rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Przygodowa pulpa z milionem punktów zwrotnych. Rozbrajająco zabawna, mądra, kapitalnie łącząca klasyczną opowieść płaszcza i szpady z old skulowym science fiction (jeden z trzech słynnych muszkieterów wyruszający samotnie na wojnę z Marsjanami - me gusto!). Myślę, że gdyby to od tego (jakże dynamicznego i przebojowego) tytułu Taurus Media zaczął wydawanie komiksów Jasona w Polsce, te sprzedawały by się lepiej i tym samym ciągle byłyby u nas wydawane.

Przygodowa pulpa z milionem punktów zwrotnych. Rozbrajająco zabawna, mądra, kapitalnie łącząca klasyczną opowieść płaszcza i szpady z old skulowym science fiction (jeden z trzech słynnych muszkieterów wyruszający samotnie na wojnę z Marsjanami - me gusto!). Myślę, że gdyby to od tego (jakże dynamicznego i przebojowego) tytułu Taurus Media zaczął wydawanie komiksów Jasona w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ellroy to Dostojewski czarnego kryminału, a "Czarna Dalia" jest absolutnym arcydziełem, na każdym kroku zarazem imponującym i wyczerpującym. A ostatecznie oczyszczającym. Niesamowita rzecz. Stawiam obok "Idioty", jedynej wcześniej powieści, która mnie doszczętnie zniszczyła.

Ellroy to Dostojewski czarnego kryminału, a "Czarna Dalia" jest absolutnym arcydziełem, na każdym kroku zarazem imponującym i wyczerpującym. A ostatecznie oczyszczającym. Niesamowita rzecz. Stawiam obok "Idioty", jedynej wcześniej powieści, która mnie doszczętnie zniszczyła.

Pokaż mimo to

Okładka książki Superman: Red Son Dave Johnson, Mark Millar, Kilian Plunkett
Ocena 8,1
Superman: Red Son Dave Johnson, Mark ...

Na półkach:

Co by było, gdyby niemowlęcy Superman wylądował na Ziemi 12 godzin wcześniej? Rozbiłby się nie w USA, a na Ukrainie, aby później powędrować wprost do Moskwy i - jako broń ostateczna - stać się podstawą radzieckiej propagandy oraz prawą ręką Stalina. No przecież. Pomysł wyjściowy "Red Son" jest genialny w swojej prostocie, zwłaszcza jeśli pod uwagę wziąć to, że Superman pozostają postacią taką, jaką znamy - dobroduszną i sprawiedliwą. Ot, w związku ze specyfiką nieco innego wychowania, przy okazji jest też nawiedzonym socjalistą. To zaś prowadzi do tego, że nie widzi nic złego w skazywaniu jednostek wrogich jedynej słusznej doktrynie na operacje mózgu czyniące je zidiociałymi marionetkami. Jako że akcja komiksu rozgrywa się przez wiele, wiele lat, przedstawiona tu zostaje alternatywna historia niemal całego XX wieku (i nie tylko). Tutaj nie Kennedy, lecz Reagan staje się ofiarą zamachu, a prawie cały świat - mimo wiedzy o stalinowskich zbrodniach - chętnie daje się pomalować na kolor czerwony. I, rzecz jasna, powoli poznajemy wszystkie tychże zmian konsekwencje, i polityczne, i społeczne, i gospodarcze. Oczywiście nie zabrakło smaczków dla fanów Człowieka Ze Stali, dla mnie jednak nie zawsze atrakcyjnych, gdyż w pewnych miejscach - a najwięcej, niestety, w wielkim finale - do niczego one nie prowadzą. Strona wizualna wydaje mi się z kolei zbytnio "amerykańska" (niemniej, brawa za socrealistyczne plakaty z Supermanem). Od strony rzemieślniczej bardzo sprawna, od strony artystycznej - przeciętna. Ale mniejsza z tym. Ważne, że Batman jest tutaj anty-komunistycznym terrorystą i paraduje w czapce uszatce.

Co by było, gdyby niemowlęcy Superman wylądował na Ziemi 12 godzin wcześniej? Rozbiłby się nie w USA, a na Ukrainie, aby później powędrować wprost do Moskwy i - jako broń ostateczna - stać się podstawą radzieckiej propagandy oraz prawą ręką Stalina. No przecież. Pomysł wyjściowy "Red Son" jest genialny w swojej prostocie, zwłaszcza jeśli pod uwagę wziąć to, że Superman...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lektura tego komiksu przypomina spożywanie posiłku, który u swoich podstaw ma wiele z naszych ulubionych składników, ale który ostatecznie wcale nie smakuje tak, jak byśmy tego oczekiwali, gdyż kucharz nie wiedział, jak swoje danie powinien przyprawić. Kucharzy było tutaj aż trzech, ale winą za niewystarczającą jakość posiłku obarczam tylko jednego. A jest nim, o zgrozo, sam Alan Moore. W 1994 roku napisał on opowiadanie bazujące na lovecraftowskim "Koszmarze w Red Hook". 9 lat później panowie Johnston i Burrows postanowili dokonać jego komiksowej adaptacji, z Moore'm na pokładzie w roli konsultanta. Johnston przełożył prozę na język opowieści obrazkowych w sposób zaskakująco filmowy - niemal każdą stronę dzielą tu na pół dwa długie panele, w związku z czym kartkowanie dzieła przypomina oglądanie stopklatek, a narracja subiektywna aż się prosi o termin "narracja pozakadrowa". Trochę kreskówkowy styl Burrowsa gdzieniegdzie wydawał mi się zbyt umowny, lecz ogólnie rzecz biorąc to - wbrew nijakiej okładce - rysownik wykonał bardzo porządną robotę. Niedziwne, że kilka lat później Moore zaproponował mu współpracę przy kontynuacji "The Courtyard". Problem tkwi w fabule, a dokładniej - w jej charakterze. Historia sama w sobie jest całkiem dobra (średnio podobało mi się niezbyt oryginalne zakończenie), składająca się z kilku bardzo interesujących elementów (narkotyk produkowany w ludzkim mózgu, teoria anomalii), a opowiadana w sposób należycie dla horroru niepokojący i złowieszczy. Rzecz w tym, że Moore nie jest sobą, a próbuje być drugim Lovecraftem. Autor "V jak Vendetta" nie raz już udowadniał, że jest mistrzem stylizacji, tyle że mistrzostwo to było efektem tego, że kolejne wzorce filtrował przez własny styl. A tutaj po prostu imituje "Samotnika z Providence", autora tak samo specyficznego i osobnego. Takiego, którego udawać się nie da.

Lektura tego komiksu przypomina spożywanie posiłku, który u swoich podstaw ma wiele z naszych ulubionych składników, ale który ostatecznie wcale nie smakuje tak, jak byśmy tego oczekiwali, gdyż kucharz nie wiedział, jak swoje danie powinien przyprawić. Kucharzy było tutaj aż trzech, ale winą za niewystarczającą jakość posiłku obarczam tylko jednego. A jest nim, o zgrozo,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Julian Antonisz to niewątpliwie jeden z najciekawszych artystów epoki PRL-u. Ten rozkochany w absurdzie, surrealizmie i grotesce satyryk, przez Jana Strękowskiego trafnie nazwany Stanisławem Bareją filmu animowanego, sztuce poświęcał się bez reszty. Dzięki świeżo wydanym "Opowieściom graficznym" okazuje się, że był nie tylko reżyserem, scenarzystą, plastykiem, kompozytorem i wynalazcą. Był (a przynajmniej zdarzyło mu się bywać) również komiksiarzem.
Więcej: http://kinomisja.blogspot.com/2013/12/opowiesci-graficzne-julian-antonisz-2013.html

Julian Antonisz to niewątpliwie jeden z najciekawszych artystów epoki PRL-u. Ten rozkochany w absurdzie, surrealizmie i grotesce satyryk, przez Jana Strękowskiego trafnie nazwany Stanisławem Bareją filmu animowanego, sztuce poświęcał się bez reszty. Dzięki świeżo wydanym "Opowieściom graficznym" okazuje się, że był nie tylko reżyserem, scenarzystą, plastykiem, kompozytorem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W recenzji pierwszej części przygód super-partyzanta narzekałem, że Kijuc psuje swoją opowieść poprzez ewidentny pospiech (owocujący niedopracowaną dramaturgią i nieczytelnością rysunków) oraz propagandowe zagrania pod skrajnie prawicową publikę. I w życiu nie spodziewałbym się, że coś się pod tym kątem zmieni. Nie, żeby autor przestał być nawiedzonym nacjonalistą, lecz, po pierwsze, zwolnił tempo pracy, po drugie - nieco zmniejszył liczbę dosadnych wtrętów ideologicznych. Rzecz w tym, że te, które pozostały, są do bólu prymitywne. "Wynaturzenie trzeba wyplenić. Inaczej rozrasta się i rozprzestrzenia" - mówi na początku komiksu Hardy. Dopasować to, mimo kontekstu, można do wszystkiego. I o to też chyba chodziło, co jest tym smutniejsze. Później zaś autor wprowadza nas do kanałów, gdzie dowiadujemy się, że armię lovecraftowskich golemów wspierających Sowietów produkuje tam pewien stary, groteskowy Żyd. Fajnie, że w innym miejscu postawiony zostaje znak równości między komunizmem a nazizmem (choć trochę łopatologicznie), tyle że takie "niuanse" nic nie zmieniają. A co poza tym? Fajne rysunki (a jednak rysować autor potrafi), świetne postaci (znowu kłania się twórcze posiłkowanie się "Hellboyem") i, mimo pewnego narracyjnego chaosu, bardzo porządna dramaturgia. Czyta się naprawdę super. Jednym tchem. Aż napisałbym Kijucowi, że jest jednak utalentowanym rzemieślnikiem, ale nie chciałbym mu przeszkadzać w kibicowaniu swoim ziomkom podpalającym tęczę czy wybijającym szyby na squatach.

W recenzji pierwszej części przygód super-partyzanta narzekałem, że Kijuc psuje swoją opowieść poprzez ewidentny pospiech (owocujący niedopracowaną dramaturgią i nieczytelnością rysunków) oraz propagandowe zagrania pod skrajnie prawicową publikę. I w życiu nie spodziewałbym się, że coś się pod tym kątem zmieni. Nie, żeby autor przestał być nawiedzonym nacjonalistą, lecz, po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdzieś w alternatywnej rzeczywistości adaptacja "Popiołu i diamentu" jest utworem socrealistycznym, Stanisław Bareja zdobył publiczność filmem będącym rodzimą "odpowiedzią" na przygody Jamesa Bonda, Wojciech Wiszniewski wcale nie umarł tuż przed realizacją swojego kinowego debiutu, a ostatnim arcydziełem Wojciecha Jerzego Hasa jest "Osioł grający na lirze". W taką rzeczywistość wszedł w swojej książce Lubelski. Acz tylko jedną nogą. I słusznie. Autor wybrał 13 tytułów, które, gdyby tylko powstały, najprawdopodobniej odcisnęłyby wyraźne piętno na historii polskiego kina. Przygotowując się do pisania stal się detektywem. Wyszukiwał wszelkich możliwych informacji na temat kolejnych projektów, czytał każdy dostępny scenariusz i przepytywał kogo się da. Drobiazgowe śledztwo zostało następnie dokładnie przeniesione na papier, co dało efekt całkiem imponujący. Mi nie wszystko się podobało - w kilku miejscach (tam, gdzie powstało kilka wersji scenariusza danego tytułu i autor opisuje wszystkie różnice, ewentualnie też tam, gdzie tekst dotyczył projektu czy twórcy, który mnie niezbyt interesuje) zdarzało mi się nudzić, ale to tak tylko gwoli szczerości. Bo książka jest świetna. Najlepsza zaś chyba tam, gdzie Lubelski przeobraża się w autentycznych krytyków filmowych sprzed lat (recenzje socrealistycze!). Stylizacja doskonała. Szkoda, że zabrakło tu tekstu o obrazie, który Andrzej Munk miał zamiar nakręcić zaraz po "Pasażerce".

Gdzieś w alternatywnej rzeczywistości adaptacja "Popiołu i diamentu" jest utworem socrealistycznym, Stanisław Bareja zdobył publiczność filmem będącym rodzimą "odpowiedzią" na przygody Jamesa Bonda, Wojciech Wiszniewski wcale nie umarł tuż przed realizacją swojego kinowego debiutu, a ostatnim arcydziełem Wojciecha Jerzego Hasa jest "Osioł grający na lirze". W taką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pamiętam, że kilka miesięcy temu, zanim jeszcze "Jan Hardy" wylądował w drukarni, miałem już wymyślony wstęp do niniejszego tekstu. Zaczynał się on od niesubtelnego zasugerowania potencjalnemu czytelnikowi, że Jakub Kijuc, choć teoretycznie wykonywaniem najstarszego zawodu świata się nie zajmuje, to ma z nim wiele wspólnego. Bo przecież jeszcze niedawno wystawiał on swoje prace w punkowym (czy też lewackim) lokalu "Tektura" i niemalże cały czas poświęcał awangardowemu "Konstruktowi", aby w jednej chwili - tej dokładnie, kiedy hasło "komiks patriotyczny" pokochało ONR i spółka - ukazał się on światu jako nacjonalistyczny ultra-katolik na każdym kroku wojujący ze wszystkim, co tylko kojarzyć się może z tzw. czerwoną hołotą.

Więcej: http://kinomisja.blogspot.com/2013/10/jan-hardy-komiks-patriotyczny-jakub.html

Pamiętam, że kilka miesięcy temu, zanim jeszcze "Jan Hardy" wylądował w drukarni, miałem już wymyślony wstęp do niniejszego tekstu. Zaczynał się on od niesubtelnego zasugerowania potencjalnemu czytelnikowi, że Jakub Kijuc, choć teoretycznie wykonywaniem najstarszego zawodu świata się nie zajmuje, to ma z nim wiele wspólnego. Bo przecież jeszcze niedawno wystawiał on swoje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest godzina 23:30. Od około 40 minut próbuję napisać coś sensownego, ale w każdym kolejnym zdaniu tylko się powtarzam. Nie potrafię przejść do następnego akapitu, mimo że zanim usiadłem przy biurku, głowę miałem pełną pomysłów. Gdybym był mieszkańcem Kurouzu, w którym toczy się akcja "Uzumaki", to zapewne w tym momencie moje kości ciemieniowe zaczęłyby pękać pod wpływem coraz twardszego i coraz szybciej rosnącego mózgu. Rozłupanie czaszki nie spowodowałoby śmierci. Ociekający krwią organ powoli rozrastałby się, aż wypełniłby cały pokój, a następnie zacząłby wydostawać się przez okno i pokrywać ścianę budynku tak, jak grzyby nieodwiedzane od lat piwnice. A ja, choć pozbawiony już niemałej części głowy, ciągle siedziałbym przez komputerem i w kółko pisał te same zdania. Tak działa klątwa spirali.
Dalszy ciąg tutaj: http://kinomisja.blogspot.com/2013/06/uzumaki-spirala-junji-ito_7222.html

Jest godzina 23:30. Od około 40 minut próbuję napisać coś sensownego, ale w każdym kolejnym zdaniu tylko się powtarzam. Nie potrafię przejść do następnego akapitu, mimo że zanim usiadłem przy biurku, głowę miałem pełną pomysłów. Gdybym był mieszkańcem Kurouzu, w którym toczy się akcja "Uzumaki", to zapewne w tym momencie moje kości ciemieniowe zaczęłyby pękać pod wpływem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Abstrakcyjna prawie-satyra (a może wcale nie "prawie"?). Napisana zaskakująco lekko i zabawnie, jest świetnym przykładem na niezwykłą wyobraźnię Kafki. Wielka szkoda, że nigdy jej nie ukończył.

Abstrakcyjna prawie-satyra (a może wcale nie "prawie"?). Napisana zaskakująco lekko i zabawnie, jest świetnym przykładem na niezwykłą wyobraźnię Kafki. Wielka szkoda, że nigdy jej nie ukończył.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Zaczyna się bardzo obiecująco, jednak im dłużej trwa, tym bardziej autor zdaje się marnować potencjał w Usagim tkwiący. Mimo, iż podstawą serii jest swoista żonglerka kliszami bogatego kina samurajskiego, w Roninie boli brak większej oryginalności. Rozczarowują szczególnie zakończenia poszczególnych - w kilku miejscach niepotrzebnie przebojowych - historii, usilnie przyprawione dowcipami, które nie śmieszą, a przynajmniej nie mnie. Na szczęście już w Samuraju pan Sakai udowodnił na co go stać. Cieszę się, że przygodę z długouchym zacząłem od późniejszych, dużo lepszych albumów.

Zaczyna się bardzo obiecująco, jednak im dłużej trwa, tym bardziej autor zdaje się marnować potencjał w Usagim tkwiący. Mimo, iż podstawą serii jest swoista żonglerka kliszami bogatego kina samurajskiego, w Roninie boli brak większej oryginalności. Rozczarowują szczególnie zakończenia poszczególnych - w kilku miejscach niepotrzebnie przebojowych - historii, usilnie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Saga o Potworze z Bagien Stephen Bissette, Alan Moore, John Totleben
Ocena 7,5
Saga o Potworz... Stephen Bissette, A...

Na półkach: , , ,

Zaskakujące, ale ten liczący sobie już niemal 30 lat komiks prawie wcale się nie zestarzał. Uśmiech na twarzy pojawia się, gdy do akcji wkracza jakaś postać w kolorowych trykotach czy gdy otrzymujemy nachalne proekologiczne przesłanie, ale pomijając tego typu fragmenty "Saga o Potworze z Bagien" to ciągle świetna rzecz. Upiorna, psychodeliczna, ale i bajkowa. Z mistrzowską narracją. Mimo kilku potknięć, jest to kolejny dowód na geniusz Alana Moore'a.

Zaskakujące, ale ten liczący sobie już niemal 30 lat komiks prawie wcale się nie zestarzał. Uśmiech na twarzy pojawia się, gdy do akcji wkracza jakaś postać w kolorowych trykotach czy gdy otrzymujemy nachalne proekologiczne przesłanie, ale pomijając tego typu fragmenty "Saga o Potworze z Bagien" to ciągle świetna rzecz. Upiorna, psychodeliczna, ale i bajkowa. Z mistrzowską...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zaskakująco udana mieszanka surrealizmu i obyczaju. To skromne arcydzieło najlepiej chyba oddają słowa niejakiego Dylana Horrocksa: "Bardzo, bardzo piękne, ale złamie ci serce".

Zaskakująco udana mieszanka surrealizmu i obyczaju. To skromne arcydzieło najlepiej chyba oddają słowa niejakiego Dylana Horrocksa: "Bardzo, bardzo piękne, ale złamie ci serce".

Pokaż mimo to