cytaty z książki "Autobiografia. Dzieciństwo"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Ojca nie było, został zmobilizowany, do wojska w ogóle nie dotarł (...). Razem z kolegą błąkał się (...) o głodzie i chłodzie, żywiąc się przez parę tygodni wyłącznie jałowym krupnikiem. Kasza w nim była, gotowana na wodzie, i zdaje się, że nic więcej. I kolega stworzył (...) anegdotę, mianowicie któregoś wieczoru rzekł przed snem marzącym głosem:
– Wiesz, jak się ta wojna skończy i jak wrócę do domu, ugotuję taki wielki sagan krupniku…
Ucichł na chwilę. Ojciec przeraził się, że facet zwariował.
– I co? – spytał możliwie łagodnie.
– Wyniosę go na schody. I jak kopnę…!!!
Pożywiała się ta moja matka dosyć dziwnie [w ciąży], mianowicie jadła codziennie dziesięć deko kiełbasy i dziesięć deko landrynek.
Nie wykorzystywałam tej przeraźliwej wolności, bo automatycznie przeistaczała się w odpowiedzialność, narzucała poczucie obowiązku i zmuszała do dbałości o sens i konsekwencje poczynań. Wygłupię się, zaniedbam, i co? Nikt za mnie tego nie odpracuje, będę musiała sama. Z dwojga złego już lepiej nie zaniedbywać.
Zaraz po wakacjach nastąpiła przełomowa dla mnie chwila i popełniłam największy idiotyzm w życiu, mianowicie pokierowałam się rozsądkiem.
Głupia byłam w tamtym okresie tak nieziemsko, że słów brak na oddanie zjawiska.
Stosunek do kłamstwa i oszustwa został we mnie ugruntowany chyba od urodzenia i przez całe życie prawdomówna byłam do głupoty. Wyrosłam w przekonaniu, iż kłamstwo jest przejawem tchórzostwa, a tchórzostwo to w ogóle ohyda haniebna. Łgać, w niewielkim zakresie, nauczyłam się dopiero pod wpływem ustroju, który na monstrualnym łgarstwie sam się opierał i bez łgarstwa nie zostawiał człowiekowi szans egzystencji. Prywatnie pozostałam przy upodobaniu do prawdy i będzie się to za mną wlokło zapewne aż do grobu.
Ponownie moją stryjeczną siostrę zobaczyłam po czterdziestu dziewięciu latach. Przypuszczam, że obie zmieniłyśmy się trochę.
Początki Polskiego Radia, jak wiadomo, były dość prymitywne. Nie nagrywano wszystkiego, rozmaite rzeczy szły na żywo, głównie uroczystości (…). Odbywały się pierwsze marsze jesienne. Dostojnik wszedł na trybunę i odezwał się w następujące słowa:
– Towarzyse i towarzyski! Łobywatele i łobywatelki! Wy idzieta w te marsze jesinne na pamiątkie Tadeusa Kościuszki, któren przy boku Armii Radzieckiej pobił hitlerowskiego gada pod Grunwaldem! (…)
Inne wydarzenia były już może mniej barwne, ale przy którymś tam przemówieniu w plenerze mówca rzekł:
– A teraz wznoszę okrzyk… – I w tym momencie w mikrofon poszło potężne, chrapliwe:
– Beeeee! Beeeee…! – A zaraz za tym głos ludzki:
– A pódziesz, cholero! A pódziesz!
(…) wyszłam za mąż i obawiam się, że w tym momencie moje dzieciństwo skończyło się definitywnie...
Autobiografia będzie uczciwa. Mogę sobie na to pozwolić z tej racji, że nie mam za sobą przestępstw, które należy ukryć po wieku wieków, amen.
Człowiek powinien wiedzieć, co lubi i do czego się nadaje, a zawód należy sobie wybrać taki, do którego ciągnie, a nie taki, od którego odrzuca. (…) CZŁOWIEK POWINIEN DĄŻYĆ DO TEGO, ŻEBY ROBIĆ TO, CO LUBI I DO CZEGO SIĘ NADAJE.
Dorośli ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, co dziecko słyszy, co zapamiętuje i jak odbiera, a potem lęgną się z tego rozmaite nieszczęścia.
Duch przekory prawdopodobnie urodził się razem ze mną. Moja matka często i smętnie wspominała swoje zabiegi dyplomatyczne. Rychło poznawszy własne dziecko, udając się ze mną na spacer, z reguły ruszała w stronę przeciwną, niż naprawdę zamierzała podążyć. Dziecko nie zawiodło nigdy, z miejsca zaczynałam ryczeć, wyłaziłam z wózka i energicznie maszerowałam z powrotem.
Grali moi rodzice i Teresa, usiłowali dokooptować Lucynę, ale Lucyna była twarda, nie chciała. Na polecenie: „Wychodź!” kładła karty i wychodziła z pokoju.
Moim pierwszym obowiązkiem było zerwać dziewczyny o szóstej rano i poprowadzić gimnastykę. Najtrudniej było zerwać siebie (…).
Istnieje ludowy pogląd, że jeśli kogoś w dzieciństwie pies ugryzie, wcześnie za mąż wyjdzie. Rzecz jasna nie pies, tylko osoba ugryziona.
Najpiękniejszym wydarzeniem szkolnym był „Powrót taty”. Dziewczyny z klasy mojej matki poprzekręcały sobie poemat (…) i moja matka zapamiętała wersję przekręconą. (…) „Dziatnęły krzyki, do przypa ojcadły, płaszczą mu się pod tul na łonie…” Dalej była „buła ogromnawa” i tym podobne perły.
Nie bawiłam się lalkami. Jako dziewczynka byłam z pewnością trochę nienormalna. Żadnych córeczek, ubierań, żadnej opiekuńczości, żadnych uczuć macierzyńskich.
Od czasu do czasu, jak sądzę, zachowywałam się jak normalne dziecko. Bawiłam się.
Podróż trwała dostatecznie długo, żeby znalazł się czas na rozmaite głupoty. (...) kupiłyśmy truskawki i przypomniało mi się nagle, że maseczka z truskawek doskonale robi na cerę. Radośnie, wśród chichotów i ogólnej aprobaty, rozmazałam sobie dwa owoce po brudnej i zakurzonej twarzy i efekt był wstrząsający. Truskawki zaschły, pociąg ruszył, nie miałam wody do zmycia tego upiększenia i pod koniec podróży wyglądałam jak ranny Indianin, osoba chora na czarną ospę i w ogóle mazepa. Nabyte tym sposobem parchy zeszły mi dopiero po paru dniach.
Postanowiłam napisać autobiografię. Zdaję sobie sprawę, że autobiografię należy pisać przed samą śmiercią, ale skąd, na litość boską, mam wiedzieć, kiedy umrę? Egzystencja, jaką wiodę obecnie, bardzo energicznie pcha mnie w kierunku grobu, i to różnymi drogami.
Przyszła nasza grójecka służąca i powiedziała do naszej wsiowej gospodyni:
– Pani nie idzie aby do miasta, bo wszystkich ludzi ledykimują.
Natychmiast gosposia przyleciała do mojej matki i ostrzegła:
– Ady niech pani nie idzie do miasta, bo wszystkich ludzi deklamują.
Po czym moja matka poszła do grójeckiej służącej i spytała, co, na litość boską, robią Niemcy z ludźmi w mieście.
Tajemnica budzi emocje tylko tak długo, jak długo jest tajemnicą, potem już każdemu, za przeproszeniem, wisi.
To właśnie w Bytomiu nastąpiło wówczas wydarzenie, które wcale nie jest anegdotą, tylko faktem przeraźliwie autentycznym. Z okazji tychże wyborów, a może późniejszej uroczystości, wszystko było udekorowane, sklepy też, i na wystawie jednej drogerii wisiały trzy portrety, Gomułki, Cyrankiewicza i Osóbki-Morawskiego. Pod nimi zaś widniał napis: ŚWIEŻE PIJAWKI.
W sąsiednim domu mieszkał zdun, który zasłynął akcją przeciwko teściowej. Wrócił do domu na ciężkiej bani, co bez wątpienia dodało mu kurażu, krzyknął potężnie: „Kto tu rządzi, teściowa czy ja?!”, po czym rozebrał piec.
W wieku lat pięciu dostałam rozstroju żołądka wielkiej klasy, czyli, elegancko mówiąc, kosmicznej sraczki.
Żyj sam, ale, na litość boską, pozwól także żyć innym!
Czyś ty się z choinki urwał, czyś przez most przeskoczył?
Ścierpła mi skóra i jelito długie zwinęło się w dodatkowe węzły.
Dla kariery zeszmaciłam się raz, mianowicie zapisałam się do ZMP. Potrzebne mi było to ZMP jak dziura w moście i szczęśliwie mnie z niego później wyrzucono, ale z wszelkich rozważań, przykładów i licznych informacji wynikało, że bez dodatkowego argumentu na studia się nie dostanę. Pochodzenie miałam niewłaściwe, a protekcji żadnej, pozostawały stopnie w szkole i ewentualnie organizacja młodzieżowa. Omówiłyśmy kwestię w klasie, rozgrzeszyłyśmy się wzajemnie i zapisały się prawie wszystkie, które chciały iść dalej.