Naśladowcy Jezusa

Okładka książki Naśladowcy Jezusa Bart D. Ehrman
Okładka książki Naśladowcy Jezusa
Bart D. Ehrman Wydawnictwo: Demart religia
Kategoria:
religia
Wydawnictwo:
Demart
Data wydania:
2016-04-14
Data 1. wyd. pol.:
2016-04-14
Język:
polski
ISBN:
9788374278058
Średnia ocen

0,0 0,0 / 10
Ta książka nie została jeszcze oceniona NIE MA JESZCZE DYSKUSJI

Bądź pierwszy - oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
0,0 / 10
0 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
381
380

Na półkach:

(2006)
[Peter, Paul, and Mary Magdalene. The Followers of Jesus in History and Legend]

„W niniejszej książce starałem się wykazać, że Piotr, Paweł i Maria Magdalena, podobnie zresztą jak Jezus, byli żydowskimi apokalipsystami. Myśliciele apokaliptyczni uważali, że koniec wszystkiego będzie nowym początkiem: ziemia powróci do pierwotnego, rajskiego stanu […]” (str. 329).

„Pozycja ta przeznaczona jest dla laików, którzy interesują się postaciami wczesnego okresu chrześcijaństwa, lecz nie wiedzą o nich zbyt wiele. Trzy tytułowe osoby odegrały de facto kluczową rolę w powstaniu najważniejszej pod względem historycznym, kulturalnym, społecznym, politycznym i oczywiście religijnym instytucji cywilizacji zachodniej – Kościoła chrześcijańskiego. […]
Wielu Czytelników prawdopodobnie nie wie zbyt wiele o Piotrze, Pawle i Marii jako o postaciach historycznych – o tym, co rzeczywiście mówili i jak wyglądało ich życie, i to zarówno przed śmiercią Jezusa, jak i po niej” (str. 7).

„Dysponujemy wieloma tekstami, których autorstwo przypisywane jest Piotrowi: pierwszy i drugi list wchodzący w skład Nowego Testamentu, a także znajdujące się poza nim Ewangelia Piotra oraz Apokalipsa Piotra. Czy wiemy na pewno, że apostoł jest autorem wspomnianych ksiąg? A może powinniśmy potraktować poważnie wzmiankę w Dziejach Apostolskich, jednej z ksiąg Nowego Testamentu, i uwierzyć, że Piotr był analfabetą i nie potrafił pisać?
Oto zaledwie kilka kwestii na drodze docierania do prawdy o życiu i osobie Piotra apostoła. Analogiczne wiążą się z postaciami Pawła i Marii” (str. 13).

„Zarówno wspomnienia historycznych faktów, jak i rodzące się legendy i czyste wymysły przekazywano sobie z ust do ust, ponieważ zawierały ziarna prawdy, poglądy, przekonania i idee, które chrześcijanie pragnęli przekazać, i na które reagowali.
Powinniśmy przyjrzeć się bliżej, czym były owe prawdy, poglądy, przekonania i idee, badając zachowane opowieści. Dlatego nasze studium o Piotrze, Pawle i Marii będzie dotyczyć zarówno faktów historycznych, jak i ubarwionych legendami. Zadamy pytania, które pomogą nam poznać uczniów Jezusa jako realne postaci historyczne – dowiemy się, kim byli, czego dokonali, w co wierzyli, czego nauczali, jakie życie wiedli. Jednocześnie będziemy pytać o ich legendarny wizerunek, który odegrał tak istotną rolę w wyobrażeniach pierwszych wyznawców chrześcijaństwa u zarania tej religii. Zanim jeszcze chrześcijaństwo stało się oficjalną religią Cesarstwa Rzymskiego* [w 380 r., na mocy edyktu tesalońskiego Gracjana, Walentyniana II i Teodozjusza I], w rezultacie czego Kościół chrześcijański stał się najważniejszą instytucją społeczną, kulturalną, polityczną, ekonomiczną i religijną w dziejach cywilizacji Zachodu” (str. 14).

Prof. Bart D. Ehrman (1955),opowiada o losach Piotra, Pawła i Marii Magdaleny prostym, zrozumiałym językiem, przybliża ich życiorysy w oparciu o nowotestamentowe Ewangelie, Dzieje Apostolskie, objawienie Jana i listy, równie często sięga także do apokryfów**, rzucających światło na to, co pominięto lub wyparto, albo to jak myślały ówczesne grupki chrześcijan, zanim jeszcze zmontowano im doktrynę i okrzyknięto heretykami. Jest bardzo przyjazny, i choć przemyca odrobinę humoru, trzyma się faktów i umiarkowanej, spokojnej narracji. Z uwagi ubóstwo i fragmentaryczność źródeł, które uniemożliwiają zaserwowanie kompletnych biografii***, często poruszamy się po kwestiach dotyczących wczesnych etapów formowania się chrześcijaństwa, oraz starożytnych warunków społeczno-politycznych, co w zasadzie ma dużo większą wartość niż wgląd w rekonstruowane życiorysy.

Jako wykładowca akademicki, zaznajomiony ze swoją pracą, stara się utrwalać wiedzę słuchacza – a w tym przypadku czytelnika – chce mieć pewność, że jest dobrze rozumiany, niekiedy umieszcza tę samą informację tuż obok siebie, np. coś jasno wynika z cytatu, mimo to profesor powtarza, w dodatku przy użyciu tych samych słów. Co jest dobre w wykładzie, w książce lub artykule już niekoniecznie. Jest to rzecz jasna środek, po który można sięgnąć aby zaznaczyć, że coś jest istotne, ale ma to sens tylko w przypadku kwestii zawiłych, lub takich które nie są dla wszystkich oczywiste.

W tekście pozostało sporo błędów z etapu translacji, niepoprawnie skonstruowane zdania (zdradzające wahania tłumacza),literówki i błędy stylistyczne (np. epizodyczny deficyt synonimów). Nie utrudnia to zapoznawania się z losami Piotra, Pawła i Magdaleny, ale wypada dosyć niechlujnie. Mimo to, przekład jest dobry (a co najmniej poprawny). Przemysław Hejmej (2010) zrobił tyle, ile trzeba – niestety tekst poszedł do druku z wyżej wzmiankowanymi błędami, które umknęły w procesie redakcji. (Tym samym: nie ma sensu zlecać nowego tłumaczenia, wystarczy poprawić istniejące – zdecydowanie warto, bo książka w sposób lekki omawia istotne zagadnienia, które osobom deklarującym się jako wierzące nie tyle umykają, co pozostają poza ich zasięgiem).

7/10 – zdecydowanie wartościowe opracowanie podnoszące kwestie znane osobom zainteresowanym korzeniami chrześcijaństwa i starożytnością, a także ciekawostki omawiane jedynie w gronie biblistów****. Oczywiście, często poruszamy się pośród spekulacji, niekiedy na bazie hipotez (np. to, że Paweł nie funkcjonował jako wędrowny kaznodzieja, a po prostu robił swoje przy okazji pracy zawodowej, która dostarczała mu licznych okazji do działalności misyjnej). Nie ma tu mowy o pełnej pewności, to raczej umiejętne łączenie kropek, śladów z przeszłości, realizowane tak, jakbyśmy nie mieli z góry narzuconej narracji kościelnej, a po prostu starali się wydobyć fakty, odszukać to, co wychodzi na jaw przypadkiem, lub nie zostało utrwalone i uległo zapomnieniu. Prof. Ehrman jest standardowym przykładem człowieka, który poprzez uważną, krytyczną lekturę Biblii, stał się osobą sceptyczną religijnie, i na drodze konsekwentnego pogłębiania wiedzy, został się ekspertem. To co pisze, będzie ciekawe zarówno dla historyków, jak i osób które znają tylko wykładnię kościelną, wygodnie pomijającą wszelkie niezgodności i kontrowersje (a jest ich sporo).

Poniższe omówienie jest dosyć obszerne, tak aby każdy mógł zapoznać się z treścią książki, bez konieczności wydawania stówy w antykwariacie (choć moim zdaniem warto, dostępny jest też znacznie tańszy ebook),a także po to, aby każdy mógł właściwie spojrzeć na chrześcijaństwo, i jeśli czuje się z jego presją źle, odnaleźć spokój ducha. Nie jest to arcydzieło literackie, ale bardzo pomocna, pożyteczna publikacja – dla każdego.

________________________
* „Cesarze Gracjan, Walentynian i Teodozjusz do ludności miasta Konstantynopola. Jest wolą naszą, aby wszystkie ludy, które podlegają naszej łaskawej i umiarkowanej władzy, wyznawały taką religię, jaką przekazał Rzymianom apostoł Piotr, a której naucza papież Damazy i Piotr, biskup aleksandryjski, mąż apostolskiej świątobliwości, to jest abyśmy zgodnie z nauką apostołów i Ewangelii wierzyli w jedno bóstwo Ojca, Syna i Ducha świętego, przyznając im w Trójcy Świętej równe znaczenie. Nakazujemy aby ci, którzy idą za tą zasadą, nazywali się chrześcijanami katolickimi, wszyscy zaś inni, których za głupców i szaleńców uważamy, nosili hańbę heretyckiego wyznania. Zbory ich nie mogą się nazywać kościołami, czeka ich najpierw kara boża, a następnie i nasza niełaska, którą im zgodnie z wolą Boga okażemy. Dan 28 lutego w Tessalonice, za konsulatu cesarzy Gracjana i Teodozjusza” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Edykt_tesalo%C5%84ski).
** Czyli tekstów które nie weszły w skład antologii pism chrześcijańskich znanych jako Nowy Testament: czterech ewangelii, listów apostolskich, pseudohistorii pierwszych chrześcijan oraz zapowiedzi Armageddonu.
*** W przypadku Marii Magdaleny, możemy mówić głównie o próbie odkłamania jej wizerunku: jako jawnogrzesznicy, oraz małżonki Chrystusa.
**** Zadeklarowany chrześcijan, zazwyczaj nie zna pism własnej religii, lub zna je powierzchownie i wyrywkowo (głównie z katechezy lub fragmentów odczytywać w kościele),nie ma pojęcia o licznych sprzecznościach, kuriozach i popisach okrucieństwa (realizowanych z inspiracji Boga, pod jego wyraźnym nakazem, lub przez niego samego). Nie wie, bądź nie rozumie, że są to pisma mocno zdezaktualizowane, osadzone w obyczajowości bazującej na dyskryminacji, faworyzującej mężczyzn, a z drugiej, żeńskiej połowy, czyniącej jednostki w pełni podległe, o mocno ograniczonym zakresie sprawczości. Teksty promujące zachowania i praktyki, postrzegane dziś jako okrutne, sprzeczne z interesami jednostki, amoralne i prowadzące do konfliktu z prawem. „Weźmy na przykład wszystkich współczesnych deklarujących wierność Chrystusowi. Wielu z nich nie ma zielonego pojęcia, czego Jezus naprawdę nauczał, i o co mu chodziło. Nie wszyscy współcześni wyznawcy wiedzą, o czym mówią. Nie wszyscy potrafiliby opisać Jezusa takiego, jaki był naprawdę” (str. 201).



WIARYGODNOŚĆ PISMA ŚWIĘTEGO

„Nie jest prawdą, że Nowy Testament stawia nas wyłącznie wobec faktów, a wszystkie inne pisma [apokryficzne] (niekanoniczne) zawierają jedynie pobożną fikcję. We wszystkich książkach, także w Biblii, znaleźć można zarówno fakty, jak i mity. Oddzielenie jednych od drugich jest niezwykle trudnym zadaniem, zdaniem wielu badaczy prawie niemożliwym do wykonania.
Ale być może nie to jest najważniejsze. Obie kategorie opowieści, te o charakterze relacji ściśle historycznych oraz legendy, chrześcijańscy gawędziarze i pisarze rozpowszechniali z jakiegoś powodu, często dokładnie z tego samego. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że ludzie opowiadający o Piotrze (a także o Pawle, Marii, a nawet o Jezusie) nie interesowali się prowadzeniem lekcji historii czy sporządzaniem obiektywnych i weryfikowalnych raportów dla studiujących »prawdziwą« historię. Chrześcijańscy opowiadacze mieli całkowicie odmienną hierarchię celów. Pragnęli wyjaśnić, zilustrować, zbadać i wyrazić ważne dla chrześcijan wierzenia, punkty widzenia, sposób widzenia świata, idee, uprzedzenia, cele, praktyki itp.” (str. 20).

„[…] w wypadku Ewangelii chrześcijańskich, które w zamierzeniach autorów nigdy nie miały być bezinteresownym opisem faktów historycznych. Termin ewangelia oznacza przecież głoszenie dobrej nowiny. Każdy z autorów ewangelicznych chciał udowodnić, że życie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa przyniosło nam zbawienie – był to więc rodzaj terminarza teologicznego. Księgi te nie stanowią obiektywnego opisu nauki i życia Jezusa.
[…] Większość ludzi traktujących te pisma poważnie (a wydaje się, że jest ich coraz mniej),czytuje je w sposób, który określiłbym jako »wertykalny« […] [tj. od początku do końca, od deski do deski – autor zaś zachęca, by porównywać poszczególne fragmenty, czytać »horyzontalnie«, zwracając uwagę na wzajemne sprzeczności]
[…] Czasem rozbieżności są na tyle znaczące, że mogą wpływać na sens przekazu. A czasami są to różnice gigantyczne, wywierające znaczący wpływ na interpretacje” (str. 27).

„Nie są to historyczne relacje dotyczące faktycznych wydarzeń. Nie mogą takie być – zbyt często nie zgadzają się ze sobą” (str. 29).

„[…] nauka Pawła w ujęciu Łukasza oraz nauka Pawła prezentowana przez niego samego różnią się między sobą – a czasem wręcz są ze sobą sprzeczne” (str. 97, przyp. autora do tekstu głównego).

„[…] poszukując treści autentycznych nauk Piotra, w rzeczywistości [wertując pisma opatrzonego jego imieniem] mamy doi czynienia z wyobrażeniami, jakie pisarze chrześcijańscy żywili co do tych treści. A wyobrażenia te nie są niczym innym, jak tylko pragnieniem przypisania Piotrowi [i innym uczniom Jezusa] swoich własnych poglądów i postaw”.

(Gdyby były to pisma pisane pod wpływem Ducha Świętego, z inspiracji Boga, ten zadbałby raczej o to, aby były spójne, sensowne i bardziej atrakcyjne stylistycznie – tymczasem są jakie są, ale by się o tym przekonać, trzeba je wziąć do ręki i przeczytać, a na takie aktywności przeciętny katolik nie ma czasu, chęci, ani zdolności intelektualnych).

„Współcześni badacze jednomyślnie uznają, że żadna z wymienionych ksiąg [apokryficznych, tj. Ewangelia Piotra, Koptyjska Apokalipsa Piotra, List Piotra do Filipa, odnalezione nieopodal Nag Hammadi, oraz Druga Apokalipsa Piotra] nie mogła zostać napisana przez Piotra. Z prostego powodu – wszystkie wymienione teksty zawierają nauki, które pojawiły się dopiero w II w. n.e., czyli na długo po śmierci apostoła. W Ewangelii Piotra znajdujemy wątki zdecydowanego antyjudaizmu [!], a w koptyjskiej Apokalipsie Piotra podtekst gnostycki. Wątpliwe też by Piotr był w stanie cokolwiek sam napisać. Z punktu widzenia historyka starożytnego chrześcijaństwa sprawa jest poważna i dyskusyjna, ponieważ dwie księgi Nowego Testamentu, Pierwszy i Drugi list Piotra także uważane są za jego osobiste dzieła [a wysoce wątpliwe by nimi były]” (str. 104).

„[…] anonimowi autorzy obu listów Piotra (którzy z pewnością byli różnymi osobami, wnioskując na podstawie stylu literackiego) chcieli dowieść wspólnoty przekonań Piotra i Pawła […]„ (str. 110).

„[…] Piotr nie mógł być pierwszym biskupem Rzymu, ponieważ Kościół rzymski w ogóle nie miał wówczas biskupa – pierwszy z nich pojawił się sto lat po śmierci Piotra” (str. 116).

„Pragnę podkreślić, że nie chodzi tu wcale o to, czy pierwsi chrześcijanie fałszowali listy Pawła [bo to nie podlega dyskusji]. Wiemy na pewno, że to działo – sfałszowali chociażby Trzeci list do Koryntian, który atakuje chrystologię doketów z pierwszej połowy II w., czyli powstałą w kilka dekad po śmierci Pawła, sfałszowano także listy powstałe trzy wieki po śmierci obu mężczyzn, które apostoł rzekomo wymienił z filozofem Seneką.
Możemy ze sporą pewnością twierdzić, że już w czasach nowotestamentowych niektórzy chrześcijanie podrabiali listy Pawła. Dowód na potwierdzenie tej tezy znajdujemy właśnie w w napisanym rzekomo przez Pawła liście (Drugi list do Tesaloniczan),w którym autor ostrzega czytelników przed innym krążącym w obiegu pismem, podpisanym imieniem Pawła, ale wcale nie przez niego napisanym (2 Tes 2, 2). Ironia polega na tym, iż wielu badaczy, opierając się na solidnych podstawach, podejrzewa, że Paweł nie napisał Drugiego listu do Tesaloniczan. Mamy więc twardy argument, że w pierwszym wieku dopuszczano się fałszowania listów Pawła: albo Drugi list do Tesaloniczan wyszedł spod pióra Pawła, który wiedział o fałszerstwie i podszywaniu się pod niego, albo list ten nie jest dziełem apostoła, i przez to sam jest fałszerstwem. W obu przypadkach imię Pawła zostało wykorzystane do fabrykowania podróbek [pseudoepigrafii], które znalazły się w obiegu.
Istotne jest, czy fałszywe listy weszły w skład Nowego Testamentu. Nie wolno nam zapominać, że Nowy Testament stał się jedną całością kanoniczną dopiero setki lat po napisaniu ksiąg, które się w nim znalazły. Ludzie którzy zdecydowali o treści księgi, nie byli uczonymi akademickimi ani badaczami literatury. Żyli kilka wieków po śmierci Jezusa, nie mieli sił i środków na zbadanie, czy dany autor rzeczywiście napisał przypisywany mu tekst. Być może wyda się to komuś dziwne, ale współcześni badacze mają do dyspozycji o wiele więcej środków demaskowania starożytnych fałszerstw niż żyjący w tamtych czasach, ponieważ obecnie dysponujemy o wiele bardziej wyrafinowanymi metodami analiz literackich, posiadamy kartoteki słowników, dane o preferencjach gramatyczno-stylistycznych, systemy odzyskiwania danych, itd.
[…] niemal wszyscy uczeni zgadzają się, że spośród 13 listów nazywanych w Nowym Testamencie listami Pawła, jego autorstwo jest bezdyskusyjne w kwestii siedmiu z nich […].
[…] niektóre listy [Pawła] informują o wydarzeniach, jakie miały miejsce na długo po śmierci Pawła […].
[…]
Nawet listy niekontestowane [przez biblistów] (te, których autorem z pewnością jest Paweł) przysparzają nam niekiedy kłopotów: znajdujemy w ustępy prawdopodobnie dodane przez kopiujących list skrybów” (str. 126-128).

„Skoro Łukasz [jako autor Dziejów Apostolskich] modyfikował swoje opowiadania w zależności od kontekstu, możemy podejrzewać, że modyfikował wszystkie swoje opowieści, jeśli tylko uznał to za stosowne. W tej sytuacji skąd mamy wiedzieć, która historia jest prawdziwa?” (str. 132) – dalej czytamy o mnogości różnić mniejszego i większego kalibru.

„Pomimo że w Dziejach [Apostolskich], rozdział za rozdziałem, ukazano go jako misjonarza ewangelii, nie wspomniano tam, że Paweł był apokaliptykiem, który oczekiwał bliskiego końca świata […].
[…]
Problem polega na tym, że przez setki lat rozmaici interpretatorzy podchodzili do niej [tj. tej księgi] niewłaściwie – czytając Dzieje, byli przekonani, iż poznają autentyczne historie. […] Niektóre z tych opowieści zakorzenione są w faktach historycznych, inne natomiast ilustrują sposób, w jaki apostołowie ci zostali zapamiętani przez autora (Łukasza) oraz wspólnotę, która po kilkudziesięciu latach opowieści te przekazała pisarzowi. Jeśli chcemy dowiedzieć się czegoś o Pawle [i innych apostołach], musimy traktować Dzieje tak, jak na to zasługują, bez udawania, że relacjonowane przez nie wydarzenia są tak wiarygodne, jakby nagrano je kamerą wideo” (str. 135).



GENEZA KULTU

„[…] młode chrześcijaństwo było wyjątkowo niejednorodne. Bardzo różne poglądy rościły sobie pretensje do prawdy, słuszności i wierności ewangelii” (str. 213).

„[…] za życia Jezusa, żaden z jego braci (włącznie z Jakubem [późniejszą głową wspólnoty jerozolimskiej]) nie należał do grona jego zwolenników, ponieważ nie uważali go za nadzwyczajną postać” (str. 214).

„[…] Jezus, Piotr i pozostali uczniowie nie byli chrześcijanami, lecz Żydami. Czego więc Żydzi spodziewali się po Mesjaszu?” (str. 54).

„Mesjasz miał być postacią wielką i wspaniałą, zdolną pokonać nieprzyjaciół Boga [a zatem: wrogów Izraela, ze Wschodu, Północy, Południa i zza Morza]. Myśl, że miał być słaby i kruchy, że będzie torturowany i zgładzony przez wrogów, była jak najbardziej odległą od żydowskich wyobrażeń. […] Z ich punktu widzenia Jezus reprezentował wszystko to, czym Mesjasz być nie powinien: był pokornym, bezsilnym, ukrzyżowanym przestępcą” (str. 55).

Dlatego Żydzi nie podążyli za reformami Jezusa. Ci mniej liczni, silnie zaangażowani, którzy zostali z traumą straty przewodnika duchowego, a także ludzie obcej krwi, zhellenizowani, głodni New Age, dla których śmierć i rzekome zmartwychwstanie było ważniejsze niż życie Chrystusa, uznali, że skoro podwinęła mu się noga, to tak najwyraźniej miało być. Że jest to częścią bożego planu. I tak przekuli porażkę w sukces.

„Jest bowiem [w ich mniemaniu] tym, o którym mówili prorocy: Synem Człowieczym zstępującym z niebios na ziemię. Powróci w chwale, aby sądzić żywych i umarłych.
Bez wątpienia Piotr i jego towarzysze spodziewali się, że nastąpi to natychmiast: wszystkim znane były przecież słowa Jezusa, że ludzie z tego pokolenia »nie zaznają śmierci«, aż ujrzą nadejście królestwa (Mk 9, 1). Jednak wraz z upływem czasu, wraz z rozprzestrzenianiem się nowiny o zbawieniu przez śmierć Mesjasza, problem narastał. Wyznawcy Jezusa zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, że musi istnieć okres przejściowy pomiędzy początkiem końca (śmierć i zmartwychwstanie Jezusa) a jego kulminacją (drugie przyjście w chwale)” (str. 56) – sytuacja typowa dla wielu współczesnych sekt, które już nabrały wiatru w żagle, już przygotowały się na ostateczne rozwiązanie, a to – jak można się było spodziewać – nie doszło do skutku. Co robimy? A) popełniamy zbiorowe samobójstwo; B) Modyfikujemy doktrynę**. Prawdę rzekłszy, jeśli człowiek ogranicza się do narracji Kościoła, bazującej na wybranych fragmentach i dosyć przebiegłym dawkowaniu treści, to będzie postrzegał kult jako koherentny, jakąś nową jakość w dziejach, tymczasem nic bardziej mylnego, to już było i powtarza się nadal. Analogie do losów tzw. nowych grup religijnych, działających współcześnie, są uderzające, i stanowią istotną przesłankę za tym, aby nie tracić czasu na fikcyjne patronaty (obciążone realnymi kosztami).

„[…] terminy – chrześcijaństwo i religia chrześcijańska są anachroniczne [na początku naszej ery]: w czasach Pawła terminologią tą, oznaczającą konkretną religię z jej wierzeniami, praktykami, świętymi pismami itd. się nie posługiwano. […]
Co istotniejsze, Paweł zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że porzuca jedną religię, aby przyjąć inną. Dla niego wiara w Jezusa jako Mesjasza była dopełnieniem i właściwym pojmowaniem religii, którą zawsze wyznawał, religii jego żydowskich przodków: był to więc w pewnym sensie judaizm »prawdziwy« [w swojej nowej fazie rozwoju]. […] Paweł zmienił zdanie o Jezusie, uznając go za Bożego Mesjasza, który umarł za grzechy ludzkości i powstał z martwych” (str. 137).

„[…] najwcześniejsi chrześcijanie byli Żydami i chcieli nimi pozostać, Co więcej, o ile wiemy, nakłaniali nawróconych pogan [politeistów], aby jako wyznawcy żydowskiego Mesjasza dołączali do społeczności żydowskiej. […]
[…] większość oczekujących na przyjście Mesjasza Żydów (acz nie wszyscy) spodziewała się wielkiego i nieprzeciętnego człowieka, potężnego króla-wojownika. Inni oczekiwali, że pojawi się zesłana z nieba kosmicznych rozmiarów postać i pokona nieprzyjaciół Boga. A kim był Jezus? Ukrzyżowanym przestępcą” (str. 147).

„[…] Jezus jest Mesjaszem? Wydawało mu się to niedorzeczne i śmieszne, stanowiło [dla Pawła] obelgę wobec Boga [nim nie doznał objawienia]. Jezus nie był przecież ani wielki, ani potężny, był zaledwie [niepiśmiennym] wędrownym prorokiem z galilejskiej prowincji, który stanął po niewłaściwej stronie prawa i poniósł marną, upokarzającą, bolesną śmierć z rąk Rzymian” (str. 148).

„[…] Paweł nie uważał się za reformatora, który propagował religię inną od judaizmu [czy wyrosłą z judaizmu]” (str. 157). Kiedy doświadczył wizji, doszedł do wniosku że śmierć Jezusa jest ofiarą odkupując ludzkość, że prawa pomagające zachować Żydom odrębność kulturową tracą znaczenie, liczą się jedynie te odpowiadające za kwestie etyczne.

„Większość autorów Biblii hebrajskiej uważało, że po śmierci człowiek albo przestaje w ogóle istnieć, albo przebywa w podziemnym świecie, zwanym Szeolem***.
Idea przyszłego zmartwychwstania ciał pojawiła się dopiero na dwa wieki przed narodzinami Pawła i Jezusa. […] W dniach ostatnich umarli powstaną; sprawiedliwi otrzymają zapłatę w postaci wiecznej radości, a ci, którzy opowiedzieli się po stronie zła, za co zostali narodzeni bogactwami życia doczesnego, skazani na męki wieczne. […] Wiemy już, że właśnie tego nauczał Jezus. Była to także wiara apokaliptyków owych czasów, nie wyłączając Pawła.
Skoro więc zmartwychwstanie miało nastąpić pod koniec czasów, jakie wnioski mogły zrodzić się w głowie takiego apokaliptyka jak wierzący w zmartwychwstanie Jezusa apostoł Paweł? Tylko jeden: że zmartwychwstanie w dniach ostatnich właśnie się zaczęło. A to oznacza, że koniec świata jest bliski i należy się spodziewać wielkiego kataklizmu. Kataklizmu, który sprowadzi na świat sam Jezus.
Dlaczego Jezus? Ponieważ był pierwszym, którego Bóg wskrzesił z martwych. Miał więc stać się przewodnikiem wszystkich ludzi, którzy w przyszłości powstaną z martwych [zaraz-zaraz, a ożywieni przez Chrystusa, ten dzieciaka co spadł z dachu****, Łazarz i inni? Zapewne na tym etapie Jezus nie był jeszcze uznawany za Boga (?),to teologowie musieli dopiero wypracować]” (str. 158).

„[…] Paweł wcale nie uważał, że on sam będzie jedynym ze »zmarłych w Chrystusie« [tj. tych którzy odeszli przed sądem ostatecznym]. Był raczej przekonany, że będzie jednym z »żywych i pozostawionych«. Słowem – Paweł spodziewa się, że koniec czasów nadejdzie jeszcze za jego życia” (str. 159).

„Podobnie jak większość Żydów w owym czasie [Paweł] naprawdę sądził, że Bóg jest »wysoko« na niebie. Ta sama myśl kryje się za opowieścią o Jezusie wstępującym do nieba […], a także w intrygującej scenie z Apokalipsy, kiedy to prorok Jan widzi »drzwi otwarte w niebie« i wstępuje w nie (Ap 4, 1-2). Trudno powiedzieć, w jaki sposób pisarze ujęliby tą [tę] wizję, gdyby zdawali sobie sprawę z tego, że w naszym wszechświecie nie ma żadnej »góry« i »dołu«, że istnieją miliardy galaktyk z miliardami gwiazd, które zajmują gigantyczną przestrzeń, i że świat liczy sobie wiele miliardów lat” (str. 160). To oczywistości, ale warto to powtarzać, bo przekłada się to na ówczesne wyobrażenie o świecie, który dla wielu był światem-bańką, batyskafem zawieszonym we wszechwodach kosmicznego oceanu. (Dziś potop, którym Bóg uśmiercił wszystko co żywe, prócz ryb i inwentarza Noego, wydaje się absurdalny, ale kiedy mamy nieskończoną liczbę wody która może się przesączyć przez sklepienie niebieskie, a potem wsiąknąć w glebę i przez skały, filary świata wypłynąć z powrotem na zewnątrz, ma to więcej sensu).

„[…] Paweł uważał swoje zadanie za bardziej niż pilne. Koniec zbliżał się szybko i ludzie musieli się o tym dowiedzieć” (str. 161).

„Brutalne fakty historyczne pokazują, że większość ówczesnych [Żydów] nie poszła za Jezusem. Przeważająca większość Żydów nie zobaczyła w nim Mesjasza, nie przyjęła jego nauki, nie uznała go za bożego wybrańca, który przynosi światu zbawienie” (str. 253). Między innymi dlatego, Paweł poszedł ze swoim Przesłaniem w świat, identycznie jak Che Guevara, który nie zrobił rewolucji w Argentynie, ale odniósł sukces na Kubie, u boku Fidela, a potem próbował szczęścia w Afryce i Boliwii.

„Społeczeństwo i jego struktury miały wkrótce zginąć w skurczu zniszczenia, gdy Syn Człowieczy przyjdzie z nieba w dniu sądu, unicestwiając wszystkich, którzy sprzeciwili się Bogu; jego celem było ustanowienie rajskiego królestwa Bożego na ziemi. Jezus był prorokiem apokalipsy, nie reformatorem społecznym.
[…] Jezus był człowiekiem swojej epoki. Nie był mężczyzną wyzwolonym, »feministą« XXI wieku. Żył w Palestynie w wieku I. On także był uwarunkowany kulturowo, podlegał presji aksjomatów dotyczących świata i ludzi, w tym kobiet. I wydaje się, że jednym z tych aksjomatów było twierdzenie, że role przywódcze w społeczeństwie pełnią nie kobiety, lecz mężczyźni” (str. 254) – dlatego elitarny krąg dwunastu tworzą mężczyźni, dlatego nie pojawia się propozycja kapłaństwa kobiet, itd.

„Jego wyznawcami byli ludzie generalnie ludzie mało wpływowi, ubodzy, nie pełniący eksponowanych funkcji. Tych »ubogich« było ta wielu, że Jezus zyskał sobie trwałą, choć zdaniem niektórych wątpliwą, reputację człowieka przyciągającego męty społeczne: prostytutki, poborców podatkowych i grzeszników. Różnił się więc bardzo od innych przywódców religijnych, którzy w większości nim pogardzali. Zauważmy, że wśród wyznawców Jezusa nie było żadnego ważnego rabina tej epoki. Przeważali nisko urodzeni chłopi, tacy jak niepiśmienny rybak Piotr i jego brat Andrzej, a także Jakub i Jan. Ludzie bez znaczenia, o niskiej pozycji społecznej, bez wykształcenia, pieniędzy i prestiżu. Czy o tych ludziach Jezus mówił, że będą przywódcami przyszłego świata? […] Jeśli takie wyrzutki społeczne miały zostać w przyszłości królami, to w takim razie każdy miał szanse dostać się na szczyt. […] była to apokaliptyczna obietnica przyszłej nadziei [przyszłego szczęścia] dla tych, którzy cierpieli w teraźniejszości.
[…] W jaki sposób [możni tego świata] zdobyli bogactwa, prestiż i władzę? Oczywiście, sprzymierzywszy się z siłami zła, które sprawują władzę nad światem. Nieprzyjaciółmi Boga są ci, którzy wynoszą się ponad innych, łącznie z ludźmi z religijnego establishmentu. Nic dziwnego, że Jezus nie miał wielu przyjaciół w społecznych elitach. Uważał najwyższe warstwy społeczeństwa za cuchnącą kloakę; ich członkowie powinni spodziewać się dnia zapłaty, w którym zło tego świata poniesie zasłużoną karę.
[…] Wszyscy, którzy cierpią, zostaną nagrodzeni w świecie przyszłym, tak jak ci, którym obecnie świetnie się wiedzie, zostaną osądzeni. »Ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi« (Łk 13, 30). […] Stanowi [to] istotę jego apokaliptycznego orędzia. Bóg miał wkrótce zesłać z niebios posłańca – Jezus nazywa go »Synem Człowieczym« – który ukorzy wywyższonych i wywyższy uniżonych. »Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” (Łk 14, 11).
Owo radykalne odwrócenie koła fortuny miało nastąpić niezadługo, Królestwo Boże było tuż za rogiem: »Zaprawdę powiadam: niektórzy z tych co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą Królestwo Boże przychodzące w mocy« (Mk 9, 1). Jezus powiedział to do własnych uczniów, z których część miała nadal żyć, kiedy jego słowa się spełnią. »Zaprawdę powiadam wam: nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie« (Mk 13, 30). Nic dziwnego, że Piotr, Andrzej i inni rzucili pracę, aby pójść za Jezusem. Koniec był bliski, a oni w najbliższej przyszłości mieli zostać wyniesieni na prominentne stanowiska w Królestwie Bożym, gdzie wszyscy prześladowani i uciskani będą radować się obecnością Boga w świecie wolnym od biedy, niesprawiedliwości i społecznego ostracyzmu” (str. 255-257).

„Powstała nowa społeczność, składająca się z ludu Bożego, żyjącego przy końcu czasów. Ludu, który spodziewa się rychłej interwencji Boga i ustanowienia lepszego świata, wolnego od bólu i cierpienia” (str. 170); „[…] zmartwychwstanie wyznawców Jezusa będzie podobne do zmartwychwstania samego Mistrza: będzie zmartwychwstaniem w ciele, nie tylko wskrzeszeniem ducha” (str. 178) – identycznie zapatrywania mają świadkowie Jehowy, a także rozliczne sekty luźno powiązane z chrześcijaństwem, które izolowały swoich członków, zamieniając ich życie w koszmar, doprowadzając do głębokich traum i przedwczesnego rozstania się z rzeczywistością.

„Jego [tj. Pawła] działalność misyjna przyczyniła się do przemiany niewielkiej żydowskiej sekty wyznawców Jezusa w Palestynie w ogólnoświatową religię […]. […]
Sam apostoł zdziwiłby się zapewne, gdyby usłyszał o własnym znaczeniu w historii. Nie spodziewał się przecież, że historia będzie się toczyła przez kolejne dwa tysiące lat po jego śmierci” (str.162)*****.

Książka pomaga zrozumieć jak Joszue ben Josef – syn ubogiego cieśli z Nazaretu – stał się Mesjaszem (Chrystusem),a potem awansował do roli Salvator Mundi i Syna Bożego. Niezła kariera, zwłaszcza jak na kogoś kto urodził się na jałowych peryferiach Imperium Romanum, z dala od wielkich ośrodków intelektualnych (np. Aleksandrii),ziemi biednej, uwikłanej w konflikty, pełnej społecznych napięć, której nigdy nie opuścił (historię o wyprawie do Indii – co tłumaczyłoby lukę w życiorysie między dzieciństwem a aktywnością reformatorsko-polityczną – trzeba niestety włożyć między bajki******). Jeden wniosek nasuwa się sam: mimo upływu dwóch tysiącleci, sekty nadal działały, i działają w ten sam sposób – bo ludzie mają takie same umysły, a świat działa w oparciu o identyczne mechanizmy społeczno-gospodarcze. Jezus zaś, okazał się fałszywym prorokiem: jego słowa się nie spełniły (!). Jednak dzięki specom od religijnego marketingu – a jednocześnie fachowcom od finansów – wciąż mamią miliony, a konkretnie trzy miliardy chrześcijan, które deklarują wiarę w to, czego nie rozumieją, czego dla wygody wolą nie precyzować, a kler i charyzmatyczni kaznodzieje, wprawieni w manipulacji, utrwalają w nich mylne przekonanie, że tak właśnie powinno być – bo ślepa, głęboka wiara to cnota, nawet jeśli fakty sugerują coś innego. Przygnębiające.

________________________
* A potem to już jakoś poszło: chrześcijaństwo bardzo szybko, z religii prześladowanej (niezbyt intensywnie i raczej krótko) – staje się religią prześladującą (zapalczywie, obsesyjnie i długoterminowo). Nie miną trzy stulecia, a zajmuje w świetle prawa stare świątynie, rozbija antyczne posągi i zmienia je w kościoły. Dziś natomiast, zawłaszcza sobie prawo do tradycji wyrosłych wcześniej – przed nim – lub całkowicie niezależnie, tuż obok lub wręcz wbrew niemu, bredząc o chrześcijańskich korzeniach Europy, lub bezczelnie twierdząc, że bez nich Europa (europejskość) – jako zjawisko kulturowo-geograficzne – nigdy by nie zaistniała. Lubują się w tym szczególnie kapłani i otwarci na ich propagandę kłótliwi prostaczkowie. Kościół miał pewien wpływ na rozprzestrzenianie się określonych wzorców kulturowych, ale to co rozumiemy jako progres, odbywało się głównie wbrew niemu, na przekór jego wytycznym i dogmatom, stąd też i kłopoty oraz wątpliwości jednostek wybitnych, myślących nieszablonowo, takich jak Copernicus, Galileusz, czy Giordano Bruno. (Ten pierwszy, bał się publikować za życia; drugi miał poważne kłopoty ze strony Świętej Inkwizycji, co mogło skończyć się tak jak w przypadku trzeciego, którego Kościół spalił stosie).
** „Ponieważ koniec świata nie nadchodził, liczba wątpiących i drwiących z apokalipsy zaczęła rosnąć” (str. 109). Dalej autor przytacza pokrętną sofistykę tekstu biblijnego: „jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień” (2 P 3, 8),co będzie znacznie później stosowane w odniesieniu do księgi Genesis, gdzie stworzenie świata dokonuje się w sześć dni (co na upartego można interpretować np. jako sześć miliardów, itp.). „Wraz z rozwojem chrześcijaństwa następowało powolne przesuwanie środka ciężkości od apokaliptycznych oczekiwań utopijnego szczęścia na tej ziemi w kierunku spodziewanego szczęścia w niebie. Doktryna życia po śmierci, wedle której dusze zmarłych udają się do nieba bądź piekła [oraz «wynalezionego» później czyśćca], rozwijała się jako próba deapokaliptyzacji oryginalnego przekazu ewangelii. Kiedy chrześcijanie przestali oczekiwać, że Jezus nadejdzie za tydzień, przyszłe królestwo na ziemi zostało zastąpione przez królestwo w niebie. Apokaliptyczny dualizm, który głosił istnienie linii demarkacyjnej pomiędzy pełną zła współczesnością a przyszłym, utopijnym światem dobra przekształcił się w dualizm nieapokaliptyczny. Materialny i ziemski świat zła został oddzielony od świata Bożego. Innymi słowy, dualizm horyzontalny zarysowany w czasie – teraźniejszość i przyszłość – zmienił się w dualizm wertykalny, zarysowany w przestrzeni: ten świat [ziemski padół] i świat ponad nami [niebo – rozumiane wówczas dosłownie, jako kraina w oddali, poza zasięgiem ludzkiego wzroku, za chmurami]” (str. 193). „[…] żyć w wierze nie oznaczało już, jak za czasów Pawła, przygotowywać się do bliskiego i pewnego przyjścia Chrystusa w dniu sądu. Teraz chodziło raczej o akt wyrzeczenia się tego świata i jego powabów dla wieczności w niebie, której można było dostąpić nie po zagładzie znanego nam świata, lecz po śmierci danej osoby – Bóg, osądziwszy duszę, kierował ją bądź to do raju [Edenu 2.0], bądź do królestwa potępionych [gorszej wersji Szeolu wzbogaconej o tortury]” (str. 197) – jednocześnie nadal mówi się o paruzji i sądzie ostatecznym. Wobec oczywistych trudności, pojawiają się rozwiązania pragmatyczne: „[…] członkowie Kościoła spodziewający się rychłego przyjścia Jezusa – które nie nie następowało – zaczynają stanowić problem. Porzucają oni prace, przekonani o rychłym końcu świata. Po cóż bowiem pracować i oszczędzać pieniądze, skoro juto nie będzie już nic? (2 Tes 3, 10-12). Tacy ludzie najprawdopodobniej żyli wówczas na koszt innych członków zboru. Aby poradzić sobie z tą sytuacją, nieznany autor stworzył, by mieć większy autorytet, podszywając się pod Pawła, list do zgromadzenia. W liście tym bezrobotnym [darmozjadom] nakazał wrócić do swoich zajęć i nie spodziewać się, że cokolwiek nastąpi szybko. Działanie takie wydaje się mieć sens w kontekście rozwoju wypadów, kiedy to oczekiwany przez Pawła rychły koniec świata nie nastąpił” (str. 203). Jest co najmniej zastawiającym, po co ów sąd sądów, ostateczny i zamykający eksperyment z homo sapiens i wolną wolą, skoro mamy już koncepcję alternatywnego bytowania, która sprawia wrażenia ostatecznej. Widać tu wyraźnie, że doszło do zmiany wierzeń. Myślący racjonalnie, dostrzegają te niekonsekwencje i osobliwości, pozostali jednak nie – lub mocno je wypierają – dlatego kolejne pokolenia nie mogą się uwolnić.
*** Odpowiednika krainy umarłych z wierzeń Sumerów i Akadyjczyków, bliskim greckiemu Hadesowi. „Sumeryjsko-akadyjska koncepcja świata zmarłych, rozciągającego się poniżej oceanu wód podziemnych, zakłada rodzaj letargu i jednostajności bytowania w tej krainie. Panowały tam ściśle określone reguły. Jedna z nich, nadrzędna, zakładała brak możliwości powrotu do świata żywych. Nie było od niej wyjątku nawet dla bogów.
W mitach najczęściej świat ten jest przedstawiany jako rozległy step pełen ciemności i pyłu. […] zmarli nie odbywali tam żadnej kary – wiedli jedynie smutny żywot [pozbawiony nadziei].
Niektóre teksty potwierdzają, że lepsze perspektywy mieli władcy (legendarny Gilgamesz został nawet sędzią [tylko po co, skoro nikt tam nikogo nie sądził?]),zmarli w walce oraz ojcowie wielu synów. Bowiem jedynie rodzina mogła zapewnić ciągłość kultu zmarłych, zanosić modły i składać ofiary. Inaczej zmarli pożywiali się kurzem i zatęchłą wodą. Niezaspokojone ofiarami duchy mogły powracać na ziemię, by szkodzić, tak samo jak mieszkające w podziemiach demony atakujące ludzi [jak to się ma do tego, że Kur była «krainą bez powrotu»? - taki wypad to jak przepustka].
Wejście do krainy ciemności znajdowało się na zachodzie, w miejscu, w którym słońce kończyło swoją niebiańską drogę” (Olga Drewnowska-Rymarz, Zuzanna Wygnańska, Mitologie Świata. Tom 13. Ludy Mezopotamii, Warszawa 2007, str. 27). Przytaczam tu ten fragment, bo mityczny Abraham wywędrował z mezopotamskiego Ur, a twórcy Biblii inspirowali się opowieściami znad brzegów Tygrysu i Eufratu, które stanowiły część ich dziedzictwa kulturowego, krążyły po Bliskim Wschodzie przez tysiąclecia, ulegając zmianom i adaptacjom. Judaizm nie wyrósł w izolacji, czerpał pełnymi garściami z wierzeń innych ludów, oraz wprost z nich ewoluował. Dobrym przykładem będą aniołowie: „Pierwsze wyobrażenia aniołów istniały w starożytnym Egipcie i Babilonii. W religiach tych cywilizacji były całe zastępy duchów i istot, będących pośrednikami między bogami a człowiekiem. Często przedstawiano je jako uskrzydlone zwierzęta z ludzkimi twarzami. Starożytnym aniołom przypisywano pewien rodzaj cielesności, co znajduje potwierdzenie w apokryficznej Księdze Henocha. Anioły tam występujące płodziły dzieci, odczuwały głód i pragnienie. W czasach nowożytnych do tej koncepcji aniołów powrócił Emanuel Swedenborg” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Anio%C5%82). Późniejsze wizerunki, które dotrwały do naszych czasów i były powielane w sztuce sakralnej, pochodzą z Rzymu i Grecji (uskrzydlone kobiety, Kupidyn/Amor/Eros). (Kogo przypomina rzymski Jowisz na tronie? Np. tu: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/7/7b/Giove%2C_I_sec_dc%2C_con_parti_simulanti_il_bronzo_moderne_02.JPG – stwierdzenie że chrześcijańscy artyści powielali wizerunki pogańskich bóstw, zmieniając jedynie atrybuty, jest oczywistością, dzięki takiemu samemu mechanizmowi diabeł ma aparycję greckiego Satyra/Pana, którą wcześniej przyjął też staroitalski Faun…).
Wracając do kwestii ostatecznych: „[Saduceusze – stronnictwo religijno-polityczne zawiązane wokół kapłanów Świątyni Jerozolimskiej wywodzących się z rodu Sadoka, opozycyjni wobec Jezusa] Sądzili raczej – podobnie jak wielu niepodzielających apokaliptycznych poglądów Żydów, a także wielu pogan – że śmierć jest końcem wszystkiego: że po prostu przestajemy istnieć” (str. 259). Często przy krytyce religii, spotkamy ze spłycaniem tematu ze strony gorliwych wyznawców, którzy czują się atakowani, a także automatycznym łączeniem tej krytyki z ateizmem i negowaniem pośmiertnej egzystencji, co pozornie może wydawać się logiczne, ale ten oraz inne przykłady – wcale nie odosobnione, podobne myśli mieli mieszkańcy Mezpotamii czy greccy filozofowie – wyraźnie podkreślają, że nie wolno ładować wszystkiego do jednego wora. Niestety, ich myśli rzadko wybiegają poza własną religię, a kierowani lękiem przed niebytem, automatycznie odnoszą się do kwestii eschatologicznych (mimo że te nie są podejmowane).
**** „Podczas zabawy, w której uczestniczy [mały] Jezus, pewne dziecko spada z dachu i ginie. Jezus, oskarżany o zepchnięcie chłopca [przez jego rodziców], wskrzesza go i każe wyznać, że spadł sam” – ujmujące (https://pl.wikipedia.org/wiki/Ewangelia_Dzieci%C5%84stwa_Tomasza); „Zenonie [...] czy to ja cię strąciłem? On się podniósł po chwili i powiedział: Nie mój panie” (spisywane ze słuchu: https://radionaukowe.pl/podcast/apokryfy-co-o-dziecinstwie-jezusa-mowia-odrzucone-ewangelie-e178/, po 38 min. [2023], jest to fragment lakonicznego passusu, który można odnaleźć na str. 393 w pierwszym tomie serii Apokryfy Nowego Testamentu: Ewangelie apokryficzne. Część I. Fragmenty. Narodziny i dzieciństwo Maryi i Jezusa, wyd. WAM, wyd. III Kraków 2020).
***** Miał ze swoimi owieczkami urwanie głowy: „[W korynckim Kościele] Królował brak zasad moralnych: niektórzy chrześcijanie korzystali z usług prostytutek i chełpili się tym w kościele. Jeden z mężczyzn żył nawet na kocią łapę [w konkubinacie?] z [własną] macochą. Byli i tacy, którzy zupełnie nie przejmowali się tym, jak ich postępki mogą wpłynąć na słabszych w wierze braci. Nie brakowało chrześcijan, którzy zgromadziwszy się na Wieczerzy Pańskiej, upijali się i objadali ponad miarę, podczas gdy inni, przychodząc później […], nie znajdowali już niczego do jedzenia i picia. Nabożeństwa zmieniały się w kompletny chaos, ponieważ ci, którzy uważali siebie za szczególnie uduchowionych, jeden przez drugiego zaczynali przemawiać językami (czyli posługiwać się językami, których nie znali [tj. bełkotać]). Konkurowali w ten sposób ze sobą, próbując udowodnić, że to właśnie im Duch [Święty] przyniósł szczególny talent. I tak dalej, i tym podobnie [ergo: degrengolada i pożar w burdelu].
[…] [Paweł strofował:] Żadnych więcej prostytutek, grzeszenia z własną macochą, pijaństwa podczas Wieczerzy Pańskiej, wzajemnych oskarżeń przed sądem...” (str. 178-179) – mijają tysiąclecia, a odkąd zaczęliśmy prowadzić osiadły tryb życia – i tym samym przyblokowaliśmy nieco mechanizmy ewolucji – niewiele się u nas zmieniło. Analogie są uderzające, zwłaszcza jeśli spojrzy się na to przez pryzmat wszystkich „nowych ruchów religijnych” czy jakichś elitarnych klubów, zamkniętych stowarzyszeń w ramach starych kultów. Jak bardzo nie chcielibyśmy być uduchowieni, jesteśmy tylko ludźmi, a codzienne wizyty w toalecie nie pozwalają nam o tym zapomnieć. „W czasach, gdy powstawała Apokalipsa Pawła [tj. pod koniec III stulecia], Kościół był już liczącą się siłą w świecie, ale składali się na niego nie święci, lecz grzesznicy. Jego przywódcy troszczyli się głównie o siebie, a nie o biednych i prześladowanych” (str. 197) – i niewiele się w tych kwestiach pozmieniało: „Z otwartym dachem jadę szybko, choć jeszcze nie maybachem tak jak biskup” rapuje Pezet (track Jan Paweł, Muzyka Komercyjna, 2022),w 2018 wchodzi do kin Kler Smarzowskiego, który jest w zasadzie filmem-zwierciadłem, swoje książki piszą Obirek z Nowakiem, w wiadomościach regularnie dowiadujemy się o przykładach molestowania, gwałtów lub przemocy, których sprawcami są księża i zakonnice. Najnowszy hit (2023),to impreza na pewnej małopolskiej parafii: „Księża z Dąbrowy Górniczej zorganizowali imprezę, na którą zamówili męską prostytutkę. Kiedy zaproszony mężczyzna stracił przytomność, uczestnicy spotkania nie chcieli wpuścić ratowników medycznych” (https://sosnowiec.wyborcza.pl/sosnowiec/7,93867,30208685,ksieza-zorganizowali-impreze-z-meska-prostytutka-interweniowalo.html). O tym, że osoby homoseksualne należy uśmiercać, informuje nas Biblia, nie raz i nie dwa; prześladowanie gejów to część prorodzinnej polityki Kościoła, otwarte mówienie o grzeszności takich osób wpisane jest w jego nauczanie, ale jak ma się do tego organizowanie popijawy na parafii z seksworkerem? Hipokryzja poziom HARD. „W pewnym momencie impreza wymknęła się spod kontroli i do mężczyzny trzeba było wezwać pogotowie. Wystraszeni księża początkowo nie chcieli wpuścić ratowników medycznych, więc wezwano policję. dopiero po interwencji mundurowych wpuszczono zespół pogotowia, który udzielił pomocy męskiej prostytutce. / […] / Kiedy nagi mężczyzna leżał nieprzytomny na podłodze, ksiądz z kolegami nadal kontynuowali zabawę” (https://www.eska.pl/slaskie/to-u-niego-odbyla-sie-impreza-z-meska-prostytutka-to-wikariusz-i-naczelny-katolickiego-pisma-aa-VDQz-cSue-Q6ww.html). Sławomir Mrożek by tego nie wymyślił.
****** W gimnazjum chodziłem jeszcze na religię, matka niestety nie pozwoliła mi zrezygnować. Pamiętam, że zapytałem księdza czy Jezus podróżował do Indii, celem pobierania nauk, samodoskonalenia (co musiałem wyczytać w czasopiśmie typu „Nieznany Świat”, „Czwarty Wymiar”, albo jakieś książce typu „Życie i nauka mistrzów Dalekiego Wschodu”),dostałem wtedy taką odpowiedź (mało serdecznym tonem): „Przeczytałeś to w Gazecie Wyborczej?!” i dalej nie padło już nic w tym temacie. Żadnych informacji. To był wybitnie prymitywny katecheta, co dziwne, niezbyt zaawansowany wiekowo. Gdybym to ja był na jego miejscu, wykorzystałbym to pytanie aby zaciekawić klasę, rzuć jakieś sugestie co do głębokiej mądrości Jezusa – w końcu w myśl doktryny przedwiecznemu – która objawiała się także w różnych formach innym ludom, jeszcze przed jego ziemskimi narodzinami. Jakkolwiek starał się do tego odnieść, poprosił, abym powiedział coś więcej i co o tym sądzę. A tu nic. Ewidentnie brakowało mu talentu pedagogicznego, ale też zwykłej serdeczności. Z religii były oceny, więc człowiek musiał się hamować, ale jak widać nawet pozornie niewinne pytania, bez złych intencji, podyktowane zdrową ciekawością, nie mieszczą się w ramach procesu indoktrynacji. Najbezpieczniej było milczeć lub potakiwać.



TOKSYCZNA SEKTA CHRYSTUSA

„[…] Jezus nauczał swoich zwolenników, że ziemskie rodziny są bez znaczenia. Informacja ta powinna trochę ostudzić tych, którzy tak mocno podkreślają obecnie doniosłość tzw. wartości rodzinnych. Założeniem większości (amerykańskich) chrześcijan, a także wyraźnie głoszoną przez wielu kaznodziejów tezą, jest uznanie, że to Jezus przekazał nam wartości takie jak rodzina, ojczyzna, posłuszeństwo wobec rodziców, jeden mąż/jedna żona itd. Jednak najstarsze tradycje dotyczące Jezusa wystawiają pogląd ten na próbę. […] Jezus nie robił wyrzutów tym, którzy opuszczali dla niego swoich rodziców, małżonków czy dzieci; przeciwnie – chwalił ich za to. […] Jezus podkreśla, że nikt nie może być jego uczniem, jeśli »nie ma w nienawiści swojego ojca czy matki« (Łk 14, 26).
Wydaje się, że treścią nauk Jezusa był postulat, by wspólnota jego wyznawców stała się nową rodziną dla tych, którzy zostawili za sobą wszystko, przez wzgląd na niego. W najstarszej Ewangelii czytamy:
»Tymczasem nadeszła Jego Matka i bracia i stojąc na dworze posłali po Niego, aby Go przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie. Odpowiedział im: Któż jest Moją matką i (którzy) są braćmi? I Spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką« (Mk 3, 31-34).
[…] W istocie nauka Jezusa szła jeszcze dalej. Nie tylko podważała autorytet rodziny, lecz także uznawała instytucję małżeństwa wyłącznie za środek doraźny, który zostanie unieważniony wraz z nadejściem Królestwa Bożego” (str. 259).
Biblijny Jezus, a wiele wskazuje że również ten historyczny, zachęca do poluzowania rodzinnych więzi – zerwania z domem i rozpoczęcia nowego życia na łonie wspólnoty*. Można rzecz, że jest w tym zakresie dosyć radykalny, co potwierdzają ewangeliści: „Każdy, kto by opuścił domy albo braci, albo siostry, albo ojca, albo matkę, albo dzieci, albo rolę dla imienia mego, stokroć tyle otrzyma i odziedziczy żywot wieczny” (Mt 19,29) – nęci Chrystus. „Nie mniemajcie, że przyszedłem, by przynieść pokój na ziemię; nie przyszedłem, by przynieść pokój, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić człowieka z jego ojcem i córkę z jej matką, i synową z jej teściową. Tak to staną się wrogami człowieka domownicy jego. Kto miłuje ojca albo matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien; i kto miłuje syna albo córkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien” (Mt 10, 34-37) – czy takie wymogi stawia miłujący mędrzec – syn boży i zbawiciel – czy toksyczny, samozwańczy guru, który chce wywrócić życie swoich wyznawców do góry nogami? „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął [...] Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi , a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej” (Łk 12, 49-53). „Do drugiego zaś rzekł [Jezus]: Pójdź za mną! A ten rzekł: Pozwól mi najpierw odejść i pogrzebać ojca mego [który właśnie zmarł]. Odrzekł mu: niech umarli grzebią umarłych swoich, lecz ty idź i głoś Królestwo Boże. Powiedział też inny: Pójdę za Tobą, Panie, pierwej jednak pozwól mi pożegnać się z tymi, którzy są w domu moim. A Jezus rzekł do niego: Żaden, który przyłoży rękę do pługa i ogląda się wstecz, nie nadaje się do Królestwa Bożego” (Łk 9, 59-62). „Ktoś inny spośród uczniów rzekł do Niego: «Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca!». Lecz Jezus mu odpowiedział: «Pójdź za Mną, a zostaw umarłym grzebanie ich umarłych!»” (Mt 8, 21-22). „A szły z Nim wielkie tłumy. On odwrócił się i rzekł do nich: Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (BT, Łk 14, 25-26).
„Strzeżcie się żarliwych fanatyków podążających za charyzmatycznym przywódcą, który obiecuje rychły koniec” piszą Max Cutler i Kevin Conley w książce Sekty (wyd. Znak, Kraków 2023, str. 260). Odnosi się to do współczesnych grup, ale pasuje idealnie do wschodniego basenu Morza Śródziemnego w ostatnich wiekach starożytności.

________________________
* Warto tu przy okazji nadmienić, że choć Jezus nie propagował feministycznych postulatów, i nie oferował zrównania pozycji kobiet i mężczyzn przed końcem świata, to z uwagi na swoje eschatologiczne nauki, był atrakcyjny, bo dawał kobietom wizje porzucenia patriarchatu, tymczasowo i docelowo, w nowej formie egzystencji: bezpłciowej i wolnej od prokreacji (mimo to, przynajmniej do czasu apokalipsy, miały pełnić rolę służebną).



TAJEMNICE SKRYPTORIUM

Kiedy wertuje się Nowy Testament, chyba ostatnim co może przyjść człowiekowi do głowy, to to, że obcuje z pismem świętym: natchnionym, przepełnionym mądrością i oferującym wgląd w istotę wszechrzeczy, od A do Z. Jest po prostu źle napisane, i nie jest to pogląd współczesny, czyniony z pozycji odbiorcy nawykłego do innych standardów. Do identycznych wniosków dochodzić musieli starożytni Grecy, którzy mieli przecież Iliadę i Odyseję, oraz bogatą literaturę z innych okresów. Tutaj nie ma tego kunsztu, a i treści są mniej pasjonujące. Ponadto, jest w nim masę uderzających sprzeczności – których nikt nie ujednolicił – skutkujących odmiennymi wariantami wydarzeń, alternatywnymi wersjami biografii Chrystusa, jego kompanów i sympatyków. Budowa wskazuje na brak odgórnego zamysłu, kompilatorski, doraźny charakter całości, a liczne treści zaświadczają ograniczoną, nierzadko wręcz błędną wiedzę o świecie. Do tego dochodzi fakt, że z punktu widzenia etyki, wiele fragmentów się zwyczajnie nie broni.

„Badacze Nowego Testamentu od dawna znają przyczynę rozbieżności [opisów męki chrystusowej]. Otóż teksty te podlegały nieustannym modyfikacjom, były ciągle powtarzane. Modyfikacje te miały niejednokrotnie wpływ na ostateczne przedstawienie losów Jezusa w ostatnich godzinach jego życia. Kiedy ktoś zmieniał daną opowieść, to zazwyczaj nie dlatego, że dysponował nowymi informacjami i pragnął ubogacić ogólny przekaz. Chodziło raczej o uwypuklenie pewnych wydarzeń bądź słów Jezusa, przy czym skutkiem tych takich zabiegów były zmiany szczegółów opowieści.
Zilustrujmy działanie tego procesu. Otóż – jak pamiętamy – najstarszą zachowaną relacją pisaną jest Ewangelia Marka, dlatego, o czym od dawna wiadomo, Mateusz i Łukasz korzystali z zawartych w niej opowieści, pisząc swoje ewangelie. Czasami nie zmieniali nic bądź prawie nic. Czasem modyfikowali swoje historie zasadniczo, dopasowując je do własnych celów” (str. 278). To samo odnosi się do pozostałych ewangelii, które się nie uzupełniają, ale stanowią scenariusze alternatywne. „Różnice między tą relacją [tj. Łukasza] a Ewangelią Marka są uderzające. I nie wolno przechodzić nad nimi do porządku dziennego, jak gdyby oba teksty były historycznie prawdziwe. Dochodzi do bardzo niebezpiecznego zjawiska, gdy czytelnicy łączą treści przekazywane przez Marka z opisem zaczerpniętym z Łukasza, po czym w dobrej wierze wrzucają je do jednego worka z Ewangeliami Mateusza i Jana – otrzymując w rezultacie obraz Jezusa, którego nie znajdziemy w żadnej z ewangelii. […] traktując w ten sposób Ewangelie – mieszając cztery odrębne relacje w jedną, w której Jezus robi i mówi, wszystko co znajduje się w każdej wersji – tworzy się w efekcie własną Ewangelię […]” (str. 281). „Omawiane relacje z życia Jezusa powstały wiele dziesięcioleci post factum; spisali je ludzie, którzy nie byli naocznymi świadkami, opierali swoje teksty na krążących wśród wyznawców Jezusa, przekazywanych z ust do ust opowieściach. Nawet dla chrześcijan pierwszego wieku byłoby bardzo trudnym zadaniem ustalenie z historyczną precyzją, co rzeczywiście wydarzyło się kilkadziesiąt lat wcześniej. Pamiętajmy, że same Ewangelie podają, iż uczniowie Jezusa uciekli w decydującym momencie. Skąd więc autorzy Ewangelii wiedzieli, co Jezus mówił przybity do krzyża? Nikt przecież nie robił notatek. […] wydaje się mocno nieprawdopodobne, by rzymscy żołnierze – których zadaniem było wykonanie egzekucji na przestępcach i usunięcie ich ciał – byli skłonni dopuścić kogokolwiek pod sam krzyż, aby zapisał ostatnie słowa umierającego Jezusa.
W tym kontekście może uderzać fakt, że wiele wydarzeń opisanych w ewangelicznych relacjach o śmierci Jezusa jednoznacznie nawiązuje do proroctw zawartych w Piśmie. Proroctw, które – zdaniem późniejszych chrześcijan – Jezus wypełnił” (str. 282),jako przykład, prof. Ehrman podaje Psalm 22 (str. 151) oraz fragment Księgi Izajasza (str. 152): pewne zdarzenia musiały mieć miejsce, bo je zapowiedziano. Skoro tak, tworząc swoje wizje męki, przesyceni judaizmem twórcy z góry wiedzieli, co ich bohater musiał odhaczyć, co powiedzieć, gdzie się udać, a to czy faktycznie tak było czy nie – nikt tego nie weryfikował.

„[…] ludzie starożytni nie widzieli potrzeby zachowywania przekazywanych ustnie tradycji w niezmiennym kształcie. […] W starożytności zmieniano treść pieśni i opowieści w zależności od aktualnych uczuć, wrażeń, emocji czy sytuacji. Zmiany mogły powstawać wskutek presji ze strony publiczności, ze względu na porę dnia, kontekst historyczny, kulturowy czy polityczny. Niekiedy opowieści zmieniano tylko dlatego, że ktoś uznał, iż wypada je zmienić. […]
[…] W kulturach opartych na słowie pisanym (takich jak nasza) dominuje wyobrażenie, że najważniejsze wydarzenia historyczne starożytności – życie Sokratesa, podboje Rzymu, śmierć Jezusa – musiały zostać zapamiętane ze stuprocentową dokładnością, ponieważ miały tak wielkie znaczenie. Ale starożytni wcale tak nie myśleli. Opowieści zmieniano – często ze zdumiewającą dla nas łatwością i niefrasobliwością – właśnie dlatego, że były dla przekazujących je ogromnie ważne. Modyfikowano je więc, koloryzowano i upiększano. A czasem wymyślano” (str. 331) i przelewano na papirus. Propaganda, pragmatyzm, oszustwa w dobrej wierze, pokrętnie rozumiana pobożność. Wszystko co wymieniono, składa się na to, że produkt finalny, tak jak w przypadku zabawy w głuchy telefon, albo nieco odbiega od oryginału, albo jest czymś zupełnie innym. Tak więc gawędziarze i samozwańczy apostołowie, na równi z przepracowanymi skrybami (którzy się zwyczajnie mylili, lub mieli fantazję i chęć by dodać coś od siebie) odpowiadają za teksty, które prości zjadacze chleba, nienawykli do krytycznego myślenia, odbierają jako słowo boże...

„Greckie słowo »kanon« (gr. κανών) ma wiele znaczeń, a pierwszy posłużył się nim wprost dla określenia ksiąg Nowego Testamentu, Atanazy z Aleksandrii w roku 367. Księgi, które powinny należeć do Nowego Testamentu, określił on terminem ksiąg kanonicznych (gr. βιβλία κανονιζόμενα),przeciwstawiając im apokryfy (gr. ἀπόκρυφα). Od jego czasu utrwaliły się w piśmiennictwie chrześcijańskim i nauce terminy – »księgi kanoniczne«, na określenie ksiąg, które wchodzą w skład Nowego Testamentu oraz »apokryfy« dla ksiąg, które po pewnych wahaniach zostały ze zbioru usunięte.

Ustalenie kanonu Nowego Testamentu było długotrwałym i skomplikowanym procesem. Wśród badaczy tej problematyki już od XVIII wieku nie ma zgody, co do przebiegu samego procesu. Część uważa, że powstawanie kanonu było ciągłym procesem rozszerzenia zbioru, od Ewangelii do dwudziestu siedmiu ksiąg, któremu towarzyszyła dyskusja pomiędzy różnymi ośrodkami. Druga część jest zdania, że powstawanie Nowego Testamentu było procesem eliminacji i wyłączania kanoniczności różnych ksiąg, z początkowo bardzo szerokiego zbioru. Dyskusja między badaczami, którzy reprezentują tak dwa odmienne stanowiska wciąż trwa i daleka jest od rozstrzygnięcia” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Nowy_Testament) – najlogiczniejszym, zdaje się założenie wariantu hybrydowego, tj. poszerzenie kolekcji przy jednoczesnej redakcji, wprowadzaniu zmian wynikających z pomyłek, czynionych przez skrybów i duchownych, oraz usuwanie tego, co wypadło z łask, co po głębszym zastanowieniu uznano za nadmiernie odbiegające od reszty.

„[…] [istnieją rozliczne] warianty tekstu greckiego 27. ksiąg Nowego Testamentu, które powstały w wyniku zamierzonych lub nieświadomych zmian w tekście pierwotnym dokonanych przez kopistów przy sporządzaniu kolejnej kopii tekstu*. Niektóre z wariantów powstały w wyniku błędu, na przykład kiedy oko kopisty zatrzymało się na podobnym słowie, ale znajdującym się w innym miejscu oryginalnego tekstu. Jeżeli oko wróciło na wcześniejsze słowo, powstawało powtórzenie (błąd dittografii). Jeżeli oko spojrzało na dalsze słowo, powstawało opuszczenie (błąd homoioteleuton). W innych przypadkach kopista dodawał tekst z pamięci, z innych paralelnych tekstów (najczęściej miało to miejsce w Ewangeliach synoptycznych). Czasami zmieniał pisownię. Synonimy zastępował substytutami. Zaimki zamieniano w rzeczowniki (zwrot jak »On powiedział« stał się zwrotem »Jezus powiedział«).

[…]

Orygenes [ok. 185-254] był jednym z pierwszych, który zastanawiał się nad różnicami w tekście Nowego Testamentu i deklarował swoje preferencje dla określonych wariantów. W Mat 27,16-17 faworyzował »Barabasz« przeciwko »Jezus Barabasz« (In Matt. Comm. Ser. 121). […] Orygenes odnotował dwa warianty w Hebr 2,9 »z dala od Boga« i »przez łaskę Bożą«. W Komentarzu do Ewangelii Mateusza Orygenes napisał: »Tymczasem jest oczywiste, że istnieje duża różnica między rękopisami; wynika ona bądź z niedbalstwa pewnych kopistów, bądź z niegodziwej śmiałości niektórych, bądź winę za to ponoszą ci, <którzy nie zwracają uwagi>[]na poprawność tekstów, bądź ci, którzy poprawiając dodają lub usuwają, co im się podoba«.

John Mill w roku 1707 oszacował liczbę wariantów Nowego Testamentu na 30 000. Jednak Mill miał do dyspozycji zaledwie około stu rękopisów NT. Eberhard Nestle, w końcu XIX wieku podał liczbę od 150 000 do 200 000 wariantów. Obecnie Ehrman mówi o 400 000 wariantach a Daniel B. Wallace o 300–400 tysiącach wariantów” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Warianty_tekstowe_Nowego_Testamentu).

Warto też wspomnieć o mnogości wariantów ortograficznych, nierzadko w obrębie konkretnego rękopisu, w których jedno słowo zapisywano na kilka różnych sposobów. Oraz braku znaków interpunkcyjnych, które dodano znacznie później (a które mają wpływ na znaczenie poszczególnych zdań i opowieści). Co więcej: „Ojcowie Kościoła, którzy decydowali o jego objętości i treści, żyli kilkaset lat po napisaniu tych ksiąg i nie dysponowali pogłębioną wiedzą o ich rzeczywistych autorach” (str. 202). Tekst natchniony, święty – cechowałby się dalece bardziej przemyślaną kompozycją, nie byłby względem siebie sprzeczny, i oferował treści ponadczasowe, w tym takie, których geniusz objawiałby się dopiero po latach, być może całe wieki później – wraz z rozwojem nauki (przybliżając to, co wówczas było nieweryfikowalne). Ponadto, Duch Święty czuwałby, aby kolejni kopiści nie robili tylu baboli. Powyższe wnioski i refleksje, w zasadzie desakralizują te pisma.

________________________
* „Prawda jest taka, że kopiujący je skrybowie często zmieniali treść dokumentów popełniając przypadkowe błędy, albo też celowo »poprawiając« tekst opowieści” (str. 76) – pisze prof. Ehrman w odniesieniu do apokryfów, ale dalej odnosi się to także do ewangelii Łukasza i Marka (str. 79-80),i autor podaje konkretny przykład, co jak się zdaje uderza samego tłumacza, który dysponując polskim wydaniem Nowego Testamentu, wskazuje na przypis od przekładającego, że ten dodaje kilka końcowych linijek, bo choć odbiegają stylistycznie od całości i budzą pewne wątpliwości, to jednak te „najpoważniejsze” rękopisy je zawierają… Jest to wybitny przejaw dwójmyślenia, w którym tłumacz zdecydowanie nieobojętny religijnie wobec przekładanego tekstu, jednocześnie deklaruje świadomość, że dany passus jest późniejszym dodatkiem (a zatem w myśli narracji Kościoła – niepochodzącym od św. Marka, apostoła). Mimo to, jest czymś istotnym. Integralnym elementem tych wiarygodniejszych rękopisów i późniejszych wydań drukowanych…



SALVATOR ILLITTERATUS

„Każda ważna osobistość osobistość świata starożytnego potrafiła pisać. Były rzecz jasna wyjątki, potwierdzające regułę, jak choćby Jezus [który nie pozostawił po sobie żadnych pism**]. […]
Jeśli natomiast jakaś ważna postać pozostawała niepiśmienna, częstokroć umiejętność tą przypisywała jej moc wyobraźni następnych pokoleń. Dotyczy to m.in. Jezusa […]” (str. 103).

Jezus nie pozostawił po sobie żadnych zapisków czy listów, i to niezależnie od tego czy mogły być kreślone jego ręką, czy podyktowane skrybie. Żadnych świadectw działalności politycznej lub reformatorskiej. Może takowe były, ale jak wiele dokumentów z epoki, rozsypały się w proch, nie dotrwawszy do naszych czasów? Może posłużyły do uszczelniania ścian albo opał? Nie wiadomo, ale niewiele wskazuje, by tak właśnie się stało. Wówczas piśmienne były tylko elity, a Jezus, jako syn ubogiego cieśli, dorabiający sobie jako rybak i uzdrowiciel, unikający dużych ośrodków miejskich, nie miał ku temu możliwości – czasu ani środków. Wziąwszy pod uwagę, że zapisał się w historii i pamięci wielu, takie treści musiałby być kopiowane i przekazywane dalej… tymczasem nie mamy żadnego planu politycznego, żadnych wytycznych kierowanych bezpośrednio do znajomych czy sympatyków, nawet w pismach antagonistów, którzy przecież by je cytowali i krytykowali (!). Nic.

„Łukasz rozwija finezyjnie tę historię [przypisaną Markowi, o pobycie w Nazarecie], pokazując Jezusa czytającego tekst Izajasza w synagodze, mówiącego, że słowa księgi proroka spełniają się tu i teraz […].

Tym samym w dzisiejszej Ewangelii napotykamy jedyną w Nowym Testamencie wzmiankę o tym, że Jezus cokolwiek czytał, a tym samym potrafił to robić. Do tego mamy jeden tekst (J 8),który pokazuje Jezusa piszącego.

Są to tylko dwa teksty, a poza tym słabo wiarygodne historycznie” (https://kompletnieinaczej.blog.deon.pl/2021/08/30/jezus-byl-analfabeta/). W apokryfach z kolei, pisze po grecku, języku którym historyczny Jezus nie władał***.

________________________
* Jak jesteś synem szefa, nie potrzebujesz dyplomów.
** Nieco dalej wprost, czarno na białym: „Ani Piotr, ani Jezus nie pozostawili po sobie żadnych pism” (str. 126). „Najbardziej rzetelne dane szacunkowe wskazują, że w wariancie optymistycznym w starożytności czytać i pisać umiało tylko 10-15 procent populacji. Odsetek ten był naturalnie znacznie niższy na terenach wiejskich, gdzie ludzie ledwo wiązali koniec z końcem. W miejscach takich jak rolnicza Galilea znakomita większość mieszkańców, czyli ok. 95 procent, nie potrafiła przeczytać prostego tekstu” (str. 45).
*** Ewangelia Dzieciństwa Tomasza: mały Jezusek uczy się liter, zdarza mu się przy tym ukatrupić nielubianego belfra, którego uznaje za niedostatecznie wyedukowanego, kolegów z podwórka a także kilka innych osób – generalnie, jaki ojciec taki syn: „Samaria odpokutuje za bunt przeciw Bogu swojemu: poginą od miecza, dzieci ich będą zmiażdżone, a niewiasty ciężarne rozprute” (Oz 14, 1, https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=780) – krew nie woda, cały tatuś.



UWAGI (wyd. 2010, tłum. Przemysław Hejmej): str. 14 – przekazywano-przekazać (nieplanowane powtórzenie, zła stylistyka); str. 18 – „Tabitho, wstań” powinno być w cudzysłowie zagnieżdżonym (ewentualnie, z uwagi na wyraźne wyróżnienie z tekstu głównego, tekst (str. 17-18) można by dać bez cudzysłowu; str. 23 – ieprawdy (nieprawdy); str. 31 – „Wkrótce potem miejsce […]” (Wkrótce potem w tym miejscu…); str. 32 – wyrzuca złe duchy (wypędza) + naśladowców (zwolenników?); str. 37 – środkowa Turcja (wówczas Azja Mniejsza/Anatolia); str. 49 – Fichtych (tych/wszystkich); str. 61 – ego (jego); str. 82 – „Jednym stałych takich motywów […]” (Jednym ZE stałych takich motywów…); str. 90 – „A czym innym jest w gruncie rzeczy cud, jak nie zrealizowaną niemożnością?” – combo (ort. [niezrealizowaną] + logika [sęk w tym że właśnie zaistniałą, zrealizowaną]: A czym innym jest w gruncie rzeczy cud, jak zrealizowaną niemożnością?); str. 109 – zbędne „tak”; str. 110-111 – wyodrębniony tekst nie musi być w cudzysłowie, natomiast kiedy mamy cytat w cytacie należy to odpowiednio wyodrębnić (cudzysłów zagnieżdżony); str. 123 – „Skąd wiadomo, że pewne wydarzenia faktycznie miejsce działy się w życiu Pawła […]” (albo miały miejsce, albo działy się); str. 124 – reanimacja zmarłych (raczej: ożywienie); str. 137 – zjedzone „w”; str. 139 – „Zeus, Apollo czy Atena” – jeśli mowa o głównych bóstwach Imperium Romanum, to Jowisz, Apollo i Minerwa… a Apolla można by śmiało podmienić na Marsa; str. 140 – „wiemy tego, co wiemy” (z tego wiemy); str. 142 – zbędne „na sobie” (do skasowania); str. 147 – „[…] zanim Paweł pojawił się scenie dziejach” (...zanim Paweł pojawił się na scenie Dziejów?); str. 157 – „oczach rozumieniu Pawła […]” (W oczach Pawła… W rozumieniu Pawła…); str. 158 – bardzo niedługo (zdecydowanie niedługo, rychło); str. 160 – tą (tę); str. 167 – nie znane (nieznane); str. 170 – cudzysłów otwarty, ale niedomknięty; str. 172 – 2x cudzysłów w cudzysłowie (powinny być cudzysłowy zagnieżdżone, a najlepiej – z uwagi na fakt, że te ten fragment i tak został graficznie wyróżniony na tle reszty tekstu – cytat powinien iść bez znaków sygnalizujących obcość myśli (nie stanowi części zdania); str. 172 – argumentacjom (argumentacją – liczba pojedyncza!); str. 183 – „[…] którzy »zapamiętali« go sposób tak, jak on zapewne by sobie tego nie życzył” (...którzy »zapamiętali« go w taki sposób, jakiego zapewne by sobie nie życzył; ...którzy »zapamiętali« go tak, jak on zapewne by sobie tego nie życzył); str. 187 – uważni czytelnicy zauważyli (kiepska stylistyka); str. 188 – zalało mieli (zalało ich/mieli); str. 202 – zbędne „to”; str. 203 – sądu (osądu) + rychłym-rychłym (niezbędny synonim: szybkim),potem pojawia się trzeci raz (też do podmianki); str. 204 – lekce sobie ważyli (może po prostu: lekceważyli?); str. 214 – nadprogramowy przecinek (,,); str. 217 – już (dalej); str. 224 – życia (do skasowania); str. 230 – zbędna kropka po znaku zapytania (?.); str. 233-235 – Francji (Galii),w okresie starożytności Frankowie jeszcze nie rządzili terenami które staną się Francją (anachronizm, to samo u Machiavelliego, gdzie czytamy o wodzu Francuzów – Wercyngetoryksie); str. 233-234 – warto by tu zaznaczyć, że Dan Brown napisał swój bestseller z 2003 w oparciu o Święty Graal, Świętą Krew [The Holy Blood and the Holy Grail] z ‘82, której autorzy wytoczyli Amerykaninowi proces o plagiat – który przegrali, bo szli w zaparte że ich publikacja ma charakter HISTORYCZNY, a skoro tak, nie powinni mieć obiekcji z tym, że ktoś inny oparł na niej powieść HISTORYCZNĄ (autor wspomina o niej dopiero na str. 272; nie mam pewności czy przytoczona anegdota nie jest aby plotką); str. 235 – srebrzystych ekranach (przyjęło się: srebrnych ekranach); str. 237 – wiersz (wierszu); str. 244 – w (z); str. 249 – kolejne cudzysłowy w cudzysłowie, i tak jak wcześniej jeden znak odpowiada jednocześnie za domknięcie cytatu jak i wypowiedzi która powinna być ujęta w cudzysłowie zagnieżdżonym; str. 251 – autor po raz drugi wyjaśnia znaczenie przydomku Magdalena; str. 253 – niektórych-niektórych (zła stylistyka); str. 271 – Francji (Galii) + powt. informacji o fikcyjnych losach „pani Chrysus”; str. 272 – swoich informacji (swoje informacje); str. 276 – zbryzganej (obryzganej); str. 278 – brak przerwy po myślniku; str. 290 – „[…] nie przekonani byliby dość mocno przekonani […]” (nie byliby dość mocno przekonani); str. 305/307-308 – cudzysłowy w cudzysłowie (to samo co wcześniej); str. 310 – „[…] sprzeczności jest sprzeczny […]” (jest sprzeczny).

Str. 141 – „Dla Żydów rozmaite kulty pogańskie nie były ani wyzwaniem, ani problemem, to znaczy nie interesowała ich działalność misyjna, próby nawracania pogan na swoją religię” – uogólniając tak, jednak prozelityzm żydowski też miał miejsce: w czasach najbliższych chrystusowym, w okresie panowania dynastii Machabeuszy (Hasmonejskiej),kiedy trzeba było usunąć w cień wpływy helleńskie i zorganizować ludność obcą/„zbłąkaną”, ale jednocześnie tubylczą, wokół jednego kultu. Kiedy Jahwe z bóstwa ludowego, lokalnego, awansował na patrona dynastii, a potem bóstwo opiekuńcze państwa i w końcu całego narodu, także zachodziła presja i potrzeba podporządkowania się preferencjom większości (o czym piszą prof. Niesiołowski-Spanò i prof. Shlomo Sand). Nigdy nie było tak, że do narodu wybranego nie mógł dołączyć ktoś z zewnątrz, i że potomkowie mitycznego Abrahama zachowali czystość swojej krwi, wręcz przeciwnie, wchodzili w związki mieszane i pozyskiwali do tej religii chociażby kobiety z ościennych ludów.

Str. 321 – „Również w polskim przekładzie Listu do Rzymian pojawia się imię Junius (przyp. tłum.) – zależy w jakim tłumaczeniu, w Biblii Tysiąclecia tak: „Pozdrówcie Andronika i Juniasa, moich rodaków i współtowarzyszy więzienia, którzy się wyróżniają między apostołami, a którzy przede mną przystali do Chrystusa” (https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=285). Natomiast w Piśmie Świętym z wydawnictwa Święty Wojciech, „dokonanym z języków oryginalnych”, jest już jak należy: „Pozdrówcie Andronika i Junię, moich krewnych i współwięźniów, którzy należą do grona wybitnych apostołów, którzy jeszcze przede mną należeli do Chrystusa” (RZ 16, 7, str. 1614, wydanie I [z 2003], dodruk 2012). To, że użyto nieco innych słów, nie powinno nikogo dziwić (tak, Pismo Święte, nawet w obrębie jednego języka, ma wiele wariantów),natomiast to, że zmieniono płeć oraz imię, co jest już ingerencją w treść listu, i że to powielono w polskim przekładzie, bo najwyraźniej nie było dostępu do tekstu bazowego/starszego (albo nie chciano tego zrobić),budzi już mieszane uczucia.

+

Peter, Paul, and Mary Magdalene. The Followers of Jesus in History and Legend
[Piotr, Paweł, i Maria Magdalena. Śledzący Jezusa (podążający za Jezusem) – historia i legenda]

Naśladujący Jezusa biegają z koroną cierniową po Jeruzalem i zakłócają porządek publiczny (tzw. syndrom jerozolimski*),Piotrek, Pasza i Mary M. nie wchodzili w rolę swojego guru, a przynajmniej nie w trybie 1:1. Mamy tutaj pewną niejasność językową, bo follow me to nie to samo co copy me (albo imitate). Z drugiej strony, tak właśnie określił ich profesor Niesiołowski-Spanò, na jednym z wykładów, i jeśli zaakcentować fakt, że starali się wprowadzać JEGO wytyczne, robić show w JEGO stylu – to chyba takie określenie jest na miejscu.

________________________
* „Zaburzenie polega na tym, że osoby pod wpływem obecności w miejscach związanych z historią biblijną [a szczególnie w Jerozolimie] doznają psychicznego szoku, utożsamiając się z postaciami biblijnymi. Psychiatrzy przyczyn choroby upatrują w zderzeniu własnych wyobrażeń pielgrzymów oraz ich oczekiwań dotyczących wizyty w Ziemi Świętej z rzeczywistością. Rocznie syndrom ten dotyka około 200 osób, głównie mężczyzn w wieku 20–30 lat. Są to głównie mężczyźni wyznania chrześcijańskiego lub żydowskiego (kilka przypadków odnotowano wśród muzułmanów). Przedstawiciele innych religii i ateiści nie doświadczają tego zjawiska” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Syndrom_jerozolimski).



REFLEKSJE NT. WIELKIEGO MANITOU

Książka profesora Ehrmana ma charakter historyczny, i takie też powinny być ewentualne refleksje, ale że omawiane kwestie tycza się religii, która w swoim planie programowym nie dotyczy wyłącznie tu i teraz, chciałbym podzielić się kilkoma przemyśleniami. Być może przyda się to komuś, kto dzieli podobne wahania, lub nie ma ich w ogóle (a bardzo by mu się przydały).


I: WIELKI PRZEDWIECZNY, WIELKI NIEOBECNY

Jeśli dzieje się coś dobrego, ludzie mówią „dzięki Bogu!”, ale kiedy zachodzi negatywne zrządzenie losu – choroba lub destrukcja, burząca wypracowany porządek – wtedy nie winią żadnej siły wyższej. Wtedy Bóg jest cudownie zwolniony z odpowiedzialności (np. za siły niszczycielskiego żywiołu). Minęły już czasy, kiedy o kataklizmach myślano jak o karze Boga, efekcie jego gniewu i pomście. Tylko najżarliwsi fanatycy, skrajnie obskuranccy, są skłonni tak to widzieć – ewentualnie winią rogatego, bo skoro mamy dualizm Bóg-Szatan, to złe odpowiada odwieczny antagonista...
Ale zastanówmy się: skoro wszystko jest dziełem Demiurga, to bakterie* i wirusy również, także trujące rośliny i pasożyty – a przecież chrześcijański Bóg ma być miłością, bezkresną, bezdenną i absolutną. Czemu więc doświadcza tak boleśnie małe, niewinne dzieci, które rodzą się z wadami dyskwalifikującymi je już na starcie, z nowotworami lub innymi przypadłościami? Czemu tworzy świat, w którym silniejsi pożerają słabszych, w którym nie jest to przejaw jakieś aberracji, a norma (drapieżniki polujące z konieczności, ale i dla zabawy, nie szczędzące cierpienia ofiarom; młode w miocie, mordujące swoje siostry i braci, przy obojętności rodziców, pasożyty żerujące na żywicielu latami, prowadzące do jego osłabienia i śmierci). Odpowiedź nasuwa się sama: albo tego Boga nie ma ma, albo jest kimś zupełnie innym niż się ludziom wydaje… Bliższym Cthulhu i podobnym monstrom z prozy Lovecrafta.

Dlatego wychwalanie Boga, kierowanie doń modłów i lęk przed jego urażoną dumą nie ma sensu. To wielki nieobecny, który nie przebywa wśród ludzi. Deistyczne stanowisko, wydaje się o wiele zdrowsze niż wiara w osobowego Boga, który naprawdę ma interesy w podglądaniu swoich marionetek i zsyłaniu na nie komplikacji, plag i problemów. Ale to tylko jedno z wielu ujęć, wypracowane przez nas – ludzi, w ramach filozofii. Stadium pośrednie między wiarą a ateizmem. Niezależnie od faktycznej natury rzeczywistości, płynie z tego taka nauka: nie należy odpuszczać, i przesuwać odpowiedzialności na osoby trzecie, a tym bardziej te o „wyższych kwalifikacjach”, które mogą nam coś u Boga wyjednać. Należy robić swoje, i liczyć się z tym, że niekiedy nie jesteśmy w stanie zaradzić, uratować sytuacji, bo tak niekiedy jest – c’est la vie.

Duchowni dają różne odpowiedzi, ale są to ustalenia marnej wiarygodności, o bardzo lichych postawach, które nie służą wyjaśnianiu problemu, ale sterowaniu petentem, pokierowaniu nim tak, aby wzmacniał instytucję, rozsiewał wirusa naiwności i łożył na swoich przewodników. I ma się to dobrze od tysiącleci.


II: TOTO, JUŻ NIE JESTEŚMY W KANSAS

No dobrze, ale warto wprowadzić tu jeszcze jedną myśl, zapewne miłą przywiązanym do koncepcji Demiurga, którzy nie są radzi, że wraz z otwarciem na myśl antyteistyczną, wszystko im się posypało: być może codzienne ludzie cierpienie, udręka zwierząt czy nawet przerwanie egzystencji tu i teraz, to zaledwie drobna niedogodność, urastająca w naszej ocenie do rangi dramatu, a w istocie będąca przemyślanym elementem większej całości której nie jesteśmy w stanie pojąć, dysponując tak marnym hardware, jakim jest nasz mózg. Tym, czym jest lekka kontuzja dla dziecka, które zalewa się łzami po zbiciu kolana (w identycznej histerii, jakby weszło na minę i straciło pół nogi). Byłby to świat wyrastający poza nasze ludzkie, standardowe ramy etyczne (i logiczne). Jeśli rozpatrujemy taki scenariusz, musimy brać pod uwagę, że to co jest po drugiej stronie może być tak odmienne od tego co znamy, że nic z tego co tu robimy, nie zbliży nas nawet do nieuchronnego zderzenia z rzeczywistością sfery ukrytej poza naszą, tj. doczesną domeną bytu. To oczywiście tylko gdybanie, filozofia którą może zajmować się każdy komu pozawala na to ilość szarych komórek i nastrój. Nie musi nieść ze sobą ani właściwej drogi dążenia do istoty rzeczy, ani do niej pretendować (!). Jest po prostu ćwiczeniem umysłu, które warto praktykować, aby lepiej łączyć poszczególne puzzle i nie skończyć na stare lata w jakimś kołku różańcowym, czy innej grupie modlitewnej, łasej na nasze złotówki, mieszkanie czy złote zęby.

________________________
* Oczywiście jest pełno bakterii, a większość jest dla nas neutralna, niektóre natomiast – np. te pracujące w jelitach – są nam niezbędne do życia. Ktoś powie, że w tym właśnie objawia się geniusz Boga: że ten świat jest bardziej złożony niż się wydaje; ludzki umysł nie dostrzega pełni tej złożoności, nie dorównuje boskiemu, a racji tego nie ma prawa do oceny. Jednak kiedy widzimy dzikiego jelenia, który umiera z powodu agresywnego nowotworu, albo dwugłowego, młodego węża, który nie ma szansy skutecznie polować i raczej długo nie pociąganie, to nie widzimy w tym piękna stworzenia i przemyślności, ale chaos i ewolucję, natłok przypadków i eksperymentów natury, ślepego alchemika, który za nic nie bierze odpowiedzialności.


III: ᴪ

Jako że my to nasze ciała, mózgi generujące naszą osobowość, umożliwiające nam odbiór rzeczywistości, cała ta chemia i kombinacje hormonów, to domniemane byt post mortem musi być dalece odmienne od tego do czego się przyzwyczailiśmy, tu i teraz, na ziemi: 1) w pewnym stopniu kaleki, pozbawiony pełnej gamy doświadczeń zmysłowych (?); 2) albo tak szeroki, i tak oddalony od „ustawień” naszego mózgu, parametrów do których przywykliśmy, że wręcz nieludzki (!).
Jeśli dusza trwa, jest nieśmiertelna i trafia do sfery dla niej zarezerwowanej, to nie potrzebuje nosa ani płuc – bo nie oddycha… Nie potrzebuje przypadkowych narzędzi ewolucyjnych, by postrzegać rzeczywistość. A węch i smak? Czy nie mając ciała, zachowuje zmysł dotyku, wie że coś jest ciepłe bądź zimne, odczuwa wahania temperatury? Wizja w której człowiek trafia na ukwiecone Pola Elizejskie, czy staje u bram Raju strzeżonego przez potężne Cheruby, wyposażony w jelita i żołądek, płuca i bijące serce, kłóci się mocno z tym, czego można by oczekiwać, a jednocześnie jest bardzo zgodna z wyobrażeniami prymitywnych społeczności, także tym czego nauczał Paweł (wierzący w przyszłe niebo na ziemi).
Choć osobiście chciałbym aby koncept duszy był faktem, to jednak w ramach przyszłej egzystencji wolałbym mieć powtórkę z życia w jakimś innym wariancie, na tej czy innej planecie, niż trwanie w ramach jakiejś sfery zarezerwowanej dla bytów wiecznych, ale może wynika to z przywiązania do tego co znamy. Z drugiej strony kto gwarantuje odrodzenie w ramach biologii zbliżonej do homo sapiens, a nie jakieś „krewetki” z Dystryktu 9, „kałamarnicy” jak Nowego początku (Arrival) czy ksenomorfa z serii o Ripley, albo czegoś totalnie oddalonego od form jakie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, np. inteligentnej plazmy?* W myśl takich rozważań wariant materialistyczny wydaje się bardziej sensowny, i być może nawet łatwiejszy do zaakceptowania.
I druga sprawa: ciąg pokoleń. Pobyt w zaświatach, to zawsze spotkanie z krewnymi… ale to tworzyłoby całe łańcuchy pokoleń, rodziny nakładające się na siebie, i tak odlegle, że praktycznie obce, no bo czy mamy jakieś związki z naszym prapradziadkiem? Jak to ugryźć, jak to praktykować? Nie mamy chyba póki co sensownych pomysłów, odnoszę wręcz wrażenie, że nikt się nad tym nie zastanawia…

(Wydaje mi się, że wierzący, zadeklarowani katolicy, nie mają takich rozterek w ogóle – a to że ich nie mają, i najwyraźniej nie chcą mieć, jest istotnym świadectwem; jako że nie jest to zdrowy tryb rozumowania, który nie prowadzi do dialogu i lepszej koegzystencji z otoczeniem, powinien być kwestionowany).

________________________
* Bardzo podoba mi się wizja inteligentnych form życia z Równych bogom (The Gods Themselves, 1972) Isaaca Asimova. Nie tyle ta forma egzystencji, co koncept: [UWAGA, SPOILER!] Autor „[…] przedstawia paraświat i jego mieszkańców, którzy dzielą się na dwa rodzaje: miękkich i twardych. Miękcy, których stan skupienia nie jest bliżej określony, posiadają umiejętność zagęszczania lub rozprężania się i żyją w tzw. triadach, czyli trójkach. O Twardych wiemy tylko, że są mądrzy i powstają w wyniku połączenia się dorosłej triady w jedno ciało. Każde z Miękkich ma swoje miejsce w triadzie, która składa się z uczuciowego Emocjonała, mądrego Racjonała i odpowiedzialnego Rodziciela” (https://pl.wikipedia.org/wiki/R%C3%B3wni_bogom). Zapoznawanie się z tym w formie literackiej, bez obrazu, ma niezwykły urok, znany choćby z prozy Dukaja: jesteśmy rzucani na głęboką wodę, w środek rozgrywki, i sami musimy się zorientować, z czym i z kim mamy styczność, co dzieje się dookoła, a wszelkie informacje są nam dawkowane bardzo oszczędnie i etapowo.



Krótki list Gratiana z Varsovii

Najważniejsze w życiu są dobre stosunki z innymi ludźmi. Oraz zrozumienie. Zrozumienie dające satysfakcję, płynące z intelektualnego poznania, a także doświadczanie empatii. Życzliwość. Oraz odwaga, by nie nadstawiać drugiego policzka, nie być ofiarą, i kierując się umiarem, prowadzić zdrowe, pozytywne życie (na które nie składa się ani klepanie modlitw, ani odhaczanie kolejnych sakramentów).

„Kiedy Maria [Magdalena] dotarła do miejsca [pochówku], nie znalazła ciała w grobie; poszła więc i powiedziała o tym pozostałym uczniom, a ci uwierzyli, że Jezus zmartwychwstał” (str. 291) – to tyle, jeśli idzie o historię przemieszaną z legendą. Ona spostrzegła b r a k ciała w otwartym grobowcu, a oni u w i e r z y l i, że zwłok nie wykradziono (!). Znacznie później wymyślono opowieść o niekopalnym poczęciu i narodzinach z dziewicy – prorok stał się synem bożym, a później samym Bogiem... w którego imieniu – tak jak w imieniu Ojca – przelano oceany krwi.

grudzień 2023 i początek stycznia 2024

(2006)
[Peter, Paul, and Mary Magdalene. The Followers of Jesus in History and Legend]

„W niniejszej książce starałem się wykazać, że Piotr, Paweł i Maria Magdalena, podobnie zresztą jak Jezus, byli żydowskimi apokalipsystami. Myśliciele apokaliptyczni uważali, że koniec wszystkiego będzie nowym początkiem: ziemia powróci do pierwotnego, rajskiego stanu […]” (str....

więcej Pokaż mimo to

avatar
215
207

Na półkach: ,

Kolejna porcja rzetelnych, ciekawych, odświeżających i poszerzających horyzonty wywodów światowej sławy biblisty.
Niechże ktoś przetłumaczy więcej jego książek na polski!

Kolejna porcja rzetelnych, ciekawych, odświeżających i poszerzających horyzonty wywodów światowej sławy biblisty.
Niechże ktoś przetłumaczy więcej jego książek na polski!

Pokaż mimo to

avatar
538
66

Na półkach: ,

Książka jest nie tylko niezwykle ciekawą opowieścią o życiu pierwszych chrześcijan , ale także próbą odpowiedzi na pytanie, jakimi ludźmi byli uczniowie Jezusa.

Książka jest nie tylko niezwykle ciekawą opowieścią o życiu pierwszych chrześcijan , ale także próbą odpowiedzi na pytanie, jakimi ludźmi byli uczniowie Jezusa.

Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    65
  • Przeczytane
    31
  • Posiadam
    14
  • Ulubione
    3
  • Religie
    2
  • 2019
    1
  • RELIGIA I DUCHOWOŚĆ
    1
  • Historia
    1
  • Lista priorytetowa
    1
  • POPULARNO-NAUKOWE
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Naśladowcy Jezusa


Podobne książki

Przeczytaj także