarchistów, jest i o milczeniu świata. Jest obraz nowoczesnej wojny, tym straszniejszej dla nas, czytelników, że wiemy, że podobna wojna dotrze i do Polski. I dający do myślenia fragment - co by się stało, gdyby w wypadku wojny polski rząd uciekł, jak uciekł hiszpański z Madrytu...
''Myślę, ze bardzo często ludzie zabijający innych za ich faszyzm nie potrafiliby pod groźbą śmierci i wszelkich możliwych kar wytłumaczyć czym jest ów faszyzm naprawdę.'' - ten cytat doskonale podsumowuje ''rewolucję hiszpańską''...
Jest wiele opisów republikańskich zbrodni (bardzo szczerych, jak na reportaż pisany jeszcze w trakcie trwania konfliktu), opis czerwonego terroru i - przede wszystkim - fasady. ''Bogactwo'' ludu jest tylko chwilowe. Istnieje, bo rozkradziono dobra bogaczy, chłopi dostają jedną pesetę więcej, a milicjanci oglądają byle jaki teatrzyk - ale to wszystko jest tylko namiastką dobrobytu, która zaraz się skończy. To wszystko, cała rewolucja, jest tylko ułudą.
Ktoś zarzuca, że ta książka jest napisana w prawicowym stylu. NIEPRAWDA! Pruszyński ewidentnie chce bardzo stać sercem po stronie republikanów. Wspomina sam, że każdy uczciwy człowiek w Polsce wsparłby Republikę. Ale zmienia zdanie pod wpływem przebiegu tej rewolucji. Odrzucają go rabunek, gwałt, mordy. Prezentuje on myśl lewicowego doktora Maranon, która jest zaprzeczeniem czerwonego terroru w Hiszpanii. Miejscem, które naprawdę poparł całym sercem Pruszyński - jest Kraj Basków. Stoi za nim murem, za wolnością maleńkiego ludu i obroną jego praw. Wyraźnie rozgranicza Basków od reszty Hiszpanii. To dobitny dowód na to, że jego ''prawicowość'' jest tylko pozorna.
Tu nasuwa mi się na myśl refleksja - oto prawicowa, katolicka Hiszpania wystawiła do walki muzułmańskich ochotników z Maroko. Oto lewicowa, antyklerykalna Hiszpania do walki wystawiła katolickich Basków. Ta refleksja obrazuje, że Hiszpania nie była czarno-białym konfliktem z ''dobrymi'' stronami.
Minusem stylu Pruszyńskiego jest jego nazbyt kwiecisty język. Używa rozbudowanych porównań, metafor, eufemizmów. Pierwsze rozdziały są trudne do przebrnięcia przez ''infrahistoryzm''. Szczęśliwie, gdzieś w okolicach połowy książki przestaje i skupia się na pisaniu wprost, co zobaczył i co usłyszał. Widać to szczególnie przy rozdziałach o obronie Madrytu.
Największym zaś minusem jest wydanie polskie z 1997 roku. To skandal, że książka, która ponad pół wieku była na cenzurowanym, została wydana byle jak, jak jakieś pierwsze z brzegu czytadło. Nijaka, brzydka, rozwarstwiająca się okładka, książka klejona (a nie szyta, co jest skandalem), rozpada się, absolutny brak mapki, czy jakichkolwiek przypisów. Pruszyński żył w czasach, kiedy modne było wplatanie zwrotów i zdań francuskich w rozmowę, ale obecnie nikt tego nie robi. Pruszyński pisał reportaż i czasem jego uwagi są niezrozumiałe, a niejednokrotnie kompletnie niepotrzebne, bo dotyczą ówczesnego światka polityczno-dyplomatycznego Polski, który jest dzisiaj nam obcy. W obu wypadkach brak tłumaczeń/przypisów jest strasznie irytujący i odrzuca od dalszego czytania - bo co to za przyjemność czytać książkę, której się nie rozumie? Dlatego zamiast 10 gwiazdek ''tylko'' 7.
Książka Ksawerego Pruszyńskiego jest bardzo dobrą pozycją - jako pasjonat tematu wojny domowej w Hiszpanii musiałem ją przeczytać. Jak na dziełko wydane jeszcze przed wojną, jest bardzo szczere i dość dokładne. Przede wszystkim - to opis rewolucji, opis ludzi, opis mas społecznych.
To nie jest, jak zarzuca ktoś niżej, kronika działań bojowych. Pruszyński bynajmniej nie...
Dramat. Książka napisana w beznadziejnym stylu (za to tłumaczenie komuś należałoby dać w ryj, bo jakieś ''teleskopy snajperskie'', czy inne ''karabiny maszynowe'' to jakaś kpina z czytelnika.
Już pomijając straszne tłumaczenie, to sama treść tej książczyny to najzwyczajniejsza ściema. Kłamstwo. Wytwór wyobraźni jakiegoś dzieciaka, który za dużo grał w gry. Spadochrony nad Eben-Emael, nieistniejąca w 1941 roku 4. Dywizja Spadochronowa, noszenie czterech karabinów ze sobą, setki trafień w każdej bitwie, graniczna rzeka Odra w 1939 roku...
Szkoda czasu. Nie tykać nawet kijem.
Dramat. Książka napisana w beznadziejnym stylu (za to tłumaczenie komuś należałoby dać w ryj, bo jakieś ''teleskopy snajperskie'', czy inne ''karabiny maszynowe'' to jakaś kpina z czytelnika.
Już pomijając straszne tłumaczenie, to sama treść tej książczyny to najzwyczajniejsza ściema. Kłamstwo. Wytwór wyobraźni jakiegoś dzieciaka, który za dużo grał w gry. Spadochrony nad...
Książka Antony'ego Beevora jest jedną z absolutnie najgorszych, podkreślam, najgorszych prac o wojnie domowej w Hiszpanii, jakie miałem okazję przeczytać. Zacznijmy od tego, że książka ta jest wybitnie przestarzała. Jej pierwsze wydanie miało miejsce w... 1982 roku! Jest to więc książka z definicji przestarzała i prezentująca bardzo nieaktualny stan badań.
W związku z tym jest w niej mnóstwo manipulacji, zatajeń faktów niewygodnych dla wiodącej tezy, a nawet zwykłych kłamstw. Pan Beevor wielokrotnie daje wyraz swoim sympatiom - ewidentnie uplasowanym po stronie Republiki - wychwalając pod niebiosa anarchistyczne bojówki i przemilczając niewygodne fakty. W książce jest pełno wzruszających i łapiących za serce anegdotek o dzielnych republikanach - a to jedzących wafelki, a to czeszących włosy pod ostrzałem. Podobnych anegdotek z drugiej strony jakoś nie przytoczono. Już samo to pozwala ocenić, czy autor jest obiektywny. Skoro o jednych mówimy ciepło i ich - mimo wszystko - uczłowieczamy, a tych drugich nie, to praca nie może być obiektywna.
Opis oblężenia Alkazaru, czy nalotu na Guernikę to jakieś piramidalne nieporozumienia. Już nie wspominam o podawaniu przypisów do jakichś komunistycznych agitatorów - Beevor bez żadnego zażenowania powołuje się na niejakiego Luisa Quintanillę, fanatycznego komunistę i przytacza jego świadectwo, jakoby dziury w murach Alkazaru zatykano ciałami zabitych przez złych rebeliantów zakładników. Historia kompletnie z czapki, całkowity propagandowy wymysł, którego nie powinno być w poważnej książce. Po pierwsze dlatego, że żadnych zakładników w trakcie oblężenia nie rozstrzelano - i o tym dobrze wiadomo, bo zakładnicy (których było dosłownie kilku) są znani z nazwiska. Po drugie, nawet jeśli przyjąć to jako prawdę, to przypominam, że oblężenie Alkazaru miało miejsce LATEM, w upale, więc owe ciała momentalnie zaczęłyby śmierdzieć i się rozkładać.
Pomijam już to, Beevor nie uznał za stosowne przypomnieć, że ten sam Quintanilla opowiadał się za wytruciem obrońców Alkazaru gazem bojowym.
Fragment poświęcony Alkazarowi ma trzy strony, z czego dwie w ogóle nie dotyczą samego Alkazaru, a na tej jednej stronie Beevor jak tylko może umniejsza znaczenie walki. Na przykład sprowadzając trzymiesięczną bitwę do tego, że walczący leżeli sobie na materacach, opalali się i tylko od czasu do czasu strzelili sobie w powietrze, co jest całkowitą NIEPRAWDĄ. Beevor zwyczajnie przemilczał, że Alkazar przetrwał w samym sierpniu 1936 roku jedenaście szturmów. Nie dowiadujemy się o wysadzaniu Alkazaru minami 500-kilogramowymi, republikańskich atakach wspartych bronią pancerną, czy stałych ostrzałach artylerii. Za to na obronę Madrytu jest już poświęcony cały rozdział, liczący dobre 30 stron. Pełen, a jakże, opisów bohaterstwa anarchistów i członków brygad międzynarodowych.
Z kolei w Guernice są przytoczone drastyczne opisy, jak to lotnicy Legionu Condor mordowali zakonnice i zwierzęta domowe granatami ręcznymi (co oczywiście także prawdą nie jest), ale jakoś ''zabrakło'' wspomnienia tego, że mit Guerniki stworzył republikański rząd. Bez żadnego zażenowania Beevor cytuje lewicowego korespondenta George'a Steera i jego narrację. Nawet przez chwilę Beevor nie usiłuje udawać, że chce być bezstronny - z góry przyjmuje jedną wersję ''bo tak''. W książce nie pojawia się też kwestia spalenia przez republikanów miasta Irun, które dało podstawę sądzić, że republikanie sami rozprzestrzeniali pożary w Guernice.
O analogicznych nalotach republikańskich na miasta po narodowej stronie - nie ma ani słowa, choć te odbywały się od początku konfliktu m.in. na Oviedo, Salamankę, czy Cabrę. Nie pojawia się też kwestia republikańskiej polityki ''spalonej ziemi'', czy eksterminacji jeńców wojennych. Nie jest to zbyt uczciwe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wszystkie zbrodnie strony przeciwnej Beevor prześwietla drobiazgowo. Przykładowo, w książce jest sporo miejsca o zabitym w niewyjaśnionych okolicznościach poecie Frederco Garcii Lorce, który - zapewne - zginął z rąk bojówki prawicowej. Nie ma za to ani słowa o jego narodowym odpowiedniku, Jose Marii Hinojosie, również znanym poecie, zamordowanym w jak najbardziej jasnych okolicznościach przez anarchistów w więzieniu Carcel Modelo w masakrze z sierpnia 1936 r.
Z Miguela de Unamuno - pierwotnie zwolennika generała Franco i prawicowca, a finalnie buntownika przeciw wszystkim - uczyniono republikańskiego intelektualistę, zgnojonego przez brutalnych prawicowców, co prawdą nie jest i wypadałoby przynajmniej wspomnieć, że teoria o zaszczuciu go przez nacjonalistów na wykładzie budzi do dziś wiele wątpliwości.
W dodatku książka ta niezbyt skupia się na samej wojnie domowej, ile na politycznych zmaganiach wokół niej. Beevor przy tym wyraźnie usprawiedliwia stronę republikańską, bagatelizując chociażby anarchistyczny zamach stanu w Asturii w 1934 roku. Nie da się nie odczuć wyraźnej sympatii Beevora do premiera Largo Caballero, lidera PSOE, który był nazywany ''hiszpańskim Leninem'' i prób tłumaczenia komunistycznego premiera Juana Negrina. Podobnie ciepłego stosunku Beevor jednak nie ma do nikogo po stronie narodowej. Mamy więc po jednej stronie ''dobrych republikanów'' i ewentualnie ''złych bolszewików'', za to wszyscy po stronie narodowej to gremialnie ''faszyści''.
Ja absolutnie odradzam komukolwiek zakup. Jest to książka nierzetelna, nieobiektywna i pisana pod tezę, z bardzo wyraźnymi sympatiami autora.
Książka Antony'ego Beevora jest jedną z absolutnie najgorszych, podkreślam, najgorszych prac o wojnie domowej w Hiszpanii, jakie miałem okazję przeczytać. Zacznijmy od tego, że książka ta jest wybitnie przestarzała. Jej pierwsze wydanie miało miejsce w... 1982 roku! Jest to więc książka z definicji przestarzała i prezentująca bardzo nieaktualny stan badań.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toW związku z tym...