Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Spodziewałam się czegoś innego, czegoś w rodzaju dziennika podróży, opisu ciekawych turystycznie miejsc, ogólnie książki podróżniczej, w stylu: wyjechałem, widziałem, poznałem, wróciłem, koniec przygody. A tymczasem niespodzianka i to nawet miła...
Ksiądz Jerzy nie jest podróżnikiem, od ponad 25 lat jest misjonarzem w Ameryce Południowej. Swoją misyjną posługę zaczął w Ekwadorze, a później przeniósł się do Wenezueli. Mieszkał (i jak się domyślam, nadal mieszka) w indiańskich wioskach, gdzie życie rządzi się swoimi prawami. Tak na marginesie, szkoda, że tzw. cywilizowany świat się o te wioski i o ich mieszkańców upomina.
Ale miało być o książce... a książka jest jak opowieść przy ognisku albo jak rozmowa nad albumem pełnym zdjęć, ni stąd ni zowąd pojawia się wspomnienie przygody, którą trzeba opowiedzieć i nie jest ważne czy to się zdarzyło wczoraj czy 5 lat temu, liczy się ta konkretna chwila i emocje, które jej towarzyszyły. Padre opowiada nam o swoich doświadczeniach i o ludziach z którymi żyje, a przy tym snuje rozważania o życiu w ogólności, zręcznie unikając patosu i zadęcia, dzięki czemu książkę czyta się naprawdę dobrze i ciężko się od niej oderwać. A piękne zdjęcia autorstwa Wojciecha Cejrowskiego, dopełniają całości.

Myślę, że tej książki nie da się streścić ani opowiedzieć, trzeba ją po prostu przeczytać.

Spodziewałam się czegoś innego, czegoś w rodzaju dziennika podróży, opisu ciekawych turystycznie miejsc, ogólnie książki podróżniczej, w stylu: wyjechałem, widziałem, poznałem, wróciłem, koniec przygody. A tymczasem niespodzianka i to nawet miła...
Ksiądz Jerzy nie jest podróżnikiem, od ponad 25 lat jest misjonarzem w Ameryce Południowej. Swoją misyjną posługę zaczął w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zostałam wciągnięta bez reszty w historię Virginii, Frederica i pozostałych bohaterów, nie mogłam się oderwać od książki, a jak już mi się udało (bo nie było wyjścia), to ciągle myślałam o tym, co przeczytałam, co jeszcze przede mną i z utęsknieniem wyczekiwałam wolnej chwili, by ponownie dać się wciągnąć w wir wydarzeń.

Mamy tutaj kilka wątków, które przeplatają się ze sobą, a przy tym tworzą spójną całość. Pojawienie się niemieckiego małżeństwa, które w wyniku zderzenia z frachtowcem traci swoją łódź i cały dobytek, wywołuje lawinę wydarzeń, które nieuchronnie prowadzą do dramatu. W okolicy znikają małe dziewczynki, padają ofiarą pedofila, policja robi wszystko, by znaleźć sprawców, ale my czytelnicy nie bierzemy udziału w śledztwie, my obserwujemy rodziny ofiar, to jak radzą sobie z bólem po okrutnej stracie i zachodzimy w głowę, kto jest sprawcą. Skojarzenia nasuwają się same, ale proszę pamiętać, że Link jest mistrzynią budowania napięcia, to, co oczywiste wcale nie musi się okazać prawdziwe.

To, co najbardziej mi się podoba w książkach Link, to złożoność postaci. Bohaterowie nie są nieskończenie fajni albo nieskończenie źli. Nie musimy ich lubić, mogą nas denerwować, nasze sympatie nie mają znaczenia, nie przeszkadzają w odbiorze całej historii. Weźmy na przykład Virginię, strasznie irytująca kobieta z tą swoją ciągłą depresją i napadami paniki, nie jest wcale taka oczywista i przewidywalna, jak mogłoby się wydawać. Niby dobra żona, odpowiedzialna i oddana matka, a postępuje tak lekkomyślnie, że aż prosi się o katastrofę. Podobnie Nathan Moor, czaruś, jakich mało, a swoje za uszami ma, Frederic, dobry mąż i ojciec, tyle że wiecznie nieobecny.

"Echo winy" zaliczam do książek, przy których traci się poczucie czasu, cały świat przestaje się liczyć. Jesteś tylko Ty i książka. Kocham ten stan!

Zostałam wciągnięta bez reszty w historię Virginii, Frederica i pozostałych bohaterów, nie mogłam się oderwać od książki, a jak już mi się udało (bo nie było wyjścia), to ciągle myślałam o tym, co przeczytałam, co jeszcze przede mną i z utęsknieniem wyczekiwałam wolnej chwili, by ponownie dać się wciągnąć w wir wydarzeń.

Mamy tutaj kilka wątków, które przeplatają się ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dałam się złapać na namowy przyjaciółki i obiecujący opis z okładki i przeczytałam, a raczej zmęczyłam „Księżycową klatkę”. W żadnej mierze nie jestem znawczynią kultury wschodu, wiem o krajach muzułmańskich mniej więcej tyle, co przeciętny człowiek i mam wrażenie, że Holeman wie niewiele więcej ode mnie, a szkoda, bo liczyłam, że mimochodem dowiem się czegoś nowego o życiu muzułmańskiej kobiety i ogólnie o kulturze Wschodu. Niestety sam wątek kulturowy nie odgrywa większego znaczenia w powieści, jest tylko zabiegiem, który ma dodać egzotyki przeciętnemu romansowi. Historia Daryi mogła równie dobrze wydarzyć się w każdym innym miejscu na ziemi, nie byłoby większej różnicy.

To co mi najbardziej przeszkadzało w „Księżycowej klatce” to brak wiarygodności. Nie przekonują mnie pierwszoosobowa narracja, osadzenie akcji w połowie XIX wieku i dziwne zbiegi okoliczności. Nie wierzę w historię Daryi, nie wierzyłam nawet przez chwilę.

Książka jest przegadana i rozwleczona, akcja snuje się leniwie i pomimo ciekawych momentów wszystko się rozmywa i ginie w ogólnej nudzie. Miała być fascynująca egzotyczna podróż,intryga, namiętność, a jest romans i to średni.

Ostatnie około 150 stron przekreśliło z kretesem w moich oczach „Księżycową klatkę”. Trzecia część została napisana tylko po to, by dodać pikanterii całej tej historii i wyszło to naprawdę słabo. Postępowanie głównych bohaterów jest absolutnie nielogiczne, przez co książka traci resztki swojej wiarygodności. Byłoby o wiele lepiej, gdyby opowieść Daryi skończyła się po jej zejściu na londyński ląd.

Może jestem zbyt krytyczna i niesprawiedliwie oceniam „Księżycową klatkę”, ale cóż poradzę, że ta książka naprawdę mi się nie podobała i bardzo się na niej zawiodłam, zwłaszcza, że czytałam o niej dobre opinie. Fikcja literacka, fikcją literacką, ale tak bardzo lubię podczas czytania zastanawiać się i nabierać przekonania, że dana historia wydarzyła się lub mogłaby się wydarzyć w rzeczywistości, że książki w stylu „Księżycowej klatki” rozczarowują mnie na całej linii.

Dałam się złapać na namowy przyjaciółki i obiecujący opis z okładki i przeczytałam, a raczej zmęczyłam „Księżycową klatkę”. W żadnej mierze nie jestem znawczynią kultury wschodu, wiem o krajach muzułmańskich mniej więcej tyle, co przeciętny człowiek i mam wrażenie, że Holeman wie niewiele więcej ode mnie, a szkoda, bo liczyłam, że mimochodem dowiem się czegoś nowego o życiu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytelniczym światem zawładnęła moda na książki o "lekkim" zabarwieniu erotycznym. Trzy tomy o niejakim Panie Grey'u triumfują wśród najchętniej kupowanych książek, a na półkach z nowościami znajdziemy wiele książek z erotyką w tle. Do tej pory skutecznie broniłam się przed poddaniem się tej modzie, trwając w przekonaniu, że tego typu literatura nie jest przeznaczona dla mnie i szkoda na nią czasu. Dlaczego więc skusiłam się na "Mistrza" Katarzyny Michalak? Z ciekawości. Entuzjastyczne opinie o książce tylko tę ciekawość rozbudzały. Kupiłam, przeczytałam i...

Sonia znajduje się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie i widzi za dużo. Zostaje uprowadzona przez mafię i wywieziona na Cypr.

Angelika dostaje zlecenie, które polega na uwiedzeniu mafijnego bossa i wyciągnięciu od niego tajnych informacji. Przypadkiem poznaje brata swojej "ofiary", który zabiera ją do VilliRosy na Cypr. Angelika jest kobietą hm... rozwiązłą...

Raul - BOSKI RAUL - to szef narkotykowej mafii, bezwzględny, niebezpieczny i zabójczo przystojny. Tak przystojny, że Angelika mogłaby go uwieść nawet za darmo (nie żeby była wybredna).

Vincent - przybrany brat Raula, zawsze w jego cieniu, niby wyrośnięty, niby dorosły, ale zachowuje się jak rozkapryszony dzieciak.

Paweł - lekarz na usługi mafii, najbliższy przyjaciel Raula. Przystojny i miły, aż trudno uwierzyć, że mógłby zrobić coś nielegalnego.

Ktoś ma wątpliwości, który z bohaterów jest tytułowym mistrzem? ;) (tak, ten niebezpieczny i zabójczo przystojny :P )

Książka jest głównie o tym, jak to słodka i grzeczna Sonia desperacko próbuje uciec z twierdzy, jaką jest VillaRosa. Po kolejnych nieudanych próbach, zaczyna maślanym wzrokiem spoglądać na Raula, marząc o tym, by oddać mu swój dziewiczy wianuszek. Angelika stara się zdobyć Raula, przy okazji zabawiając się z każdym mężczyzną, który ma na to ochotę, co zdecydowanie nie ułatwia jej zadania. Raul przy pomocy swoich ludzi przygotowuje spektakularną akcję przerzutu narkotyków między rosyjską a kolumbijską mafią i jest albo miły albo wybucha gniewem. Paweł doradza, opiekuje się Sonią, a nawet dostaje zadanie od samego szefa, by ją uwieść. Akcja toczy się przede wszystkim w rajskich klimatach Cypru - piaszczysta plaża, ciepłe morze, piękna pogoda i takie tam. A w to wszystko wmieszane są "momenty".

Jakkolwiek to banalnie wygląda, muszę przyznać, że książkę czyta się naprawdę dobrze. Pisarka uniknęła patosu meksykańskiej telenoweli i tylko przy tekście Raula do Sonii w stylu "powinnaś trzymać się ode mnie z daleka, jestem niebezpieczny", zmrużyłam oko, bo "zapachniało" mi "Zmierzchem". Jest w tym wszystkim pomysł i logika, a "momenty" pozostają w granicach przyzwoitości i komponują się z całością. Dość szybko można się zorientować, kto próbuje namieszać i przejąć władzę Raula, ale to w niczym nie przeszkadza i nie psuje zabawy. Jestem pod ogromnym wrażeniem zakończenia, myślę, że właśnie rozwiązanie akcji uratowało książkę przed banałem, wielki szacunek dla Pani Michalak.



Podsumowując, ciekawie podana banalna (co do zasady) historia, na którą po przeczytaniu ostatniej strony, patrzy się trochę inaczej niż w trackie czytania.

Nie czytałam "Mistrza" z wypiekami na twarzy i przyspieszonym oddechem, nie rozbudził moich zmysłów, jak to obiecano na okładce, ale nie żałuję zakupu i poświęconego czasu. Książkę oceniam jako dobrą i myślę, że będę polecać. Kolejne książki z Serii Z Tulipanem, raczej sobie odpuszczę, to jednak nie dla mnie.

Czytelniczym światem zawładnęła moda na książki o "lekkim" zabarwieniu erotycznym. Trzy tomy o niejakim Panie Grey'u triumfują wśród najchętniej kupowanych książek, a na półkach z nowościami znajdziemy wiele książek z erotyką w tle. Do tej pory skutecznie broniłam się przed poddaniem się tej modzie, trwając w przekonaniu, że tego typu literatura nie jest przeznaczona dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jestem mało romantycznym stworzeniem, co idzie w parze z moją niechęcią do romansów, ale czasem zdarza mi się zabłądzić w tych rejonach literatury. Ostatnio zbłądziłam i postanowiłam przeczytać pożyczone mi przez kogoś "Lato pełne sekretów" Maureen Child, zbiór, a właściwie zbiorek trzech romantycznych powieści. Okładka książki nie zapowiadała tragedii, nie stanowiła dla mnie ostrzeżenia z czym mam do czynienia. Nie miałam wygórowanych oczekiwań, chciałam się po prostu trochę odmóżdżyć i odprężyć i tak oto poznałam smak taniego romansu. Od razu zaznaczam, że przeczytałam tylko pierwszą "powieść" - "Razem przez życie", a to i tak o jedną za dużo.

W ogóle nie ma o czym pisać, płytka, nietrzymająca się kupy fabuła, sztuczni bohaterowie, sztuczne emocje, tani melodramat, naiwne problemy, nic tylko strzelić sobie w łeb.
Z każdą kolejną stroną coraz szerzej otwierałam oczy ze zdumienia, w życiu nie czytałam większych bzdur, ale mimo wszystko brnęłam dalej, a nie powinnam. Przy zdaniu "Serce mu waliło omal nie łamiąc żeber" trzeba było uciekać. Uciekać do krwawego kryminału, dla zachowania równowagi psychicznej i rozładowania morderczych żądz. Na tym zakończę.
Przeczytałam pierwszego w swoim życiu harlequina i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że to absolutnie nie dla mnie. Nigdy więcej! Nigdy!

Jestem mało romantycznym stworzeniem, co idzie w parze z moją niechęcią do romansów, ale czasem zdarza mi się zabłądzić w tych rejonach literatury. Ostatnio zbłądziłam i postanowiłam przeczytać pożyczone mi przez kogoś "Lato pełne sekretów" Maureen Child, zbiór, a właściwie zbiorek trzech romantycznych powieści. Okładka książki nie zapowiadała tragedii, nie stanowiła dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cyrk nocy jest jak sen, nie wiesz skąd się wziął, czego się po nim spodziewać, jak się zakończy i kiedy zniknie. Po prostu w nim jesteś, czasem świadomy, że to co widzisz to tylko złudzenie, innym razem rzeczy magiczne uznajesz za oczywistość i nie zadajesz pytań. Gubisz się w labiryncie czarno-białych namiotów, w których spacerujesz w Gąszczu Chmur lub po Lodowym Ogrodzie, zapalasz świeczkę na Drzewie Życzeń, słuchasz opowieści z butelki, podziwiasz niezwykłe zdolności iluzjonistki Celii, by na końcu wrócić na dziedziniec, przyglądać się białym płomieniom ogniska i niezwykłemu zegarowi, którego wskazówki bezlitośnie zmierzają ku porankowi. Zaczyna świtać, opuszczasz to niezwykłe miejsce i wracasz do swojej codzienności. Idziesz do szkoły/do pracy/na zakupy i z niepokojem zastanawiasz się czy to działo się naprawdę czy to tylko sen, byłem tam? widziałem to? Z roztargnieniem szukasz biletu...

W trakcie czytania czułam się jakbym śniła i do tej pory wspominam "Cyrk nocy" jak piękny literacki sen. Może zakończenie troszkę rozczarowuje, Erin Morgernstern chyba sama nie do końca wiedziała jak poprowadzić historię, wiele wątków pozostawiła niewyjaśnionych, ale przecież takie są sny, nie wszystko w nich jest wiadome i logiczne. Spędziłam z książką wiele przyjemnych chwil, myślę, że na długo pozostanie mi w pamięci i kto wie, może odwiedzę Le Cirque des Reves którejś nocy.

Cyrk nocy jest jak sen, nie wiesz skąd się wziął, czego się po nim spodziewać, jak się zakończy i kiedy zniknie. Po prostu w nim jesteś, czasem świadomy, że to co widzisz to tylko złudzenie, innym razem rzeczy magiczne uznajesz za oczywistość i nie zadajesz pytań. Gubisz się w labiryncie czarno-białych namiotów, w których spacerujesz w Gąszczu Chmur lub po Lodowym Ogrodzie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sprawa wygląda mniej więcej tak... jakaś "pani z telewizji" wymyśliła sobie, że wejdzie na najwyższą górę świata i to zrobiła. (I pewnie jej jeszcze za to zapłacili!!! - powiedzą złośliwi). Teoretycznie na tym by można skończyć, ale się nie da, bo w książce nie tyle chodzi o cel, co o drogę do niego.
Martyna Wojciechowska to znana wszystkim podróżniczka, dziennikarka, prezenterka telewizyjna, pasjonatka motoryzacji... długo by jeszcze wymieniać, jednym słowem kobieta wszechstronna.
Dla mnie to przede wszystkim kobieta z pasją, z głową pełną marzeń, dla której nie ma rzeczy niemożliwych. Nie brakuje jej odwagi, uporu, determinacji i przede wszystkim wiary w realizację marzeń. Za to ją szczerze podziwiam i bardzo jej kibicuję. Z sympatii do autorki i miłości do gór, z wielkim entuzjazmem sięgnęłam po książkę "Przesunąć horyzont".
Jak już wcześniej wspomniałam, jest to opowieść przede wszystkim o drodze do celu, którym była najwyższa góra świata - Mount Everest. Nie myślałam, że będzie to tak osobista książka. Zawsze uważałam, że Martyna Wojciechowska to kobieta nie do zdarcia, silna, która nie wie co to strach, nie wątpi we własne siły. A jednak... jak każdy ma chwile załamania i zwątpienia z tym, że ostatecznie bierze się w garść, podnosi głowę, idzie dalej i nie wstydzi przyznać się do słabości, a to już nie każdy potrafi.
Z książki dowiadujemy się, jak z praktycznego punktu widzenia wygląda organizacja wyprawy i ile to kosztuje (oj niemało), ale to nie jest najważniejsze, bo z tym ostatecznie można sobie poradzić, najtrudniejsze jest przygotowanie fizyczne i mentalne. Trzeba podkreślić, że Martyna nie miała wspinaczkowego doświadczenia, a lekarze po ciężkim wypadku, w którym doznała poważnych obrażeń, nakazali jej radykalną zmianę trybu życia. W czasie rehabilitacji postanowiła, że zdobędzie najwyższy szczyt świata i pracowała jeszcze intensywniej. Zdobycie Mount Everestu nie jest prostą sprawą, na szlaku zginął niejeden doświadczony himalaista. Trzeba przyznać, że to dość ryzykowne marzenie. Tym bardziej podziwiam Martynę Wojciechowską, że udało się jej to marzenie zrealizować. Z wypiekami na twarzy czytałam relację z wyprawy i opisy obozowego życia, zwracając szczególną uwagę na przemyślenia autorki i jej emocje. Raz euforia, innym razem totalne zwątpienie. Zazdroszczę Martynie nie tylko wejścia na szczyt, ale też tego, że tak wiele dowiedziała się o sobie. Myślę, że jest doskonałym przykładem potwierdzającym trafność powiedzenia, że tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono. Z pewnością wiele się o sobie dowiedziała.
Cała ta wyprawa jest niezaprzeczalnym dowodem na to, że siła człowieka tkwi w głowie, nie w mięśniach. Problem w tym, że czasem (często?!) niełatwo ją znaleźć, chowa się gdzieś między słowami "to niemożliwe", "nie dam rady", "nic z tego nie będzie", "nierealne marzenie". Ale gdy się tą siłę wygrzebie z ukrycia to nic nas nie może powstrzymać. Po przeczytaniu "Przesunąć horyzont" szczerze w to wierzę!
Dodatkowym atutem książki są zdjęcia, które naprawdę robią wrażenie i rozbudzają wyobraźnię... więc tak wygląda zdobywanie Everestu... wow!
Dla wielu ludzi Martyna Wojciechowska jest tylko panią z telewizji, która jeździ po świecie i dostaje za to grubą kasę. Tym ludziom polecam przeczytać książkę "Przesunąć horyzont", może zweryfikują swoje poglądy.

Sprawa wygląda mniej więcej tak... jakaś "pani z telewizji" wymyśliła sobie, że wejdzie na najwyższą górę świata i to zrobiła. (I pewnie jej jeszcze za to zapłacili!!! - powiedzą złośliwi). Teoretycznie na tym by można skończyć, ale się nie da, bo w książce nie tyle chodzi o cel, co o drogę do niego.
Martyna Wojciechowska to znana wszystkim podróżniczka, dziennikarka,...

więcej Pokaż mimo to