Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

To, co nas otacza, to co jemy, pijemy, co warunkuje naszą sytuację ekonomiczną w skali mikro jak i makro – to wszystko ma związek z nasionami. Ich wszechobecność jest jednak dla nas transparentna, co pewnie wynika właśnie z ich powszechności. Autor postanowił zwrócić na nasiona uwagę czytelników. Bardzo to miłe z jego strony, ponieważ napisał świetną książkę popularnonaukową. Mimo, że sam jest biologiem, treść książki wykracza poza jego specjalizację. Autor tak samo chętnie pisze o wybranym temacie zarówno z punktu biologa, jak i zapuszcza się w rejony historii, polityki, tematyki społeczno-gospodarczej. Wszystko to okrasza osobistymi uwagami w sposób lekki i zgrabny. Polecam!

To, co nas otacza, to co jemy, pijemy, co warunkuje naszą sytuację ekonomiczną w skali mikro jak i makro – to wszystko ma związek z nasionami. Ich wszechobecność jest jednak dla nas transparentna, co pewnie wynika właśnie z ich powszechności. Autor postanowił zwrócić na nasiona uwagę czytelników. Bardzo to miłe z jego strony, ponieważ napisał świetną książkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Piękna, mądra saga rodzinna, opisująca dzieje kolejnych pokoleń rodu wywodzącego się od Aszura. Piękno – ponieważ napisana plastycznym, obrazowym językiem. Nieco baśniowym, trochę poetyckim, ale nie rozlazłym czy pięknoduchowskim. Mądrość – zarówno jako doświadczenie życia, ale również jako dystans do czynności sprawowania władzy. A jeśli dystans, to umiejętność oceny jej skutków oraz samej jej istoty i jej wpływu na ludzi.
I jeszcze klimat. Nie chodzi tu tylko o klimat Kairu (przestrzeń), lecz przede wszystkim o klimat przemijania, upływu (czas). Im dalej w las, tym czytelnik razem z harafisz (biedota) coraz bardziej melancholijnie wspomina głowę rodu, Aszura, jego syna Szams ad-Dina, idealizuje ich rządy jako futuwwóch. Czasy, w których oni żyli, nabierają z każdej przeczytanej kartki na kartkę cech mitu. Powtórzę: nie tylko w głowach harafisz. W mojej czytelniczej głowie też.
Analiza sposobu sprawowania władzy. Próbuję odnieść treść powieści do współczesnej jej historii Egiptu i trochę mam z tym problem, spowodowany pewnie brakiem kompetencji. Wyidealizowany futuwwa rządzący dzielnicą jest jakby trochę naserystą, ponieważ jak każdy szanujący się socjalista, widzi i bierze pod uwagę problem biedy, wspiera najniższą klasę społeczną (harafisz) i w ogóle na niej opiera swoją władzę. Nie jest jednak antyreligijny, jakim wydawał się być Naser. Aszur czy Szams ad-Din wynoszą harafisz w górę kosztem bogatych, ale cały ten system nie jest trwały, ponieważ opiera się jedynie na ich charyzmie. Ostatni futuwwa, również Aszur (nieprzypadkowo Aszur; imię nawiązuje do tego, który zaczął) zamyka klamrą całość. Opanowuje swoje słabości, natomiast sprawując władzę, opiera się na zasadzie sprawiedliwego podziału obowiązków i praw. Nie spodobało się to oczywiście bogatym, którzy wyemigrowali do innych dzielnic. I dobrze; dzięki temu Aszur może kontynuować swój eksperyment społeczny bez zgrzytów. Czytelnik nie poznaje jednak efektów tych działań, ponieważ właśnie wtedy, nocą, otworzyły się wrota siedziby derwiszów, na co czekał bezskutecznie pierwszy Aszur, wiele wiele lat wcześniej.
„Nie bój się, drzwi otworzą się pewnego dnia na powitanie tych, którzy są niewinni jak dzieci i ambitni jak aniołowie”
Sam już nie wiem, czy takiego Aszura powinienem się bać, czy się jego obecnością cieszyć.

Piękna, mądra saga rodzinna, opisująca dzieje kolejnych pokoleń rodu wywodzącego się od Aszura. Piękno – ponieważ napisana plastycznym, obrazowym językiem. Nieco baśniowym, trochę poetyckim, ale nie rozlazłym czy pięknoduchowskim. Mądrość – zarówno jako doświadczenie życia, ale również jako dystans do czynności sprawowania władzy. A jeśli dystans, to umiejętność oceny jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka krótka, treściwa i pouczająca. Bardzo się cieszę, że ją przeczytałem, ponieważ stanowi nowy klocek do pewnej ponurej układanki, którą staram się układać w głowie od jakiegoś czasu. Porusza problem, nad którym wiele razy myślałem, jadąc rowerem przez Muranów, który sam w sobie stanowi jedno wielkie gruzowisko i częściowo cmentarzysko.
Nie mogę się zgodzić jedynie z jedną rzeczą: postawienie równości między lodziarzem z Oświęcimia, który już ma dosyć pytań typu: „Jak to jest sprzedawać lody w Auschwitz?”, a ukraińskimi chłopami, którym w głowach kołata się, że w ich sadach są masowe groby Żydów, ale domagają się zostawienia tych pięknych sadów i ogrodów w spokoju i nie wywlekania z ziemi tego, co powinno pod nią zostać. Chodzi o to, że lodziarz nie próbuje czegoś utrzymać w ciemnym kącie. Nie chodzi o mechanizm wyparcia, bo wszystko w Auschwitz już od 1945 roku było odkryte. Chodzi raczej o „organizację” normalnego życia w skażonej miejscowości. Lodziarz próbuje normalnie funkcjonować, sprzedając lody. Nie robi tego jednak na terenie muzeum ani w miejscach kaźni, tylko po prostu w mieście, dlatego niestosowne wydaje mu się ciągłe zadawanie tego rodzaju pytań.
Pollack cytuje J. T. Grossa („Złote żniwa”, s. 109): „Dzięki zdjęciom masowe mordy przybierają ludzkie kształty; niekiedy na fotografii możemy nawet rozpoznać rysy twarzy albo morderców”. Ponadto, dodaje Pollack, zdjęcia pomagają lepiej sobie wyobrazić klimat, sam przebieg zabijania i późniejszego grzebania zwłok. Brr. Właśnie przypomniały mi się zdjęcia zrobione z ukrycia przez członków sonderkommando w Auschwitz w 1944r. Odbiorca czuje wręcz namacalnie to, co się w kadrze dzieje. Ma wrażenie współuczestnictwa, jakiegoś zawstydzenia, zakłopotania. Nawet teraz, na samo wyobrażenie, przechodzi mnie dreszcz.

Książka krótka, treściwa i pouczająca. Bardzo się cieszę, że ją przeczytałem, ponieważ stanowi nowy klocek do pewnej ponurej układanki, którą staram się układać w głowie od jakiegoś czasu. Porusza problem, nad którym wiele razy myślałem, jadąc rowerem przez Muranów, który sam w sobie stanowi jedno wielkie gruzowisko i częściowo cmentarzysko.
Nie mogę się zgodzić jedynie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

No nie bardzo. W opozycji do tych wszystkich zachwytów w mediach. W opozycji do własnych preferencji z przed 20 lat. Coś na kształt realizmu magicznego, ale niezbyt hipnotyzuje. Raczej trochę nuży. To, co najciekawsze, to rzeczywistość majacząca gdzieś w cieniu, w nocy, przybierająca kształty tych, którzy aresztują lub porywają. Śmierć, przemijanie, opuszczanie, stopniowy rozkład. Ale i z innej strony: totalitaryzm, służby bezpieczeństwa, niedopowiedzenia…

Wracając do wspomnianego rozkładu: czytając powieść dosłownie, miałem przed oczami widok pewnej wsi na Lubelszczyźnie, z której pochodzą rodzice. Zjawisko bliźniacze, mimo, że do bólu konkretne. Dawno o niej nie myślałem (o tej wsi). No to teraz o niej myślę. Jak było kiedyś (oczywiście lepiej, tłoczniej, barwniej i, paradoksalnie, żywiej), jak jest teraz (szaro, pusto i martwo. Centrum wsi przesunęło się w stronę cmentarza). Mam świadomość tego, że ta zbieżność to nie przypadek.

Z powrotem do książki. Mimo, że mnie nie wciągnęła, potrafię docenić jej poziom. Świat Wierchowiny jest spójny, nawet jak zaczyna się rozpadać. Jest również plastyczny. To znaczy: bardzo wyraźnie odbieram obrazy nachlapane przez autora. Bodor nie musi drobiazgowo opisywać każdego szczegółu tego świata. One (te szczegóły) jakoś już są – odbiorca je po prostu odbiera.

No więc co jest nie tak? Nie wiem, lektura po prostu nie wciągnęła. Może zły moment, może za dużo non-fiction było ostatnio? Mam jednak wrażenie, że będę chciał w przyszłości wrócić do tej książki. Jestem ciekawy swoich wrażeń zarówno tych z przed dwudziestu lat, jak i tych za dwadzieścia lata. Co mi wtedy ta książka powie o mnie?

No nie bardzo. W opozycji do tych wszystkich zachwytów w mediach. W opozycji do własnych preferencji z przed 20 lat. Coś na kształt realizmu magicznego, ale niezbyt hipnotyzuje. Raczej trochę nuży. To, co najciekawsze, to rzeczywistość majacząca gdzieś w cieniu, w nocy, przybierająca kształty tych, którzy aresztują lub porywają. Śmierć, przemijanie, opuszczanie, stopniowy...

więcej Pokaż mimo to