cytaty z książki "Lampart"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak, jak jest, wszystko się musi zmienić.
(...)dary należy oceniać miarą tego, od kogo pochodzą.
My, Sycylijczycy, przywykliśmy od dawien dawna do hegemonii władców, którzy byli innego niż my wyznania, nie rozumieli naszego języka; przywykliśmy dzielić włos na cztery części. Gdybyśmy przyjęli inną postawę, nie byłoby dla nas ratunku wobec bizantyjskich poborców, berberyjskich emirów, wicekrólów hiszpańskich. To musiało wyryć swoje piętno i tacy już jesteśmy. (...) Chcę powiedzieć panu w tej chwili coś, co zrozumie pan dopiero po rocznym pobycie wśród nas. Na Sycylii nie ma znaczenia, czy robi się źle, czy dobrze: grzech, którego my, Sycylijczycy, nie wybaczamy nigdy, to
po prostu to, że się w ogóle coś robi. Jesteśmy starzy,
panie Chevalley, bardzo starzy. Co najmniej od dwudziestu pięciu wieków nosimy na barkach ciężar obcych nam cywilizacji. Wszystkie one pochodziły z zewnątrz, żadna nie była przez nas poczęta, żadnej nie daliśmy własnej nazwy; jesteśmy biali jak pan, jak królowa angielska, a jednak od dwóch tysięcy pięciuset lat jesteśmy kolonią. Nie mówię tego po to, żeby się skarżyć, to nasza wina. Ale jesteśmy zmęczeni, wyczerpani.(...)
Wspominał pan przed chwilą o młodej Sycylii, która staje wobec cudów nowoczesnego świata; co do mnie, to widzę raczej stuletnią staruszkę, którą zawieziono powozem na Wszechświatową Wystawę do Londynu; staruszkę, która nic nie rozumie, kpi sobie z wszystkiego, z hut stali w Sheffieid,
z przędzalni w Manchesterze, i marzy tylko o tym, by
znów drzemać z otwartymi ustami, z których cieknie
ślina, na własnym łóżku, pod którym stoi nocnik.
- Sen, drogi panie Chevalley, sen jest tym, czego
chcą Sycylijczycy, i będą zawsze nienawidzić ludzi,
którzy zechcą ich zbudzić, choćby nawet po to, by im
wręczyć najpiękniejsze dary (...) Wszystkie przejawy sycylijskiego życia mają w sobie coś ze snu, nawet te najbardziej gwałtowne: nasza zmysłowość jest pragnieniem zapomnienia, nasze strzelaniny i pchnięcia nożem są pragnieniem śmierci, pragnieniem zmysłowego letargu,
a więc znowu śmierci, jest nasze lenistwo, nasze
napoje ze skorzonery i cynamonu. Nasze zadumanie
jest kontemplacją nicości, która chciałaby przeniknąć tajemnice nirwany. Stąd wypływa przewaga nad
nami tych, którzy są na wpół rozbudzeni; stąd o wiek
spóźnione życie intelektualne i artystyczne Sycylij-
czyków; nowości pociągają nas dopiero wtedy, gdy
obumierają, gdy są już niezdolne do wzniecenia
żywotnych prądów; stąd niewiarygodny współcześnie objaw powstawania mitów, które można by otaczać szacunkiem, gdyby były naprawdę antyczne, ale są to jedynie ponure próby pogrążenia się w odmętach przeszłości, a ta pociąga nas tylko dlatego, że żyć przestała.
Otworzył jedno z okien wieży. Krajobraz tchnął ostentacyjnym pięknem. Pod spulchniającą siłą słońca wszystko dokoła zdawało się tracić swój ciężar gatunkowy: widoczne w dali morze wyglądało jak plama czystego koloru, góry, które w nocy robiły wrażenie pełnych grozy, przypominały teraz kłębowiska pary mającej rozpłynąć się lada chwila i nawet posępne Palermo ułożyło się spokojnie wokół klasztorów jak trzoda u stóp pasterza. Zakotwiczone w zatoce cudzoziemskie okręty, sprowadzone w przewidywaniu rozruchów, nie potrafiły wzbudzić uczucia lęku wśród tego majestatycznego spokoju. Tego poranka słońce, dalekie jeszcze zresztą od swego szczytowego żaru, w tym dniu trzynastego maja objawiło się jako prawdziwy władca Sycylii: słońce gwałtowne i bezwstydne, słońce działając jak narkotyk, słońce, które unicestwiało wolę poszczególnych ludzi i trzymało wszystko w służalczym bezwładzie wykołysanym gorączkowymi snami, w gorączce zrodzonej z samowoli snów.
[...] może jednak Sycylia raczej sprawia wrażenie stuletniej staruszki zawiezionej na wózku inwalidzkim na Wystawę Światową w Londynie, która nie rozumie niczego, której wszystko jest obojętne, i huty stali w Sheffield, i przędzalnie w Manchesterze, i która marzy tylko o drzemce na swoich zaślinionych poduszkach i swoim urynale pod łóżkiem.
[...] Sycylijczycy pragną tylko snu i będę zawsze nienawidzili każdego, kto zechce ich przebudzić, choćby nawet przywoził im najpiękniejsze dary [...] .
Wszystkie zjawiska sycylijskie są zjawiskami sennymi, nawet te najbardziej gwałtowne: nasza zmysłowość jest pragnieniem zapomnienia, nasze strzelaniny i porachunki nożownicze są pragnieniem śmierci; pragnieniem lubieżnego bezruchu, czyli znowu śmierci, jest nasze lenistwo, nasze sorbety ze skorzonery albo z cynamonu; nasz wygląd medytujących jest przejawem nicości, która chce przeniknąć zagadkę nirwany.
Jestem przedstawicielem dawnej klasy, nieodwracalnie skompromitowanej współpracą z rządami burbońskimi i związanej z nimi z braku więzów uczuciowych więzami przyzwoitości. Należę do pechowego pokolenia żyjącego na przełomie starych i nowych czasów, które nie odnajduje się w żadnym z nich.
My wszyscy, całe moje pokolenie, powinniśmy się zaszyć w jakimś kącie i przyglądać się, jak młodzi popisują się akrobacjami, tymi swoimi wyczynami wokół uroczyście przyozdobionego katafalku.
Wam teraz potrzeba młodych, energicznych młodych z umysłem otwartym raczej na "jak" niż na "dlaczego", i sprawnie maskujących, a raczej, jak chciałem powiedzieć, dostosowujących swoje realne interesy prywatne do mglistych ideałów politycznych.
Jestem jeszcze mężczyzną w pełni sił; jak może zadowolić mnie kobieta, która w łóżku przed każdym uściskiem kreśli znak krzyża, a potem w chwili największych uniesień umie tylko szeptać: >>O Matko Boża<
A miłość... No tak, tu wchodzi w grę bądź co bądź również miłość.
Żar i płomienie przez rok, popioły przez trzydzieści lat.
[...]
Sycylijczycy nigdy nie zechcą zmienić się na lepsze z tej prostej przyczyny, że są przekonani o swojej doskonałości; ich próżność bierze górę nad ich biedą...[...].
Kiedy braliśmy ślub, cieszyło mnie to wszystko, jednakże teraz... Siedmioro dzieci mi dała, siedmioro, a nigdy nie widziałem jej pępka. Czy to uczciwe?
[...]
To ona jest grzesznicą, nie ja!
Mariannina wpatrywała się w niego ciemnymi oczami chłopki, niczego mu nie odmawiała, okazała się pokorna i usłużna. Po prostu Bendico w jedwabnej sukni. W chwili największego rozczulenia wyrwał się jej nawet okrzyk: "Moje Chłopisko!".
[...] Concetta jednak instynktownie czuła, że promieniowanie pragnień biegnie od kuzyna w stronę intruzki, i zmarszczka na jej czole zarysowała się mocniej; chciałaby zabić, a jednocześnie chciałaby umrzeć.
Sycylia chce spać, wbrew ich namowom; dlaczego miała tych zachęt posłuchać, skoro jest bogata, skoro jest mądra, skoro jest uczciwa, skoro wszyscy ją podziwiają i jej zazdroszczą, skoro, słowem, jest doskonała?
Byliśmy gepardami, lwami; ci, co przyjdą po nas, będą szakalikami, hienami; ale my wszyscy, gepardy, szakale i owce, będziemy w dalszym ciągu pewni, że jesteśmy solą tej ziemi.
Po przybyciu Piemontczyków, po klęsce pod Aspromonte, gdy już zniknęły widma wywłaszczeń i przemocy, te dwieście osób, stanowiące tutejszy wielki świat, spotykało się ze sobą bez przerwy, wciąż te same, ażeby sobie nawzajem gratulować, że jeszcze są.
Myśl o własnej śmierci jak zwykle rozpogodziła go tak bardzo, jak bardzo przygnębiała go myśl o śmierci innych; może było tak dlatego, że ostatecznie własna śmierć stanie się dla niego zarazem śmiercią całego świata?
[...]
Don Fabrizio pomyślał, że ludzie młodzi, ponieważ nic jeszcze nie wiedzą osobiście o tym najwyższym pocieszeniu, jakim jest śmierć, cierpią w chorobie znacznie dotkliwiej niż ludzie starzy; dla starych jest to wyjście bezpieczeństwa, które już mają na wyciągnięcie ręki.
Dlaczego Bóg chce, by nikt nie umierał z własną twarzą?
Dlaczego wszystkich spotyka to samo - umieramy z maską na twarzy, nawet młodzi nie inaczej umierają (...).
Siedział w fotelu, z długimi nogami okrytymi pledem, na balkonie hotelu "Trinacria" i czuł, że życie uchodzi z niego wielkimi spiesznymi kaskadami, z wewnętrznym łoskotem podobnym do grzmotu wodospadów na Renie.
Italia narodziła się w Donnafugacie tamtego ponurego wieczora, narodziła się tyleż w tym zapomnianym miasteczku, co i w gnuśności Palermo i w niepokojach Neapolu; ale zła wróżka, której imienia nikt nie znał, musiała jednak być przy tych jej narodzinach; w każdym razie Italia się narodziła i trzeba było mieć nadzieję, że będzie żyła w takiej postaci, jaką ma; każda inna byłaby dla niej gorsza. Na to zgoda.
Róże Paul Neyron, których krzewy książę osobiście kupił w Paryżu, całkiem się wynaturzyły; najpierw pobudzone, a potem przesycone żywotnymi nieśpiesznymi sokami sycylijskiej ziemi, wyprażone apokaliptycznym skwarem lipcowym, zmieniły się w główki kapusty lubieżnie cielistego koloru i wydzielały duszny, jakby bezwstydny zapach, którego żaden z francuskich hodowców nie odważyłby się po nich spodziewać.
[...] a poniważ nie był skrępowany tymi wieloma utrudnieniami, jakie uczciwość, przywoitość lub choćby tylko dobre wychowanie narzucają poczynaniom innych ludzi, przedzierał się przez puszczę życia z pewnością słonia, który zwalając drzewa i rozdeptując nory, prze prosto przed siebie i nawet nie zauważa, że drapią go kolce i jęczą przygniecione przez niego istoty.
Droga biegła teraz lekko w dół i widać było już z bliska Palermo pogrążone w zupełnym mroku. Niskie, ściśnięte jeden przy drugim domy były przytłoczone kolosalnymi budynkami klasztornymi, które trudno by nawet zliczyć. Stały one często grupami po dwa, po trzy, klasztory męskie, żeńskie, klasztory bogate i klasztory biedne, klasztory arystokratyczne i klasztory gminne, klasztory jezuitów, benedyktynów, franciszkanów, kapucynów, karmelitów, teatynów, augustianów... Wznosiły się nad nimi wyblakłe kopuły o niepewnych, jakby zapadniętych wypukłościach, przypominające opróżnione z pokarmu piersi; ale właśnie owe klasztory dodawały miastu ponurego blasku, stanowiły o jego charakterze, były jego ozdobą i zarazem piętnowały je powiewem śmierci, którego nigdy nie umiało rozproszyć nawet jaskrawe sycylijskie światło. Poza tym o tej godzinie, gdy już noc zapadła, panowały one despotycznie nad panoramą miasta. I właśnie przeciwko nim paliły się w górach owe ogniska, rozniecane zresztą przez ludzi bardzo podobnych do tych, którzy żyli w klasztorach, równie fanatycznych jak oni, zamkniętych w sobie jak oni, jak oni żądnych władzy
rokującej próżniaczy żywot."
Dlaczego Bóg chciał, żeby nikt nie umierał ze swoją własną twarzą.
Tancredi trzymał pod rękę Angelikę; obydwoje byli jeszcze pod zmysłowym wrażeniem tańca, zmęczeni. Angelica usiadła i poprosiła Tancreda o chusteczkę, żeby wytrzeć sobie skronie. Don Fabrizio dał jej swoją. Młodzi spoglądali na obraz z całkowitą obojętnością. Ich znajomość śmierci była czysto intelektualna, po prostu - jedno z pojęć, które przyswoili
sobie z kulturą, a nie rzeczywistość, która przenika do szpiku kości. Śmierć, oczywiście, istniała bez wątpienia, ale była to rzecz na użytek innych. Don Fabrizio pomyślał, że wskutek niewiedzy o istnieniu tej ostatecznej pociechy młodzi odczuwają ból dotkliwiej niż starzy; dla tych ostatnich to "zapasowe wyjście" jest o wiele bliższe."
s. 232