cytaty z książki "Krwawa kąpiel nad Krutynią"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wskoczyłam na drewnianą barierkę otaczającą werandę, więc widziałam, jak odchodzi niepyszny tak zwanym kurcgalopkiem w stronę kempingu, oglądając się co trzy kroki za siebie z przestrachem.
Tej nocy na kempingu stanicy wodnej PTTK w Krutyni spała snem przerywanym nie tylko para pewnych kotów.
Kobiety nie potrafiły zrozumieć, jak dokuczliwy jest to ból, gdy ktoś kogoś kopnie w jaja!
Rozalia Ginter doprawdy była przekonana, że już nigdy nie będzie zmuszona nocować pod jakąś płachtą brezentu, odgniatając kości na karimacie, marznąć w śpiworze i tłocząc się na powierzchni sześciu metrów kwadratowych z mężem i dwiema nastolatkami. Oraz katami. Także sztuk dwie!
Kącik wyglądałby całkiem uroczo i zachęcał do wizyty w środku, gdyby mu się bliżej nie przyglądać.
Całkiem prawdopodobne, że mój mamoń jest wieśniarą sprowadzoną z podwórka na salony. Jednak ja się na tych salonach urodziłem. Co mi daje szlachecką pozycję na dzień dobry. Choć Burbur mówi, ze rozumu już nie.
Ale kto by jej tam wierzył?
Zanim przy młynie zdążyło się pojawić więcej kajakarzy czy zwykłych gapiów, taflę wody przepruła niewielka łódka napędzana silnikiem i opisana na burtach stosownie do przeznaczenia: "Policja". Koledzy Pawła po fachu, tyle że wodniacy, jako pierwsi przybyli na telefoniczne wezwanie.
Wolał się nie zastanawiać, co go jeszcze czeka w towarzystwie ukochanej rodziny. To już lepiej się było zająć tą krwawą kąpielą nad Krutynią...
Nie wiedział tylko, jak najdelikatniej przekazać radosną nowinę Rozalii.
- Skoro taki wariat, to może trzeba by z nim do lekarza? - zagadnęła Rozalia.
- E, pani! - Woźnica machnął ręką. - Zamknęliby go w jakim szpitalu i kto by zarabiał na rodzinę?
Sama wypożyczyła leżak, wzięła ze sobą koty, wypatrzyła ustronne miejsce i postanowiła zafundować sobie wreszcie chwilę spokoju.
Powinna jednak wiedzieć, że nic jej z tego nie wyjdzie.
Prawda była taka, ze kręciliśmy się w kółko jak jakie smrody po galotach. A wszystko przez tego trupa, z którym zderzyłyśmy się na rzece. Już naprawdę nie miał gdzie wypłynąć.
Doskoczyłam do łydek Rozalii. Zaatakowałam pazurami (a przynajmniej tym, co mi z nich zostało po ostatnich zabiegach upiększających) i wbiłam jej toto w skórę. Pociekła krew.
Zrozumcie, tak naprawdę kocham swojego synalka gamonia, ale - ujmijmy to w ten sposób - całe szczęście, że urodził się taki śliczny. Przynajmniej tyle go ratowało.
Paweł zauważył, że zebrany przed wielebnym tłum zaczął się powoli rozrzedzać. A ci, którzy zostali, zajmowali się raczej filmowaniem proboszcza niż wsłuchiwaniem się z nabożną czcią w głoszone przez niego dyrdymały.
Przeczytała gdzieś, że Szwedzi wypijają średnio dziewięć kilogramów kawy rocznie na głowę. Zastanawiała się, czy ona też dobije do tego imponującego wyniku. Wolałaby nie. I tak już słabo sypiała. Zwłaszcza przez brak prawdziwie ciemnych nocy.
Ci Szwedzi byli naprawdę dziwni. Do tego objadali się ohydnymi słodyczami zawierającymi lukrecję. Sam widok czarnych glutów o obrzydliwym smaku doprowadzał Nikolę do rozstroju żołądka.
Ta kobieta nie wyglądała na pogrążoną w żałobie. Ona przypominała wulkan tuż przed erupcją.
Wielkiej miłości między nami nie było. Jej zawsze wszystko uchodziło na sucho. Młodsza ukochana córeczka. W życiu miała łatwiej niż ja. Ładniejsza była.
Rozpoczęłam żmudny proces udeptywania podłoża. Mimo woli uruchomiło się moje burczenie, przez które niektórzy niemądrzy sądzą, że jestem brzuchomówczynią.
Przez ostatnie dni napadało mnóstwo śniegu. Nie nadążali z odgarnianiem. Wokół domu ciężko się było poruszać na piechotę. Dlatego świetnie się sprawdzał ten dziwny pojazd przypominający skrzyżowanie chodzika dla niedołężnych starców z hulajnogą na płozach.
Miał jak nic ze dwa metry, szerokie bary, potężne kończyny, a buty pewnie szył na wymiar. Nosił brodę, a na czoło opadała mu blond grzywka.
Wstręt! To było to, co teraz czuła. Głównie jednak do siebie samej. Przez całe swoje życie była poukładaną, zrównoważoną osobą. Być może aż nazbyt.
Tereny Krutyni nie były mu obce. W końcu pochodził z Tałt, niedaleko stąd. Pamiętał, gdy w dzieciństwie przyjeżdżali tu czasem w wakacje, by popływać kajakami.
Drogi pamiętniczku,
siedziałam sobie przed namiotem i brzdękałam pazurem w podtrzymującą go linkę. Miałam nadzieję, że wreszcie sznurek się zerwie i zwali wszystkim na łby. Robiłam to z nudów, a nie z czystej złośliwości, jak pewnie pomyślałaby większość postronnych obserwatorów.
Coś mi się wydaje, że powinnam zacząć jeść orzechy włoskie, inaczej groził mi ten cały Alzheimer.
W kwestii higieny jestem samowystarczalna. Siadam, ustawiam się w różnych pozycjach jogowych: a to kot z głową w dół, a to pozycja dziecka, to znowu wojowniczki, i rozpoczynam lizanko. Nawet ta nawiedzona baba z telewizji z białą rękawiczką nie dorówna mi w poziomie czystości po takich zabiegach.
Helga miał też na nogach spodenki w kolorze khaki, a na stopach białe skarpetki i sandały ortopedyczne. Rozalia - niewątpliwie kobieta - w życiu by się tak nie ubrała, więc Helga musiał być mężczyzną. Zwłaszcza zważywszy na kiełkujący pod nosem zarost.
Na samą myśl o tym, że miałabym się wysilić, robiło mi się słabo. W końcu od czego mam niewolnicę? Jedzenie po nos poda. Kuwetę wyszoruje. Zabawki kupi. Miękkie posłanie pościeli.
Przez jakiś czas udawało im się ukrywać swoją znajomość. Nikola mieszkała jednak w Osadzie. A tu - jak w każdej innej wiosce - wszyscy wszystkich znali i wiedzieli o sąsiadach więcej niż oni sami. Było więc kwestią czasu, aż zaczną krążyć plotki.
Genetyka to jedno wielkie oszustwo.
Będę powtarzać uparcie - to nie może być mój syn. Przecież od kołyski tłukę mu do łba: wille, bogactwo, luksusy! A ten co? Najchętniej zamieszkałby w kartonie!