„Cierpienie mojego bohatera jest ekstremalne”, mówi Janusz Onufrowicz

BarbaraDorosz BarbaraDorosz
22.04.2022

Czy tak brzmi najlepsza rekomendacja najnowszego, debiutanckiego kryminału autora, który do tej pory zawodowo spełniał się jako aktor? Prawdopodobnie tak, ale jeśli jeszcze wahacie się, czy sięgnąć po książkę, to zapraszamy do przeczytania wywiadu z Januszem Onufrowiczem. W rozmowie uchylamy rąbka tajemnicy z fabuły powieści, rozmawiamy o procesie twórczym, oczekiwaniach wobec dobrej literatury, a także przepytujemy autora, czym według niego jest zło, z jakim musi zmierzyć się główny bohater – komisarz Gralecki.

„Cierpienie mojego bohatera jest ekstremalne”, mówi Janusz Onufrowicz

[Opis wydawcy] „Szczątki. Kod 148: morderstwo” to nie jest książka dla ludzi o słabych nerwach i wizualnej wyobraźni. Miastem wstrząsa seria okrutnych zabójstw. Genialny, ale zniszczony przez życie komisarz Fiodor Gralecki znajduje kolejne rozczłonkowane, a potem zszyte ciało. Kim jest potwór, który poluje na niewinnych… I jaki związek ma z tym sam Gralecki? Wystarczy chwila, by komisarz został wciągnięty w śmiertelną grę, w której stawką jest nie tylko jego życie, lecz także życie tych, których kocha. Czy ze starcia z mordercą wyjdzie cało? A jeśli tak – ile mogą go kosztować kolejne przeżyte dni?

Barbara Dorosz: Rozmawiamy chwilę przed premierą pana debiutanckiej powieści kryminalnej „Szczątki. Kod 148: morderstwo”. Emocje sięgają zenitu?

Janusz Onufrowicz: Trochę tak. (śmiech) A trochę już jestem przyzwyczajony. Zawsze kiedy człowiek pokazuje swoją pracę publicznie, są emocje. Co ludzie powiedzą? Czy się spodoba? I tak dalej. Potrzeba akceptacji jest bardzo podstawową potrzebą w każdym człowieku. Potrafię nad tymi emocjami zapanować, bo jednak wydawałem w przeszłości już różne rzeczy, ale przy książce człowiek jest najbardziej „bezbronny”. Kiedy pisze się tekst piosenki, zawsze można powiedzieć, że ktoś źle zaśpiewał albo muzyka mogłaby być lepsza. Kiedy wystawiam sztukę, to mogę powiedzieć, że reżyseria mogłaby być lepsza albo aktorzy mogliby lepiej zagrać. W przypadku książki wyłącznie ja jestem odpowiedzialny za całość.

– Do góry nogami. Świat do góry nogami. Jego życie do góry nogami i ta ekspresja rozbryzganej krwi... – Czyli, że artysta tak? – Fiodor podniósł gazetę, prezentując pierwszą stronę.
– Picasso? – zapytał Konrad.
Patrzyli na niego, ale tym razem go nie speszyli. – To wymysły brukowców – wzruszył ramionami. – Ale przecież seryjni, jeżeli nie ukrywają ciał, to chcą światu coś pokazać. Coś zamanifestować. – Picasso? Dla mnie bardziej Dali – zamyślił się Gral. – Lub Bosch.

Janusz Onufrowicz, „Szczątki. Kod 148: morderstwo”

Z zawodu jest pan aktorem, możemy oglądać pana role w kultowych polskich serialach, występował pan również na deskach wielu teatrów. Jest pan autorem tekstów piosenek, scenarzystą. Prawdziwa artystyczna dusza. A co popchnęło pana na drogę literackiej zbrodni?

To zależy, czy pyta pani o literacką zbrodnię, w sensie gatunku, jakim jest kryminał… czy o zbrodnię, że zająłem się literaturą. (śmiech) Odpowiem pokrótce na oba pytania. Pisanie towarzyszy mi już bardzo długo. Moje próby literackie sięgają liceum. Dopiero później dostałem się do szkoły teatralnej i zakochałem się w aktorstwie. Najpierw ośmieliłem się na krótsze formy. Pisałem wiersze, opowiadania. Odnalazłem swoje miejsce w piosenkach i z powodzeniem piszę je od ponad dwudziestu pięciu lat dla wielu różnych wykonawców. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia, dlatego rozszerzałem swoje pisanie na większe formy. Skecze. Scenariusze. Sztuki. I wreszcie… książka. To jest odpowiedź na pytanie, skąd pomysł na literaturę w moim życiu. A dlaczego kryminał? Tu odpowiedź będzie krótsza – bo lubię.

Przypadek.
Musi być. Jest najważniejszy w jego metodzie. Zostawia ślady, ale tylko takie, które chce. Które przewiduje. Niech psy mają za czym gonić. Niech się zmęczą. Niech mają nadzieję i niech ją tracą. Bo on wszystko przewidział. Gra nimi.
Morderca obserwuje setki... tysiące twarzy... Aż w końcu decyduje... Ten. On będzie następny. Przypadek. Generator zdarzeń losowych w jego głowie. Choć oczywiście nie do końca. Bo wybierał ofiary tak, żeby pasowały do układanki. W tym nie było przypadku. Ale ostatni impuls nim był. Kaprysem. Ślepym losem. Ten impuls, który podnosił mordercę z krzesła i łączył pajęczą nitką z kolejną ofiarą.
Do wzoru pasowało przecież tak wiele twarzy, ale na końcu to przypadek decydował, że dziś będzie to właśnie ten.

Janusz Onufrowicz, „Szczątki. Kod 148: morderstwo”

Czy przygotowywał się pan w jakiś sposób do napisania tej książki? Co stanowiło największe wyzwanie w procesie twórczym?

Hmm… To trudne pytanie. Odpowiem na nie może tak, że… Nie wyobrażam sobie, żebym stał się fabryką do pisania książek. I zaczął je produkować jakoś masowo. Książka jest dla mnie pewnego rodzaju przygodą. Mnie też musi cieszyć i zaskakiwać w jakiś sposób. Na przykład zmuszając mnie do nauczenia się czegoś nowego albo do poszerzenia wiedzy. Do napisania tej książki zainspirował mnie pewien artykuł, który przeczytałem. Później znalazłem też inne materiały dotyczące tej sprawy. Niestety nie możemy powiedzieć, o co chodzi, żeby nie psuć frajdy z czytania nowym czytelnikom. Przestudiowanie tych informacji było pewną formą przygotowania. Wiele pomysłów pojawiło się prawie natychmiast w mojej głowie na zasadzie, że tak to określę, przebłysków. Po prostu niektóre elementy fabuły były oczywiste. Ale bardzo duża część pracy to niestety taka normalna, żmudna, rzemieślnicza robota. Czyli budowanie interesującej fabuły krok po kroku, żeby emocjonalnie zaangażować czytelnika. Po drodze były przeszukiwania internetu dotyczące zagadnień, na których się nie znałem. A także rozmowy z ludźmi, którzy objaśniali mi nieznane dziedziny. Myślę, że od razu możemy powiedzieć, że to będzie cykl przynajmniej trzech książek. I dużo więcej przygotowania wymaga ode mnie drugi tom, który ukaże się przed świętami. A trójka będzie dotykała tematów, które już kompletnie są dla mnie na razie czarną magią.

Fabuła pana najnowszej książki mogłaby stanowić scenariusz dobrego filmu akcji. Mamy tu wyrazistych bohaterów, błyskawiczne zwroty akcji, pomysłowy motyw zbrodni. Czy praca aktora wpłynęła w jakiś sposób na powieść?

Raczej tylko w wymiarze zrozumienia bohaterów. Powtarzałem to kilka razy, kiedy mówiłem o pisaniu tekstów piosenek – praca aktora pomaga mi wczuć się w człowieka, dla którego piszę piosenkę. I może dzięki temu ludzie czasami się dziwią, że to ja napisałem jakiś utwór, a nie wykonawca. Tak się kilka razy zdarzyło. A w przypadku książki, jeśli miałbym połączyć to jakoś z aktorstwem, to czuję emocje wszystkich bohaterów, których stworzyłem. Oni żyją w mojej głowie. Odgrywam ich. Widzę, jak się ruszają i ich słyszę.

Na łamach książki między bohaterami toczy się ciekawa dyskusja na temat genezy zła, jakie tli się w człowieku. Wiemy, jakie zdanie mają bohaterowie książki. A co myśli na ten temat jej autor?

To jedno z tych zagadnień, które od pokoleń zajmuje filozofów. Ciężko mi w kilku słowach zdiagnozować zło. Dlaczego jest? Czym jest? Czy jest konieczne? Zamiast powiedzieć, że wiem, wolę powiedzieć, że ciągle się nad tym zastawiam. A dlaczego się zastanawiam? Bo czuję zło w sobie. Potrafię zobaczyć swoje ciemne strony. Potrafię się przyznać, że są rzeczy w moim życiu, z których nie jestem dumny. Ale uważam też, że świat nie jest dobrym miejscem. Dlaczego dostrzegamy wojnę dopiero kiedy jest na naszej ulicy? Za rogiem? I czy musi dopiero wybuchnąć wojna, żebyśmy zauważyli zło? Nie ma innego zła na świecie? Poza tym co z wojnami, które aż tak bardzo nas nie obchodziły, a toczone były już współcześnie, nie tak dawno? Co z agresją odległych państw na inne odległe państwa? Co z głodem w Afryce? Co z hasłem, które jest podstawą nowoczesnego biznesu, że „chciwość jest dobra”? Przykłady można by mnożyć. Podsumowując: nie wiem. I ciągle się zastanawiam, jak moje działania mogą wpłynąć na świat.

Czy można uodpornić się na zło, z jakim dzień w dzień spotyka się komisarz Gralecki? Lata pracy musiały jakoś wpłynąć na jego wrażliwość…

Mogę to sobie tylko wyobrazić. Mogę też oprzeć się na znanych mi rozmowach z wieloletnimi śledczymi. Mogę do tego jeszcze dodać pewne tradycje literackie takich bohaterów, ale odpowiedź zawsze będzie jedna: nie. Nie da się uodpornić na zło.

Odnoszę wrażenie, że od policjantów pokroju Grala oczekuje się, że będą na co dzień zakładać maskę obojętności i bez zbędnych emocji analizować kolejne sprawy. Czy to jest w ogóle możliwe? Ciekawi mnie, czy przed przystąpieniem do konstruowania fabuły zrobił pan research, który pomógł poznać pracę policji od środka, zwłaszcza jej psychologiczny wymiar.

Takiego, jaki bym chciał, niestety nie. Słuchałem i czytałem rozmowy z wieloletnimi śledczymi. Zwłaszcza tymi z lat dziewięćdziesiątych i przełomu wieków, kiedy u nas w kraju było szczególnie niebezpiecznie i okrutnie. Ciekawe były też wywiady z tzw. przykrywkowcami. To już jest totalna jazda po bandzie, kiedy musisz udawać złego. Działać jak przestępca, próbując w środku zachować resztki sumienia. To dopiero rozwala psychikę. Od tej strony miałem więc jakieś przygotowanie. Ale przyznam się zupełnie szczerze też do tego, że świadomie zrezygnowałem ze stuprocentowego realizmu. Świat, który chciałem wykreować w książce, jest nasz. Wszystko się zgadza. Ale poszedłem świadomie na pewnego rodzaju skróty i uproszczenia. Procedury policyjne są bardziej złożone i żmudniejsze. Ja chciałem zdynamizować akcję, więc to uprościłem. Pewnie nie tylko ja popełniam takie grzeszki, bo gdzieś kiedyś czytałem krytykę jakiegoś kryminału, że nie trzyma się realiów, bo nie ma prokuratorów, tylko śledczy, a to prokurator prowadzi śledztwo i tym podobne. U mnie na przykład też nie ma prokuratorów. (śmiech)

O ile rzeczywiście można zauważyć pewne uproszczenia fabuły, o tyle takich uproszczeń nie znajdziemy w postaci głównego bohatera książki. Konstrukcja powieści pozwala nam poznać Grala również od prywatnej strony. Nie oszczędza pan swojego bohatera – śmierć najbliższej rodziny, emocjonalne problemy narzeczonej, wreszcie skłonności Fiodora do przemocy i autodestrukcji czynią z niego dość zagmatwaną postać. Czy jest coś, co stanowiło dla pana inspirację przy określaniu wzorca głównej postaci?

Nie. Po prostu taki się pojawił w mojej głowie. Nie kalkulowałem go. To był jeden z oczywistych elementów tej historii, od razu mi znany. Osobiście lubię postaci niejednoznaczne, które można tak samo lubić, jak nie lubić. Na pewno jestem nasiąknięty różnymi kulturowymi wzorcami, więc Gral zawiera w sobie elementy znane z innych postaci. Starałem się to tylko wymieszać po swojemu. Każdy z nas jest po jakichś życiowych przejściach. Cierpienie mojego bohatera jest ekstremalne, ale myślę, że cząstkę siebie może w nim odnaleźć wielu czytelników. A kiedy cierpienie bohatera przekracza już wszelkie granice, mam nadzieję, że czytelnik z ulgą odetchnie, że to na szczęście nie on. Chciałem mojego bohatera przeczołgać ekstremalnie i zobaczyć, co się stanie.

...I wtedy wszystko wróciło. Ból... Czerwona ciemność... Strzykawki. Igły. Postacie w białych fartuchach. Krzyk. Jego krzyk... Ile razy budził się z tego snu z poczuciem spadania w bezdenną przepaść. Wspomnienia odległego dzieciństwa. A później było już dobrze. Bo koszmarny sen się urywał.
Ale teraz nie był w łóżku. Prowadził samochód. Słońce wyłoniło się na krótką chwilę zza chmur. Zrobiło się dużo jaśniej. I droga uniosła się ku niebu.
Znał ją na pamięć, podświadomie zdawał sobie sprawę, że w tym miejscu nie ma wzniesienia, jest płasko jak na stole. A jednak nie mógł oprzeć się tej wizji. Szosa odrywała się od ziemi i pięła w stronę chmur. Niknęła w kłębach białych obłoków, które kotłowały się razem z blaskiem słońca. Nie umiał powiedzieć, czy go to przeraziło, czy poczuł ulgę. Jakby możliwość wjechania teraz samochodem do nieba dawała nadzieję na zakończenie wszystkich ziemskich cierpień.
    Jego auto było jak mrówka na tle nieskończonego żywiołu chmur, które tworzyły łańcuchy górskie większe niż Himalaje. Zastygłe oceany wszystkich odcieni bieli.
Pisk opon.
Dźwięk rozdzierający myśli jak tępy nóż. Wrócił do rzeczywistości, ale nie mógł już nic zrobić. Bryła metalu, plastiku i szkła, w której był zamknięty, ślizgała się siłą swojej prawie dwutonowej bezwładności. Rzuciło nim kilka razy na boki. Potem okręciło wokół osi. Czas zwolnił. Wyostrzone zmysły rejestrowały chłodno wszystkie szczegóły: auto z naprzeciwka, zbliżające się drzewo, rów...
– Nic się panu nie stało?
Uniósł głowę znad kierownicy, na którą go rzuciło, kiedy samochód wreszcie się zatrzymał. Odchylił się do tyłu, aż plecy znalazły oparcie fotela. Mocno zacisnął powieki, pocierając jedną kciukiem, drugą palcem wskazującym prawej dłoni.
– Człowieku! Żyjesz?

Janusz Onufrowicz, „Szczątki. Kod 148: morderstwo”

Czego oczekuje pan od dobrej książki?

Żeby zaangażowała mnie emocjonalnie. Żebym polubił bohaterów. Żeby dobrze mnie oszukiwała. Czyli żebym przymknął oko na głupotki, jeśli jakieś wyłapię, albo nawet żebym nie zdążył ich wyłapać pochłonięty lekturą. Żeby mnie w jakiś sposób zaskoczyła. Żeby była wyjątkowa. Żeby miała wciągającą fabułę. Żeby dobrze się czytała, a po skończeniu przez jakiś czas pozostawała jeszcze w głowie. 

Sporo tych wymagań. Czy czytelnicy znajdą te elementy w pana powieści?

Czy można autorowi zadawać takie pytanie? (śmiech) Tak planowałem. Tak bym chciał. Mam nawet nadzieję, że czytelnicy znajdą jeszcze więcej w mojej książce.

Pisanie książek może dać więcej satysfakcji niż scena?

Nie. Pisanie książek może dać inną satysfakcję, ale nie większą. To dwie różne formy satysfakcji. Na scenie jest się tu i teraz. Jest bezpośredni kontakt z widzem. Natychmiastowa wymiana energii. Jest się w zespole. Jest się wśród ludzi. I to jest coś bardzo niepowtarzalnego. Pisanie książki to przede wszystkim bardzo samotnicze zajęcie. Ty, twoja głowa i papier albo komputer. Godziny rozmyślań i pisania. Jest euforia, kiedy scena, którą widzisz i słyszysz w głowie, przelewa się przez palce w litery, słowa i zdania. To też bardzo przyjemna energia. Bardzo satysfakcjonująca. Poczucie fajnie napisanego fragmentu. A w końcu całości. Ale jednak scena i pisanie to zupełnie dwie różne przyjemności. Bez obu byłoby mi źle.

Urodzony w 1969 roku w Opolu, Janusz Onufrowicz ukończył wydział aktorski PWSFTViT w Łodzi. Choć większość swojego życia poświęcił teatralnym deskom oraz karierze na małym i dużym ekranie, nie stronił od innych projektów. Zasłynął z pisania scenariuszy teatralnych i tekstów piosenek. Tworzył m.in. dla Kuby Badacha, Kayah, De Mono. Był współautorem programu kabaretowego Cezarego Pazury. Debiutował powieścią „Margo – niebezpieczna wyspa”.

Przeczytaj fragment książki:

Książka „Szczątki. Kod 148: morderstwo” jest już dostępna w sprzedaży.

Artykuł sponsorowany.


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
LubimyCzytać 22.04.2022 15:00
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post