Kiedy rekonwalescencja po ciężkiej chorobie uwięziła Tuwima w domu na dłuższy okres, przyjaciel postanowił go odwiedzić. Ustalono dzień i go...
Kiedy rekonwalescencja po ciężkiej chorobie uwięziła Tuwima w domu na dłuższy okres, przyjaciel postanowił go odwiedzić. Ustalono dzień i godzinę, pamiętam, że był to piątek, o piątej po południu, listy zostały wymienione, plan obustronnie zatwierdzony (Staff nie miał jeszcze telefonu). Dużo emocji, zdenerwowania, które wywoływała zarówno sama eskapada, jak i wizyta u chorego przyjaciela. Kropelki na serce, nitrogliceryna do kieszonki. Góra wyruszyła do Mahometa. Uprzejmy taksiarz zatrzymał wóz tuż pod numerem 14 na Wiejskiej. Równie uprzejmy dozorca stwierdził z całą bezwzględnością: - Winda zepsuta, pan nie pojedzie, trzeba na piechtę. I tu się rozegrał istny dramat. Za dziesiątaka dozorca zaniósł meldunek na piąte piętro: Staff musi zrezygnować z wizyty. Po chwili dał się słyszeć rozpaczliwy głos gdzieś spod niebios. Mahomet wykrzykiwał: - Niemożliwe, to wykluczone. Poldku, zaczekaj, zaraz temu zaradzimy, winda musi być natychmiast naprawiona. Bezradny dozorca rozkładał ręce. Tuwim w ferworze swych pomysłów wpadł na genialny koncept, że dozorca ręcznie podciągnie dźwig i w ten oto praktyczny, prymitywny sposób wwinduje się 70-letniego przyjaciela na piąte piętro. Ile czasu trwało tłumaczenie Tuwimowi, że nie jest to najlepszy sposób, że nie gwarantuje on jednak bezpieczeństwa. Nie pomogło. Entuzjazm Tuwima udzielił się nawet dozorcy, który stwierdził filozoficznie: - Spróbuje się, proszę pana, co najwyżej będzie pan wysiadał na każdym piętrze, a ja będę odpoczywał, I tak podciągniem do samej góry. Dozorczyni już była skłonna pomagać, zgłosili się i gapie z podwórka. Tuwim szalał na swym Olimpie. Panie jednak rozstrzygnęły krótko: - To nie ma sensu. I tak nie doszło do spotkania na szczycie w Roku Pańskim 1950.