rozwiń zwiń
Lisia

Profil użytkownika: Lisia

Warszawa Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 8 lata temu
8
Przeczytanych
książek
8
Książek
w biblioteczce
8
Opinii
46
Polubień
opinii
Warszawa Kobieta
Dodane| Nie dodano
Ta użytkowniczka nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

Książka Ćwieka jest fatalna, a on sam w ogóle nie umie pisać. W zasadzie w tym momencie mogłabym zakończyć swoją recenzję, lecz by nie być gołosłowną opiszę dokładniej, o co mi chodzi i pozwolę, byście ocenili sami.”Kłamca” opowiada historię o tym, jak nordycki bóg Loki – nazywany przez Ćwieka „bogiem kłamstw” – po totalnej klęsce swojego rodzimego panteonu w walce z anielskimi zastępami, przechodzi na stronę zwycięzców. Korzystając z tego, ze nie wiążą go chrześcijańska moralność i anielskie zasady, staje się agentem do zadań specjalnych skrzydlatych oddziałów i działa tam, gdzie sumienie nie pozwala interweniować boskim sługom. Książka składa się z kilku opowiadań, każde z nich dzieje się w innym miejscu (chociaż najczęściej gdzieś w Ameryce) i dotyczy innych osób, a w tle oprócz aniołów i śmiertelników pojawiają się również bogowie innych panteonów.

Pomysł, by opisać funkcjonowanie bogów w nowożytnej rzeczywistości nie jest nowy. To samo pytanie stawiał – skądinąd znany i cytowany przez Ćwieka – Neil Gaiman w „Amerykańskich Bogach”, lecz jego powieść, zapewne z powodu fatalnego tłumaczenia przeszła w Polsce bez większego echa i wciąż pozostaje dużej grupie czytelników nieznana. Ćwiek natomiast nie wnosi do tematu żadnych nowych myśli, co więcej, nie jest w stanie sprawnie wykorzystać schematu. Czemu akcja książki dzieje się w Stanach Zjednoczonych (czy dlatego, że tak już raz napisał Gaiman?) Czemu anioły walczą z nordyckimi bogami? Czemu pozostawiają przy życiu bóstwa z innych panteonów po to, by z nimi negocjować? Czemu podczas oblężenia Walhalli silny Thor nie bierze udziału w bitwie tylko czeka, aż ostatnie fortyfikacje upadną? Czemu Odyn wypił zatruty napój z kielicha, czy nie poczułby, że do wina domieszano jadu, który był zdolny trawić skórę? Czemu anioły uwierzyły, że Sigyn stanie po ich stronie? Czemu archanioł sądzi, że Loki może być użyteczny, skoro w pierwszych scenach sam zmuszony był ratować go z opresji? Czemu nie sprzymierzył się raczej z jego bardziej zaradną żoną? Czemu Sigyn zapada w śpiączkę w pierwszym rozdziale opowiadania? Czemu w ogóle autor wspomniał o niej, skoro nie miał pomysłu jak ją opisać? Czemu tych pytań jest tak wiele, skoro dotyczą zaledwie pierwszego rozdziału?

Wiem, że stawiając pytanie „dlaczego” wystarczającą ilość razy można zredukować nawet sensowną myśl do absurdu. Zdaję sobie sprawę z tego, że dobre powieści również mają luki, a nasze zdolności poznawcze nie pozwalają nam, żebyśmy w prawdziwym życiu dostrzegli wszystkie czynniki i elementy układanki. Jednak sprawny autor nie prowokuje sam niewygodnych pytań; czytelnik, porwany przez nurt narracji daje się mu ponieść i nieczęsto ma czas by rozglądać się na boki. Tymczasem świat przedstawiony książki Ćwieka wydaje się być skonstruowany w całości z tekturowych dekoracji, do tego ustawionych tak niefortunnie, że nie sposób poruszać się w nim tak, by ich nie potrącić.

To samo tyczy się postaci: poza imionami niczym nie różnią się one od siebie nawzajem. Każdy dowolny mężczyzna w opowiadaniu mógłby z powodzeniem zastąpić innego męskiego bohatera, a kobiety mogłyby zamienić się miejscami, niezauważone. Myślę, że to z tego powodu autorzy większości słabych książek tyle miejsca poświęcają opisom wyglądu swoich bohaterów, ponieważ kolor włosów czy konkretna część ubioru to ich jedyne cechy szczególne. Takim znakiem rozpoznawczym jest u Lokiego nawyk wkładania do ust i żucia wykałaczek, ale nawet ten wybór autora nie był chyba motywowany jakąś głębszą myślą, gdyż w żaden sposób nie dopełnia to wizerunku postaci; zamiast tego budzi zaniepokojenie u mnie jako u psychologa i zastanawiam się, czy Ćwiek kiedykolwiek słyszał coś o Freudzie i jego teorii fiksacji oralnej.

Nie wiem, czy to właściwy moment, by wspominać o tym teraz i czy uwaga ta nie dotyczy bardziej koszmarnego stylu autora, lecz ponieważ element ten wpływa na ogólną nijakość bohaterów, opiszę go już w tym momencie. Jeśli dobrze rozumiem jego intencję, to chyba chciał on sportretować Lokiego jako czarującego twardziela o psychopatycznym rysie, mistrza przekrętów i wiecznego chłopca, niebezpiecznego zarówno dla wrogów jak i dla wszystkich kobiet w swoim zasięgu. Zawsze zastanawiało mnie czy można napisać dobrze postać, która dysponowałaby większym intelektem od autora; przypadek „Kłamcy” nie rozstrzyga jednoznacznie tej kwestii, lecz można powiedzieć o nim jedno. Wyszło trochę jak w tym dowcipie:

Żona pewnego rolnika robiła niesamowicie dobre kanapki, kiedy ten szedł robić na pole. Kanapki ze świeżego chlebka, z pysznym serkiem, wędlinką, sałatką i innymi bajerami. Pewnego razu rolnik zostawił kanapki na kamieniu i zajął się pracą. Kiedy po kilku godzinach, zmęczony, podszedł do kamienia zobaczył, że kanapki zniknęły! Następnego dnia żona znowu zrobiła mu pyszne kanapeczki, rolnik poszedł robić w pole, aby po kilku godzinach pracy zauważyć, że po raz kolejny ktoś mu zawinął jedzenie! Rolnik zdenerwował się i postanowił, że następnego dnia będzie patrzył zaczajony za drzewem, kto mu kradnie kanapki! Jak pomyślał – tak zrobił. Następnego dnia żona przygotowała mu jedzenie, a on położył je na kamieniu i schował się za wielkim dębem. Po chwili nadfrunął olbrzymi orzeł i porwał jego drugie śniadanie! Rolnik ruszył w pogoń! Orzeł leci do lasu – rolnik za nim! W końcu orzeł usiadł między drzewami, odpakował kanapki, wyciągnął z nich zawartość. Rolnik patrzy, a ptaszysko wyrzuca wędlinę, ser, sałatę i inne dodatki! Bierze dwie kromki chleba, przykłada sobie do piersi i masując swoją klatkę piersiową woła głośno: „O kurwa! Jaki ja jestem pojebany!

Czytelnik ma wrażenie, że wszyscy bohaterowie książki Ćwieka smarują tym samym masłem. Nie mają oni żadnych motywacji, celów, myśli, pragnień, ani lęków. Każdy z nich „uśmiecha się szyderczo” lub „szczerzy zęby w ironicznym uśmiechu” i to niezależnie od sytuacji, wszyscy wrzeszczą jak wariaci, syczą z pogardą, są nieracjonalni i komicznie wręcz emocjonalni.

Co do fabuły – bo wypadałoby wspomnieć i o niej – wydaje się być ona zupełnie nieobecna. Ktoś idzie gdzieś i robi coś, trochę strzelania, jakieś trupy. Sama piszę opowiadania i wiem, że są sceny, które mam już dobrze przemyślane lub też sam pomysł wyjątkowo mi się podoba, ale też i takie, które trzeba umieścić gdzieś „po środku” i opisać z mniejszym lub większym trudem. Tymczasem książka Ćwieka w całości składa się z tych niedopracowanych momentów „pośrodku”, z wymuszonych dialogów i bezsensownych rozwiązań nierzeczywistych sytuacji. Szczytem wszystkiego jest chwila, w której Loki, zupełnie nagi, pojedynkuje się pośrodku pola kukurydzy z bandą uzbrojonych w gnaty motocyklistów. Niektóre historie są głupie lub nieprawdopodobne, lecz czyta się je z przyjemnością, jeśli tylko autor sprawnie posługuje się piórem. Jednak Ćwiek jest w pisaniu wyjątkowo nieporadny. Bardzo ubogi warsztat nie pozwala mu na tak podstawowe zabiegi, jak wprowadzenie bohaterów,opisanie sytuacji, zrelacjonowania przekonującej konwersacji. Z innej strony, przecież każdy z nas wychodzi do pracy czy chociażby do sklepu, spotyka kogoś na miejscu czy po drodze, utrzymuje jakiegoś rodzaju relacje, rozmawia i słucha cudzych rozmów. Więc jak to możliwe, że kiedy ktoś taki, jak Ćwiek zaczyna pisać nagle jakby zapominał jak zachowują się ludzie, jak rozmawiają i co mówią?
Oczywiście, rozumiem, że autor, który opisuje jakąś – w mniejszym lub w większym stopniu fikcyjną – rzeczywistość musi ją czytelnikom przedstawić, lecz wydaje mi się, że wszyscy wyrośliśmy już z książek, które zaczynały się od „Ala miała pięć lat i kręcone, czarne włosy”. Ćwiekowi brak nie tylko wyobraźni, lecz również środków do tego, by napisać książkę, a raczej nie umie on wykorzystać narzędzi, na jakie z konieczności skazany jest pisarz. W tekstach naukowych nieraz ma się wrażenie, jakby autor podczas pracy machał rękami, usiłując dopomóc sobie w wyjaśnianiu jakiejś zawiłej kwestii, Ćwiek z kolei zdaje się ciągle mrugać do nas porozumiewawczo, tak, że i jego, i mnie (z powodu nadmiernej empatii) boli już od tego oko. Jego bohaterowie wychodzą na środek i jak aktorzy w dramacie i wygłaszają sztuczne monologi: „To ja, Thor, syn Odyna, chcę zabić Kłamcę, to znaczy Lokiego, no tego, wiecie, tego, który ma stać się Przyczynkiem Końca.”

Czasem nawet kiepskie i źle napisane książki mogą dostarczyć nam rozrywki, jeśli tylko sam fakt ich czytania nie ośmiesza nas zanadto przed sobą samym. Ćwiek przekroczył jednak i tę granicę, i to grubo. Co prawda nie wiem kto decyduje o tym, że jakiś utwór zostaje uznany ambitny, a inny kiczowaty, nie jestem też pewna, czy istnieje jakieś kryterium „obiektywnej żenady”, nie zmienia to jednak faktu, że wiele razy podczas lektury było mi przykro, z powodu tego, jak niski jest poziom żartów w tej książce. Oscyluje on wokół dowcipu z masłem i samozadowolenia z powodu wypowiedzenia na głos słowa „penis”.

Na zakończenie chciałam wspomnieć o jeszcze jednym. Przeczytałam również drugi tom "Kłamcy", a raczej przeczytałam początek i resztę z ciekawości przekartkowałam; podobnie zresztą jak pozostałe części. Co ciekawe, styl Ćwieka z książki na książkę staje cię coraz lepszy, mniej jest niewłaściwego doboru słów, mniej „cedzenia przez zaciśnięte zęby” w każdym dialogu. Nie miałam już wrażenia – dominującego podczas lektury części pierwszej – że siedzę razem z autorem nad pustą kartką i razem męczymy się, gdy on próbuje sklecić kolejne zdanie.

Mimo to na cztery tomy przeczytałam z (nie znowu jakąś wielką) przyjemnością dwa opowiadania. Jedno mówiło o tym, jak w wigilię Bożego Narodzenia, Loki, przebrany za skrzata, próbuje zastrzelić Światowida, który w stroju Świętego Mikołaja rozdaje dzieciakom prezenty. Kończy się to tak, że obaj lądują na kolacji u rodzinki z dwójką dzieci i tam zmuszeni są dalej grać swoje role, a Loki dostaje od małej dziewczynki pluszowego misia. Miś stanie się następnie drugoplanowym bohaterem całej serii. Lecz najważniejszym motywem w tej właśnie opowieści była kwestia tego, w jak bogowie radzą sobie w nowoczesnym świecie i w jaki sposób zmieniają swoje funkcje po to, by odbierać od śmiertelników wyrazy czci, będące podstawą ich kultu. Pytanie to stanowi oś książki Gaimana i w jego prozie znajduje ono dużo ciekawsze rozwinięcie. Tak więc jedynym nowym zabiegiem fabularnym, jaki zastosował Ćwiek w tym opowiadaniu była dość prosta sztuczka polegająca na umieszczenia bohatera w skrajnie nieadekwatnej sytuacji. Wciąż jest ona lepsza niż reszta jego dowcipów.

Kolejne ciekawsze opowiadanie otwiera tom drugi i mówi o tym, jak walizka z pieniędzmi oraz misiem Lokiego zostają skradzione na lotnisku przez zatrudnionego w rozładowni bagażu drobnego cwaniaczka o polskich korzeniach. Okazuje się, że miś nie jest tylko pluszową zabawką i w magiczny sposób pomaga Lokiemu w poszukiwaniach.

Jednak mimo, iż Ćwiek nauczył się pisać, to wciąż nie ma o czym. Zazwyczaj tekst kultury – od najpodlejszego romansidła po dzieło sztuki nowoczesnej – stanowi wyraz jakichś przekonań autora oraz diagnozę otaczającej go rzeczywistości, tymczasem w tych opowiadaniach brakuje jakiegokolwiek elementu obserwacji. Cztery tomy stanowią mieszaninę stereotypów, klisz, przypadkowych scen oraz obrazów, przy czym ciężko stwierdzić, czy pisząc je Ćwiek myślał i wiedział cokolwiek o czymkolwiek, z tego, co opisuje. W efekcie jego książki pozbawione są nie tylko klasy stylu i akcji, lecz – co najgorsze – sensu.

Książka Ćwieka jest fatalna, a on sam w ogóle nie umie pisać. W zasadzie w tym momencie mogłabym zakończyć swoją recenzję, lecz by nie być gołosłowną opiszę dokładniej, o co mi chodzi i pozwolę, byście ocenili sami.”Kłamca” opowiada historię o tym, jak nordycki bóg Loki – nazywany przez Ćwieka „bogiem kłamstw” – po totalnej klęsce swojego rodzimego panteonu w walce z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio czytam wyłącznie podręczniki. Dlatego, kiedy na początku stycznia kilka większych księgarń wraz ze szkołą językową, do której chodzę zaczęły reklamować „Śnieg przykryje śnieg” Leviego Henriksena, pomyślałam, że to znakomita okazja, by przeczytać wreszcie coś z fabułą i oderwać się od ponurych myśli.

Ukończyłam ją w dwie noce, lecz powodem tego była raczej moja tęsknota za dialogami oraz akcją, niż cokolwiek innego, ponieważ książka wydaje się być zupełnie nijaka i pozbawiona sensu.

Henriksen opowiada historię dwóch braci: pierwszy z nich, Dan, właśnie skończył odsiadywać wyrok w więzieniu i wraca do rodzinnego miasta, by dowiedzieć się, że jego młodszy brat, Jakob, popełnił samobójstwo. Oczywiście na końcu czytelnik dowiaduje się, że to było morderstwo, ale chyba mogę powiedzieć o tym już teraz, skoro powieść od początku zachwalana jest jako kryminał.

Chociaż Dan nie mówi w książce swoim głosem, narrator opisuje wszystkie jego spostrzeżenia i odczucia, a także milion zupełnie zbędnych szczegółów; z tego powodu miejscami opowiadanie zmienia się w strumień świadomości, tak symboliczny i emocjonalny, że w wielu momentach miałam problem ze zrozumieniem, co tak naprawdę się w nim dzieje. Ale mimo tego subiektywizmu, zalewu uczuć oraz ciągłego wspominania o bracie – zaufajcie mi, imię Jakoba pojawia się przynajmniej raz na każdej kartce i tak do końca „śniegu…” – po przeczytaniu prawie trzystu stron nie jestem w stanie opisać, jaki był główny bohater ani jego brat. Obaj cierpią na zupełny brak osobowości. Wprawdzie część drugoplanowych postaci próbuje przemycać swoje obserwacje (które w każdym innym przypadku pewnie pogłębiłyby obraz świata i wprowadziły jakiś konkurencyjny punkt widzenia, np. kiedy wuj Dana mówi „Jakob wcale nie był tak głupi, jak myślisz”) ale za każdym razem, kiedy czytałam taki fragment budził on we mnie zdziwienie, ponieważ wcale nie wyobrażałam ich sobie w sposób, w jaki byli opisywani. Najgorzej, że nie potrafiłam ich sobie wyobrazić wcale.

Więcej osobowości mają wszystkie pozostałe postacie, jednak są one tak przewidywalne, jednowymiarowe i nudne, że ciężko mi zdecydować, czy można to uznać za zaletę: źli są okrutnie źli, podli i wyuzdani, dobrzy są poczciwi i niczym nie potrafią czytelnika zaskoczyć. W tę tendencję wpisuje się również sama fabuła z zapowiadaną przez recenzentów zagadką kryminalną, tak płytką, że trudno w nią wierzyć.

W opowieści pojawia się również wątek wiary: rodzice głównego bohatera są wierzący, co jakiś czas ktoś cytuje jakieś fragmenty Biblii, ale niestety nie umiem powiedzieć, jaką funkcję ten element ma pełnić w książce.

Zresztą, ten zarzut tyczy się „śniegu…” jako całości. Wszystkie książki, jakie do tej pory czytałam były jakąś formą diagnozy i zawierały twierdzenia, z którymi można się było zgadzać, lub je kwestionować. Tymczasem powieść Henriksena wydaje się być zupełnie pozbawiona twierdzeń oraz celu. Nie rozumiem, co chciał powiedzieć autor oraz czemu napisał tę książkę.

Chciałabym docenić to, że ktoś wreszcie zdecydował się opowiedzieć o jakimś innym rodzaju miłości, niż miłość romantyczna, ale nawet to założenie nie zostaje tutaj zrealizowane, ponieważ relacja dwóch braci – mimo, iż stanowi główny wątek powieści – jest pusta, do tego zostaje zepchnięta na dalszy plan przez kiczowatą historię miłosną Jakoba i Mony. Oczywiście, powieść ma kilka dobrych momentów, na przykład ten, w którym Dan mówi, że chciałby, by to Jakob był tym starszym z rodzeństwa, ponieważ on umiałby lepiej pełnić rolę „większego brata”, niż on sam. Te kilka zdań wyjaśnia po części zamierzenia Henriksena ale niestety, jeden, osamotniony akapit nie wystarczy, by zbudować na nim książkę.

Ostatnio czytam wyłącznie podręczniki. Dlatego, kiedy na początku stycznia kilka większych księgarń wraz ze szkołą językową, do której chodzę zaczęły reklamować „Śnieg przykryje śnieg” Leviego Henriksena, pomyślałam, że to znakomita okazja, by przeczytać wreszcie coś z fabułą i oderwać się od ponurych myśli.

Ukończyłam ją w dwie noce, lecz powodem tego była raczej moja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ze wszystkich wampirów zawsze najbardziej interesował mnie nieszczęśliwy upiór romantyków. Za każdym razem, kiedy powracałam do wampirycznych lektur szukałam w nich właśnie takiej jego interpretacji. Niewiele uwagi poświęcałam ohydnym wampirom z dawnych czasów, niespecjalnie interesowały mnie również towarzyszące im fantastyczne stwory. Nie mogłam ich jednak nie zauważyć i przyznaję, że nie raz zastanawiałam się , czemu tam, gdzie pojawiają się wampiry zazwyczaj występują również ghule i wilkołaki? Dlaczego niektóre wilkołaki stawały się wampirami po śmierci? Dlaczego Dracula Coppoli przemienia się w wilka? Co oznacza bycie wampirem, a co symbolizuje przybranie wilczej skóry?

Petoia nie odpowiada na te pytania. Na początku byłam tym faktem rozczarowana. Jednak po głębszym zastanowieniu uznałam, że chyba wymagam od Autora niemożliwego, ponieważ po to, by spełnić moje oczekiwania musiałby on napisać książkę o tym, czym jest wampir. Należy tu dodać: tysięczną książkę, w której badacz próbuje powiedzieć, czym jest wampir, a w tym celu wymienia najpierw wszystkie znane sobie wampiryczne postacie, by następnie diagnozować, czy na pewno są wampirami.

Mówi się, że nie ma głupich pytań. Z pewnością istnieją takie, które nie są w stanie wygenerować znaczących odpowiedzi. "Czy Dracula był wampirem?" to znakomity przykład.

Nadawanie nazw zjawiskom umożliwia tworzenie kategorii i porządkowanie rzeczywistości. Może użyteczne jest - na pewnym poziomie analizy - móc stwierdzić, że we Francji, na terenie Włoch, na Węgrzech oraz na Islandii występują stworzenia, które da się zaliczyć do wampirów. Trzeba jednak pamiętać, że nie jest to ta sama istota. W tym znaczeniu w ogóle nie istnieje coś takiego, jak zjawisko wampiryzmu.

W takim razie, czy stwierdzenie "tak, to wampir!" stanowi wartościową odpowiedź na zadane przez nas pytanie? Oczywiście, trzeba najpierw wiedzieć, jakie pytanie chce się zadać. Myślę, że taki taki wniosek mógłby mieć znaczenie wyłącznie dla łowcy wampirów, który właśnie zastanawia się, czy trzeba kazać zrozpaczonej rodzinie wbić zmarłemu kołek w serce.

Ponieważ kiedy ja pytam czym jest Dracula lub czym jest Torolf z sagi Eyrbyggja (a chciałabym wierzyć, że z podobną intencją pytanie to zadają poważni badacze), pytam tak naprawdę jaka jest jego funkcja w danej opowieści. Skoro nawet sam Dracula może być czymś innym dla Coppoli, innym dla Stokera, to oczywiste, że czymś zupełnie innym będzie wampir dla Islandczyków, Węgrów lub Francuzów. Dlatego nie da się napisać książki wyjaśniającej zjawisko wampiryzmu oraz wilkołactwa, a już na pewno udzielić odpowiedzi na pytanie czemu zjawiska te się przenikają.

Skoro napisałam już tyle słów o tym, o czym nie jest ta książka, powiem teraz, co się w niej znajduje:

Petoia nadał jej podtytuł "źródła, historia, legendy", od antyku do współczesności. Dokładnie tego można w niej szukać. Ta publikacja to katalog uszeregowanych w porządku chronologicznym świadectw oraz utworów poświęconych wampiryzmowi oraz likantropii. Autor niczego nie rozstrzyga; oddaje w ręce Czytelnika przewodnik, który posłuży mu do odnalezienia właściwych tropów i źródeł, przeprowadzenia własnych analiz, a wreszcie do wyciągnięcia wniosków.

Aha, jeszcze jedno: przypisy są koszmarne.

Ale to nic nie szkodzi. Swój egzemplarz "wampirów i wilkołaków" pożyczyłam, jednak zamierzam kupić własny, ponieważ to jedna z tych publikacji, które warto mieć na półce.

Ze wszystkich wampirów zawsze najbardziej interesował mnie nieszczęśliwy upiór romantyków. Za każdym razem, kiedy powracałam do wampirycznych lektur szukałam w nich właśnie takiej jego interpretacji. Niewiele uwagi poświęcałam ohydnym wampirom z dawnych czasów, niespecjalnie interesowały mnie również towarzyszące im fantastyczne stwory. Nie mogłam ich jednak nie zauważyć i...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Lisia Kita

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
8
książek
Średnio w roku
przeczytane
1
książka
Opinie były
pomocne
46
razy
W sumie
wystawione
8
ocen ze średnią 4,3

Spędzone
na czytaniu
54
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
1
minuta
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]

Znajomi [ 1 ]