Burza i zwierciadło Krzysztof Mrowcewicz 8,6
ocenił(a) na 650 tyg. temu Przyzwoite czytadło dla lubiących 17. wiek, nie tylko brytyjski - o czymś, co „prawdą nie jest, choć od prawdy nie jest dalekie. Niedalekie, ale i nie bliskie, a to przecież nie to samo”.
Tylko tyle, czy też aż tyle, bo spodziewałem się jednak dzieła na miarę książek nieodżałowanego, a mojego ulubionego, Jerzego Limona. O czasach szekspirowskich nie tylko wiedział on wszystko, jak przystało na polihistora, ale w dodatku umiał je wspaniale opisać („Szekspir bez cenzury” to wręcz arcydzieło, a i inne rzeczy równie wybitne).
Tak czy inaczej, nie był to czas kompletnie zmarnowany. Kto nie chciałby pomarzyć, że osnową „Burzy”, jednej z najważniejszych sztuk mistrza ze Stratfordu, były kłopoty dynastyczne ”naszych” Wazów, a nie ślub córki Jakuba I z palatynem reńskim Fryderykiem, krótkotrwałych władców Czech – co stało się powodem wojny trzydziestoletniej, nieobecnego w polskiej świadomości największego wojennego kataklizmu Europy do czasu obu wojen światowych. Nb. Jakub, mimo że zajadły wróg katolików – którzy chcieli go wysłać do Boga w „spisku prochowym” Guy Fawkesa - do wojny nie przystąpił, bo był… jedynym chyba pacyfistą nie tylko na tym tronie (bo to że gej, to wiadomo).
Fabułą książki jest wyprawa poselstwa Rzeczpospolitej do Londynu by doprowadzić do ślubu córki Stuarta Elżbiety z królewiczem Władysławem (czyli późniejszym Władysławem IV). Narratorem jest postać historyczna - radziwiłłowski famulus Daniel Naborowski, uczeń Galileusza, który z pewnych powodów wciela się w Londynie w skórę swego pana, księcia Janusza Radziwiłła (nie tego z „Potopu”).
Ale np. Francis Bacon przejrzał go od razu „Można przecież symulować, że jest się tym, się nie jest. Albo przeciwnie: dawać do zrozumienia, że nie jest się tym, kim się jest naprawdę”. Tak samo wielki myśliciel postrzega „cenne dary” z Polski, czyli „oprawiony w srebro róg jednorożca, pióro feniksa i mechaniczny ptak, który, gdy nakręciło się sprężynę, śpiewał jak słowik”. Bacon widzi je na wskroś: „Oto i puenta naszego spotkania. Róg narwala, który udaje róg jednorożca. Barwiona sterówka krogulca jako pióro feniksa. I ptak, który małpuje nieudolnie naturę”.
Na szczęście tylko Bacon (który nb. uznaje przybysza za członka bractwa „różokrzyżowców”, co mu otwiera wiele drzwi) taki jest domyślny wśród gospodarzy. Reszta, z Jego Królewską Mością, to banda opojów, intrygantów, oszustów etc.
Korzystając ze swego zbójeckiego prawa, Autor puszcza swobodnie wodze fantazji. Mamy zatem i świetny opis ówczesnego Londynu (nie chcielibyście w nim mieszkać),”wskrzeszanie zmarłych” podczas podejrzanych seansów dla brytyjskiego następcy tronu , i groteskowy i nieprzyjazny dwór Jakuba („pierwsze, co mnie uderzyło, to nieznośny tłok”),i spotkanie z Shakespearem (ps. „Trzęsiwłócznia”- Limon tłumaczył to nazwisko jeszcze odważniej: jako „Trzęsipała),którego „większość sonetów była zbyt śmiała, a przy tym -dwuznaczna, jakbym czuł lekki swąd Sodomy”),i sukkuba, z którym obcowanie będzie miało dla Daniela opłakane skutki....
Język całości jest tylko bardzo lekko stylizowany – gdyby ktoś się tego obawiał. Nieco większy, omal barokowy, przepych charakteryzuje scenę erotyczną.
„Szturmowałem twierdzę, forsowałem mury, budowałem podkopy, zakładałem i wpychałem głęboko miny, pełne wzburzonej substancji, które z trudem broniły się przed przedwczesną eksplozją (…) Szturmowałem od przodu, korzystając z rozłożystej miękkości fałszywych umocnień, i od tyłu, sycąc się uległym falowaniem opadających w dół, zbrojnych w ciężkie działa parzystych fortów. Nagle oblegani zwalili się na mnie i byłem pod nimi (…). I znów byłem na górze, przez chwilę triumfujący, ale zdany całkiem na wroga, który nawet spod spodu dyktował swoje warunki”.
Dodatkową wartością książki Mrowcewicza jest także jej intertekstualność, za którą generalnie przepadam. Liczne odwołania do tekstów kultury nie tylko z epoki mogą wręcz oszołamiać, dając miłą zabawę. Np. taki dialog Daniela z pewną „femme fatale: „- Chcesz czegoś, czego nie można dostać. – Ale przecież, jeśli to dostanę, nic nie stracisz, choćbyś dała najwięcej”.
Czasami Autor lekko szarżuje, gdy w usta Bacona wkłada słowa: ”Siedzimy we własnych bańkach” albo „Prawo będzie znaczyło prawo, a sprawiedliwość – sprawiedliwość”.
I tylko smutne „signum temporis”: autorskie przypisy odnoszą się nie tylko do rzeczy czy osób mało znanych lub hermetycznych, ale także takich dość oczywistych, przynajmniej dla mnie, który czyta niemal od półwiecza - ale do niedawno także dla każdego w miarę wykształconego człowieka (np. primum non nocere, lewiatan, Jonasz, Luter itp.). Czyby Autor liczył, że po jego książkę sięgną czytelnicy, których do lektury może skutecznie zniechęcić sam fakt przypisów….
Skoro jesteśmy w epoce celebrującej przemijanie, to na koniec odpowiedni cytat, o którego prawdziwości boleśnie przekonuje się nasz bohater: „Cóż to jest czas? Jednym idzie stępa, innym biegnie kłusem, jeszcze innym dziko galopuje. Dokąd? Do mety, która i tak ma jedno imię. Śmierć”.
PS To żaden "romans".....