-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2014-11
2014-11
Źródło: http://miejskalegenda.blogspot.com/
Tak się składa, że pracuję na Jeżycach i codziennie przechodzę koło kamienicy na Roosvelta 5. I niemal za każdym razem myślę o rodzinie Borejków. Stanowi ona wprawdzie jedynie fikcję literacką, ale jest mi niezwykle bliska. Za każdym razem kiedy otwieram kolejną książkę z serii Jeżycjada zanurzam się w ich niepowtarzalny świat. Z jednej strony jest mi on znany z codziennych pieszych i tramwajowych tras, a jednocześnie w jakimś sensie magiczny. W świecie tym widzę przytulne mieszkanie Borejków, czuję zapach książek zalewających ich bibliotekę oraz słyszę przekomarzania i śmiech Gaby, Idy, Nutrii i Pulpecji. Zanurzam się w tym świecie z nieopisaną rozkoszą i kiedy tylko zaczynam czytać, całkowicie się wyłączam.
Na „Wnuczkę do orzechów” czekałam zatem z niecierpliwością. Zapoznałam się już z kilkoma opiniami na temat najnowszej książki Małgorzaty Musierowicz i sporo osób twierdzi, że nie dorównuje ona pierwszym tomom serii. Nie sposób się nie zgodzić. Faktem jest, że autorka nie potrafi już przywołać atmosfery, którą kiedyś wyczarowała. Fabuła jest przewidywalna i niestety, mało dynamiczna. Ale we „Wnuczce” na pewno znajdziemy mnóstwo znajomego ciepła, niejednokrotnie zachichoczemy czytając niepowtarzalne dialogi rodzinne Borejków, czyli listy Idy i po raz kolejny odkryjemy kilka cennych, życiowych idei, którymi warto się kierować (i wcale nie uważam tego za tanie moralizatorstwo jak twierdzą niektórzy). Jest to de facto książka dla dzieci i młodzieży, dlaczego więc nie miałaby przekazywać pozytywnych wartości? Pojawiają się też zarzuty, że rodzina Borejków jest nieautentyczna i tworzy coś rodzaju skansenu, który skupia w sobie jedyne słuszne poglądy. Ale czy nie za to właśnie ich kochamy? Za ich niezmienne poczucie przyzwoitości, za stałe zasady i niezachwiany kręgosłup moralny? Za to, ze składają hołd kulturze i konsekwentnie odrzucają papkę dla mas? Zastanówmy się, czy wolimy nowoczesnych Borejków czy rodzinę idealistów, których podziwialiśmy od najmłodszych lat?
Teraz króciutko o fabule, i to tak, by nie zdradzić szczegółów ;) Naturalnie spotykamy całą rodzinę Borejków, począwszy od seniorów, po ich dorodne córki wraz małżonkami oraz latorośle tych ostatnich. Niemal cała rodzina spędza gorące lato 2013 roku na wielkopolskiej prowincji, gdzie odpoczywa od poznańskiego zgiełku i remontu Ronda Kaponiera ;) Okazuje się, że poza murami kamienicy na Roosvelta rodzinka Borejków jest równie charakterna i mamy okazję przekonać się, że dom tworzą ludzie, a nie mury. W książce pojawia się też nowa bohaterka – Dorota Rumianek (tytułowa wnuczka do orzechów), którą los dość wstrząsająco połączy z Borejkami.
Podsumowując, „Wnuczka” to książka niezwykle pogodna, lekka, mówiąca w sposób niewymuszony o wszystkich ważnych dla nas sprawach i przywracająca wiarę w człowieka. Dodatkowym atutem są przepiękne opisy polskiej wsi w pełni bujnego lata, które przywołują nieodpartą tęsknotę za wakacjami. Jedno jest pewne – jestem wielbicielką Pani Musierowicz i nieobiektywnie będę jej dużo wybaczać. Będę nadal czytać jej książki – sobie i mam nadzieję swoim dzieciom. A teraz pozostało nam czekać na „Feblika” :)
Źródło: http://miejskalegenda.blogspot.com/
Tak się składa, że pracuję na Jeżycach i codziennie przechodzę koło kamienicy na Roosvelta 5. I niemal za każdym razem myślę o rodzinie Borejków. Stanowi ona wprawdzie jedynie fikcję literacką, ale jest mi niezwykle bliska. Za każdym razem kiedy otwieram kolejną książkę z serii Jeżycjada zanurzam się w ich niepowtarzalny świat. Z...
2014-08
Źródło: http://miejskalegenda.blogspot.com/
Dziś chciałabym powrócić do książki, którą przeczytałam wprawdzie już dwa miesiące temu, jednak zapadła mi ona głęboko w pamięć. Tak jak już wielokrotnie wspominałam, temat Powstania Warszawskiego jest mi szczególnie bliski. W książce Anny Herbich zostało ono opowiedziane z perspektywy kobiet. I są to relacje nie tyko uczestniczek Powstania, ale również mieszkanek Warszawy, które nagłe wystąpienie zbrojne zastało w różnych momentach ich życia, np. w dniu… narodzin dziecka. Należy zaznaczyć, że nie jest to książka historyczna. Ktoś, ktoś chciałby poczytać o sytuacji politycznej, czy przebiegu działań wojennych z pewnością się rozczaruje. Jest to reportaż przesycony uczuciami, bolesnymi, często bardzo intymnymi wspomnieniami, a jednocześnie jest w nim wyczuwalna nutka sentymentu do czasów, kiedy ludzie mieli w sobie odwagę, wolę walki i miłość do ojczyzny, której dziś chyba nie jesteśmy w stanie pojąć.
Jest to relacja wstrząsająca, pokazująca bezsilność obywateli, których zaskoczyło rozpoczęcie Powstania. Strach, niepewność, głód, niezliczona ilość nocy spędzonych w ciasnych piwnicach, nieustanna ucieczka. Codzienna walka o przetrwanie z wykorzystaniem drastycznie skromnych środków. A jednocześnie nieskończone pokłady miłości i ideałów, odwaga, gotowość do poświęcenia i wola życia. To wszystko stało się udziałem tytułowych Dziewczyn z Powstania. Historie dodatkowo okraszone są archiwalnymi fotografiami, które w dojmujący sposób uświadamiają nam, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.
Jedenaście kobiet opowiada jedenaście swoich niepowtarzalnych, wzruszających historii. Widzimy Powstanie zarówno oczyma ośmiolatki, jak i 23-letniej dziewczyny. Mamy okazję zapoznać się z doświadczeniami zarówno „przeciętnych” Warszawianek, jak również wychowanek szlacheckich rodów. Poznając koleje ich losów uderza nas jedno: wojna nie oszczędza nikogo. Wojna zrównuje. W życiu człowieka przychodzi moment, że pochodzenie czy majątek przed niczym go nie chronią. A jego jedynym kapitałem jest hart ducha i pragnienie życia. Czytamy i trudno nam pogodzić się z tym, co musieli przeżyć świadkowie Powstania. Być może postaramy się postawić w ich sytuacji i zadajemy sobie pytanie, czy nam udałoby się przetrwać. Nie tylko dla siebie, ale także dla najbliższych. Dla tych, dla których jesteśmy ważni i dla tych, którzy są pod naszą opieką. To bardzo trudne zadanie dla współczesnej kobiety – wyobrazić sobie siebie na miejscu tamtych dzielnych dziewcząt.
„Dziewczyny z Powstania” to kolejna książka, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że nigdy nie powinno do niego dojść. Pogląd ten jest wynikiem analizy zarówno przyczyn, dla których wybuchło Powstanie, jak i jego konsekwencji. Nic, absolutnie nic nie usprawiedliwia masakry 200 tysięcy mieszkańców Warszawy i obrócenia stolicy w stertę gruzów. Nie potępiam Powstańców. Skąpa, a nawet zafałszowana wiedza którą posiadali w momencie zrywu narodowego, upoważniała ich do tego, aby wierzyli w sukces tego co robią. Nie można o nich mówić inaczej jak o bohaterach i wielkich patriotach. Co innego przywódcy Powstania: ludzie naiwni i lekkomyślni. Bardzo łatwo szafowali życiem wspaniałych, młodych Polaków, którzy mogliby w przyszłości budować nowy Naród. Szkoda, że Polacy wciąż nie są gotowi na to, aby rozliczyć prowodyrów Powstania. Wiedza historyczna jaką aktualnie posiadamy, całkowicie nas do tego upoważnia. W pełni popieram słowa uczestniczki Powstania, Haliny Żelaskiej która powiedziała: „Uważam, że decyzja dowództwa o wybuchu powstania była ogromnym błędem, bo oznaczała pewną śmierć 20 tysięcy młodzieży. Nie wolno powtarzać, że patriotyzm polega na byciu gotowym na śmierć dla Polski. A dlaczego nie na byciu gotowym na życie dla Polski?”
Myślę że największym hołdem dla tych, którzy polegli i dla tych którzy przeżyli, jest szacunek i pamięć o ich heroizmie, a także pozostawanie w nieustannej wdzięczności za czasy w których przyszło nam żyć. Uważam za straszną ignorancję narzekanie na aktualną rzeczywistość. Należy doceniać to, co się posiada i dziękować za każdy dzień przeżyty w spokoju i bezpieczeństwie.
Na poparcie tej refleksji przytoczę dwa cytaty, które każdy z nas powinien zachować głęboko w pamięci:
„Obóz nauczył mnie szacunku do życia i zahartował. Uświadomił mi, że nic nie jest ważne, dopóki żyjesz ty i twoi bliscy. Odtąd powtarzam sobie i swoim dzieciom: Dopóki nie chodzi o życie, to o nic nie chodzi. Mówiąc bardziej dosadnie: jeśli nie chodzi o życie, to o gówno chodzi” (Helga Hoskova-Weissova)
"Moje dzieci i wnuki regularnie mnie odwiedzają. Siadają przy stole i skarżą mi się na swoje kłopoty. A to coś nie wyszło w pracy, a to nie udało się czegoś załatwić w urzędzie, a to nie wypalił jakiś wyjazd. Patrzę wtedy na nich zdumiona. I mówię: Czy twoje miasto jest bombardowane? Czy twojemu mężowi grozi śmierć od nieprzyjacielskiej kuli? Czy twoje dzieci głodują? Jeśli nie, to nie masz powodów do narzekania. Wszystko inne jest bowiem błahostką” (Irena Herbich)
Źródło: http://miejskalegenda.blogspot.com/
Dziś chciałabym powrócić do książki, którą przeczytałam wprawdzie już dwa miesiące temu, jednak zapadła mi ona głęboko w pamięć. Tak jak już wielokrotnie wspominałam, temat Powstania Warszawskiego jest mi szczególnie bliski. W książce Anny Herbich zostało ono opowiedziane z perspektywy kobiet. I są to relacje nie tyko...
Źródło: http://miejskalegenda.blogspot.com/
„Ktoś powiedział: kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy, za pieniądze, których nie posiadamy, żeby zaimponować osobom, na których nam nie zależy. To gorzka refleksja, ale niestety zbyt często prawdziwa” czytamy w książce „Minimalizm po polsku” autorstwa Anny Mularczyk-Meyer. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Żyjemy w czasach, w których podaż znacznie przewyższa popyt. Nadmiar towarów trzeba gdzieś upchnąć, zatem ustawicznie jesteśmy przekonywani o konieczności nabycia kolejnych rzeczy. Najczęściej wcale nie są nam one niezbędne, zatem radość z ich użytkowania trwa krótko albo… wcale. I tak właściwie o to chodzi – skrócić uczucie przyjemności z kupowania, aby konsument wkrótce znów chciał go zaznać. Żyjemy w rzeczywistości, gdzie bezustannie możemy śledzić stan posiadania innych. Bliżsi i dalsi znajomi epatują nim na facebooku. Gazety, telewizja, internet pokazują nam świat luksusu, którego pragniemy też dla siebie. A przynajmniej jego namiastki. Często wstydzimy się tego, że mamy tańsze buty, mniejsze mieszkanie, starszy samochód (lub nie mamy go w ogóle). I nie wstydzimy się tego przed sobą, tylko przed innymi. I często w jakimś sensie to właśnie dla nich kupujemy. Czy gdyby to głębiej rozważyć nie dochodzimy do wniosku, że to nielogiczne?
Anna Mularczyk-Meyer na co dzień prowadzi niezwykle inspirującego bloga (http://www.prostyblog.com/), w którym pisze o szeroko pojętym minimalizmie i o tym, jak wprowadzić go w życie. „Minimalizm po polsku” to próba podsumowania wiedzy zdobytej podczas obserwacji i wieloletniej pracy nad sobą w kontekście minimalizmu właśnie. Autorka omawia genezę naszego narodowego antyminimalizmu, chciwości posiadania i rozbuchanego konsumpcjonizmu (okres wojenny i czasy PRL kiedy wszystkiego brakowało i każdy marzył o tzw. „zachodzie”), a następnie wyjaśnia na czym polega minimalizm, jakie są jego zalety, co pozytywnego może wnieść w naszego życie i jak zastosować go w praktyce. Opowiada również o ludziach, którzy wcielają w życie ideę minimalizmu i pokazuje, na jak wiele sposobów można tego dokonać. Myślę że książka ta trafi do każdego, kto zaczął odczuwać w swoim życiu pewnego rodzaju przesyt, a wręcz przytłoczenie tym, co nagromadził. W idei minimalizmu którą w sposób bardzo spokojny i sugestywny kreśli autorka, zaczynamy dostrzegać szansę. Szansę na to, by ograniczyć lub pozbyć się potrzeby nabywania i posiadania, przewietrzyć i uporządkować swoje najbliższe otoczenie, co w konsekwencji przynosi również pozytywne zmiany w aspekcie duchowym. Autorka pokazuje zależność między nakładem pracy a kupowaniem (powiększające się, acz zbędne wydatki zmuszają nas do dłuższej i cięższej pracy) oraz przekonuje, jak cenna jest umiejętność znalezienia „innych niż płatne źródeł radości”. Celem jest eliminacja chaosu, uproszczenie swojego życia i zmniejszenie jego tempa. Koncentracja na chwili obecnej i czerpanie z niej przyjemności. Pogłębienie relacji z bliskimi. Zdolność do odczuwania radości i wdzięczności za to, co się posiada. Nawet jeśli posiada się niewiele.
Na koniec warto nadmienić i pochwalić za to autorkę i wydawcę, że forma wydania książki całkowicie odzwierciedla jej tematykę. Skromna, gustowna szata graficzna, schludny i przemyślany podział na rozdziały a także oszczędna, a jednocześnie głęboka treść (piękna polszczyzna) która gładko wlewa się do serca i umysłu. Lektura niezwykle wartościowa, przekonująca i inspirująca. Cieszę się, że mam ją na swojej półce bo jeszcze nie raz będę do niej wracać, tym bardziej, że postanowiłam wcielić w życie zawarte w niej porady :)
I jeszcze jeden cytat: “Minimalizm zaczyna się wraz z uświadomieniem sobie, jak niewielka część tego, co posiadamy, wystarczyłaby nam do przeżycia. Do życia wygodnego, szczęśliwego i spełnionego trzeba więcej, ale nie aż tak wiele, jak się nam czasem wydaje, a od ilości zdecydowanie ważniejsza jest jakość. Wszystko ponad owo wystarczające do szczęścia minimum jest zbędnym obciążeniem. Można się tego ciężaru pozbyć i zobaczyć, co z tego wyniknie. Nie jest to jednak wykonalne, dopóki nie uwolnimy się od żądzy posiadania. Nie tylko rzeczy, ale też doznań, przeżyć i ludzi.”
Źródło: http://miejskalegenda.blogspot.com/
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to„Ktoś powiedział: kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy, za pieniądze, których nie posiadamy, żeby zaimponować osobom, na których nam nie zależy. To gorzka refleksja, ale niestety zbyt często prawdziwa” czytamy w książce „Minimalizm po polsku” autorstwa Anny Mularczyk-Meyer. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Żyjemy w czasach,...