-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać110
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik2
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2014-08-06
2014-08-09
Jest to kolejna książka, którą przeczytałam pod wpływem filmu i dzięki temu dla mnie Lucas Davenport zawsze będzie nosił twarz Marka Harmona (kocham go!). Historia intrygująca, bohaterowie, z którymi sama najchętniej wybrałabym się na piwo. Szalona, pozbawiona empatii adwokat i zawodowa zabójczyni, która szczerze mówiąc miała więcej serca niż jej przyjaciółka. I on.. niekonwencjonalny, z głową na karku i smykałką do interesów a także z ukrytymi fobiami (jak go można nie uwielbiać?) Co do zakończenia do zdecydowanie bardziej podobało mi się to filmowe, ale teraz to ja się czepiam.
Jest to kolejna książka, którą przeczytałam pod wpływem filmu i dzięki temu dla mnie Lucas Davenport zawsze będzie nosił twarz Marka Harmona (kocham go!). Historia intrygująca, bohaterowie, z którymi sama najchętniej wybrałabym się na piwo. Szalona, pozbawiona empatii adwokat i zawodowa zabójczyni, która szczerze mówiąc miała więcej serca niż jej przyjaciółka. I on.....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-03
Sięgając po książkę, „Co widziały wrony” pierwsze, co intryguje, to właśnie tytuł, (chociaż jeśli wzorować się na symbolice owego ptaka w kulturze europejskiej, można się łatwo domyślić, że nie było to nic przyjemnego). Drugim, na co zwraca się uwagę to jej objętość. Pomyślałam, że skoro książka ma ponad 800 stron, to miło będzie spędzić kilka dni/ nocy na jej pochłanianiu. A skoro moja wyobraźnia utrwaliła sobie obraz ojca głównej bohaterki przyporządkowując mu twarz Davida Jamesa Elliota (naprawdę nie moja wina, że tak często utożsamiam bohaterów książkowych z filmowymi/serialowymi amantami) to stwierdziłam, że to na pewno nie będzie czas stracony.
Sama historia też wydawała się ciekawa. Jack McCarthy wypełniając służbowy obowiązek przeprowadza się w raz z rodziną: żoną Mimi, córką Madeline i synem Michaelem do kolejnej placówki wojskowej. Tym razem jest to dla niego prawdziwy powrót do domu, gdyż Centalia mieszcząca się w Kanadzie jest ośrodkiem szkolenia pilotów, w którym i on zdobył tak wymarzone przez wielu lotników skrzydełka. Niestety nie spodziewa się, że przybywając do tego miejsca, które kiedyś było dla niego rajem na ziemi wystawi na szwank własną reputację i szczęście swojej rodziny. Nie ma też pojęcia, jaka trauma spotka jego „starego druha” i z czym przyjdzie zmierzyć się dorosłej Madeline.
Czytając tę książkę faktycznie miałam zajęcie, ale nie na dni tylko tygodnie, a przyjemność, jaką zazwyczaj czerpię z obcowania z książką zmieniła się w prawdziwą mordęgę. Pomijając fakt, że główni bohaterowie są naprawdę świetnie nakreśleni, (chociaż pani McCarthy nie przypadła mi do gustu – jej stosunek do innych ludzi nie dawał dobrego przykładu dzieciakom), to cała opowieść jest po prostu. Po pierwsze jest przydługawa: mnogość wątków i zdarzeń sprawiła, że nie do końca wiadomo, na czym najpierw skupić swoją uwagę. Po drugie francuskie zdania wplatane w dialogi, które dla osób nieznających języka są po prostu niepotrzebne i mogą sprawiać problem. Po trzecie kilka niewyjaśnionych wątków, które mnie osobiście okropnie ciążyły. Bo jak można „przepaść bez wieści”? Nie podobał mi się też podział jej na trzy części, które śmiało można zatytułować: dzieciństwo, proces, dorosłość. I przeskoki między podrozdziałami – jestem pietnasto-siedemnastolatką a zaraz potem trzydziestodwulatką. Wprowadziło to niepotrzebny zamęt, a ja sama kilka razy musiałam robić nawrót żeby ogarnąć, co w tej chwili przeczytałam.
Zakończenie nie tak przewidywalne jak się później okazało, chociaż z początku także obstawiałam tak jak dorosła Madeline, (co jednak okazało się błędem).
Wiem na pewno, że nie wrócę po raz kolejny do tej książki, mimo, że porusza tematy, które zazwyczaj stanowią tabu: molestowanie seksualne dzieci czy homoseksualizm. Jednak zdecydowanie wolę kryminały, które bardziej skupiają się na jednej istotnej rzeczy niż na kilkunastu pośrednich, które w końcu i tak nie zostaną wyjaśnione. Przykre też jest to, że dobro nie zawsze zwycięża a prawdziwy sprawcy nie zostają ukarani.
Sięgając po książkę, „Co widziały wrony” pierwsze, co intryguje, to właśnie tytuł, (chociaż jeśli wzorować się na symbolice owego ptaka w kulturze europejskiej, można się łatwo domyślić, że nie było to nic przyjemnego). Drugim, na co zwraca się uwagę to jej objętość. Pomyślałam, że skoro książka ma ponad 800 stron, to miło będzie spędzić kilka dni/ nocy na jej pochłanianiu....
więcej mniej Pokaż mimo to
Szczerze mówiąc po autorce przygód małego czarodzieja, które pokochałam od razu, gdy tylko wpadł mi w ręce pierwszy tom spodziewałam się czegoś więcej. No cóż, zawiodłam się, gdyż "Trafny wybór" w ogóle nie przypadł mi do gustu. Czytałam bardziej z musu niż z przyjemności, gdyż nie lubię zostawiać niedokończonych powieści. Ni to kryminał, ni dramat. Bohaterowie sztywni jakby co najmniej połknęli sztyl od miotły. Z żadnym się nie "zaprzyjaźniłam" a to, co działo się po śmierci Barry'ego zakrawało na ironię.
Szczerze mówiąc po autorce przygód małego czarodzieja, które pokochałam od razu, gdy tylko wpadł mi w ręce pierwszy tom spodziewałam się czegoś więcej. No cóż, zawiodłam się, gdyż "Trafny wybór" w ogóle nie przypadł mi do gustu. Czytałam bardziej z musu niż z przyjemności, gdyż nie lubię zostawiać niedokończonych powieści. Ni to kryminał, ni dramat. Bohaterowie sztywni...
więcej Pokaż mimo to