Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Książka dla miłośników twórczości Wiktora Hugo oraz powieści "Katedra Marii Panny w Paryżu"; dla osób które są w stanie znieść naukowy styl pisania, gdyż została napisana przez literaturoznawcę.
Autorka odkrywa przed czytelnikiem tajniki kunsztu literackiego Wiktora Hugo, ale też serwuje sporą dawkę wiedzy na temat samej groteski.
Pozycja obowiązkowa dla studentów literaturoznawstwa czy romanistyki.

Dla mnie bardzo ciekawa książka - do czytania po kawałku - pozwalająca jeszcze bliżej poznać ulubionego pisarza.

Książka dla miłośników twórczości Wiktora Hugo oraz powieści "Katedra Marii Panny w Paryżu"; dla osób które są w stanie znieść naukowy styl pisania, gdyż została napisana przez literaturoznawcę.
Autorka odkrywa przed czytelnikiem tajniki kunsztu literackiego Wiktora Hugo, ale też serwuje sporą dawkę wiedzy na temat samej groteski.
Pozycja obowiązkowa dla studentów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Zakutani ludzie przeskakiwali z wagonów przez rów na peron, wyładowywali ściągnięte taśmą klejącą niebieskie chińskie torby w kratę, chwytali je w obie ręce i rozpędzali się wzdłuż peronów w stronę horyzontu jak szturmowce na pasach startowych lotniska.”
Nigdy nie zetknęłam się z prozą Dymitrya Glukhovsky’ego, choć słyszałam kim jest autor, do czasu aż usłyszałam powyższy fragment powieści „Tekst”. W zalewie dzisiejszego banału ktoś, kto używa takich porównań natychmiast musiał przykuć moją uwagę.
Bohaterem powieści jest dwudziestosiedmioletni Ilja, który wraca do domu po odbyciu kary więzienia. Kary, na którą nie zasłużył. Wraca do pozostałości po własnej młodości i szczęśliwym życiu. Jedyne co ma, to schorowana matka.
Taki jest punkt wyjścia powieści, która z jednej strony jest po trosze thrillerem, po trosze kryminałem, a z drugiej strony najprawdziwszym dramatem. I tu muszę nadmienić, że od pierwszych stron czułam się jakbym czytała jedną z powieści Fiodora Dostojewskiego – nad Ilją Goriunovem unosi się klimat beznadziei. Jest źle i wiadomo, że będzie jeszcze gorzej. Czytelnik ze spokojem może oczekiwać katastrofy.
Nie zdradzę zbyt wiele, mówiąc że Ilja popada w poważne tarapaty. Grozi mu powrót do zony, a nawet śmierć. Cały czas obserwujemy starania bohatera początkowo o to, by zadbać o matkę, a potem, by wyjść z całej sytuacji obronną ręką. Ilja dwoi się i troi, by wszystko jakoś wyprostować, naprawić własne błędy. Jesteśmy świadkami zmagań Ilji z samym sobą i z przeciwnikami, z którymi prowadzi ryzykowną grę, posługując się skradzionym iPhonem i cudzym życiem. Ilja prowadzi również nieustanne monologi z własną matką i człowiekiem, który zniszczył mu życie.
Główny pomysł, na którym opiera sie cała akcja, jest bardzo ciekawy. Co by było, gdyby ktoś dostał się do zawartości cudzego smartfona i zaczął się podszywać pod jego właściciela? To władza absolutna – można kogoś zniszczyć, ale można też zrobić coś dobrego. Jak sami skorzystalibyśmy z takiej okazji?
Jednak jest to przede wszystkim powieść o współczesnej Rosji, skoncentrowana na Moskwie i jej przedmieściach. To Rosja, która ze swoimi nocnymi klubami, narkotykami, bogatymi, beztroskimi i zepsutymi ludźmi, z nowoczesnymi centrami handlowymi, na pozór niczym nie różni się od zachodniego świata.
„Każdy sklep sprzedawał co innego, a jednak to samo: ludzie przychodzili tu, żeby kupić sobie nowych siebie. Kupowali ubrania, myśląc, że razem z nimi dostaną nowe zgrabne ciało. Kupowali pantofelki, dlatego że każda para należała do Kopciuszka. Wewnątrz zegarka za sto dolarów była sprężynka, która nakręcała pewność siebie. Wszystkie uśmiechnięte sklepy sprzedawały szczęście.”
Ale to także dzika Rosja, gdzie przez wieki nic się nie zmieniło i ludzkie życie nic nie znaczy. Dla kaprysu, w ułamku sekundy, można zniszczyć życie młodemu człowiekowi i równie szybko można kogoś zabić. To Rosja, w której władza jest zawsze przeciwko obywatelowi. Rosja, z którą się nie wygra. I Rosja, w której karmi się ludzi wyssanymi z palca historiami, objaśniającymi im rzeczywistość.
Sedno tej książki stanowią jednak rozważania nad sprawiedliwością, karą, zbrodnią, możliwością odkupienia oraz wyrwania się z rąk własnego przeznaczenia.
Czy ktoś, kto zniszczył ci życie, w ogóle pamięta o twoim istnieniu? Czy można takiemu człowiekowi wybaczyć? A idąc jeszcze dalej, czy można go zrozumieć? Dlaczego jedni mogą robić największe świństwa i nie muszą za nie płacić, podczas gdy inni żyją uczciwie i ponoszą niesprawiedliwą karę? Czemu im bardziej człowiek stara się robić dobrze, tym bardziej się to na nim mści? A może pora zacząć myśleć tylko o sobie?
Jest jeszcze jedna warstwa tej powieści – warstwa relacji rodzinnych. Historia Ilji pokazuje, że to, jacy jesteśmy, co czynimy, jakich wyborów dokonujemy, w dużej mierze zależy od wychowania, od tego, co wpoili nam rodzice.
Jeśli człowiek został wychowany na łajdaka, to będzie postępował i żył jak łajdak. Czy jednak aby na pewno jest nim tak do końca?
Jeśli ktoś został wychowany na prawego człowieka, to będzie się starał żyć uczciwie i trudno będzie mu wyrządzić komuś świństwo. Czy jednak zawsze postąpi słusznie, czy nigdy nie popełni zła, czy nikt przez niego nie ucierpi?
I czy od tego wszystkiego jest odwrót? Czy można zacząć żyć na własny rachunek? Bez presji rodzicielskich nauk?
Czy w ogóle w Rosji uda się umknąć swemu przeznaczeniu?

Polecam tę książkę wszystkim osobom, które lubią dobrze napisana prozę. Autor sprawnie posługuje się piórem, zarówno opisując akcję, Moskwę, jak i stany wewnętrzne Ilji. W tym, co pisze, jest autentyczny – nie ma tu sztucznie brzmiących tekstów czy nieprzekonujących scen.
Oczywiście polecam „Tekst” miłośnikom thrillera i kryminału, ale nie wszystkim. Jeśli ktoś oczekuje skomplikowanej akcji, zagadki do rozwiązania, wielkiego „Wow!” na końcu albo pościgów i mrożących krew w żyłach scen, to ta książka go nie zadowoli. Nie ma tu zagadki do rozwiązania. I pomimo, że akcja kilkakrotnie się „zagęszcza”, to nie da się pędzić przez powieść bezrefleksyjnie od punktu a do z.
Z całą pewnością „Tekst” to książka dla ludzi, którzy lubią, żeby lektura ich dotknęła, skłoniła do rozważań, została z nimi na dłużej.

„Zakutani ludzie przeskakiwali z wagonów przez rów na peron, wyładowywali ściągnięte taśmą klejącą niebieskie chińskie torby w kratę, chwytali je w obie ręce i rozpędzali się wzdłuż peronów w stronę horyzontu jak szturmowce na pasach startowych lotniska.”
Nigdy nie zetknęłam się z prozą Dymitrya Glukhovsky’ego, choć słyszałam kim jest autor, do czasu aż usłyszałam powyższy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Uwikłanie” otwiera cykl powieści o prokuratorze Teodorze Szackim; bohatera poznajemy podczas śledztwa w sprawie zabójstwa uczestnika nietypowej terapii grupowej. Sprawa od początku się nie klei, ale więcej szczegółów zdradzać nie będę.
Sięgnęłam po tę powieść ze sporą dozą sceptycyzmu – nie jestem miłośniczką polskich kryminałów (może nie trafiłam jeszcze na te dobre). Zawsze mam wrażenie (czytając książkę lub tylko jej opis), że mam do czynienia z kalką amerykańskich lub skandynawskich powieści czy filmów. Nic nowego, tylko cudze pomysły przeniesione w polskie realia; niejednokrotnie dziwaczne koncepcje na popełnienie zbrodni. Bez sensu napompowane teksty – byle tylko książka robiła wrażenie swoją objętością.
Wzięłam „Uwikłanie” z bibliotecznej półki, mówiąc do siebie: „No dobra, Miłoszewski, zaskocz mnie czymś.” I muszę przyznać, że autorowi się to udało.
Ale do rzeczy…
Po pierwsze mamy tu do czynienia z konwencjonalną powieścią kryminalną – jest trup, trzeba znaleźć sprawcę. Żadnych udziwnień, żadnych śmiesznych zabiegów, żeby oszołomić czytelnika. Ale nudą nie wieje.
Akcja osadzona jest w bardzo konkretnej rzeczywistości. I nie chodzi tu tylko o, dobrze znaną autorowi, Warszawę. O wiarygodnie wyglądające opisy miejsc. Chodzi o pewien drobny zabieg, który bardzo mi się spodobał – każdy rozdział, poświęcony jednemu dniu z życia prokuratora Szackiego, poprzedza krótka, reporterska wręcz wzmianka o tym, co wydarzyło się wówczas w Polsce, nawet z uwzględnieniem pogody. To od razu dobrze osadza czytelnika w całym przedstawionym świecie.
Niebanalny jest sam pomysł, od którego zaczyna się akcja i wokół którego się toczy – terapia ustawień; wprowadzenie do powieści psychoterapii i to w tak nietypowej formie.
Sam Szacki to bardzo dobrze skonstruowana postać. Nie jest to męczący typ bez skazy, któremu wszystko przychodzi łatwo. Nie jest to również kolejny zapijaczony bohater po przejściach z ciągnącą się za nim przeszłością i kłopotami.
To postać całkiem realna – zwykły facet, którego codziennie mijasz na ulicy, z całym zestawem wad i zalet. Z jednej strony to dobry prokurator, co nie znaczy, że zawsze działający idealnie zgodnie z literą prawa. Autorowi na przykładzie Szackiego udało się pokazać, przed jakimi dylematami stają nieraz ludzie, wykonujący ten zawód.
Z drugiej strony Szacki to przechodzący kryzys małżeński mężczyzna, który ma ochotę na mały skok w bok dla czystej rozrywki. Autor nie oszczędza czytelnikowi (choć czasem wolałabym, aby to zrobił) tego, co może chodzić po głowie facetowi, któremu znudziła się, kochana przecież, żona, a właściwie sam seks z nią.
Główny bohater ma również całą rzeszę specyficznych współpracowników. Niemal każdy to oryginał.
Zdecydowanie widać, że jest to książka pisana przez mężczyznę (i zapewne przypadnie panom do gustu) – dominuje tu męskie poczucie humoru, również dialogi, a ponadto myśli i marzenia Szackiego, są bardzo „męskie”.
Główny bohater wzbudził we mnie mieszane uczucia. W pracy ciężko mu nie kibicować, w życiu już niekoniecznie. Ale to znaczy, że autorowi udało się zbudować wiarygodną postać, która wywołuje emocje.
Podsumowując, „Uwikłanie” to dobrze napisana powieść kryminalna. Gdybym chciała się czepiać, to na minus mogłabym zapisać to, że na koniec nie ma efektu wielkiego zaskoczenia, aczkolwiek bez autorskiego wyjaśnienia nie wszystko jest jasne i oczywiste.

„Uwikłanie” otwiera cykl powieści o prokuratorze Teodorze Szackim; bohatera poznajemy podczas śledztwa w sprawie zabójstwa uczestnika nietypowej terapii grupowej. Sprawa od początku się nie klei, ale więcej szczegółów zdradzać nie będę.
Sięgnęłam po tę powieść ze sporą dozą sceptycyzmu – nie jestem miłośniczką polskich kryminałów (może nie trafiłam jeszcze na te dobre)....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziewczęta w maciejówkach to książka dokumentująca losy i motywy kobiet, walczących o swoją wymazaną z map Ojczyznę. Są to dzieje kobiet, o których zazwyczaj nie wspomina się na lekcjach historii. To książka o kobietach, o których powinno się pamiętać.

Przedstawione zostały w niej dzieje Polek walczących w szeregach Legionów Polskich (pod męskim pseudonimem) i w Polskiej Organizacji Wojskowej w trakcie I wojny światowej oraz w Ochotniczej Legii Kobiet w wojnie polski-ukraińskiej i polsko-bolszewickiej.

Stanisław M. Jankowski dokumentuje i przytacza historie prostych dziewcząt i wielkich dam, walczących zbrojnie, pracujących jako sanitariuszki, działających jako konspiratorki i wywiadowczynie. Swoją odwagą i męstwem w pełni dorównywały mężczyznom, a czasem ich przewyższały. Były to kobiety bez granic oddane swojej ojczyźnie, gotowe za nią zginąć i gotowe dla niej pracować; szły walczyć, bo tak dyktowało im serce, bo część mężczyzn nie poszła, więc one poszły za nich. To także kobiety uparcie walczące o odrodzoną już Polskę jak Zofia Zawiszanka, która zaniepokojona sytuacją wewnętrzną kraju przez lata próbowała wszelkimi możliwymi drogami doprosić się rozmowy z Józefem Piłsudskim.

To bardzo ciekawa książka, którą naprawdę dobrze się czyta; wzbogacona dokumentami i fotografiami oraz wspomnieniami (listami, pamiętnikami) bohaterek, a także opiniami przełożonych. Są to historie przejmujące, czasem wręcz wstrząsające, ale bywa, że i zabawne.
Dla mnie ogromną wartością jest właśnie możliwość "usłyszenia" głosu tych kobiet, możliwość ich "poznania".

Jedyne czego mi tu brakuje, to większa ilość przypisów. Na stronie redakcyjnej znajduje się lista instytucji, z których zbiorów pozyskano wykorzystane w książce dokumenty. Myślę, że warto byłoby tę informację uściślić, umieszczając pod materiałami przypis, odsyłający do konkretnej instytucji. Autor szczególnie dziękuje za wkład Centralnemu Archiwum Wojskowemu, ale nigdzie nie pada numer sygnatury i nazwa akt.

Niemniej jednak jest to książka bardzo wartościowa i godna polecenia, nie tylko miłośnikom historii.

Dziewczęta w maciejówkach to książka dokumentująca losy i motywy kobiet, walczących o swoją wymazaną z map Ojczyznę. Są to dzieje kobiet, o których zazwyczaj nie wspomina się na lekcjach historii. To książka o kobietach, o których powinno się pamiętać.

Przedstawione zostały w niej dzieje Polek walczących w szeregach Legionów Polskich (pod męskim pseudonimem) i w Polskiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby ktoś reklamował mi tę książkę jako polski "Kod Leonarda da Vinci", nie sięgnęłabym po nią. Raz, że przy tego typu porównaniach zawsze zapala mi się lampka ostrzegająca, że mam do czynienia z popłuczynami po czymś. Dwa, że "Kod ..." mnie nie zachwycił - rozwiązania zagadki domyśliłam się dwadzieścia stron przed zakończeniem, a całość mnie znudziła.

Poza tym takie porównanie byłoby krzywdzące dla Macieja Siembiedy. To Don Brown mógłby się uczyć od niego. Choć skojarzenia z "Kodem..." nasuwają się same. W obu przypadkach mamy intrygę osnutą wokół obrazów mistrzów, choć, jak głosi okładka, "444" jest sensacyjną powieścią opartą na prawdziwej historii. Sam autor zaczyna Post scriptum słowami: "Opowieść, choć wygląda na wytwór wybujałej wyobraźni, oparta jest na faktach".

Wyobraźnię Siembieda posiada i to dość plastyczną, co widać choćby przy opisie bitwy pod Warną; posiada też sporą wiedzę historyczną i poczucie humoru. Jeśli dodać do tego doskonale skonstruowaną intrygę i ciekawych bohaterów, czegóż można chcieć więcej? Przyjemnego stylu. I to wszystko znajdziemy w powieści "444".

Ale po kolei.

Niech przemówi wyobraźnia:
"Lekka jazda sułtańska sfrunęła ze wzgórz dwoma stadami, ale obydwu połamano skrzydła. Wtedy ruszyli spahisi Karadży-Paszy. Hunyady, patrząc na atak z drugiej strony pola, nie potrafił stłumić podziwu dla ich bitewnej gracji, szyku i talentu wojennego".

Co do intrygi czy znajomości faktów historycznych, wokół których ją osnuwa, autorowi zupełnie nie sprawia problemu skakanie z jednego okresu historycznego w drugi. W każdej epoce czuje się jak u siebie w domu. Każda część książki jest tak samo wciągająca, a los każdego z bohaterów nie pozostaje czytelnikowi obojętny.

Siembieda zaciekawia od pierwszego zdania:
"Tamtego przedpołudnia Paweł Włodarczyk zupełnie niepotrzebnie wymył i wywoskował samochód, ponieważ kwadrans później zginął w nim staranowany przez tira, któremu wysiadły hamulce".

Błyskotliwe poczucie humoru przewija się przez karty powieści nie raz, czego dowodem jest niniejszy cytat:
"Starszy pan położył dłoń na piersi w nieco teatralnym geście. - Mój ziomek i daleki krewny Józef Piłsudski, kiedy wrócił z twierdzy w Magdeburgu, powiedział do warszawskich ministrów: "Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić". Było to jedenastego listopada tysiąc dziewięćset osiemnastego roku. Czcimy tę datę do dziś".

Zdecydowanie mocną strona tej powieści są bohaterowie: żywi - nie papierowi. U Siembiedy każda postać jest jakaś, nawet jeśli pojawia się tylko na chwilę; ma swoją historię życia, charakter, przyzwyczajenia. Tu nie ma bohaterów, którzy pojawiają się tylko po coś: żeby przekazać wiadomość czy spowodować wypadek.

Język. Myślę, że przytoczone cytaty pozwalają już wyrobić sobie jakąś opinię. Autor z zawodu jest reportażystą, żyje z pisania i to widać. Zdecydowanie nie jest to jeden z wielu współczesnych dziennikarzy, którzy często ledwo poprawnie składają zdania (lub nie). Siembieda zdecydowanie ma swój własny styl. Nie boi się zdań złożonych i nie stanowią one dla niego problemu; pisząc potrafi znakomicie oddać swoje myśli. Jest zabawny i błyskotliwy. Nie popada w przesadę "skreślania" czy "wycinania", która wiele tekstów czyni kalekimi, ale też nie popada w rozwlekanie, "pompowanie tekstu" zbędnymi słowami, porównaniami. Nie znajdziecie tu też sztucznego nabijania objętości. Owszem, papier nie należy do najcieńszych, ale nie jest też podejrzanie gruby. Czcionka jest normalnej wielkości, światło w tekście takie, by dobrze się go czytało; żadnych pustych stron po kolejnych rozdziałach. I żadnych scen nie wiadomo po co. Niczego, co nie byłoby potrzebne. Pięćset pięćdziesiąt jeden stron czystej intrygi.

Czy nazwałabym tę powieść thrillerem? Raczej nie. Na to chyba nie jest dość mroczna. Na pewno jest to powieść sensacyjna, przygodowa, historyczna, a nawet science-fiction.

"444" to rewelacyjny debiut. Z niecierpliwością czekam na kolejną powieść "Miejsce i imię", którą Siembieda zapowiedział w przypisie.

Gdyby ktoś reklamował mi tę książkę jako polski "Kod Leonarda da Vinci", nie sięgnęłabym po nią. Raz, że przy tego typu porównaniach zawsze zapala mi się lampka ostrzegająca, że mam do czynienia z popłuczynami po czymś. Dwa, że "Kod ..." mnie nie zachwycił - rozwiązania zagadki domyśliłam się dwadzieścia stron przed zakończeniem, a całość mnie znudziła.

Poza tym takie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Napisać, że przeczytałam tę książkę byłoby nadużyciem; dotrwałam mniej więcej
do setnej strony - w ciągu dwóch miesięcy, bo tyle zajęła mi próba przedarcia
się przez to dzieło.
To było moje pierwsze podejście do powieści Mariusza Czubaja i wiem, że raczej
będzie ostatnie.

Pomimo, że autor już w prologu próbował "wcisnąć czytelnika w fotel", fundując
mu mocne wrażenia, zupełnie nie zainteresował mnie fabułą. Akcja rozwija się
mozolnie. Główny bohater nieustannie raczy czytelnika siermiężnym poczuciem
humoru; jest irytujący i nudny. Może taka była intencja autora? Tego nie wiem i się raczej nie dowiem.

Jak na eksperta poszukującego osób zaginionych, Marcin Hłasko jest mało
rozgarnięty i popełnia zbyt wiele błędów. Cóż, może dlatego, że jest byłym
policjantem... Jedno jest pewne, bez swojego kumpla-magika od Internetu
przepadłby marnie, próbując ustalić najprostsze rzeczy (ech, a wystarczyło
skorzystać ze starej książki telefonicznej dostępnej w Bibliotece
Narodowej...). Kumpel jakoś tak dziwnie przypomina mi trzech "świrów" z serialu "Archiwum X".

Po kalamburze od Hyżej spodziewałam się czegoś bardziej błyskotliwego; widać na tym inwencja autora się wyczerpała. Przynajmniej jeśli chodzi o te sto stron, które przeczytałam.

I ten prolog... Zupełnie jakby Czubaj pisał telegram, tylko zapomniał pomiędzy
"kikuty" zdań powpisywać słowo "STOP". Mniej więcej takie miałam skojarzenia,
czytając tekst w większości składający się z dwu-, trzywyrazowych zdań. Może
wielu czytelnikom przyzwyczajonym do szwedzkich kryminałów zupełnie to nie
przeszkadza, ale mnie zwyczajnie boli czytanie takiego tekstu.
Przedzierając się przez prolog (ze świadomością, że autor jest doktorem
habilitowanym), miałam nadzieję, że to tylko taki żart, eksperyment
artystyczny. Myliłam się. Wprawdzie w dalszej części książki jest już lepiej, a czasem, gdy autor się zapomni, bywa nawet przyzwoicie; jednak Czubaj swoim
stylem nie jest w stanie ani urzec, ani nawet zapewnić lekkiej lektury.

Kończąc narzekanie, chciałabym podkreślić jedną zaletę, jaką udało mi się
wyłuskać z powieści Czubaja: nie epatuje okrucieństwem. Nie ma dokładnych
opisów zadawanych cierpień; najbardziej drastyczne szczegóły autor pozostawia w niedopowiedzeniu. Pozostawia je wyobraźni czytelnika.

Napisać, że przeczytałam tę książkę byłoby nadużyciem; dotrwałam mniej więcej
do setnej strony - w ciągu dwóch miesięcy, bo tyle zajęła mi próba przedarcia
się przez to dzieło.
To było moje pierwsze podejście do powieści Mariusza Czubaja i wiem, że raczej
będzie ostatnie.

Pomimo, że autor już w prologu próbował "wcisnąć czytelnika w fotel", fundując
mu mocne wrażenia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szukałam czegoś, przy czym mogłabym odpocząć; czegoś, co nie byłoby ogłupiającą i miałką lekturą. "Kolor magii", a potem "Blask fantastyczny" zdecydowanie wpisały się w moje potrzeby.
Niesamowita wyobraźnia autora, rozbrajające poczucie humoru, akcja, która pędzi w szalonym tempie, nietuzinkowe postacie i naprawdę ładny język sprawiły, że nie jeden raz powrócę do Świata Dysku.
Polecam, nie tylko miłośnikom fantastyki.

Szukałam czegoś, przy czym mogłabym odpocząć; czegoś, co nie byłoby ogłupiającą i miałką lekturą. "Kolor magii", a potem "Blask fantastyczny" zdecydowanie wpisały się w moje potrzeby.
Niesamowita wyobraźnia autora, rozbrajające poczucie humoru, akcja, która pędzi w szalonym tempie, nietuzinkowe postacie i naprawdę ładny język sprawiły, że nie jeden raz powrócę do Świata...

więcej Pokaż mimo to