cytaty z książek autora "Antonio Muñoz Molina"
Muzyce na nas nie zależy. Nie przejmuje się bólem ani radością, którą w nią wkładamy, grając czy słuchając. Wykorzystuje nas, tak jak kobieta wykorzystuje obojętnego jej kochanka.
Najwięcej uczę się, gdy się skupiam na tym, jak niszczą się zwykłe rzeczy, (...), jak się przecierają, jak czas i zużycie nadają im prawdziwy kształt, a potem je unicestwiają.
Zabicie cichego nieuzbrojonego człowieka jest rzeczą najłatwiejszą na świecie. Jakbyś zgasiła świecę.
Odkrył, że kłamstwo jest pożyczką, która w krótkim czasie pobiera lichwiarskie odsetki, nowe kłamstwa przedłużają terminy jej oddania za jeszcze większą cenę, pozostawiając człowieka na łasce coraz bardziej zniecierpliwionych wierzycieli.
Tak jak Ty widzisz siebie, tak ciebie będą widzieli inni. Podepczą cię, jeśli masz twarz człowieka podeptanego. Będą cię ścigać, jeśli wyglądasz jak zbieg.
Gdy ktoś przestaje mieć łazienkę, czyste łóżko i bieżącą wodę, szybko się degraduje.
Poezja oznacza nie iść dalej i niech w historii pulsuje i będzie znaczące to, czego się nie opowiada.
Człowiek nie narzuca sobie dyscypliny jako narrator, gdy spędza całe życie otoczony ludźmi, którzy mają obowiązek go słuchać.
(...) patrząc na ten obraz, odnosiło się podobne wrażenie, jak gdy słucha się muzyki bardzo zbliżonej do ciszy, jakby poddając się powolnemu przypływowi melancholii i szczęścia. Zrozumiał w jednej chwili, że on tak właśnie powinien grać na fortepianie, jak malował tamten człowiek - z wdzięcznością i skromnością, z wiedzą i niewinnością, jakby wiedząc wszystko i wszystko ignorując, z delikatnością i lękiem, jaki opanowuje człowieka przed pierwszą pieszczotą, przed pierwszym koniecznym słowem. Łagodne, jakby rozmyte oddaleniem barwy tworzyły na białej powierzchni fioletową górę, płaszczyznę zielonych plamek wyglądających jak drzewa czy cienie drzew letniego popołudnia, drogę niknącą na zboczu, dom samotny i niski, z ledwie zarysowanym oknem, aleję drzew, która niemal go zasłaniała - jakby ktoś wybrał życie w tym domu, by się ukryć, by tylko patrzeć na szczyt fioletowej góry. "Paul Cezanne" - przeczytał. "La montaigne Saint Victoria, 1906, Col. B.U. Ramires".
Nie możemy zarzucać ludowi, że nie ceni tego , czego nie nauczono go podziwiać.
Nawet zwierzęta świadomie nie opuszczają swoich dzieci.
Pierwsze niewątpliwe oznaki jesieni wywoływały u Ignacia Abela stan złudnego oczekiwania pozbawiony wyraźnej przyczyny, będący może wspomnieniem dawno przeżywanej szkolnej radości z nowych zeszytów i ołówków, czystym szczęściem nienaruszonej jeszcze przyszłości, zrodzonym w dzieciństwie i trwającym aż do pierwszych porażek dorosłego życia.
Nikt nie wiąże ci rąk, nie wpycha do celi ani później nie wyrzuca kluczy i nie zamyka rygli, nikt na siłę nie zakłada ci przepaski na twarz ani nie zawiązuje jej na szyi z taką siłą, żebyś nie mogła się uwolnić, nawet gdybyś nie miała zawiązanych rąk. Sama tkasz przepaskę i sznur, dobrowolnie wyciągasz ręce i czekasz, aż węzeł zostanie zaciśnięty, sama wznosisz mury celi, zamykasz ją od wewnątrz i sprawdzasz, czy kłódka jest na swoim miejscu.Stawiasz kolejne kroki, jeden po drugim, a jeśli ktoś stara się przestrzec cię przed niebezpieczeństwem, to tylko wzmacnia twój opór w dążeniu do nieszczęścia. Czasem pociesza cię świadomość, że jeszcze do niego nie dotarłaś,czasem, że już nie możesz się wycofać.Wątpliwości zmieniają się w niewypowiedzianą nielojalność, do której nie przyznajesz się nawet przed sobą.
(...) rodzice narzeczonego taktownie nie żyli i nie miał on rodzeństwa, co wszystkim oszczędzało kłopotliwego spotkania z osobami o ewidentnie niższej pozycji społecznej , których obecność, aczkolwiek malownicza, byłaby jednak szokująca podczas oficjalnych zaręczyn...
Nie jestem rewolucjonistą. Nie wierzę w to, ze historia ma kierunek ani że można zbudować raj na ziemi. A nawet gdyby było można, jeśli ceną za to ma być wielkie morze krwi i tyrania, nie wydaje mi się, by warto było ją zapłacić. A jeśli mimo wszystko się mylę i żeby zaprowadzić sprawiedliwość, potrzebna jest rewolucja i masakra, wolę się od tego odsunąć, jeśli mam taką możliwość, choćby po to, żeby uratować własne życie. Nie mam drugiego.
Na wojnie nikt niczego nie rozumie. Ci, którzy wydają się coś rozumieć, to najwięksi pozerzy ze wszystkich, najbardziej szaleni lub najniebezpieczniejsi.
Tak jak czasem miłość i zawsze muzyka, obraz ten sprawiał, że uwierzył w istnienie dziwnej i niezachwianej sprawiedliwości, porządku, niemal zawsze tajemnego, który steruje losem i sprawia, że świat staje się miejscem znośnym do życia, choć owa siła sprawcza do świata tego nie należy.
[Portugalia] to bardzo dziwny kraj. Tutaj wszystko dzieje się inaczej: jakby wszystko zdarzyło się już dawno temu, a człowiek tylko to sobie przypominał.
Potrzeba wielkiej szlachetności, by czuć prawdziwy entuzjazm.
Zrobił kawę - jej zapach sprawił mu przyjemność, jak przywrócona wiara.
Bywają ludzie, którzy rodzą się łotrami, i tacy, którzy się nimi stają, bo chcą mieć więcej lub dlatego, że od urodzenia traktowano ich jak łotrów.
... Lizbona była ojczyzną jego duszy, jedyną możliwą ojczyzną z tych, w których rodzą się obcokrajowcy. Także z tych, które wybierają, aby w nich żyć i umrzeć jako odszczepieńcy.
(...) chęć do życia bywa utwierdzona przez niepowodzenie czy ból, tak jak prawda muzyki (...) bywa potwierdzona poprzez ciszę.
Na pewno zdarzyło ci się obudzić któregoś dnia i zauważyć, że już nie potrzebujesz szczęścia ani miłości, żeby godnie żyć. To wielka ulga... wszystko jawi się tak proste jak wyciągnięcie ręki i wyłączenie radia.
Zaskoczyła go przejrzystość powietrza [Lizbony], czystość różu i ochry fasad domów, jednolitość czerwieni dachów, nieruchome złote światło na wzgórzach miasta, lśniących jakby po niedawnym deszczu. Z okna swojego pokoju w hotelu o mrocznych korytarzach, gdzie wszyscy mówili ściszonymi głosami, widział plac z domami o identycznych balkonach i pomnik jakiegoś króla na koniu, wyniośle wyciągającego rękę w kierunku południowym.
Teraz jednak zima przyciemniła ulice, a mewy krążyły ponad dachami i posągami na koniach, jakby szukając schronienia przed morskimi burzami. Każdego wczesnego wieczoru następowała taka chwila, w której miasto wydawało się całkowicie wzięte w posiadanie przez zimę. Znad rzeki unosiła się mgła, rozmywając horyzont i najwyższe budynki w dolinach, a czerwona konstrukcja mostu przerzuconego ponad szarymi wodami rozciągała się w nieskończoność. Wtedy zaczynały się zapalać światła, rzędy latarni w alejach, reklamy, które gasnąc i mrugając, tworzyły nazwy i obrazy, krótkotrwałe neonowe linie zabarwiające na różowo, czerwono i niebiesko niskie niebo Lizbony.
Imiona i nazwy, jak muzyka, powiedział mi raz Biralbo z mądrością trzeciego albo czwartego ginu, wyrywają czasowi istoty i miejsca, do których się odnoszą, ustanawiają czas teraźniejszy, posługując się jedynie tajemnicą ich dźwięków.