cytaty z książek autora "Václav Havel"
(...) że faktyczna porażka nie musi jeszcze oznaczać moralnej klęski. Że zwycięstwo moralne może po czasie przerodzić się w realny sukces, ale moralna klęska - nigdy.
Piękno języka polega na tym, że nigdy nie można dokładnie wyrazić tego, co się chce wyrazić.(...) Otwiera to przestrzeń dla wspaniałej walki o wyrażenie świata i o wyrażenie samego siebie, towarzyszącej całej historii człowieka(...)dopiero dzięki tej walce człowiek staje się sobą. Jako jednostka i jako gatunek. Stara się po prostu wciąż lepiej i lepiej uchwycić świat w słowach, obrazach lub zachowaniu, a im bardziej mu się to udaje, tym bardziej sobie uświadamia, że nigdy całkowicie nie uchwyci ani świata, ani siebie, ani żadnego elementu rzeczywistości. Lecz mimo to musi się jeszcze mocniej starać, a tym samym coraz lepiej siebie definiować. Jest to syzyfowy los. Nie ma co: całkowita prawdę o sobie człowiek zabiera ze sobą do grobu. Ale przecież jednak ktoś ją będzie znał: jeśli nie Pan Bóg, to przynajmniej pamięć bytu.
MACHEATH: (...) Każdy prawdziwy dziwkarz jest szczęśliwie żonaty, a niektórzy - jak na przykład ja - są nawet szczęśliwie żonaci z kilkoma kobietami naraz!
JIM: Tego nie rozumiem...
MACHEATH: Przecież to oczywiste: każda kobieta, o ile przypadkiem nie jest już mężatką, chce wyjść za mąż, więc jak tylko zaczynacie się koło niej trochę mocniej kręcić, natychmiast patrzy na was jak na swojego potencjalnego przyszłego. Czyż mozna lepiej spacyfikować takie zapędy, i to w dodatku bez potrzeby uciekania się do różnych wątpliwych wykrętów, jak nie stwierdziwszy, że, niestety, jesteście już żonaci? Wtedy wasza kochanka - właśnie z powodu swego głębokiego szacunku do stanu małżeńskiego - poczuje jakiś sentymentalny szacunek wobec szczęścia swej szczęśliwszej koleżanki i wielkodusznie wyrzeknie się zamiaru pozbawienia jej tego. Wy natomiast musicie jej to wynagrodzić intymnym zapewnieniem, że wasza żona nie może się z nią równać i właśnie dlatego uciekacie od żony do niej. Krótko mówiąc: tylko szczęśliwe małżeństwo może zagwarantować dziwkarzowi relatywnie wolne pole do jego podbojów. Szacunek dla szczęścia małżeńskiego waszej żony jest bowiem w kobiecym świecie - świecie pełnym iluzji - rozumiany przeważnie jako wyraz waszego taktu i delikatności wobec całej płci kobiecej, a więc także wobec tej kobiety, która z powodu fatalnego zbiegu okoliczności, że nie spotkaliście się wcześniej, nie może liczyć na małżeńskie szczęście u waszego boku.
s.28.
Tak się składa, że im więcej się mówi o szczęściu abstrakcyjnego człowieka (...) tym bardziej zdaje się cierpieć człowiek rzeczywisty.
DIANA [właścicielka domu publicznego]: Moralność jest wciąż taka sama, tyle że co dawniej robiło się po kryjomu, teraz robi się publicznie! Kochanki i afery miłosne stały się niezbędnym elementem życia panów z wyższych sfer. Są ozdobą ich tytułów, podobnie jak powozy i klejnoty...
s.15.
Wszyscy przecież znamy to, co nazywa się wyrzutami sumienia. To przedziwne, męczące uczucie, że zdradziliśmy coś w sobie czy nad sobą, że zanurzyliśmy się w jakimś bagnie czy w lepkiej mazi; to poczucie, że zrobiliśmy coś, za co musimy się nieustannie tłumaczyć komuś w nas, wokół nas czy nad nami, połączone ze świadomością, że im dłużej to robimy, tym mniej jesteśmy przekonani o słuszności naszej sprawy. Jest to stan głębokiej depresji, kontaktu z tym, co niektórzy filozofowie nazywają nicością.
(...) to my i tylko my sami odbieramy sobie tożsamość - poprzez straszny język, jakim mówimy, straszną architekturę, jaką budujemy, poprzez brak szacunku dla krajobrazu kulturalnego i zabytków, wątpliwą urbanizację, rezygnację z rzemiosła i jego pluralizmu, wyludnianie wsi, poprzez budowę coraz to nowych monumentów konsumpcji, bez zwiększania wydajności i efektywności produkcji itp., itd. Stajemy się tuzinkowym "zglobalizowanym" krajem.
Krótko mówiąc, każdy z nas ma możliwość zrozumienia, że również on - choćby nic absolutnie nie znaczył i był całkiem bezsilny - może zmienić świat.
Dzieci mają tendencję by być - m.in. - zdrowe, energiczne, szybkie, pełne życia, entuzjastyczne, pomysłowe, inteligentne, uczuciowe, pełne pasji, nadziei, zaufania i wyrozumiałości. Złoszczą się bardzo, ale nie żywią urazy tak długo jak my, dorośli. Poza tym wszystkim mają wielką zdolność do zachwytu, radości i smutku. Nie powinniśmy jednak myśleć o tych cechach czy zaletach iż są 'dziecinne', że stanowią wyłączną domenę dzieci. Są one cechami ludzkimi. Postępujemy mądrze przywiązując do nich wagę u wszystkich ludzi bez względu na wiek. Kiedy myślimy o nich jako 'dziecinnych', charakterystycznych tylko dla dzieci sprawiamy, że wydają się być czymś z czego powinniśmy 'wyrosnąć' gdy stajemy się starsi. Okaleczamy je postępując tak. W ten sposób usprawiedliwiamy samych siebie z niedbałej utraty tego, co ze wszystkich sił powinniśmy starać się zachować. Co gorsze, uczymy tego dzieci: większość pogodnych i zdolnych dziesięciolatków, które znałem, chociaż nadal zachowywały ciekawość charakterystyczną dla ich wieku nauczyło się ją ukrywać, odczuwać wstyd z jej powodu. Przecież tylko 'małe berbecie' pętają się dookoła zadając głupie pytania. 'Być dorosłym' znaczy być zimnym, nieczułym, obojętnym i niewrażliwym.
- John Holt.
MACHEATH [szef gildii złodziei]: (...) Jeśli jednak, jak się okazuje, wszyscy wokół mnie oszukują (...) Co by się stało, gdybym odrzucił tę propozycję [współpracy z policją]? Moje otoczenie uznałoby to zapewne za wyzywający przykład mojej pychy i poczucia wyższości - tym bardziej, że byłoby to połączone z teatralnym dodatkiem w postaci publicznej egzekucji - i każdy zadawałby sobie pytanie: czemu ten człowiek uzurpuje sobie prawo do tak zdecydowanego odróżniania się od pozostałych, do wystąpienia z szeregu, wyrażenia w ten sposób pogardy dla opinii większości i oplucia tego minimum dyscypliny, bez którego żadne społeczeństwo się nie obejdzie? Zostałbym po prostu odebrany jako zarozumiały ekshibicjonista, który chciał odgrywać sumienie świata; poświęciłbym się za coś, w co nikt prócz mnie nie wierzy.
s.148.
Jako metoda filozoficzna dialektyka objaśnia bieg świata, gdyż bieg świata jest dialektyczny; lecz właśnie dlatego, że bieg świata jest taki, również dialektyka może świat kompletnie zataić, zagłuszyć i zakwestionować - wystarczy, by zanegowała siebie poprzez wewnętrzne przejście do metafizyczności.
(...)
Trudno i darmo: każdy wartościowy pogląd (który z samego założenia jest czymś, co powstaje przez ogląd), jeśli rzeczywiście niesie jakiś przekaz, musi być jednostronny. Pogląd wszechstronny to nonsens w rodzaju „walka o wszystko”: walka o wszystko jest bowiem nieodzownie walką przeciw wszystkiemu i nie może się skończyć inaczej jak tym, że wcześniej czy później wszyscy wytłuką się nawzajem - ostatecznie zostanie „NIC”, zatem coś, co już raz zidentyfikowaliśmy na dnie owej wszechstronności. I właśnie dialektyka potwierdza nam, że „wszystko” oraz „nic” są blisko siebie. Obowiązuje zasada, że mniejsze „wszystko” bywa większym „czymś”.
Odnoszę wrażenie, że grzebiąc mit, zrezygnowano z zagrody, w której przez tysiąclecia z powodzeniem trzymano tajemnicze zwierzęta ludzkiej nieświadomości, że zwierzęta te wypuszczono na wolność - w tragicznie mylnym przekonaniu, że są jedynie mamidłami - i oto teraz pustoszą one kraj. Pustoszą go i jednocześnie tworzą sobie „zagrody zastępcze” w miejscach, w których najmniej byśmy się tego spodziewali, na przykład w sekretariatach nowoczesnych partii politycznych. Te świątynie nowożytnego rozumu użyczają im nadto swego wyposażenia i autorytetu, dzięki czemu bezczelne pustoszenie dokonuje się pod osłoną najbardziej naukowego poglądu na świat. Ludzie zaczynają rozumieć ten koszmar zwykle dopiero w chwili, kiedy jest już za późno: mianowicie gdy widzą, że tysiące ich bliźnich zostały wymordowane z przyczyn absolutnie irracjonalnych. Irracjonalizm w kostiumie trzeźwego rozsądku i naukowych tez o nieuniknionym toku dziejów, wymagającym milionów ofiar w imię szczęśliwej przyszłości miliardów, wydaje się znacznie bardziej irracjonalny, a tym samym bardziej niebezpieczny od irracjonalizmu, który przez mit przyznaje się sam do siebie i w micie dostosowuje się do imperatywu „sił pozytywnych”, a w ofierze składa przeważnie tylko zwierzęta.
Krótko mówiąc, demony robią, co chcą, podczas gdy bogowie kryją się trwożnie w ostatnim przytulisku, które im pozostało, a które zwie się „ludzkim sumieniem”. Tak więc w końcu krwiożerczość przebrana za najbardziej naukowy światopogląd (nauczający zresztą, że sumienie należy podporządkować konieczności dziejowej) wrzuca do Wisły XX-wiecznego Jana Nepomucena. A jego naród swojego męczennika natychmiast w swojej duszy kanonizuje.
Tolerancja wobec zła nigdy dotąd nie zmusiła go do wycofania się i nie uczłowieczyła go, natomiast zawsze ułatwiała mu działanie.
Myślę, że nie jestem alkoholikiem, ale żeby nie popić jedzenia piwem lub winem, to mi się nie mieści w głowie.
Tak, to prawda, że społeczeństwo, świat, uniwersum - Byt jako taki - jest niepojętym zjawiskiem połączonym w całość miliardami niezbadanych wzajemnych związków. Czym innym jest wiedza o tym fakcie i pokorna jego akceptacja, a czymś zupełnie innym arogancka wiara, że człowiek, jego duch i umysł zdolne są pojąć świat w całej jego złożoności i z wiedzy tej wyciągnąć wnioski dotyczące metod naprawy. Czym innym jest wiedza o tym, że wszystko jest ze wszystkim powiązane, a czymś całkiem innym wiara, że związki te w pełni pojmujemy.
Stwierdzam po prostu tylko to, że w twórczości Kafki od zawsze znajduję wielką część mego doświadczania świata, siebie samego i mego sposobu istnienia na tym świecie. Postaram się bardzo krótko, wręcz hasłowo wymienić łatwiejsze do skonkretyzowania aspekty tych doświadczeń. Jest to na przykład jakieś głębokie, podstawowe i dlatego zupełnie nieokreślone poczucie własnej winy - jakby już samo istnienie było swego rodzajem grzechem. Ponadto jest to mocne poczucie ogólnej niestosowności - mnie samego i wszystkiego, co się wokół mnie tworzy. Dręczące poczucie nieznośnej duchoty. Nieustająca potrzeba tłumaczenia się i bronienia przed czymś. Pragnienie osiągnięcia ładu wszelkich rzeczy, tym mocniejsze, im bardziej nieprzejrzysty i niezrozumiały jest teren, po którym się poruszam".
Człowiek zmuszony jest żyć w kłamstwie, ale może być do tego zmuszony jedynie dlatego, że zdolny jest tak żyć. Nie tylko więc system wyobcowuje człowieka, ale wyobcowany człowiek wspiera zarazem ten system jako swój mimowolny projekt. Jako upadły obraz swego własnego upadku. Jako dokument tego, że sam zawiódł.
PEACHUM [szef gildii złodziejskiej]: Kto wie, jak wyglądałaby nasza sytuacja, gdyby tacy jak ja codziennie nie wystawiali na szwank swego honoru, utrzymując kontakty z policją, za co z pewnością nigdy nie doczekamy się uznania! Panu się wydaje, że mógłby pan tak bezkarnie chodzić po mieście, kraść zegarki wojewodów, popisywać się czystymi rękami i głosić swoje uproszczone oceny moralne? Wie pan, być pięknym gdzieś w zaciszu i pielęgnować tam swoje zasady - to bardzo łatwe! Ale jaki to ma sens? Tylko jeden: pielęgnowanie samozadowolenia tych, co tak robią! Prawdziwymi bohaterami naszego świata są dziś zupełnie inni ludzie: ci, którzy wprawdzie nie trąbią na wszystkie strony o swej wierności dla zasad stanu złodziejskiego, ale za to poprzez swoją drobną, nieefektowną i ryzykowną pracę w niebezpiecznej strefie na styku półświatka i policji w realny sposób bronią naszych rzeczywistych interesów! Nie wahają się brudzić sobie rąk tymi, jak pan powiada, szwindlami i za to centymetr po centymetrze rozszerzają krąg naszych możliwości, umacniają nasze bezpieczeństwo, dostarczają ważnych życiowo informacji i powoli, bez szans na sławę, posuwają świat do przodu! Epoka romantycznych, średniowiecznych zabójców już dawno minęła, drogi panie! Świat się zmienił i obowiązują już całkiem inne kryteria i kto tego nie rozumie, ten nie rozumie niczego! [...] Niech pan zstąpi ze swoich obłoków na ziemię, rozejrzy się wokół siebie, spróbuje zrozumieć ten świat i wyzwoli się z pęt abstrakcyjnych zasad! Leży to w pańskim interesie!
s.77.
FILCH [uczciwy bandyta]: Nigdy nie uznawałem twierdzenia, że cel uświęca środki! Przeciwnie: sądzę, że wątpliwe środki podają w wątpliwość także sam cel, choćby nie wiem jak słuszny!
s.111.
LOCKIT [szef policji]: Kto nie wie, że służy, zawsze służy najlepiej.
s.151.
BETTY [dziwka]: Pani wybaczy, madame! Ja tutaj uczciwie sprzedaję swoje ciało i niech sobie żaden łachudra nie myśli, że należy do niego także moja dusza! Co ja jestem jakaś pierwsza lepsza?!
s.100.
MACHEATH: (...) Czego się więc dopuściłem? Czy było moim błędem, że się z wami ożeniłem? Cóż jednak miałem zrobić innego, skoro was kochałem? Oczywiście powszechniejsza, bo w społeczeństwie bardziej akceptowana jest inna sytuacja: że mężczyzna bierze za żonę tylko jedną z kochanych kobiet, a tę drugą - tłumacząc to względami obiektywnymi - skazuje na deklasującą rolę tak zwanej kochanki, czyli jakiejś lepszej kurtyzany. Jej obowiązki są wprawdzie niemal tożsame z obowiązkami małżonki, lecz prawa wyraźnie ograniczone: zmuszona szanować prawo małżonki do wyrażenia niezgody na własne istnienie, sama nie ma najmniejszego prawa do niezgody na istnienie małżonki. Pozycja żony przy tym wcale nie jest o wiele lepsza. Podczas gdy kochanka wie o istnieniu żony i często, jak można przypuszczać, szczegółowo o niej rozmawia z jej mężem (czyli swoim kochankiem), to małżonka przeważnie musi być pogrążona w bagnie nieświadomości, co naturalnie czyni ją coraz bardziej obcą dla męża. Ten bowiem, nie będąc zmuszony do ukrywania czegokolwiek przed kochanką, w przeciwieństwie do żony, lepiej ją rozumie i w efekcie bardziej kocha. Czy rozumiecie, jak bardzo okrutne jest takie rozwiązanie dla obydwu kobiet? Czy miałem iść taką drogą? Nie, dziewczęta! Jeśli chciałem jak najlepiej wypełniać swe obowiązki wobec was, nie mogłem w tej sprawie naśladować innych mężczyzn i musiałem ruszyć własną drogą! Zapewne nieprzetartą, ale z pewnością bardziej moralną: drogą, która daje wam równoprawnie tę samą miarę prawowitości i godności.
s.108-109.