Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ta książka jest jak filmy Smarzowskiego, ale bardziej. Postaci można podzielić jedynie na mniej i bardziej zdemoralizowane, zdeprawowane i skorumpowane. Całkowite i totalne zepsucie. Świetny warsztat pisarski Twardocha. Fantastyczna lektura.

Ta książka jest jak filmy Smarzowskiego, ale bardziej. Postaci można podzielić jedynie na mniej i bardziej zdemoralizowane, zdeprawowane i skorumpowane. Całkowite i totalne zepsucie. Świetny warsztat pisarski Twardocha. Fantastyczna lektura.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Byłem zaskoczony tą lekturą. Z jednej strony, dużo ciekawych pomysłów i bogaty, z rozmachem stworzony świat, z drugiej strony jednak masa nielogiczności i absurdów w samej fabule i -przede wszystkim- bardzo słaby warsztat pisarski Herberta.

Być może jest to po części wina słabego tłumaczenia, ale jako osoba która w życiu przeczytała setki jak nie tysiące książek, mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć że Herbert pisze topornie, bez lekkości, po prostu słabo.

Ekspozycja prowadzona jest nieumiejętnie, lub w ogóle jej brakuje. Dialogi (na których opiera się akcja praktycznie całej pierwszej połowy ksiązki) miejscami są pełne dziwacznych 'wrzutek' które sprawiają wrażenie że skleiło się nam kilka stron książki i pominęliśmy jakieś istotne elementy. Ale nie, strony się nie skleiły, to po prostu Herbert nie umie pisać, nie ma pisarskiego "flow".

Druga połowa książki jest trochę lepsza, autor nabiera trochę lepszego stylu. Niepasujących do kontekstu "wrzutek" w dialogach pojawia się nieco mniej. Ale z kolei wychodza na jaw nonsensy całej fabuły. Zdarzenia które mają na czytelniku wywrzeć wrażenie odkrycia ważnych faktów i grubego zwrotu akcji, wywołują tylko wrażenie niedowierzania.

Na serio Harkonenowie władając planetą kilkadziesiąt lat ani razu nie zaintesresowali się dlaczego nie da się dostać obrazowania satelitarnego drugiej półkuli? Nikt nie zadał sobie pytania kto za tym stoi i dlaczego? Może na drugiej pókuli są kwitnące ogrody i tysiące razy więcej przyprawki? Coś co powinno zdecydowanie zaintesresowac kolonizatora. Ale kolonizatora to nie interesuje. Ale jeszcze lepsze - Harkonenowie nie umieją policzyć nawet populacji Fremenów i oszacować ich zdolności bojowych. Dopiero Atrydzi, wstępnym zwiadem w kilka tygodni, robią to czego Harkonenowie nie zrobili 50 lat.

No i dopiero jak się okazuje że Fremeni to takie galaktyczne koksy to zawiązuje się spisek Harkoneńsko-Imperatorski żeby przypadkiem Atrydzi uzbrojeni we Fremenów nie pozamiatali całej galaktyki, bo tacy ci Fremeni są silni. Nie przesadzam, dosłownie tak jest to opisane w ksiazce, to jest podane jako faktyczny powód spisku Imperatora z Harkonenami w celu zniszczenia Atrydów na Diunie.

Jeszcze większe absurdy wychodza jak spojrzy się na historię Diuny oczami Fremienów. Będąc super wojownikami i galaktycznymi koksami przez kilkadziesiąt lat znoszą ucisk Harkonenów i nie robią nic. Dodatkowo dowiadujemy się że są potęgą ekonomiczną - są w stanie płacić gigantyczne łapówki Gildii przez całe dekady by ukryć gigantyczny program terraformacji planety. Łapówki których nawet Harkonenowie z całym ich bogactwem nie są w stanie przelicytować.

Słowem, pod koniec książki wiemy że Fremeni od początku są gigantyczną potęgą militarną, ekonomiczną a nawet geologiczną na Diunie, od początku posisadają kontrolę nad przyprawą, ogromne zdolności bojowe, logistyczne, gospodarcze, ze zdolnoscią do terraformacji całej planety włącznie.

Normalnie wynikało by z tego, że bezdyskusyjnie powinni być frakcją dominującą na planecie. Ale nie! Oni dają się uciskać Harkonenom przez 50 lat. Słabszy uciska silniejszego. Dlaczego? Nie wiadomo. Dopiero jak zjawia się mesjasz - Muad-Dib, który nie wnosi żadnego realnego wiana, żadnych dodatkowych realnych czynników siły - wtedy dopiero Fremeni ruszają do boju. I co za niespodzianka - oczywiście wygrywają. No kto by się spodziewał takiej niespodzianki!! Kto by się spodziewał, że elitarni wojownicy kilkukrotnie lepsi od najlepszych wojsk Imperatora, których populacja na planecie była kilkadziesiąt razy niedoszacowana - zwyciężą.

I nie zmieniają tego nieudolne próby autora sugerowania że niby Muad-Dib i Jessika coś rzeczywistego wnieśli do Fremenów, że nauczyli ich jakiegoś nowego, lepszego, "magicznego" systemu walki albo natchnęli ich jakąś super-charyzmą. Przecież ZANIM ich tego nauczyli Herbert udowadnia na stronach ksiażki że Fremeni to kilkurotnie lepsi wojownicy od elitarnych wojowników Imperatora, zdolni "pozamiatać" w boju całe legiony. Od początku jeżdżą na czerwiach. Od początku gromadzą ogromne zasoby wody i realizują gigantyczny program terraformacji planety. Od początku dysponują gigantycznymi funduszami na łapówki dla Gildii. Od początku mają zdecydowanych, silnych przywódców, z wiedzą i charyzmą (Stilgar, Keynes). Od początku, od całych dekad, mają wszystkie atuty w ręku żeby przejąć planetę i narzucić swoją wolę najeźdźcom.

Pod koniec książki ma się wrażenie że absolutnie nic w głównej osi fabuły się nie trzyma kupy.

Byłem zaskoczony tą lekturą. Z jednej strony, dużo ciekawych pomysłów i bogaty, z rozmachem stworzony świat, z drugiej strony jednak masa nielogiczności i absurdów w samej fabule i -przede wszystkim- bardzo słaby warsztat pisarski Herberta.

Być może jest to po części wina słabego tłumaczenia, ale jako osoba która w życiu przeczytała setki jak nie tysiące książek, mogę z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ziemiański nie umie pisać, a żeby się o tym przekonać wystarczy czytać 1 rozdział Achai a potem 1 rozdział dobrze napisanej książki np Wiedźmina Sapkowskiego i tak na przemian. Powroty do Ziaemiańskiego bedą dla was wtedy istną torturą. Warsztat pisarski autora Achai leży. Styl rodem z wypracowań z liceum, opisy będące chyba głównie fantazjami seksualnymi autora. Postaci jak z kartonu. Do tego - zarówno w Achai jak w "Pomniku cesarzowej" kompletny misz-masz fabularny, rozłażące się wszystko bez ładu i składu, pełne zupełnych niedorzeczności.

Popatrzmy na taki akapit, z opowiadania Lema:

"Szedł nie spiesząc się, choć walizka porządnie już mu ciążyła, ale chciał dokładnie obejrzeć sobie statek z zewnątrz; ażurowa konstrukcja trapu rysowała się na tle nieba iście jakubową drabiną, ściana rakiety szara była jak kamień — wszystko zresztą było jeszcze szare: rozwłóczone po betonie puste skrzynki, butle, łachy pordzewiałego żelastwa, dzwona metalowych wężów. Rozrzucone chaotycznie, świadczyły o pośpiechu, z jakim dokonano załadunku. Dwadzieścia kroków przed trapem postawił walizkę i rozejrzał się. Wyglądało na to, że ładunek jest już zaokrętowany; rozkraczona na gąsienicach ogromna pochylnia towarowa została odsunięta i zaczepy jej wisiały w powietrzu, ze dwa metry od kadłuba. Wyminął stalową łapę, którą statek, niebotyczny i czarny teraz na tle zorzy, wspierał się o beton, i zszedł pod rufę. Wokół łapy żelbet osiadł pod strasznym ciężarem, strzeliwszy w otoczeniu
rysami pęknięć."

Ziemiański napisałby coś takiego w swoim stylu a'la 4 klasa liceum:

"Ciężkie było to cholerstwo które dźwigał, ale postanowił przeprowadzić jeszcze inspekcję z zewnątrz. Wypadła blado, wszystko szare i do tego jakiś taki ogólny chaos. Odrzucił walizkę i poczuł ulgę. Statek był załadowany. Stał mocno na stalowych łapach. Wyglądał na bardzo ciężki."

W tysiącach zdań napisanych przez Ziemiańskiego nie natraficie na ani jedno zdanie złożone, nie ma żadnego wyrafinowania, operowanie polszczyzną na poziomie przeciętnego wypracowania ze szkoły średniej. Opisy kulawe przez co postaci są nieżywe. Poziom ogólnego nonsensu i żenady koncepcji (szermierze natchnieni, kobiece wojska itp.) wyjątkowo wysoki. Są ciekawsze i lepsze pisarsko momenty w prozie Ziemiańskiego, ale one są wyjątkami.

Ziemiański nie umie pisać, a żeby się o tym przekonać wystarczy czytać 1 rozdział Achai a potem 1 rozdział dobrze napisanej książki np Wiedźmina Sapkowskiego i tak na przemian. Powroty do Ziaemiańskiego bedą dla was wtedy istną torturą. Warsztat pisarski autora Achai leży. Styl rodem z wypracowań z liceum, opisy będące chyba głównie fantazjami seksualnymi autora. Postaci...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejna po "wyjściu z cienia" książka (nowela?) Zajdla którą przeczytałem i która potwierdza moje wrażenie swoistego paradoksu obcowania z tym autorem: Napisane jest to bardzo słabo warsztatowo, ale czyta się to znakomicie i jednym tchem. Słabość formy Zajdel nadrabia świetną treścią, płytkość konstrukcji bohaterów, płaskość fabuły, brak opisów - dobrze przedstawioną problematyką i trafiającą w sedno diagnozą.

Zajdla postrzegam trochę jak zubożonego Lema: z jednej strony podobnie duża inteligencja i przenikliwość ale ze znacznie mniejszym talentem czysto pisarskim. Mimo wszystko uważam że warto!

Kolejna po "wyjściu z cienia" książka (nowela?) Zajdla którą przeczytałem i która potwierdza moje wrażenie swoistego paradoksu obcowania z tym autorem: Napisane jest to bardzo słabo warsztatowo, ale czyta się to znakomicie i jednym tchem. Słabość formy Zajdel nadrabia świetną treścią, płytkość konstrukcji bohaterów, płaskość fabuły, brak opisów - dobrze przedstawioną...

więcej Pokaż mimo to