rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Po nitce do szczęścia" to opowieść dość zaskakująca. Ilość nieszczęść, które autorka wrzuciła na barki dwójki głównych bohaterów, mogłyby przygnieść największego twardziela…

Wdowa, wychowująca samotnie trzy córki. Mieszka u boku dziadka Alberta, jednak do czasu… Okrucieństwo i bezwzględność najbliższej (z pozoru) rodziny pokazuje, że ludzkie twarze mają różne oblicza, a tam gdzie w grę wchodzą pieniądze, ludzie i ich uczucia czasem przestają się liczyć…

Adrian, samotny ojciec czwórki niesfornych synów. Zadziwiająca jest historia tego mężczyzny. Powiedziałabym, że zupełnie nierealna, gdyby nie to, że znam kobietę o podobnej historii związkowo – relacyjnej jak nasz bohater… Tytuł powieści niezwykle pasuje mi do jego losów, choć czy poznanie Adeli doprowadzi go do szczęścia? Na początku zupełnie nic na to nie wskazuje…

Adela i Adrian. Dwoje nieszczęśliwych ludzi. Podobno dwa minusy dają plus… Można powiedzieć, że autorka tak prowadzi tę opowieść, że w jakiś sposób ta znajomość ubogaca ich oboje. Uczy na nowo relacji, zaufania, schowania w kieszeń swojej dumy, ale też pokazuje, że czasem trzeba tak niewiele by stać się dla kogoś realnym wsparciem.

Wiele się w tej powieści dzieje. Daria Kaszubowska nie szczędzi nam ostrych zwrotów akcji. Podczas lektury kilka razy złapałam się na tym, że porównywałam bohaterów i ich losy do ludzi, których mam w swoim otoczeniu. To z pozoru tylko powieść, mocno naszpikowana ludzkim nieszczęściem, ale z drugiej strony… Czy aby na pewno tak bardzo nierealna?

Autorka tradycyjnie zabiera nas na piękne Kaszuby! Jak to Daria Kaszubowska, pokazuje nam kaszubski język, trochę mi gra na poczuciu winy (jestem Kaszubką, a gadać po kaszubsku nie umiem!), ale nade wszystko pokazuje to co często jest tak ulotne. Wagę i siłę tradycji, wiary, naszych korzeni. Robi to subtelnie, ale jakoś tak bezdyskusyjnie, za co bardzo autorkę cenię i podziwiam.

Polecam tę lekturę na chwile relaksu i oderwania się od codziennych trosk. Mimo, że losy bohaterów są niezwykle skomplikowane i trudne, dają dużo nadziei na to, że tam gdzie pojawia się ciemność, kiedyś pojawi się również światło. Mnie ta powieść wciągnęła i pokazała kolejny raz, by nie oceniać ludzi i ich życiowych wyborów zbyt szybko…

"Po nitce do szczęścia" to opowieść dość zaskakująca. Ilość nieszczęść, które autorka wrzuciła na barki dwójki głównych bohaterów, mogłyby przygnieść największego twardziela…

Wdowa, wychowująca samotnie trzy córki. Mieszka u boku dziadka Alberta, jednak do czasu… Okrucieństwo i bezwzględność najbliższej (z pozoru) rodziny pokazuje, że ludzkie twarze mają różne oblicza, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta powieść zatrzymała mnie w pół kroku, w połowie myśli. W czuciu tak głębokim, że nie da się tego ująć w słowa.

Robert D. Fijałkowski kreuje narrację w taki sposób, że ta sama powieść czytana przez trzy różne osoby, może dotykać na trzy różne sposoby. Dotykać to słowo klucz, bo sposób w jaki autor prowadzi nas przez fabułę jest niezwykły…

Czytając „Zagraj ze mną miłość” miałam poczucie, że autor prowadzi mnie za rękę. Czułam się bezpiecznie, mimo że niektóre sceny poruszają głębokich zakamarków serca. Tych, których nie odsłaniamy przed każdym, przed byle kim.

Niby zwykła opowieść. Choć niezwykła. I wcale nie chodzi o fabułę, ale o to, co autor robi swym literackim kunsztem z sercem czytelnika. Czujesz zapach, słyszysz dźwięk, dotykasz, smakujesz, zatrzymujesz na kimś wzrok – czasem na tak długo, że pytasz samego siebie, co mnie tak porusza, dlaczego, czy ja rzeczywiście mogę tak głęboko „czuć” przez „zwykłą” lekturę?

Jeśli potrzebujesz zatrzymać się w pół kroku, w połowie myśli. Jeśli lubisz powieści obyczajowe, które nie są byle jaką paplaniną o niczym, ale głębokim spotkaniem w połowie drogi. Jeśli masz ochotę na lekturę, od której nie da się oderwać, bo choć dotyka do głębi, napisana jest tak lekko, że płyniesz strona po stronie – to polecam Ci lekturę idealną.

Ta powieść zatrzymała mnie w pół kroku, w połowie myśli. W czuciu tak głębokim, że nie da się tego ująć w słowa.

Robert D. Fijałkowski kreuje narrację w taki sposób, że ta sama powieść czytana przez trzy różne osoby, może dotykać na trzy różne sposoby. Dotykać to słowo klucz, bo sposób w jaki autor prowadzi nas przez fabułę jest niezwykły…

Czytając „Zagraj ze mną miłość”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czasem trafiają do mnie lektury, od których trudno się oderwać, a nawet jeśli je odkładam, to nieustannie o nich myślę… Taka bez wątpienia była powieść, która przywędrowała do mnie z Wydawnictwa SUMUS. "Spragnione serce" Dagmary Waszkiewicz to była niesamowita podróż w sam środek serca.

Kobieta, która wędruje po świecie, niosąc na plecach swój dom, ulepiony wysiłkiem, trudem, wyrzeczeniem. Taki, w którym się chowa (jak w schronie!), do którego ucieka przed światem, bo ów świat nie tylko nie rozumie, ale i ją rani. Najpierw trafia się jeden nieznajomy, któremu bohaterka postanawia zaufać. Potem kolejny. Później pojawia się tych postaci więcej, ale czy serce naszej bohaterki się na nich otworzy? Wszak ona potrzebuje nieustannie swojego schronu…

Nie pamiętam czy kiedykolwiek wcześniej spotkałam się z taką narracją w powieści. Nie jest codzienna. Jest inna. Na początku wymagało to ode mnie pewnego wysiłku, by nie przebiec przez tę lekturę, ale poczuć, co chciała powiedzieć autorka. Przez obrazy, słowa, przez to co nie jest powiedziane wprost. Kiedy mi się to udało, nie mogłam jej odłożyć. Nawet na chwilę. Ona przenika serce, pragnienia, zranienia. Zmusza momentami do bolesnych konfrontacji z historią własnego życia, ale robi to tak, że przeglądasz się w kochających oczach Jezusa (który też tu jest, ukryty w jednej z postaci) i nic nie wydaje się już tak straszne i niemożliwe.

"Rozejrzała się, jakby pierwszy raz w życiu dostrzegając piękno otaczającego ją świata. (…) Wszystko, co czyniła do tej pory, o co zabiegała, sprowadzało się do ciągłych prób przetrwania w przerażającym, nienawistnym i brutalnym świecie, gdzie każdy był wrogiem. Gdzie życie wymagało nieustannej czujności, przewidywalności i podejrzliwości. Sprytu i obwarowania swojego serca na wszystkich możliwych frontach. Jakby żyła pod ziemią. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała powoli, nigdy nie nabierając takiej ilości powietrza, o jakiej marzyła, z obawy przed zdemaskowaniem… Udusi się! Pragnienie zaczerpnięcia tlenu stało się w Neminem nagle tak wielkie, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że od kilkunastu lat wstrzymuje oddech". Str. 58-59

Podziwiam autorkę. Pokazała przekrój ludzkich zranień i lęków tak, że chce się wyjść ze swojej własnej skorupy, a nie chować się w nią coraz głębiej. Nazwała to, od czego tak często uciekamy, i co nosimy na co dzień, bo jest już znane i takie „tylko nasze”. Ta powieść jest jak zdarcie maski, która choć nieustannie uwiera – jest niekiedy łatwiejszą drogą niż konfrontacja z trudną prawdą, również tą o sobie samym. Ta powieść to swoiste rekolekcje… Niby fikcja, a tak bardzo porywająca, poruszająca i prawdziwa. Polecam tę lekturę!

Czasem trafiają do mnie lektury, od których trudno się oderwać, a nawet jeśli je odkładam, to nieustannie o nich myślę… Taka bez wątpienia była powieść, która przywędrowała do mnie z Wydawnictwa SUMUS. "Spragnione serce" Dagmary Waszkiewicz to była niesamowita podróż w sam środek serca.

Kobieta, która wędruje po świecie, niosąc na plecach swój dom, ulepiony wysiłkiem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy nie odnosisz czasem wrażenia, że mimo tego, iż świat wirtualny bardzo wiele nam daje, często też równie dużo zabiera? Chyba jest trochę tak, że w myśl tego, że chcemy mieć kontakt z innymi i że szukamy rozrywki, pozwalamy jednocześnie wciągnąć się wirtualnej rzeczywistości zbyt mocno. Awarie głównych mediów społecznościowych wywołują chaos i lęk, a zgubienie telefonu stan przedzawałowy… Jesteśmy zjadani przez ekrany. Minuta po minucie, często niezauważalnie.

Jakiś czas temu czytałam fenomenalną, bardzo szczerą, prostą i jednocześnie głęboką lekturę z Wydawnictwa W drodze. To kolejna publikacja z wartościowej serii „Psychologia i wiara”.

Ks. Jean-Baptiste Bienvenu zaprasza nas do wędrówki, w sam środek swoich nawyków (często zgubnych), do spojrzenia na przywiązanie do ekranów z pewnego dystansu oraz z dużą dawką rozumu i roztropności. Książka Zjadani przez ekrany! "Jak odzyskać czas, przestrzeń i relacje" mocno mnie poruszyła, zaskoczyła, otworzyła oczy i serce.

To, co pozytywnie zaskoczyło mnie w tej publikacji to zwyczajna, ludzka, prosta szczerość oraz zadawanie takich pytań czytelnikowi, które zmuszają go do stawania w prawdzie przed samym sobą, a jednocześnie nie sadzają oskarżycielskim tonem w kącie. Pozwalają jednak szukać dobrych rozwiązań. Ta lektura dotyka, otwiera oczy i uwalnia. Nazywa wprost mechanizmy, które nami rządzą. Pokazuje jak często sami sobie wmawiamy, że właśnie teraz telefon potrzebny jest mi do odpoczynku i że przecież nic złego nie ma w tym, że inaczej nie umiem już spędzać wolnego czasu.

Bardzo dotykały mnie życiowe przykłady, z pracy duszpasterskiej autora. Te, w których pisał o młodzieży uzależnionej od algorytmów i te, w których mówił o swoim osobistym doświadczeniu. Choćby o tym, że nie zabiera ze sobą telefonu na spotkania, bo w przeciwnym razie często sięga po niego odruchowo, niby na chwilę. Ta chwila kończy się na scrollowaniu i odpisywaniu na mało pilne wiadomości – szczególnie jeśli spotkanie, na którym właśnie jest, wydaje się trudne bądź nudne, łatwo mu wtedy pod stołem zająć się telefonem, będąc z innymi tylko ciałem.

Autor nie demonizuje ekranów. Nie mówi o tym, że każdy kto sięga do nich odruchowo, musi wylądować na oddziale leczącym uzależnienia. Mówi jednak o nieuporządkowanych przywiązaniach, nazywając nasze pustki i głody, które łatwo zapchać na chwilę ekranem. Analizuje to w sposób naukowy, a jednocześnie bardzo prosty i życiowy. Zaprasza jednocześnie do tego byśmy zadbali o relacje poza światem wirtualnym i daje wiele wskazówek jak to zrobić dobrze, odwołując się również do nauczania Kościoła i osobistego przeżywania wiary.

Mnie ta książka zmobilizowała do tego, by zadać sobie kilka ważnych pytań. O cel, sens, o to czy nie uciekam od życia realnego, w ten wirtualny. Z drugiej strony była dla mnie otuleniem i wsparciem na drodze porządkowania przestrzeni, które tego wymagają.

Bardzo polecam tę lekturę każdemu, kto choć raz czuł, że ekran go zjada, że nie kontroluje czasu spędzanego przed smartfonem. Jeśli tę lekturę potraktujemy z dużą otwartością i na poważnie, może okazać się, że nasze korzystanie z telefonu może przynosić wiele dobra, jednocześnie nie uwiązując nas do pikających powiadomień. Warto spróbować, polecam!

Czy nie odnosisz czasem wrażenia, że mimo tego, iż świat wirtualny bardzo wiele nam daje, często też równie dużo zabiera? Chyba jest trochę tak, że w myśl tego, że chcemy mieć kontakt z innymi i że szukamy rozrywki, pozwalamy jednocześnie wciągnąć się wirtualnej rzeczywistości zbyt mocno. Awarie głównych mediów społecznościowych wywołują chaos i lęk, a zgubienie telefonu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Ulecz moje serce" to historia, w której nie brakuje zaskakujących zwrotów akcji, choć ta opowieść nie biegnie, ale płynie – powoli, dając nam poczucie, że jesteśmy świadkami czyjejś bolesnej historii. To właśnie bólu w tej opowieści nie brakuje, ale nie jest to tanie cierpiętnictwo, ale głębokie spojrzenie w ludzkie ułomności, zranienia i braki.

Poznajemy wielu różnych bohaterów, których drogi splatają się ze sobą, czasem w sposób bardzo zaskakujący. Główna bohaterka, Zosia, swatana przez babcię, to najweselsza postać tej historii, pomimo tego, że to właśnie ona miała prawo do tego by być nieczułą, zgorzkniałą, zapatrzoną w siebie kobietą. Inni nadrabiają za nią – ale tego nie będę zdradzać.

Mamy Zosię, która jest w centrum tej powieści, bo to wokół jej otwartego, szczerego i radosnego serca dzieją się cuda. To ona otwiera się na trudne relacje – z apodyktyczną babcią, niepełnosprawnym i zgorzkniałym ojcem, odrzucającą i zazdrosną straszą siostrą, czy z przypadkowo spotkanym mężczyzną, który ma związek z niezagojoną raną sprzed lat. To wokół Zosi dzieją się rzeczy po ludzku niemożliwe, niewyobrażalne, nie do przejścia. A jednak…

Małgorzata Lis pokazuje nam ludzkie serca: zranione, zagubione, pragnące szczęścia, choć ciągle kurczowo trzymające się bólu i straty. Pomyłka sprzed lat, która kosztowała ludzkie życie i naznaczyła losy całej rodziny, to ciągle rozdrapywana i niezagojona rana, która zamyka na życie, relacje, na miłość. Przypadkowe spotkanie Zosi z tajemniczym mężczyzną zmienia diametralnie codzienność bohaterów. Czy uda się zagoić rozdrapywane od lat rany i zacząć żyć na nowo?

To opowieść, przy której warto się zatrzymać i zajrzeć w swoje zranienia – być może już z uleczonym sercem. To podręcznik stawiania kroków na drodze do akceptacji swojej – często trudnej – życiowej historii i zachęta do tego, by nie tylko spojrzeć na rany sprzed lat, ale wybaczyć – być może na nowo, może po raz pierwszy. Wybaczyć, by żyć. Czy zawsze jest to możliwe? Czy naszym bohaterom się to udało? Zapraszam do lektury! To idealna pozycja do otulenia się kocem, gorącą herbatą i opowieścią – trudną, ale dającą ukojenie.

"Ulecz moje serce" to historia, w której nie brakuje zaskakujących zwrotów akcji, choć ta opowieść nie biegnie, ale płynie – powoli, dając nam poczucie, że jesteśmy świadkami czyjejś bolesnej historii. To właśnie bólu w tej opowieści nie brakuje, ale nie jest to tanie cierpiętnictwo, ale głębokie spojrzenie w ludzkie ułomności, zranienia i braki.

Poznajemy wielu różnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy można pisać o śmierci tak, by nie budzić lęku? Tak, by nie negować i nie umniejszać czyjegoś bólu straty, ale jednocześnie sprawić, że poczuje się zrozumiany, otulony, przyjęty? Ks. Piotr Śliżewski udowodnił, że można…

"Śmierć. Nowy początek" to mała publikacja, której małą nie możemy już nazwać jeśli chodzi o jej wartość merytoryczną, duchową czy emocjonalną. Ks. Piotr podsuwa czytelnikom nieskomplikowane, ale jednocześnie bardzo głębokie kompendium wiedzy. Prosto, po katolicku, nie zostawiając przestrzeni na niedomówienia, ale przede wszystkim – dając czytelnikowi poczucie otulenia i przyjęcia z jego bólem.
Czym jest śmierć i co się z nią wiąże? Autor dzieli się tutaj nie tylko swoim doświadczeniem duszpasterza, który towarzyszy w ostatniej ludzkiej drodze. Pokazuje nam też swoje serce, to które cierpi z powodu straty. Przytoczone w książce osobiste historie kapłana bardzo mocno do mnie przemówiły, sprawiły, że to co i jak mówi jest na wskroś autentyczne i żywe. Nie sposób mu nie zaufać… Mówi o śmierci normalnie, bez zbędnego patosu, jako o naturalnym procesie. Jednocześnie pokazuje, że śmierć wcale nie jest łatwa.

Ks. Śliżewski opowiada prosto i bardzo klarownie o tym jak wygląda katolicki pogrzeb, wymienia przestrzenie, o które warto zadbać, gdy umiera ktoś bliski. Dotyka tematów od podziału spadku po aspekty duchowe, np. spowiedź – by móc przyjąć w intencji zmarłego Komunię świętą. Tłumaczy też sens i cel samej ceremonii żałobnej, krok po kroku. Brałam udział w wielu różnych pogrzebach, ale jego sensu nigdy nikt tak dobrze mi nie tłumaczył…

Ks. Piotr pisze również o Mszach gregoriańskich, tłumacząc skąd się wzięły, czym są, jaki mają cel. Mówi o Sądzie Ostatecznym – przyznaję, że jego sposób opowiadania sprawiał, że czułam pokój i poczucie, że wszystko co jest ważne, zostało powiedziane – prosto, bez budzenia niepotrzebnego lęku, po katolicku. Pojawia się też w tej malutkiej publikacji wyjaśnienie czym są niebo, czyściec i piekło.

Ta publikacja – choć trochę się jej bałam, sama będąc w żałobie – sprawiła, że to co nie do końca oswojone, staje się mniej groźne. Pokazuje w sposób bardzo naturalny ludzkie życie i jego koniec. Zachęca do refleksji, otula spokojem i jasnością z jaką autor odwołuje się do nauczania Kościoła.

Bardzo polecam ją wszystkim, którzy mierzą się ze stratą, obojętnie kogo ona dotyczy i ile czasu już trwa. Mnie ta książka wyciszyła, popchnęła w stronę większego zaufania w to, że śmierć nie jest końcem – również dla tych, którzy opłakują utratę najbliższych. Pomaga oswoić się z nią, zdziera z niej pancerz nie tylko nadmiernego lęku, ale też niezrozumienia, niewiedzy, trudnych wyobrażeń. Pomaga spojrzeć na śmierć nie jak na koniec, ale jak na naturalny, kolejny etap życia… Lektura zdecydowanie warta uwagi!

Czy można pisać o śmierci tak, by nie budzić lęku? Tak, by nie negować i nie umniejszać czyjegoś bólu straty, ale jednocześnie sprawić, że poczuje się zrozumiany, otulony, przyjęty? Ks. Piotr Śliżewski udowodnił, że można…

"Śmierć. Nowy początek" to mała publikacja, której małą nie możemy już nazwać jeśli chodzi o jej wartość merytoryczną, duchową czy emocjonalną. Ks....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trafiają do mnie czasem powieści, które nieustannie zaskakują. Sprawiają, że zachwycam się i irytuję na zmianę. Poznaję, czerpię, czuję. Powieści w jakiś sposób wyjątkowe, bo zmuszają mnie do określania swojego sposobu odczuwania, myślenia i życia wartościami. "Serce na Kaszubach" zdecydowanie zalicza się do takich lektur!

Kamila i Bruno to z pozoru dwa różne światy. Ona zatwardziała agnostyczka, on facet po przejściach, który odnalazł sens życia w Bogu i z Bogiem. Spotykają się przypadkiem, wpadają na siebie w strugach deszczu i zaczyna się ich wspólna droga. Daria Kaszubowska pokazała tę drogę w sposób, który bardzo lubię – zaglądała do myśli i serc bohaterów, pokazując ich prawdziwych, z całą paletą uczuć, zranień, niespełnionych oczekiwań.

Dla mnie ta lektura miała tez dodatkowy wydźwięk – Kaszuby. Urodziłam się tutaj, mieszkam, przesiąkam językiem (mimo, że nie rozmawiam na co dzień po kaszubsku). Gdy czytałam tę lekturę, widziałam piękne kaszubskie łąki, czułam zapach małych kościołów i słyszałam kaszubskie określenia i zwroty.

Jednak to, co było dla mnie trzonem tej powieści, to dojrzewanie do miłości. Trudne, bo bohaterowie są nieco niedojrzali i poranieni, zapatrzeni w siebie i swoją wizję rzeczywistości, pogubieni. O relacji Kamili i Bruna czytamy najwięcej, choć pojawia się tam sporo postaci – rodzina, w której nie brakuje zranień i oczekiwań, koleżanki z ich hedonistycznym podejściem do życia, czy złośliwe położne, pastwiące się nad pacjentkami.

Ta powieść jest prawdziwa, na wskroś przesiąknięta tym czego sami możemy na co dzień doświadczyć. Znalazłam w niej trochę mojej własnej historii, choć nie znałam autorki, gdy tworzyła tę opowieść. Jest w niej dużo mojego spojrzenia i uczuć jakby wyrwanych z mojego serca. Sporo w niej też cech, których w ludziach nie lubię (stąd czasem irytowałam się na niektórych bohaterów), czy sytuacji, które omijam (eh, te traumatyczne wspomnienia z porodu!). Dużo w niej namiętności, która potrafi zaskoczyć.

Czy ta powieść jest dobra? Zdecydowanie! Nie można wobec niej przejść obojętnie, ona wymaga określenia swojego stanowiska – w stosunku do relacji z samym sobą i innymi, do wiary, swoich korzeni i tego, skąd w nas tyle zranień, czy do wartości, którymi chcemy kierować się w codzienności. Daria Kaszubowska pokazała mi, że idąc jakąś drogą, podejmujemy decyzje – mniej lub bardziej świadomie – i będziemy ponosić tego konsekwencje, począwszy od miejsca zamieszkania, po wchodzenie w relacje czy podejście do wiary. To wszystko ma na nas wpływ, czy tego chcemy czy nie…

Dziękuję za spacery po Kaszubskich miejscowościach. Za barwne opowieści początkującego małżeństwa i za to, że to wszystko jest tak prawdziwe, jakbym słuchała opowieści koleżanki. Dziękuję, że bohaterowie nie są cukierkowi i że autorka nie szczędzi im wiatru wiejącego prosto w twarz. Rzadko płaczę czytając powieści, przy tej zdarzyło mi się to kilka razy, dziękuję. Niech to będzie ostateczną rekomendacją!

Trafiają do mnie czasem powieści, które nieustannie zaskakują. Sprawiają, że zachwycam się i irytuję na zmianę. Poznaję, czerpię, czuję. Powieści w jakiś sposób wyjątkowe, bo zmuszają mnie do określania swojego sposobu odczuwania, myślenia i życia wartościami. "Serce na Kaszubach" zdecydowanie zalicza się do takich lektur!

Kamila i Bruno to z pozoru dwa różne światy. Ona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niewiele jest książek dedykowanych najmłodszym czytelnikom, które potrafią zachwycić nie tylko treścią, ale i szatą graficzną.

"Drzewo Jessego" dopracowane jest pod każdym możliwym względem i zachwyca zarówno moich synów, jak i nas - rodziców.

Proste, życiowe opowieści wyrwane jakby z dziecięcego świata. U naszych bohaterów ciągle się coś dzieje, więc moi synowie oczekują z ogromną ciekawością na to co wydarzy się w kolejnym rozdziale.

Opowieści czasem śmieszne, innym razem bardzo poważne. W każdej z nich autorce udało się niesamowicie wpleść wartości - uniwersalne, choć mocno złączone z chrześcijaństwem. Zrobiła to w sposób niezwykle prosty, ale taki, że dzieci po prostu chłoną sobą dobro - nawet o tym nie wiedząc.

Książka dla dzieci od wieku przedszkolnego wzwyż. Moi synowie, lat 6 i 9, pokochali te opowieści od razu. Polecamy!

Niewiele jest książek dedykowanych najmłodszym czytelnikom, które potrafią zachwycić nie tylko treścią, ale i szatą graficzną.

"Drzewo Jessego" dopracowane jest pod każdym możliwym względem i zachwyca zarówno moich synów, jak i nas - rodziców.

Proste, życiowe opowieści wyrwane jakby z dziecięcego świata. U naszych bohaterów ciągle się coś dzieje, więc moi synowie oczekują...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejna powieść Małgorzaty Lis, już szósta. Czy autorka może czymś nowym zaskoczyć?

Nie miałam oczekiwań ani wyobrażeń przed lekturą. Książka o aniołach? Fajnie, pewnie będzie nastrojowo. I było. Choć nie anielski nastrój wiódł tutaj prym.

Małgorzata Lis pokazuje nam Angelikę, młodą dziennikarkę, której jedynym życiowym celem jest wspinanie się po szczeblach kariery i niewchodzenie w kolejne związki z mężczyznami. Kobieta chcąc zdobyć awans, bierze na barki niewygodny temat. Ma jechać na podlaską wieś, odnaleźć malarza od aniołów, którego dzieła są podobno uzdrawiające i wokół nich dzieją się jakieś cuda. Czy nasza bohaterka również ich doświadczy?

Poznajemy też tajemniczego mężczyznę, jak się z czasem okazuje – dziennikarza z konkurencyjnego pisma, który pojawia się na Podlasiu z tego samego powodu.
Gdy drogi tych dwoje się skrzyżują, będzie to powód do wiary w anioły, czy wręcz przeciwnie? Jakie cuda zaczną dziać się w życiu tych dwojga i czy rzeczywiście mają związek z obrazami tajemniczego malarza Serafina?

Autorka zabiera nas nie tylko do warsztatu artysty, który jak się później okazuje, jest cenionym lekarzem z ogromnym naukowym dorobkiem. Zabiera nas do mieszkania Angeliki, w którym wisi tajemniczy obraz… Czy jego też namalował Serafin? Jak znalazł się w jej mieszkaniu? Co jej rodzina od lat mieszkająca w Warszawie ma wspólnego z podlaskim artystą?

Małgorzata Lis daje nam do ręki opowieść pełną zawirowań, ale nie jest to niezrozumiały misz masz. Idziemy jak po nitce do kłębka, poznając rodzinne losy bohaterów. Losy, które łączy tajemnicza karmelitanka z Bornego Sulinowa, której oczy widać na obrazach malowanych przez Serafina…

Autorka daje nam zagadkę, choć nie ma w niej taniej i tandetnej sensacji. Pokazuje nam ludzkie zranienia, ból i niemoc. Odsłania dramat śmierci, porzucenia, braku miłości i akceptacji. Pokazuje jak bardzo Bóg się o nas troszczy, choć my widzimy tylko pewien wycinek naszego życia, często przysłonięty przez ból.

Czy anioły naprawdę istnieją i jaką rolę odgrywają w naszym życiu? Czy wybaczenie w sytuacji śmierci, porzucenia i zdrady jest możliwe? Jaką drogę trzeba przejść, by dojść do punktu, w którym widzimy przede wszystkim miłość?

Małgorzata Lis zaskoczyła mnie pomysłem na taką historię. Było to bardzo miłe zaskoczenie! Fabuła, opisy, zaglądanie w serca bohaterów, opisy ich zranień – to wszystko sprawiło, że trudno było mi oderwać się od czytnika, a gdy powieść się skończyła, z żalem pomyślałam, że to już wszystko. Otulenie tą opowieścią osadziło się jednak głęboko w moim sercu i mam nadzieję, że pozostanie tam na dłużej.

Kolejna powieść Małgorzaty Lis, już szósta. Czy autorka może czymś nowym zaskoczyć?

Nie miałam oczekiwań ani wyobrażeń przed lekturą. Książka o aniołach? Fajnie, pewnie będzie nastrojowo. I było. Choć nie anielski nastrój wiódł tutaj prym.

Małgorzata Lis pokazuje nam Angelikę, młodą dziennikarkę, której jedynym życiowym celem jest wspinanie się po szczeblach kariery i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Gdzie jesteś, bracie?" to zarówno tytuł, jak i cytat, zdanie wysłane SMSem przez jednego z bohaterów. Jest on ważny dla fabuły książki i wypowiedziany w momencie przełomowym. Wypowiedziany pod delikatnym natchnieniem, których w powieści nie brakuje…

Mamy historię i to nie jedną, bo bohaterowie pojawiają się z kolejnymi rozterkami, problemami i zdarzeniami. Nowymi, życiowymi, trafiającymi mocno w serce, bo choć to tylko literacka fikcja, wielu z nas może się w niej bardzo odnaleźć…

"Wejdę z tobą w dyskusję. Przestań się miotać. Gdybym był na twoim miejscu, powiedziałbyś mi, że owszem, przyszły jakieś trudne wydarzenia, ale na pewno one nauczą mnie wielu rzeczy. I że najważniejsze, że jest w tym wszystkim Pan Bóg. I dodałbyś, że to jest koszt, który trzeba zapłacić za rzeczy naprawdę ważne. A ja bym ci uwierzył. Wiesz, dlaczego? Bo na własne oczy widziałem, jak udało ci się wyciągnąć parę osób z niezłych tarapatów".

Jednak te wszystkie zdarzenia dzieją się jakby w tle, obok. Mocno przebija się tu wątek przyjaźni, wzajemnego wsparcia w chwilach załamania i kryzysu, uzdrowienia i przebaczenia rzeczy na pozór nie do wybaczenia, zdrady i powrotu tam, gdzie jest prawdziwa miłość. Wiele razy zastanawiałam się co się za chwilę wydarzy, jak skończy się dana sytuacja, czy jak ów bohater wybrnie z takich tarapatów. Jednak nie to czyni tę lekturę wyjątkową…

"Witek uśmiechnął się w ciemnościach. Coraz bardziej podobał mu się świat, w którym szczęście nie zależało ani od życiowych okoliczności czy sprawności fizycznej. Tkwiło głęboko w ich sercach, umieszczone tam przez Tego, który zawsze chciał dla nich dobra".

Autorka dotknęła tematu charyzmatów, bycia blisko Boga i wyruszenia z Nim w przygodę, która dla wielu osób (nawet z pozoru zaangażowanych katolików) wydaje się śmieszna. Czy Bóg żyje i działa dziś? Czy do nas mówi i chce przemawiać naszymi ustami? Jak odróżnić głos Boga od innych i czy każdy może być Jego wiernym uczniem i przekaźnikiem łaski?

Mnie ta książka pobudziła do pytań o stan mojego serca, zaangażowania, wiarę. Sprawiła, że po raz kolejny poczułam w sercu tę lekkość, która przychodzi wtedy, gdy spotykam się z Prawdą – Bogiem, który jest i działa. Tym, który może wszystko przemienić, jeśli tylko Mu na to pozwolimy…

Magdalena Mikutel zaryzykowała pisząc tę książkę tak, a nie inaczej. Pokazuje nam co dzieje się w życiu człowieka, który na serio traktuje relację z Bogiem. Wystawia się tym na ostrzał tych, którzy tak przeżywanej wiary nie rozumieją i nie akceptują.

Jednak to, co może przekonać do lektury wszystkich czytelników, to jest fabuła sama w sobie – wartka, wciągająca, czasami budząca chwile zatrzymania, innym razem oczekiwania na dalsze losy bohaterów. Mnie przekonała i całym sercem jestem na tak!

"Gdzie jesteś, bracie?" to zarówno tytuł, jak i cytat, zdanie wysłane SMSem przez jednego z bohaterów. Jest on ważny dla fabuły książki i wypowiedziany w momencie przełomowym. Wypowiedziany pod delikatnym natchnieniem, których w powieści nie brakuje…

Mamy historię i to nie jedną, bo bohaterowie pojawiają się z kolejnymi rozterkami, problemami i zdarzeniami. Nowymi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdarzają się takie rozmowy i historie, na które patrzę dziś inaczej niż jeszcze jakiś czas temu. Zdarza mi się, że bardzo potrzebuję umocnienia w codzienności i sięgam po historie opowiedziane przez innych. Takie, które pokazują, że życie się zmienia i to, co jest trudne teraz, może przemienić się w źródło błogosławieństwa.

Nie znałam wcześniejszych książek Katarzyny Olubińskiej, choć na Instagramie wyświetlały mi się tak wiele razy, że kojarzę ich przesłanie. Sięgnęłam jednak dopiero po czwartą książkę autorki, bez znajomości wcześniejszych. Dla mnie to był bardzo dobry krok.

"Szczęście w wielkim mieście" to spotkanie autorki z siedmioma kobietami. Nie można jednak powiedzieć, że poznajemy na stronach tej publikacji siedem kobiet, bo wywiady z nimi przeplatane są historią samej Katarzyny Olubińskiej. Szczerze? Jej osobista historia urzekła mnie najbardziej, była dla mnie jak otulenie w trudny, zimy dzień.

Siedem kobiet i tyleż samo różnych dróg. Korporacja, macierzyństwo i bach! Pójście za marzeniami, pragnieniami, czymś co wydawało się po ludzku bez sensu.

Kobiety opowiadając o swojej drodze, w jakiś sposób opisują też swój biznes. Wiem, że dla wielu czytelników brzmi to jak nachalna reklama, ja jednak nie odniosłam takiego wrażenia. Nie da się opowiadać o swojej zawodowej drodze, trzymając jej trzon w tajemnicy. Nie czułam by ktokolwiek w jakikolwiek sposób próbował mnie na coś naciągnąć. Wręcz przeciwnie – szerokie spektrum i różnorodność tych działalności pokazały mi, że wiele jest dróg, które prowadzić mogą do szczęścia.

To, co było i jest dla mnie sensem tej książki, to zaufanie. Zarówno bohaterki wywiadów, jak i sama autorka, opowiadają o ryzyku wyruszenia w nieznane. Nie bez łez, bólu, zakrętów. Bardzo prawdziwie, życiowo i szczerze.

"Są takie kobiety, które mają w sobie niezwykłe ciepło, tak że w ich towarzystwie człowiek czuje się bezpieczny i otulony dobrem, czułością. Wystarczy, że pobędzie się z którąś chwilę i od razu odzyskuje się wiarę i siły, choćby tylko pijąc z nią kawę. Takie kobiety są jakby przepełnione blaskiem". Str. 57

Myślę, że czasem jest tak, że najwięcej nadziei w naszych zmaganiach przynoszą nam opowieści osób, którym się udało. Pokazują, że to co niby nieosiągalne, jest możliwe. Choć nie bez wysiłku, prób i błędów… Ta opowieść jest nie tylko o szukaniu swojego zawodowego spełnienia…

Pojawia się tu pewna pielgrzymka, miłość do Maryi, zmagania z niepłodnością i naprotechnologia. To opowieść o sile, która płynie z relacji z Bogiem, choć Ten mówił do poszczególnych kobiet różnymi kanałami.

Bohaterki otwierają przed czytelnikiem swój dom, historię swojego biznesu, opowiadają o swojej wierze. Warto usiąść przy tych opowieściach i ich posłuchać. Mnie otuliły, zainspirowały, dodały nadziei. Nic więcej mi nie trzeba…

Dziękuję Autorce za trud i gratuluję znalezienia tak wyjątkowych kobiet!

Zdarzają się takie rozmowy i historie, na które patrzę dziś inaczej niż jeszcze jakiś czas temu. Zdarza mi się, że bardzo potrzebuję umocnienia w codzienności i sięgam po historie opowiedziane przez innych. Takie, które pokazują, że życie się zmienia i to, co jest trudne teraz, może przemienić się w źródło błogosławieństwa.

Nie znałam wcześniejszych książek Katarzyny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy dowiedziałam się, że Małgorzata Lis wydała kontynuację swojej powieści "Wybrać miłość", przez moment zawahałam się czy dobrze kojarzę o jaką powieść chodzi… Wszak "Wybrać miłość" wydawało mi się być domknięte, bez potrzeby dopowiedzeń…

Przez głowę jednak przeleciała mi myśl, że kto jak kto, ale ta autorka potrafi zaskoczyć. I zaskoczyła.

Nie spodziewałam się, że pociągnie wątek pobocznej, jakby mogło się wydawać na pierwszy rzut oka, bohaterki. Wydawać to odpowiednie słowo, bo pożar, który oszpecił Julię, ma ogromny wpływ na losy bohaterów z "Wybrać miłość".

Nie trzeba jednak czytać pierwszej części, by zrozumieć drugą. Autorka pokazuje we wspomnieniach Julii wystarczająco dużo, by wiedzieć z czym i dlaczego zmaga się bohaterka najnowszej powieści "Odzyskać nadzieję".

Alicja i Julia. Matka i córka. Obie niesamowicie samotne, pogubione, pełne traumy, niezaspokojonych pragnień i niespełnionych oczekiwań. Kiedy brat Alicji kolejny raz proponuje im zamieszkanie w jego gospodarstwie agroturystycznym w górach, wszystko zaczyna nabierać nowych barw.

Nie, autorka nie rozwiązuje na naszych oczach głębokich problemów ludzi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Powiedziałabym raczej, że jeszcze bardziej wszystko nam komplikuje stawiając na drodze Alicji gburowatego Piotra, a na szlaku Julii Dominika, o którym kobieta nie potrafi łatwo zapomnieć.

Nie są to relacje pełne romantycznych uniesień, takie spadające z nieba jak grom, który jest i już. Żyli długo i szczęśliwie. Małgorzata Lis pokazuje nam dojrzałą miłość bardzo niedojrzałych bohaterów. Pokazuje ich zranienia sprzed lat, które sprawiają, że to dziś nie potrafią kochać mądrze.

Historia przepełniona jest pięknem górskich krajobrazów. Kojąca, otulająca, dająca nadzieję. Z drugiej strony trudna, bo do szpiku kości prawdziwa. Nie daje łatwych recept ani wskazówek. Stawia za to wiele pytań, w których wielu czytelników mogłoby się odnaleźć – dlaczego uciekamy od tego co dobre? Skąd w nas tyle niechęci, również do najbliższych? Jak wybaczyć coś, co po ludzku jest nie do wybaczenia? Czy miłość i rodzicielstwo jest usłane różami czy jest walką o drugiego? Z czego trzeba zrezygnować by naprawdę zyskać wiele?
Wciągnęła mnie ta opowieść bardzo. Mimo, że czytałam ją krótkimi fragmentami, przeżywałam rozterki bohaterów razem z nimi.

Małgorzata Lis ma bowiem w swoim sposobie pisania coś takiego, że sięga do głębokich zakamarków serca – czuć emocje, widać ból, idzie się szlakiem obok głównych bohaterów, widzi się ich lęk i łzy jakby były naszymi. To piękna i głęboka umiejętność, mam wrażenie, że z każdą kolejną książką autorki jest ona coraz bardziej wyczuwalna.

Gratuluję Autorce i zachęcam do lektury! Jest wprost idealna na nadchodzący czas wakacji. Wyruszmy z bohaterami w góry. Nie będzie to jednak wędrówka po równych dolinkach, ale przygoda pełna trudnej wspinaczki. Dobrej wędrówki!

Gdy dowiedziałam się, że Małgorzata Lis wydała kontynuację swojej powieści "Wybrać miłość", przez moment zawahałam się czy dobrze kojarzę o jaką powieść chodzi… Wszak "Wybrać miłość" wydawało mi się być domknięte, bez potrzeby dopowiedzeń…

Przez głowę jednak przeleciała mi myśl, że kto jak kto, ale ta autorka potrafi zaskoczyć. I zaskoczyła.

Nie spodziewałam się, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pojawiają się takie książki, które początkowo sprawiają wrażenie, że są nie do końca z mojej bajki, jednak zmieniają coś trwałego w sercu. Jedną z takich lektur jest Niebo w kolorze popiołu, którą czytałam dwa lata temu.

Wtedy też poznałam bliżej twórczość autorki, s. Benedykty Karoliny Baumann OP, której blog zaczęłam śledzić. I właśnie to miejsce – jej blog – inspirowało mnie niejednokrotnie. Czasem zatrzymywało na chwilę, innym razem zmuszało do refleksji albo rachunku sumienia. Ucieszyłam się na wieść, że Edycja Świętego Pawła opublikuje zapiski siostry w formie papierowej.

Gdy wzięłam tę książkę do ręki, w pierwszym odruchu pomyślałam: o matko, ale to grube! Będę to kilka miesięcy czytać! Rzeczywistość okazała się inna, mimo, że książka liczy sobie 576 stron! W dodatku pisana jest ciągiem, a zdjęcia w środku nie policzono jako zwykłe strony. Tak, Edycja Świętego Pawła i autorka zaszaleli z ilością treści. Na szczęście i bardzo dobrze – inaczej zostawiliby mnie z dużym głodem i niedoborem! I nie, nie czytałam długo, bo tej lektury zwyczajnie, ot tak, nie da się łatwo przerwać i odłożyć.

Nie wiem jakie masz skojarzenia, gdy słyszysz o siostrach zakonnych. Moje są zdecydowanie pozytywne, bo siostry, które znam traktuję jak inne znajome kobiety (choćby do siostry zakrystianki moje dzieci zwracają się „ciociu”). Wiem jednak jaki obraz siostry może się wysuwać na pierwszy plan. I ot, pojawia się siostra Benedykta i łamie wszelkie schematy, stereotypy, skojarzenia!

To, co od dawna urzeka mnie w autorce to rozbrajająca szczerość. Bije po oczach również z tej książki – zarówno z felietonów na początku, jak i później recenzji i rozważań biblijnych.

Siostra odkrywa przed nami swój świat. Prawdziwie, bez udawania, moralizowania, koloryzowania rzeczywistości i nakładania na nią nakładki przewielebności.

Gdy mówiłam o niej na Instagramie, że jest kobietą petardą – tak właśnie czułam, poznając ją na kartach tej książki, w jakiś sposób na nowo.

Czytając tę publikację poznajemy kobietę z krwi i kości. Pełną pasji, marzeń, zawiedzionych oczekiwań, rozczarowań, inspirujących spotkań i spojrzeń, pełną zwyczajności w nadzwyczajnych sytuacjach.
Łamie wszelkie schematy, ale nikogo przy tym nie depcze.

Wprowadza jakiś rodzaj niepokoju, bo dotyka najgłębszych zakamarków sumienia, obnażając wady czytelnika – robi to jednak w sposób niezwykły, pisząc ile wad odkrywa w sobie. Jeśli wskazuje na kogoś grożącym palcem, wskazuje na siebie. To urzeka i inspiruje by tak jak siostra – zatrzymać się i spojrzeć w siebie z choćby odrobiną autorefleksji i krytycyzmu.

Podoba mi się język, jakiego używa, choć wiem, że wielu powie, że siostrze zakonnej nie przystoi. Pokiwam głową i uśmiechnę się, bo uwielbiam takie zadziorne kobiety – one potrafią zmieniać świat!
Książka jest zbiorem felietonów – z czasu początków katechizowania w szkole, po zajęcia teatralne i ogromne sukcesy prowadzonej przez siostrę grupy Dzikie Koty (ot, jak pasją można zarażać innych!). Jest opowieścią o zawiedzionych oczekiwaniach, lęku i wolontariacie podczas pierwszej fali pandemii. Pojawiają się inspiracje z podróży po Ziemi Świętej, trudne wspomnienia szpitalne (tak szczere, że chwilami podczas lektury miałam ciarki!), opis tego co siostra zakonna może robić na Woodstocku. Dwa ostatnie rozdziały to recenzje i rozważania biblijne.

Sama tworzę sporo recenzji, ale rzadko czytam te, które piszą inni. Po lekturze tej publikacji wiem, że w najbliższym czasie chcę przeczytać Znamię ks. Paśnika. Ot, ta recenzja poruszyła mnie tak mocno…

Zarówno recenzje jak i rozważania biblijne łączy jedna rzecz – szczerość, głębia i prostota. Nawet jeśli nie czytasz zbyt wiele książek, niewiele oglądasz, nie czytasz Biblii – to, co napisała s. Benedykta sprawi, że może ci się to odwrócić o 180 stopni. Testuj na własne ryzyko!

„Słowa uczą, przykłady pociągają” – jak powiedział kiedyś rzymski historyk Tytus Liwiusz. Patrząc na s. Baumann i tę książkę widzę, że jej słowa, to jak ich używa i co nimi pokazuje światu – ma szansę wiele zmienić. Nie tylko perspektywę i szczelne zacietrzewienie na swojej racji. Potrafi zmienić serce, bo tam gdzie pojawia się szczerość i autentyczność, tam przykład życia nie pozwala na przejście obojętnym. Mnie ta książka poruszała, inspirowała, sprawiała, że na przemian uśmiechałam się i wpadałam w pewien rodzaj zadumy. Nie każdy potrafi wywołać we mnie takie odczucia. Siostro Beniu, kolejny raz chylę czoła!

Czy polecam? Nie wiem. Jak nie chcesz nic zmieniać w swoim życiu, to lepiej nie ryzykuj… Jeśli jednak jest w twoim sercu pragnienie nie tyle zmiany, co zobaczenia prawdy, przeglądając się w czyimś spojrzeniu – ta książka jest propozycją idealną!

Pojawiają się takie książki, które początkowo sprawiają wrażenie, że są nie do końca z mojej bajki, jednak zmieniają coś trwałego w sercu. Jedną z takich lektur jest Niebo w kolorze popiołu, którą czytałam dwa lata temu.

Wtedy też poznałam bliżej twórczość autorki, s. Benedykty Karoliny Baumann OP, której blog zaczęłam śledzić. I właśnie to miejsce – jej blog –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W moim czytelniczym sercu są tacy autorzy, na których dzieła oczekuję, nawet jeśli na półce piętrzą się inne, nie mniej ciekawe. Bez cienia wątpliwości taką autorką jest dla mnie Katarzyna Targosz…

Gdy w 2017 roku przeczytałam pierwszą powieść tej autorki, "Szlak Kingi", kompletnie przepadłam! Dwa lata później miałam podobne odczucia z kontynuacją tej powieści, w publikacji "Powierzchnia. W poszukiwaniu prawdziwej siebie". Kiedy kilka dni temu dowiedziałam się, że Wydawnictwo eSPe wypuszcza na rynek wydawniczy trzecią część, serce zabiło mi mocniej!

Wróciłam do bohaterów, których poznałam w 2019 roku. Są niby ci sami, a inni. W nowym miejscu, z innymi problematami i rozterkami. Można by rzec, że spotykam ich w sytuacji, gdy życie nieźle ich przeczołgało!

Czy warto zacząć lekturę od trzeciej części? Można, ale wtedy pozbawimy się radości i uczty smakowania dwóch poprzednich – mimo, że można czytać je oddzielnie.

Tytuł nowej powieści Katarzyny Targosz idealnie wpisuje się w jej treść.

"Blizny życia. Odważ się wybrać szczęście" to powieść, która pobudza czytelnika do refleksji. Nie jest opowieścią przepełnioną frazesami, ale spojrzeniem w ludzkie lęki, zranienia, niemoce.

Pokazuje nam młodych, mocno pogubionych ludzi, którzy pragną być szczęśliwi, a jednocześnie nieustannie się gubią, zadając sobie i innym kolejne rany. Jest historią zagubienia, które prowadzi do odnalezienia siebie w Bogu. Delikatnie, nienachlanie, czule…

Ta powieść ma wiele zakrętów, bardzo życiowych. Wiele trudnych, ale i pięknych zdarzeń. Wiele głębokich spojrzeń, choć pojawiają się też takie, które odzierają z drugiego godność.

Nie będę zdradzać fabuły, zrobiłabym tym czytelnikowi krzywdę.

Po raz kolejny miałam szansę spotkać się z bohaterami, bo czytając książki Targosz ma się wrażenie, że jest się uczestnikiem wydarzeń, spotkań, wymiany spojrzeń. Autorka daje szansę na głębokie zajrzenie w ludzką duszę, często zagubioną i poranioną. Lektura jest też przestrzenią na głębsze spotkaniem z Bogiem – w życiu każdego z bohaterów, ale też w swoim własnym, bo często jesteśmy do siebie bardzo podobni…

Kiedyś napisałam, że Katarzyna Targosz to jedna z moich ulubionych polskich autorek. Po lekturze tej powieści ponownie się w tym utwierdziłam. Polecam tę lekturę każdemu kto kocha dobre, wciągające powieści, które zostawiają po sobie uczucie niedosytu, bo chciałoby się więcej i więcej…

W moim czytelniczym sercu są tacy autorzy, na których dzieła oczekuję, nawet jeśli na półce piętrzą się inne, nie mniej ciekawe. Bez cienia wątpliwości taką autorką jest dla mnie Katarzyna Targosz…

Gdy w 2017 roku przeczytałam pierwszą powieść tej autorki, "Szlak Kingi", kompletnie przepadłam! Dwa lata później miałam podobne odczucia z kontynuacją tej powieści, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy kryminał chrześcijański może być opowieścią skrojoną na miarę bestselleru?

Wybuch, krew, śmierć. Ładunek podrzucony do bagażnika. Szukanie winnego, by udowodnić własną niewinność. Ucieczka przed bólem, chorobą, zabójcą.

Terri Blackstock kolejny raz rozłożyła mnie totalnie! To piąta powieść tej autorki, którą czytałam i muszę przyznać, że nie mniej fascynująca i wciągająca jak poprzednie – co przecież oczywiste wcale nie jest, bo pisanie kolejnych emocjonalnych powieści jest trudnym wyzwaniem.

Tej autorce udaje się to jednak na bardzo wysokim poziomie!

Mamy zagadkowy wybuch i śmierć wielu osób. Pisarka pokazuje postać dziewczyny, która przeżyła atak bombowy. Widzimy jej zmagania z poczuciem winy, traumą i chęcią zemsty. Mistrzowsko pokazała nam tę postać pod względem zarówno psychologicznym jak i duchowym!

Jednak nie ta postać odgrywa tutaj główną rolę. Policja zatrzymuje Dustina Webba i… znajduje w jego bagażniku materiał wybuchowy. Ten sam, którym wysadzono w powietrze niewinnych ludzi.

Czy Dustin jest winny? I czy jego koleżance z dzieciństwa, obecnie bardzo dobrej prawniczce, uda się udowodnić jego niewinność, w którą ona sama tak mocno wierzy, trochę na przekór światu?

Pojawia się tu wiele postaci, ale nie będę o nich opowiadać, bo zdradziłabym tym fabułę, a tego zdecydowanie nie wolno mi zrobić!

Ta powieść wciąga i zaskakuje. Co prawda domyślałam się w trakcie lektury kto jest winnym wybuchu, ale zakończenie – nie, tego się nie spodziewałam.

Autorka pokazując nam poszczególnych bohaterów, daje taki obraz, który dotyka nie tylko rozumu, ale i serca. Pokazuje zawiłości ludzkiej psychiki, zranień, pragnień, walki o tych, których kochamy – czasem za zbyt wysoką cenę.

Ta książka jest świetną opowieścią kryminalną, jest też podręcznikiem w drodze do zaufania Bogu – choć tak delikatnie i nienachlanie, że jeśli czytelnik nie wie, że Wydawnictwo Dreams wydaje chrześcijańskie lektury – może tego odniesienia do Boga w ogólnie nie wyczuć.

Mnie ta książka urzekła i dotknęła na wielu płaszczyznach. Uwielbiam zagadki kryminalne – tutaj dostarczono mi niezłą historię i masę emocji. Lubię, gdy mogę zajrzeć w umysł i serce bohaterów –ta lektura dała do tego przestrzeń. Pociągają mnie takie opisy, które sprawiają jakbym była uczestnikiem wydarzeń – ta powieść napełniła mnie tym po brzegi.

Jeśli lubisz odpoczywać z dobrym kryminałem, ta powieść nie zawiedzie. Ba! Ta autorka jest dla mnie jedną z najwybitniejszych twórczyń kryminałów, polecam ją bardzo!

Czy kryminał chrześcijański może być opowieścią skrojoną na miarę bestselleru?

Wybuch, krew, śmierć. Ładunek podrzucony do bagażnika. Szukanie winnego, by udowodnić własną niewinność. Ucieczka przed bólem, chorobą, zabójcą.

Terri Blackstock kolejny raz rozłożyła mnie totalnie! To piąta powieść tej autorki, którą czytałam i muszę przyznać, że nie mniej fascynująca i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka Agaty Rusak "Ona zraniona. Od skrzywdzenia do wdzięczności" to niesamowita podróż, choć też miejscami trudna i ciężka. Rzadko zdarza mi się bym odkładała książkę psychologiczną na półkę z poczuciem, że teraz nie jest na nią dobry czas.

Kiedy jednak poczułam, że chcę ją przeczytać i wróciłam do lektury – to, co napisała autorka wybrzmiało we mnie niezwykle mocno. Dlaczego tak się zadziało?

Agata Rusak pisze niby prosto, kobieco, subtelnie i wciągająco. Tak, właśnie tak widzę jej sposób przekazu. Jednak treść jest niezwykle głęboka i trudna.

Emocje, potrzeby, pragnienia, rany, przemoc, żałoba, serce dziurawe jak sito. Poczucie winy i bycia niewystarczającą. Problemy i rany ciągnące się za nami od pokoleń. To może przygnieść, nawet bardzo.
Przebrnięcie przez tę część książki może być trudne, bo każda z nas nosi w sobie jakieś zranienia i braki. Możemy więc odnaleźć się w tym tekście, choć nie do końca świadomie. Być może poczujemy pewną ciężkość, nie wiedząc skąd ona przychodzi. Całkiem prawdopodobne jest to, że pojawi się chęć rzucenia tą lekturą o ścianę, bo niby taka lekka, a idzie się przez nią jak przez bagno.

Gdyby tak jednak spojrzeć głębiej, w siebie – takie właśnie jest nasze życie. Trudne, czasem z sercem jak sito. Autorka pokazuje różne problemy, mechanizmy. Opisuje je mistrzowsko, bo z jednej strony bardzo profesjonalnie i dogłębnie pod względem psychologicznym, a z drugiej jest w nich jakaś kobieca lekkość i wiadomo co autorka chce przekazać.

Trochę jak rozmowa z przyjaciółką. Trudna, bo o tematach ciężkiego kalibru, ale potrzebna, bo niosąca wolność.

I właśnie tak czułam czytając tę lekturę do końca. Publikacja ma dziewięć rozdziałów, szósty z nich nosi tytuł „To ja – wreszcie przytulająca siebie”. Tak, ta książka jest wędrówką. Od nazwania bólu, traum i zranień, poprzez stawanie w prawdzie o sobie samej i tych, którzy byli w naszym życiu niewystarczający na miarę naszych potrzeb. Ona jednak pokazuje, że ta droga to nie jest ciągły ból i łzy…
Terapeutka prowadzi przez ból, ale się na nim nie zatrzymuje. Gdy czytałam tę lekturę, w początkowych rozdziałach widziałam siebie sprzed lat. Pełną nienazwanych ran. Przez kolejne strony zbliżałam się do tej Madzi, którą jestem teraz. Ta książka pokazała mi jak daleką drogę przeszłam – do świadomości siebie, akceptacji, przebaczenia sobie i innym, poprzez nieustanną naukę stawiania mądrych granic i uczenia się samej siebie i swoich potrzeb.

Ta lektura ma happy end. Rusak pokazuje jak może wyglądać świadome życie. Nie daje tutaj łatwych recept, ba! Mam wrażenie, że wręcz przeciwnie i dlatego tę książkę tak ciężko się czyta – bo ona dotyka głębi, w którą nie chcemy patrzeć. Boli, zdziera maski, stawia w trudnej prawdzie o sobie samej i innych.

Pokazuje, że dojrzałość i wolność nie przychodzą same, ale są żmudnym i nieustannym procesem zmian i konsekwentnego zaglądania w swoje serce i duszę. Procesem, który będzie trwał do końca naszego życia.

Jeśli widzisz w sobie, że czegoś ci brak, a nie potrafisz tego nazwać – bardzo polecam tę lekturę.

Z drugiej strony mnie samej ona pokazała drogę, którą przeszłam i choć wspomnienia czasem bolą, ta lektura dodała mi sił i pokazała, że ta droga ma sens i cel.

Jeśli jesteś w trudnym okresie swojego życia, zobacz czy ta lektura jest odpowiednia dla ciebie. Nie bój się jednak odłożyć jej na „później”. Czasem lepiej poczekać na odpowiedni moment i wycisnąć z lektury to, co ma zostać wyciśnięte, niż brnąć na siłę w poczuciu niezrozumienia. Dać sobie czas to przywilej, korzystaj z niego!

Książka Agaty Rusak "Ona zraniona. Od skrzywdzenia do wdzięczności" to niesamowita podróż, choć też miejscami trudna i ciężka. Rzadko zdarza mi się bym odkładała książkę psychologiczną na półkę z poczuciem, że teraz nie jest na nią dobry czas.

Kiedy jednak poczułam, że chcę ją przeczytać i wróciłam do lektury – to, co napisała autorka wybrzmiało we mnie niezwykle mocno....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytając tę książkę, początkowo gubiłam się w ilości postaci. Poznajemy wiele osób i ich historie, które z czasem jednak stykają się w jedno. Bardzo zwinnie przeplatają się wzajemnie, tłumacząc i usprawiedliwiając nie tyle pomysł autorki, co pobudzając fabułę do takich emocjonalnych wyżyn, które mnie poruszały i sprawiały, że nie mogłam oderwać się od lektury.

Beata Agopsowicz daje czytelnikowi opowieść o ludzkich zranieniach, które wywołują pasmo trudnych wydarzeń. Dlaczego czasem sypie się nasz świat, mimo że tak bardzo tego nie chcemy? Czemu szukamy winy poza sobą? Czy można wrócić do porzuconych dzieci, zdradzonej żony, do szukania szczęścia gdzieś indziej niż w perfekcyjnie umeblowanej codzienności?

Ta historia koi i dodaje sił, zmienia patrzenie na ból. Pokazuje kilka drogowskazów, jak żyć, by kochać pełnią dojrzałej miłości. Nie ma w tym jednak wytykania palcami i tanich frazesów. Jest ból, pot i łzy. Jest miłość dojrzała, która rodzi się na zranieniach.

To kompendium ludzkiej psychologii, szansa na zajrzenie w cudze serce w taki sposób, że można dojrzeć w nim swoje własne.
Podczas lektury możesz poczuć na sobie pewien wzrok i wtedy nic już nie będzie takie samo… Ani ból, ani zranienia, ani strata. Ten wzrok, który wywraca postać rzeczy i ból zamienia w siłę do walki. Nie jest cudownym pstryczkiem w nos, który daje infantylny happy end. Jest pokazaniem, że zawsze jest szansa.

Dajmy sobie nową szansę… Ten tytuł oddaje sens książki. Sens międzyludzkich relacji.

Książka jest bardzo dobra. Mądra, poruszająca, prosta. Polecam.

Czytając tę książkę, początkowo gubiłam się w ilości postaci. Poznajemy wiele osób i ich historie, które z czasem jednak stykają się w jedno. Bardzo zwinnie przeplatają się wzajemnie, tłumacząc i usprawiedliwiając nie tyle pomysł autorki, co pobudzając fabułę do takich emocjonalnych wyżyn, które mnie poruszały i sprawiały, że nie mogłam oderwać się od lektury.

Beata...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię powieści z chrześcijańskim przesłaniem w tle… Subtelne, nienachlane, z czułością pociągające w stronę własnego serca. Takie są opowieści Małgorzaty Lis, choć czwarta publikacja autorki znacznie różni się od poprzednich.

Małgorzata Lis stworzyła opowieść niezwykłą. O rzeczach bolesnych mówi tak wciągająco, że trudno oderwać się od lektury. Zdziera z bohaterów ból, kłamstwo i zranienia. Czytelnika nie tylko częstuje czekoladą i zabiera w urokliwe miejsca na spacer z psem, ale karmi też dużą dawką radości w walce codzienności. Pokazuje, jak ożywcze mogą być miłość i troska. Bez względu na to, z której strony i jak bardzo niespodziewanie przychodzą…

Beata, główna bohaterka to postać, która w jakiś sposób jest mi bliska. Kobieta z nadwagą, która smutki zajada czekoladą. Pragnie miłości, ale nie czuje się jej warta. Odstająca od otoczenia, bo zanurzona w świecie książek i często wyśmiewanych wartości.

Wtedy wkrada się w jej życie on. Tajemniczy przystojniak, biegacz, olimpijczyk oraz jego pies. W tym miejscu koniec ze zdradzaniem fabuły!

To, co mnie niezwykle urzekło w tej powieści, to starcie kłamstwa i prawdy. Tych przestrzeni, które dzieją się tylko w nas samych i tych, których doświadczamy w relacjach z innymi.

Autorka w piękny sposób pokazuje wewnętrzne rozterki bohaterów, oddając im głos i zaglądając szczerze prosto w ich serca. Pokazuje zawiedzione oczekiwania, niepełnosprawność, zdradę, kompleksy, ale też głęboki głód miłości i relacji dających życie i spełnienie.

Wszystko to okraszone słodką czekoladą, spacerem z psem po nadmorskich polskich plażach i zwyczajnością, która nadaje tej powieści niezwykłego wymiaru. Gdzieś w tym wszystkim pojawiają się również pytania i pretensje do Boga, tak bliskie wielu ludziom. Tak bardzo potrzebne, bo wypowiedziane głośno i wprost. Uważam to za ogromny skarb tej opowieści.

Piękna, choć trudna historia. Ciepło mieszane z wichurą i śniegiem po kolana. Zapach i smak czekolady i lody zjedzone prosto z ogromnego pudełka. Zwyczajność, okraszona w jakiś sposób nadzwyczajnością. Prostota wymieszana z głębią. Małgorzata Lis zaskoczyła kolejny raz. Z każdą kolejną powieścią zaskakuje i porywa coraz bardziej.

Kto chce poczuć smak czekolady albo pobiegać z psem – warto. Kto czuje, że w jego sercu pojawia się wiele pustych przestrzeni – może w tej powieści znaleźć pokrzepienie. Gratuluję autorce i czekam na kolejne powieści!

Lubię powieści z chrześcijańskim przesłaniem w tle… Subtelne, nienachlane, z czułością pociągające w stronę własnego serca. Takie są opowieści Małgorzaty Lis, choć czwarta publikacja autorki znacznie różni się od poprzednich.

Małgorzata Lis stworzyła opowieść niezwykłą. O rzeczach bolesnych mówi tak wciągająco, że trudno oderwać się od lektury. Zdziera z bohaterów ból,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Biorę czasem do ręki książkę, której okładka wygląda sielankowo, a w środku rozgrywa się akcja, która wywołuje masę uczuć, perturbacje i wciąga tak, że nie można się od niej oderwać. Tak było i tym razem…

Nie jest to pierwsza powieść Susan Anne Mason, którą czytałam, spodziewałam się więc, że nie będzie sielankowo. Jej książki zawsze wyrywały mnie z letargu, choć ta wprowadziła mnie na taki poziom uczuć, jakiego się po sobie nie spodziewałam.

Olivia nosi pod sercem dziecko poczęte poza małżeństwem. Akcja dzieje się w czasach, gdy taki stan przynosi hańbę. Ląduje więc w zakładzie poprawczym dla kobiet. Tam odziera się jej godność, odbiera dziecko i trwale kaleczy nie tylko ciało, ale i psychikę.

Kobieta opuszcza zakład po dwóch latach, lecz nie ma gdzie wracać – ojciec nie tylko się jej wyrzekł, ale to on wysłał ją w więzienne mury… Bohaterka idzie do kościoła. Tam spotyka ją staruszka, która od dawna modli się o swoją śmierć…

Tutaj zaczyna rozgrywać się akcja, która jest niesamowitą opowieścią o sile człowieka. Nie będę zdradzać fabuły, uchylę tylko rąbek tego, co mnie w tej powieści bardzo poruszyło.

Olivia powoli dochodzi do siebie. Prawdą jest, że traumy leczy się latami i ten proces widać wyraźnie u naszej bohaterki. To, co jest z pozoru nieosiągalne, czyli ponowne zaufanie drugiemu człowiekowi, przynosi największą wolność i ulgę.

Staruszka Ruth odzyskuje chęć życia, gdy wie, że ma dla kogo walczyć o codzienność. Poświęca swój dom, czas, siłę, ale tak naprawdę otrzymuje w zamian wiele więcej.
Pojawiają się też inni bohaterowie, choćby Darius, który staje niespodziewanie na drodze kobiet. Na ile zachowa się wobec nich uczciwie, a na ile pójdzie za wypełnieniem poleceń przełożonych, by nie stracić posady, która jest dla niego i jego dziecka przepustką do lepszego życia?

Dla mnie ważną postacią był również brat głównej bohaterki. Dlaczego? Przeczytajcie sami! Był dla mnie iskrą normalności, wolności, uzdrowienia.

Nie jest to łatwa powieść, bo opowiada o okrucieństwie drugiego człowieka (tych wątków w powieści pojawia się bardzo wiele!). Mówi wprost o bólu, tęsknocie, zawiedzionych oczekiwaniach.

Niesie jednak powiew nadziei i wiarę w to, że zawsze na naszej drodze może niespodziewanie pojawić się ktoś, kto wyciągnie pomocną dłoń. Pytanie na ile jesteśmy w stanie ją dostrzec i ją złapać, gdy życie ciągnie nas w dół…

Bardzo polecam tę opowieść pełną zdarzeń i wzruszeń. Rozsiądź się wygodnie, zaglądając w serca bohaterów – przy okazji poczujesz jak mocno bije twoje…

Biorę czasem do ręki książkę, której okładka wygląda sielankowo, a w środku rozgrywa się akcja, która wywołuje masę uczuć, perturbacje i wciąga tak, że nie można się od niej oderwać. Tak było i tym razem…

Nie jest to pierwsza powieść Susan Anne Mason, którą czytałam, spodziewałam się więc, że nie będzie sielankowo. Jej książki zawsze wyrywały mnie z letargu, choć ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Morderstwo, za które sprawca nie został ukarany z powodu błędu policjanta. Tajemniczy liścik za szybą narzeczonej ofiary, który sugeruje, że historia wraz z oprawcą wraca… Do czasu, gdy na drodze staje klaun oraz kolejna śmierć.

Opowieść kryminalna. Wciągająca, pełna napięcia. Pełna poszarpanego bólem życia, o które bohaterowie walczą niby wspólnie, ale każdy na swój sposób.

W opowieści pojawiają się dwie rodziny. Wiąże ich pierwsza ofiara zbrodni, praca w policji i blog śledczy. Nie będę zdradzać fabuły, nie zabiorę czytelnikowi tej frajdy poznawania jej samemu!

Zbrodnia doskonała, w której pojawiają się luki. Dostrzec można je jednak nie tyle sposobami, którymi dysponuje policja, ale sercem – uważnym i pełnym współczucia, które dostrzega, że w zachowaniu jednego z bohaterów jest coś niepokojącego…

To piękna opowieść o sile rodziny, która trzyma się razem pomimo okoliczności. O ludziach, którzy wierzą sobie na słowo, choć świat wokół myśli inaczej. O wierze złamanej zdradą ojca, który miał być wzorem, a okazał się być źródłem największego bólu dla swoich córek. O sile, która płynie z trudnych doświadczeń. O jedności pomimo rozłamu i wewnętrznego rozdarcia.

Ta książka zaskakuje. Autorka stworzyła bardzo ciekawą i zaskakującą powieść kryminalną, ale zbrodnia nie staje tu w centrum. Walka toczy się głównie w sercach bohaterów, co udało uchwycić się bardzo naturalnie, głęboko i poruszająco.

Udało się tak, że to nie zbrodnia jest najważniejsza, mimo że skrojona jest idealnie i do końca nie wiadomo, kto za nią stoi. Fabuła kręci się wokół poszukiwania prawdy, choć nie tylko o prawdę w wątku kryminalnym się rozbija. Dotyka prawdy fundamentalnej – że warto kochać i jest się kochanym. Pomimo wszystko.

Mnie ta powieść wciągnęła, od początku do ostatniego zdania. Poruszyła mnie miłość sióstr i wiara jednego z bohaterów, który miał miliony powodów do tego, by wątpić. Dotykały mnie pełne bólu rozmowy z Bogiem. Poruszyła mnie historia mordercy – bo każdy człowiek niesie swój bagaż, który czasem prowadzi do obłędu.
Polecam tę lekturę na jesień. Ostrzegam jednak, że nie da się jej odłożyć przed przeczytaniem ostatniego zdania – warto więc zarezerwować sobie na nią od razu dłuższy czas!

Morderstwo, za które sprawca nie został ukarany z powodu błędu policjanta. Tajemniczy liścik za szybą narzeczonej ofiary, który sugeruje, że historia wraz z oprawcą wraca… Do czasu, gdy na drodze staje klaun oraz kolejna śmierć.

Opowieść kryminalna. Wciągająca, pełna napięcia. Pełna poszarpanego bólem życia, o które bohaterowie walczą niby wspólnie, ale każdy na swój...

więcej Pokaż mimo to